Ziemkiewicz Rafał A. - Skarby Stolinów.pdf

(701 KB) Pobierz
Ziemkiewicz Rafał - Skarby Stolinów
Rafał A. Ziemkiewicz
Skarby Stolinów
Hrebor Cudak
Łatwo jest zezłościć roŜenice. Starczy przy połogu wykonać jeden gest nie w porę,
uśmiechnąć się lub rzucić jakieś słowo w złej chwili. Biada wtedy matce i rodzącemu się
dziecku, bo roŜenice, jak wszystkie leśne demony, są złośliwe i mściwe ponad wszelką ludzką
miarę. Potrafi taka spojrzeć na noworodka złym okiem, aŜ skrzywi się i nie wyprostuje juŜ
nigdy, potrafi zaplątać mu język albo zabrać cień, od czego kaŜdy człowiek marnieje szybko i
umiera. Potrafi jednym zmarszczeniem brwi zesłać na matkę gorączkę i niechybną śmierć. A
jeśli bardzo się ją urazi, wtedy odmieni dziecku serce; to prawdziwe uniesie ze sobą w głąb
puszczy i zostawi pośród uroczyska, a da drugie, ułomne i sprzeczne z przyrodzeniem.
Tak się właśnie stało z Hreborem. Nie wiedzieć, w czym przewiniła roŜenicom jego matka,
czym je mógł urazić ojciec. MoŜe zdarzyło im się w chwili zapomnienia radować głośno na
przyjście z dawna oczekiwanego potomka? MoŜe nie ustrzegli przed złym okiem szykowanej
dla niego wyprawy? MoŜe zawistny Jorsz, sługa demonów, który często kręci się wokół
ludzkich obejść, podchwycił jakieś ich nierozsądne słowo i poniósł je ku leśnym ostępom?
Tego juŜ nikt się nigdy nie dowie. Dość Ŝe w chwili połogu odmieniła roŜenica Hrebora,
dając mu serce kobiety. I skoro się to stało, zaraz przyszła ku niemu zła Dola i ujęła w palce
nić nowego Ŝywota, tak Ŝe się musiało od tej chwili zdarzyć wszystko, co się zdarzyło potem.
Jednak wówczas nikt jeszcze nie wiedział, co jest pisane dziecku, i wielce cieszono się w
Zadragu z jego przyjścia na świat. Ojciec Hrebora, włodarz śargrad, wiódł się z rodu
Pahwazdów i chociaŜ nie był to jeszcze w tym czasie ród tak liczny i potęŜny, jak potem,
naleŜał juŜ do najmoŜniejszych w całym Slengu. Tymczasem śargrad, choć juŜ niemłody,
wciąŜ nie miał dotąd potomka, któremu mógłby zostawić włodarstwo. Radował się więc
bardzo, zwłaszcza Ŝe upragniony syn widział mu się chłopakiem silnym i mocnym, który
wyrośnie na dzielnego wojownika i rozwaŜnego gospodarza. Gdy unosił malca, trącając jego
główką o stropowe belki, i prosił wszystkich opiekunów rodu, wszystkie domowe chowańce o
Ŝyczliwość i troskę nad nim, gdy dotykał nim progu i paleniska, oddając go w opiekę
przezdziadom, marzył w duchu o sławie, jaką zdobędzie jego syn i jaką okryje swój ród.
MoŜe spełniłyby się te marzenia, gdyby się juŜ losy dziecka nie ustaliły wcześniej. Lecz tak
próŜne były hojne obiaty, które posyłał do trzemu, i zaklęcia sprowadzonych Ŝerców.
Był śargrad człowiekiem rozwaŜnym i lękał się, aby puszczańskie moce nie powzięły złości
ku jego pierworodnemu. Stąd dał synowi to imię, które dziwiło potem niejednego, kto je
słyszał. JakoŜ zdawało się, Ŝe jego zmyślność odniosła skutek; Hrebor rósł na tęgiego
młodzieńca, śmigłego i szerokiego w barach, choroby nie imały się go wcale, wzrok miał
bystry, a pięści mocne. Był teŜ dzieckiem nad wiek zmyślnym i nieraz zadziwiał starszych
słowami, jakich nikt by się nie spodziewał po niedorosłym otroku. Zarazem jednak zdradzał
dziwną ospałość i skłonność do popadania w zadumę. Robił, co do niego naleŜało, lecz sam z
siebie nigdy o nic nie zadbał, najbardziej zaś lubił siedzieć przy ogniu i słuchać opowieści i
śpiewów. Zapominał wtedy o całym świecie i nigdy nie miał tego dość.
śyło w tym czasie wielu wędrownych mistrzów, którzy całe swe Ŝycie poświęcali
doskonaleniu się w sztuce wojennej. Takiego mistrza, imieniem Starz, sprowadził na swój
dwór śargrad, aby objął on pieczę nad Hreborem; a było to wkrótce po tym, jak
młodzieńcowi ścięto po raz pierwszy włosy i odebrano go spod opieki matki. Przez wiele lat
zachodził Starz do Zadragu i całymi dniami ćwiczył młodego Pahwazdę w trudnej sztuce
szermierki, wieczorami zaś wpajał mu mądrość dawnych mistrzów. śargrodowic słuchał go
pilnie i przykładał się do ćwiczeń najlepiej, jak umiał, gdyŜ wiedział, Ŝe taka jest jego
powinność. Szybko jednak spostrzegł Starz, Ŝe chłopiec nie ma zupełnie serca do męskich
spraw i niechętnie o nich myśli. Z czasem obracał włócznią coraz sprawniej, ale zezłoszczony
mistrz wymawiał, iŜ czyni to jak tancerka, nie jak wojownik. Wreszcie gdy uznał, Ŝe dość juŜ
nauki, poddał Hrebora zwyczajowej próbie. Dał mu prawdziwą włócznię, ostrą i smukłą,
zamiast drewnianej, i wypuścił na niego podraŜnionego psa. śeby dowieść swej siły,
powinien uczeń rozpłatać zwierzę jednym ciosem od głowy do ogona. Hrebor tymczasem
uskakiwał tylko na bok, nie uderzając. Dwa razy tak zrobił, wreszcie, przynaglany przez
mistrza i kąsany coraz dotkliwiej, uderzył. Chlusnęła krew i wtedy zdarzyło się coś, czego
Starz nigdy w Ŝyciu nie oglądał: jego uczeń cisnął włócznię na ziemię i uciekł z płaczem,
klnąc się, Ŝe nigdy nie uderzy nikogo ostrym Ŝelazem. Długo potem leŜał w posłaniu i łkał, a
na samo wspomnienie tej chwili brały go torsje.
TegoŜ wieczora Starz opuścił Zadrag, a na odchodnym rzekł włodarzowi:
— Wiele lat wędruję po puszczy, ale dotąd nie widziałem chłopca równie dziwnego jak twój
syn. Znam się na ludziach i powiem ci, Ŝe nigdy nie będzie z niego ani wojownik, ani
gospodarz. Najlepiej by było, gdybyś oddał go Ŝercom. Niech pali zioła i śpiewa zaklęcia, bo
do niczego innego się nie nadaje.
śargrad zezłościł się tylko i ani mu w głowie było słuchać rady StarŜa. Pomyślał, Ŝe dziwna
ta słabość minie pewnie Hreborowi z wiekiem, tymczasem zaś sam uczył go gospodarowania.
Zdarzyło się w jakiś czas potem, Ŝe śargrad musiał na dłuŜszy czas wyruszyć w podróŜ.
Zostawił więc wszystkie sprawy na głowie syna, przykazując sługom, by we wszystkim byli
mu posłuszni.
Długo wspominali pachołkowie ten czas, Hrebor bowiem karmił ich równie dobrze, jak sam
jadł, i mało doglądał. Nawet gdy wyszedł w pole, zaraz wciągali go w gadkę i kiedy jeden
opowiadał mu jakąś historię, pozostali wypoczywali w najlepsze. Tymczasem rok był zły,
powódź poczyniła znaczne szkody w zasiewach, a wielki wiatr przetrzebił mocno budynki w
osadzie, tak Ŝe nawet najlepszy gospodarz miałby sporo kłopotu. Hrebor zaś, kiedy
przychodzili do niego pachołkowie i uŜalali się na głód i nędzę, litował im się, zwalniał z
powinności, a nadto jeszcze obdarzał wyniesionym z ojcowskiej komory dobrem. Matka i
zaufani słudzy włodarza próŜno napominali go, miał bowiem taką naturę, Ŝe nigdy nie
pomyślał o tym, co zdarzy się następnego dnia.
Pewnie by włodarskie obejście zniszczało pod jego zarządem do cna, gdyby nie wrócił
wreszcie śargrad. Kiedy zobaczył wielkie zaniedbania w gospodarstwie, wpadł w złość i
kazał wzywać syna do siebie, ale Ŝe nie było go w obejściu, bo spacerował sobie właśnie po
lesie, słuchał więc tylko śargrad opowieści o tym, co się pod jego nieobecność działo. Na
samym końcu dowiedział się o owym obdarowywaniu ścierciałów przez Hrebora i wpadł w
gniew tak straszny, Ŝe nawet Ŝona kryła się po kątach dworu, aby nie wpaść mu w takiej
chwili pod rękę.
Powściągnął się jednak i gdy Hrebor stawił się wreszcie przed nim, usiłował mu najpierw
przemówić do rozumu:
— Ojcowie moi wiele lat trudzili się, by zdobyć to, co ty gotów byś z lekkim sercem rozdać
ścierciałom, skoro tylko poczną jęczeć i narzekać na swój los. Wiedz, Ŝe tak jest świat
urządzony, iŜ nic nie przychodzi bez trudu. Ojców moich nikt nie wspierał, lecz gdy
przyciskał zły los, szli z włócznią na wyprawy. Wielu z nich oddało głowy w obcych krajach,
zanim uzbierało się z łupów na jako takie obejście. Komu głód i nędza, niech zakasa rękawy i
mozołem dochodzi swego albo niech weźmie włócznię i idzie po łupy, a nie czeka na głupca,
co go wesprze datkiem. Dlatego mocą mojej ojcowskiej władzy kaŜę ci przyprowadzić tu
wszystkich tych leniwych, których w dziecięcej głupocie obdarowałeś, i sam dopilnujesz, aby
odpracowali w dwójnasób to, co wzięli. A jeśli źle to zrobisz, wymierzę ci karę zgodną z
obyczajem.
Hrebor wszakŜe słuchał go z podniesioną głową i odpowiedział zuchwale, jak nigdy mu się
nie zdarzyło:
— Wspierałem tych, którym złośliwe Dole nie pozwoliły zaznać w Ŝyciu radości. Jest u nas
dość dobra, Ŝeby starczyło go dla chorych i steranych. A jeśli ojcowie siłą odbierali ludziom
ich własność, nie chcę tego dziedziczyć i wolę zrobić z ich srebra lepszy uŜytek.
Gdy to usłyszał, stracił śargrad wszelką rozwagę, chwycił za drąg i obił nim pierworodnego,
aŜ ten spłynął krwią i nie mógł się o własnych siłach poruszać. Matkę jego zaś, gdy chciała
odciągnąć go od syna, zajechał przez głowę, Ŝe wiele dni leŜała w łoŜu bez ducha. Po czym
zabronił dawać mu jeść więcej niŜ chleb i wodę i wpuszczać go do gospodarskich izb, póki
nie nabierze rozumu. Wtedy teŜ właśnie nazwał w złości Hrebora cudakiem, nie myśląc
nawet, Ŝe przezwisko to przylgnie do jego syna na zawsze.
Po tym Hrebor zapałał do ojca taką nienawiścią, Ŝe nigdy juŜ nie mogło być zrozumienia
między tymi dwoma najbliŜszymi sobie ludźmi. Nie czekał nawet, aŜ wyliŜe się z ran, ale
jeszcze kulejąc i plując krwią, zebrał w węzełek garść swoich rzeczy i nocą, nie mówiąc
nikomu, opuścił ojcowskie dworzyszcze. Na drodze się jeszcze obrócił, przeklął głośno ojca i
rzekł, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie chce go widzieć. Prędko teŜ złośliwy Jorsz podchwycił jego słowa
i nie wiedział nawet Hrebor, Ŝe stanie się, jak powiedział.
Rankiem śargrad porozsyłał pachołków, by przywiedli Hrebora do domu. Krzyczał przy
tym, Ŝe zabije go własną ręką, woli bowiem nie mieć syna wcale, niŜ mieć takiego, który swą
głupotą i uporem ściąga hańbę na cały ród. Ale pachołkowie w duchu litowali się nad
chłopakiem, toteŜ pomogli mu w ucieczce, dali mu jeszcze Ŝywność i parę groszy na drogę.
Tak zatem mając ledwie szesnaście wiosen, opuścił Hrebor swój dom, bez Ŝalu, a tylko z
nienawiścią w sercu. Wędrował przez świat od jednej osady do drugiej, lecz nigdzie nie mógł
zagrzać miejsca. Wkrótce teŜ pokosztował losu, od którego chciał wybawić innych, próŜno
bowiem szukał człowieka, który chciałby wspomagać włóczęgę, niczego w dodatku nie
umiejącego. Poznał nędzę na własnej skórze, gdy musiał za kawałek chleba imać się róŜnych
zajęć, nieraz zdzierając ręce do krwi. W innym moŜe obudziłoby to rozsądek, ale Hrebor im
więcej znosił niedoli, tym bardziej zacinał się w swym uporze. Pewien swej racji gotów był
znienawidzić cały świat za to, Ŝe był inny, niŜby on chciał. Tak powoli wzbierało w młodym
włóczędze szaleństwo, ale nim wzrosło, duŜo jeszcze miało upłynąć czasu.
Tymczasem szedł bez celu i kierunku, aŜ po wielu dniach dotarł do podgórskiej osady
zwanej Skerh. Tak się zaś złoŜyło, Ŝe przybył tam w samo święto zimowego słońca, gdy w
osadzie bawiono się hucznie i radośnie przez cały dzień i noc. Choć więc nikt go tam nie znał,
przyjęli Skerhanie przybysza Ŝyczliwie, jak to bywa podczas wielkiej uciechy. Usadzili go
przy biesiadnym stole, dali mu jeść do syta i piwa, ile chciał.
Skoro juŜ najadł się i napił jak nigdy, odkąd wyruszył z domu, począł wsłuchiwać się w
rozmowy Skerhan; nie mieli oni wielu powodów do zmartwień, ale w jednym im zbywało, Ŝe
nie przyszedł do osady Ŝaden gędziarz, który by zabawił ich pouczającą historią. Wtedy uznał
Hrebor, Ŝe wypada wywdzięczyć się za gościnę, wystąpił i zaczął opowiadać.
Spotkał w drodze wielu gędziarzy, dotąd mu nie znanych, gdyŜ śargrad miał ich za
darmozjadów i nigdy nie wpuszczał za swój próg. Słyszał od nich róŜne historie, a miał tę
zdolność, Ŝe wszystkie zapadły mu—głęboko w pamięci i nieraz, nie mając się do kogo
odezwać, powtarzał je sam sobie. ToteŜ dobrze mu szły gędźby, chociaŜ przedtem tego nie
próbował. Opowiedział najpierw o Gaszronie Mocarnym i stolinach, potem o wyprawie
śdawora i o zaklętej włóczni; wielu znało te gędźby, ale Hrebor, sam skory do wzruszeń,
potrafił poruszyć serce w kaŜdym, kto go słuchał. Po kaŜdej opowieści nie Ŝałowano mu
miodu i jadła, a byli i tacy, co rzucali mu srebro i mówili, Ŝe lepszego nigdy nie słyszeli.
Rozochociło to Hrebora i opowiadał dalej, aŜ w końcu, mocno sobie podchmieliwszy, zaczął
historię zupełnie nową, nie złoŜoną dotąd przez nikogo. Mówił o złym i chytrym człowieku,
który wygnał z domu własnego syna, bo mierziło go oddawać mu w dziedzictwo swój
majątek, a potem o złym losie wygnanego. Nie dbał przy tym o prawdę, lecz sam wzruszał się
tą opowieścią coraz bardziej i plótł rzeczy zupełnie niestworzone, nim pojął wreszcie, Ŝe nijak
nie będzie umiał tej gędźby skończyć. Szczęściem dla niego świtało juŜ, większość
ucztujących posnęła, a z tych, co jeszcze słuchali, Ŝaden nie umiałby powiedzieć, o czym
mowa. Hrebor więc przerwał, mówiąc, Ŝe zabrakło mu piwa, i tym sposobem wymknął się z
biesiady.
Ale włodarz osady, Trzebor z rodu StreŜdów, jak przystoi dobremu gospodarzowi, pił na
uczcie niewiele, by mieć baczenie na wszystko. Słuchał słów przybysza i zapadły mu one
głęboko w serce, rozumiał bowiem, Ŝe nieznajomy opowiada swoje dzieje. Był Trzebor
człowiekiem wielce zacnym, więc wieść o takiej podłości oburzyła go bardzo. Wezwał
wędrowca do siebie i spytał, czy dobrze domyśla się, o kim była ta opowieść. Hrebor
rozczulił się jego troską i potwierdził, a wtedy StreŜda rzekł mu:
— Nie martw się więcej, przybyszu, bo trafiłeś na przyjaciół. Co roku wodzę tutejszych
ludzi na wyprawy i wiele włóczni mam na swoje rozkazy. Pomogę ci odzyskać ojcowiznę, z
której cię tak podle wyzuto.
Zaraz teŜ poprowadził go pod święty dąb i tam poprzysięgli sobie przyjaźń i pomoc.
Tak zatem zamieszkał Hrebor u włodarza Skerhu. Rankiem wprawdzie, gdy piwo
wywietrzało mu z głowy, przeraził się, ale nie trwało to długo; pomyślał zaraz, Ŝe do wiosny
jeszcze daleko i w razie czego zawsze zdąŜy coś wymyślić, a na razie ma gdzie przezimować
i moŜe jeść do syta. W zamian bawił wieczorami gospodarzy róŜnymi historiami słyszanymi
na gościńcu, a częściej jeszcze zmyślonymi, to bowiem szło mu lepiej niŜ komukolwiek
innemu. Polubili go wszyscy, gdyŜ dla kaŜdego miał dobre słowo i nigdy nie odmawiał
pomocy.
Szczególnie jednak przypadł do serca Ŝonie Trzebora, Danradzie. Nie była to juŜ kobieta
młoda, ale wciąŜ jeszcze piękna i pełna uroku. MąŜ niewiele o nią dbał, zajęty waŜniejszymi
sprawami, a kądziel i doglądanie dzieci nudziły ją okrutnie. Upodobała sobie młodzieńca za
jego łagodne obejście i łatwość, z jaką poddawał się wzruszeniom. Trudno teŜ było jej nie
spostrzec jego urody i silnych mięśni, jakie wyrobiła w nim cięŜka praca i trudy wędrówki.
Przebywała z nim często, słuchała jego słów i przyglądała mu się skrycie.
Hrebor dostrzegł w niej bratnie serce i polubił ją, lecz na wszystkie czułe słowa i sekretne
gesty pozostawał nieczuły, widząc w tym jedynie zwykłą przyjaźń. Ta jednak jego dziecięca
niewinność podsycała tylko Ŝądze Danrady, aŜ zatraciła do cna rozsądek i uczciwość wobec
męŜa.
Pewnej nocy wreszcie, nie mogąc wytrzymać dłuŜej trawiącego ją Ŝaru, zakradła się do izby,
w której spał Hrebor, i wyjawiła mu swe uczucia. Tak przy tym była dla niego dobra i z taką
czułością pieściła go, szepcząc miłe słowa, Ŝe ogień jej udzielił się Hreborowi i straciwszy
opamiętanie, pogrąŜył się w nie znanej mu dotąd rozkoszy. Tej nocy pokochał Danradę
pierwszą, młodzieńczą miłością, która całkiem odebrała mu rozum i zawładnęła nim do cna.
Odtąd niepomny był na nic, całe dnie chodził jak we śnie, myślał bowiem tylko o swej
kochance i zbliŜającej się nocy. Ledwie zaś się ściemniało, przychodziła do jego izby i nie
opuszczała jej aŜ do świtu. I chociaŜ Danrada, wiedząc, jak moŜe się to skończyć, nie
zaniedbała niczego, by ukryć ich związek, przecieŜ nie mogło to wiecznie być tajemnicą.
Wkrótce teŜ słuŜące, które zawsze wszystko wiedzą najlepiej, przejrzały, co zaszło między
ich panią a przybyszem. Milczały jednak, bojąc się gniewu gospodyni i widząc, Ŝe Trzebor
ufa obojgu i niczego się nie domyśla.
JakoŜ włodarz Skerhu co innego miał na głowie, tak juŜ bowiem jest, Ŝe o występkach
kobiety jej mąŜ zawsze dowiaduje się ostatni. Nie tracił on czasu, lecz mimo zimowej pory
rozsyłał pachołków z listami do wszystkich swych krewnych i przyjaciół, przykazując im teŜ,
by ogłosili po okolicy wiosenną wyprawę. Wspominał w tych listach takŜe o Hreborze, tak
jak jego losy znał, i wielu sprawa ta zaciekawiła. Hrebor bowiem, skłonny przesadzać we
wszystkim, mówiąc o swym ojcu uczynił z niego bogacza, jakich mało w całym Slengu. Dla
zacnego Trzebora był to tylko jeden więcej dowód podłości starego Pahwazdy, innych jednak
poczęła kusić chęć łupów nie gorszych niŜ za górami, a łatwiejszych do zdobycia, w dodatku
całkiem zgodnie z prawem, gdyŜ słusznie było ujmować się za pokrzywdzonym.
Przyszła wreszcie wiosna, stopniały śniegi, leśne drogi obeschły, a w puszczy pobudziły się
niedźwiedzie. Zaczęli ściągać do Skerhu wojownicy chętni na wyprawę. Przybyło wielu
StreŜdów, zaciekłych i wyćwiczonych w bojach z Orwańczykami, przyszło teŜ sporo ludu z
innych rodów, bo Trzebor, jako rozwaŜny gospodarz i wódz, cieszył się powaŜaniem w całej
okolicy. Zebrało się samych gospodarzy prawie trzydzieści włóczni, a róŜnych włóczęgów,
parobków i innych ludzi luźnych ze dwa razy tyle, tak Ŝe ledwie starczyło dla wszystkich
miejsca w osadzie. Nie chciał Trzebor zwlekać, by zapał nie wypalił się w bezczynności, więc
nie czekając nawet, aŜ drogi lepiej obeschną, zebrał ich u siebie dla ustalenia, dokąd pójdą i
którędy.
Z niechęcią szedł Hrebor na tę radę, pełen Ŝalu, Ŝe nie potrafi zatrzymać czasu, bo nie
uśmiechała mu się rozłąka z Danradą. Zarazem jednak nie tracił nadziei, obmyślił bowiem
pewien podstęp, by wszystko, co dotąd naplątał, wyjaśnić i nie stracić przy tym czci.
JakoŜ los zdawał się mu sprzyjać, bo gospodarze nijak nie mogli się pogodzić co do celu
wyprawy. Większość chciała mścić Hrebora, inni jednak, a zwłaszcza Radwar z Nawranzów,
wywodzili jako rzecz godniejszą iść do Orwanu. „NiechŜe Hrebor idzie z nami — mówili —
a skoro okaŜe się dobrym towarzyszem i wróci z łupem, tym łatwiej zjedna sobie
stronników”. Spierali się tak pół dnia, aŜ Hrebor przemówił w te słowa:
— Cieszy mnie, Ŝe pragniecie mi pomóc, ale nie sposób nie przyznać racji tym, którzy wolą
iść za góry. NiechŜe was pogodzę: pójdę do swej osady i raz jeszcze rozmówię się z ojcem.
Jeśli znów powtórzy to co przedtem, poproszę was o pomoc, a jeśli wróciło mu opamiętanie,
przyjdę tu po to, aby iść z wami do Orwanu. Wy zaś i tak nic na tym nie stracicie, bo przez
ten czas gościńce obeschną i droga będzie łatwiejsza.
Wszyscy uznali, Ŝe mówi rozsądnie, i zgodzili się na to. Zaczął się śargradowic szykować
do drogi, rad, Ŝe wywiódł gospodarzy w pole i zyskał przy tym sławę dobrego syna, nawet
wobec podłego ojca. Taką bowiem odkrył w sobie podczas zimowych godów cechę, Ŝe
ogromnie cieszyło go uznanie innych.
W istocie nie myślał, rzecz jasna, wracać do Zadragu. Chciał tylko przeczekać pewien czas
w lesie i wrócić z wieścią o ujednaniu z ojcem, a potem pójść z wyprawą, ale na krótko.
Skoro dojdą do gór, wymknie się pod byle jakim powodem i wróci do Skerhu, zabierze
Danradę i powędrują gdzieś dalej, gdzie nikt ich nie rozpozna.
Pewien był, Ŝe mu się ten plan powiedzie, ale jednego nie wziął pod uwagę. OtóŜ, gdy
siedział w pobliskim lesie i liczył dni, pozostali skracali sobie czas, jak kto umiał. Najpierw
biesiadowano hucznie, jak to zawsze przed wyprawą, kiedy nikt nie wie, czy dane mu będzie
wrócić. Ale gdy uczty trwają zbyt długo, ludzie stają się ponurzy, znika wesołość, a kaŜdy
tylko szuka zwady. Stało się zatem jakiś tydzień po odejściu Hrebora, Ŝe Trzebor pokłócił się
mocno z Radwarem. O co poszło, nikt nie zapamiętał, dość Ŝe w złości wyrzucił Radwar
Trzeborowi, iŜ człowiek, który własnej Ŝony nawet nie umie dopilnować, tak się nadaje na
wodza wyprawy, jak kamienie na rozpałkę.
Nie wiadomo na pewno, skąd Radwar wiedział o tej sprawie, nietrudno jednak zgadnąć, iŜ
pewnie od pachołków włodarza. W kaŜdym razie ich wezwał, gdy gospodarze kazali mu
dowieść tej obelgi, jeśli nie chce być ukarany za oszczerstwo. Wtedy to przy wszystkich
potwierdzili, co między ścierciałami szeptano juŜ od dawna, a Danrada broniła się słabo i nie
umiała zaprzeczyć niczemu. Jeszcze tego samego dnia poniosła zasłuŜoną karę: wysieczono
Zgłoś jeśli naruszono regulamin