A. i B. Strugaccy - Eunomia. Niszczyciele planet.pdf
(
116 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Eunomia. Niszczyciele planet
Arkadij Strugacki
Borys Strugacki
ĺ
miert’ planetcziki
E
UNOMIA
.
N
ISZCZYCIELE PLANET
— Sta
Ň
ysta Borodin — powiedział Byków składaj
Ģ
c gazet
ħ
. — Sta
Ň
ysto, pora spa
ę
.
Jura wstał, zamkn
Ģ
ł ksi
ĢŇ
k
ħ
, zawahał si
ħ
chwil
ħ
, po czym schował j
Ģ
do szafy. Nie b
ħ
d
ħ
dzi
Ļ
czytał, pomy
Ļ
lał. Trzeba si
ħ
wreszcie wyspa
ę
.
— Dobranoc — powiedział.
— Dobranoc — odparł Bykow i rozło
Ň
ył kolejn
Ģ
gazet
ħ
. Jurkowski, nie odrywaj
Ģ
c si
ħ
od
papierów, zrobił r
ħ
k
Ģ
niedbały gest. Gdy Jura wyszedł, zapytał:
— Jak s
Ģ
dzisz, Aleksy, co on jeszcze lubi?
— Kto?
— Nasz kadet. Wiem,
Ň
e lubi spawanie pró
Ň
niowe i
Ň
e potrafi to robi
ę
. Widziałem na Marsie. A
co poza tym?
— Lubi dziewcz
ħ
ta — powiedział Bykow.
— Nie dziewcz
ħ
ta, lecz dziewczyn
ħ
. Ma jej fotografi
ħ
.
— Nie wiedziałem.
— Mo
Ň
na si
ħ
było domy
Ļ
li
ę
. W wieku dwudziestu lat, wyruszaj
Ģ
c na dalek
Ģ
wypraw
ħ
, wszyscy
bior
Ģ
ze sob
Ģ
fotografie, a potem nie wiedz
Ģ
, co z nimi robi
ę
. W ksi
ĢŇ
kach pisz
Ģ
,
Ň
e trzeba
ukradkiem na nie patrze
ę
, a oczy przy tym maj
Ģ
by
ę
pełne łez albo przynajmniej zamglone. Tylko
Ň
e na to zawsze brak czasu. Albo jeszcze czego
Ļ
innego, wa
Ň
niejszego. Ale wró
ę
my do naszego
sta
Ň
ysty.
Bykow odło
Ň
ył gazet
ħ
, zdj
Ģ
ł okulary i spojrzał na Jurkowskiego.
— Sko
ı
czyłe
Ļ
wszystko na dzisiaj? — spytał.
— Nie — powiedział Jurkowski z rozdra
Ň
nieniem. — Nie sko
ı
czyłem i nie chc
ħ
o tym mówi
ę
.
Od tych idiotycznych papierków spuchła mi głowa. Chc
ħ
odpr
ħŇ
y
ę
si
ħ
. Czy mo
Ň
esz odpowiedzie
ę
na moje pytanie?
— Najlepiej odpowie ci Iwan — powiedział Bykow. — Jura od niego nic odst
ħ
puje na krok.
— Ale Iwana tu nie ma, wi
ħ
c pytam ciebie, chyba wszystko jest jasne.
— Nie denerwuj si
ħ
tak, Wołodia, rozboli ci
ħ
w
Ģ
troba. Nasz sta
Ň
ysta to jeszcze dzieciak. Umie
pracowa
ę
, ale niczego specjalnie nie lubi, bo jeszcze nie zna niczego. Lubi Aleksego Tołstoja. I
Wellsa. A Galsworthy jest dla niego nudny. „Drog
ħ
dróg” te
Ň
uwa
Ň
a za nudn
Ģ
. Poza tym bardzo
lubi
ņ
ylina i nie lubi pewnego barmana w Mirza–Charlee. To jeszcze dzieciak. Nierozwini
ħ
ty
p
Ģ
czek.
— W jego wieku — powiedział Jurkowski — bardzo lubiłem pisa
ę
wiersze. Marzyłem,
Ň
eby
zosta
ę
pisarzem. A potem przeczytałem w jakiej
Ļ
ksi
ĢŇ
ce,
Ň
e pisarze s
Ģ
podobni do
nieboszczyków: lubi
Ģ
, kiedy si
ħ
o nich mówi dobrze albo wcale… Tak. Ale po co ja to wszystko
mówi
ħ
?
— Nie wiem — powiedział Bykow. — Moim zdaniem, po prostu chcesz si
ħ
wymiga
ę
od pracy.
— O, nie, daj spokój… Tak! Interesuje mnie wewn
ħ
trzny
Ļ
wiat naszego sta
Ň
ysty.
— Sta
Ň
ysta to sta
Ň
ysta — powiedział Bykow.
— Sta
Ň
ysta sta
Ň
y
Ļ
cie nierówny — zaoponował Jurkowski. — Ty te
Ň
jeste
Ļ
sta
Ň
yst
Ģ
i ja jestem
sta
Ň
yst
Ģ
. Wszyscy jeste
Ļ
my sta
Ň
ystami w słu
Ň
bie przyszło
Ļ
ci. Starymi sta
Ň
ystami i młodymi
sta
Ň
ystami. Całe
Ň
ycie odbywamy sta
Ň
, ka
Ň
dy na swój sposób. A gdy umrzemy, potomkowie
oceni
Ģ
nasz trud i wydadz
Ģ
nam dyplom na nie
Ļ
miertelno
Ļę
.
— Wydadz
Ģ
albo nie — w zamy
Ļ
leniu powiedział Bykow, patrz
Ģ
c w sufit. — Zazwyczaj,
niestety, nie wydaj
Ģ
.
— Có
Ň
, to nasza wina, ale nie nasz kłopot. Nawiasem mówi
Ģ
c, czy wiesz, kto zawsze dostaje ten
dyplom?
— Kto?
— Ci, którzy wychowuj
Ģ
nast
ħ
pców. Tacy jak Krajuchin.
— Zapewne — powiedział Bykow. — Ale co ciekawe, tacy ludzie, w przeciwie
ı
stwie do wielu
innych, wcale nie dbaj
Ģ
o dyplomy.
— I niesłusznie. Interesowało mnie zawsze takie pytanie: czy z pokolenia na pokolenie stajemy
si
ħ
coraz lepsi? Wła
Ļ
nie dlatego zacz
Ģ
łem mówi
ę
ó naszym kadecie. Starcy mówi
Ģ
zawsze: „Ach,
ta dzisiejsza młodzie
Ň
! My, to dopiero byli
Ļ
my!”
— Tak mówi
Ģ
bardzo głupi starcy, mój drogi. Krajuchin tak nie mówił.
— On po prostu nie lubił teoretyzowania. Brał młodych, wrzucał ich do pieca i patrzył, co z tego
wyjdzie. Je
Ļ
li nie gin
ħ
li w ogniu, uznawał ich za równych sobie.
— A je
Ļ
li gin
ħ
li?
— Z reguły tak nie było.
— A widzisz, sam odpowiedziałe
Ļ
na swoje pytanie — powiedział Bykow i znów zabrał si
ħ
do
gazety. — Sta
Ň
ysta Borodin jest teraz w drodze do pieca, wygl
Ģ
da na to,
Ň
e nie zginie w ogniu,
spotkasz go za dziesi
ħę
lat, on ci
ħ
nazwie star
Ģ
piaskownic
Ģ
i ty, jako uczciwy człowiek, b
ħ
dziesz
musiał przyzna
ę
mu racj
ħ
.
— Pozwól no — sprzeciwił si
ħ
Jurkowski — przecie
Ň
na nas spoczywa jaka
Ļ
odpowiedzialno
Ļę
.
Chłopaka trzeba czego
Ļ
uczy
ę
!
—
ņ
ycie go nauczy — krótko odpowiedział Bykow zza gazety. Do mesy wszedł Michał
Antonowicz w pi
Ň
amie, w kapciach na bosych nogach i z wielkim termosem w r
ħ
ku.
— Dobry wieczór, chłopcy — powiedział. — Przyszła mi ochota na herbatk
ħ
.
— Herbatka, czemu nie? — o
Ň
ywił si
ħ
Bykow.
— Jak herbatka to herbatka — powiedział Jurkowski i zacz
Ģ
ł sprz
Ģ
ta
ę
ze stołu swoje papiery.
Kapitan i nawigator nakryli stół, Michał Antonowicz nało
Ň
ył konfitury na spodeczki, a Bykow
nalał wszystkim herbaty.
— A gdzie Jurik? — spytał Michał Antonowicz.
—
ĺ
pi — odparł Bykow.
— A Waniusza?
— Na wachcie — cierpliwie odpowiedział Bykow.
— No to doskonale — powiedział Michał Antonowicz. Skosztował herbaty, zmru
Ň
ył oczy i
rzekł: — Chłopcy, nigdy nie wyra
Ň
ajcie zgody na pisanie pami
ħ
tników. Zaj
ħ
cie nudne jak flaki z
olejem!
— Po prostu zmy
Ļ
laj — poradził mu Bykow.
— Jak to?
— Tak jak to robi
Ģ
w powie
Ļ
ciach: Młoda Marsjanka przymkn
ħ
ła oczy i podała mi półotwarte
usta. Obj
Ģ
łem j
Ģ
nami
ħ
tnie.
— Cał
Ģ
— dodał Jurkowski.
Michał Antonowicz spiekł raka.
— Widzisz go, rumieni si
ħ
, stary piernik — zawołał Jurkowski. — Oj, Misza, chyba masz co
Ļ
na sumieniu! Bykow zachichotał i zakrztusił si
ħ
herbat
Ģ
.
— Tfu! — powiedział Michał Antonowicz. — Pal was wszyscy diabli! — Pomy
Ļ
lał przez
chwil
ħ
i nagle o
Ļ
wiadczył: — Wiecie co, chłopcy? Rzuc
ħ
w diabły to pisanie pami
ħ
tników. No i co
mi zrobi
Ģ
?
— Porad
Ņ
nam co innego — powiedział Bykow. — W jaki sposób wpłyn
Ģę
na Jur
ħ
? Michał
Antonowicz przestraszył si
ħ
.
— A co si
ħ
stało? Co
Ļ
nabroił?
— Na razie nie. Ale Władimir uwa
Ň
a,
Ň
e musimy na niego wywiera
ę
wpływ.
— Wydaje mi si
ħ
,
Ň
e i tak wywieramy. Waniuszy nie odst
ħ
puje na krok, a ciebie, Wołodia, po
prostu uwielbia. Ze dwadzie
Ļ
cia razy opowiadał, jak wszedłe
Ļ
do pieczary z pijawkami.
Bykow podniósł głow
ħ
.
— Z jakimi pijawkami? — spytał.
W poczuciu winy Michał Antonowicz poruszył si
ħ
niespokojnie.
— Ach, to legendy — powiedział Jurkowski nie mrugn
Ģ
wszy okiem. — To było jeszcze…
eee… bardzo dawno. A wi
ħ
c pytanie: jak wywrze
ę
wpływ na Jur
ħ
? Chłopcu trafiła si
ħ
jedyna w
swym rodzaju okazja zobaczy
ę
Ļ
wiat najlepszych ludzi. Z naszej strony byłoby po prostu… eee…
— Widzisz, Wołodia — powiedział Michał Antonowicz. — Jura to wspaniały chłopak. Bardzo
dobrze wychowany przez szkoł
ħ
. W nim ju
Ň
s
Ģ
… jak by to powiedzie
ę
… zal
ĢŇ
ki dobrego
człowieka. Zrozum, Jura nigdy nie pomyli dobra ze złem…
— Prawdziwy człowiek — powiedział z naciskiem Jurkowski — wyró
Ň
nia si
ħ
szerokimi
horyzontami.
— Słusznie, Wołodia — powiedział Michał Antonowicz. — A wła
Ļ
nie Jurik…
— Prawdziwego człowieka kształtuj
Ģ
tylko prawdziwi ludzie, ludzie pracy, i tylko prawdziwe
Ň
ycie, bogate i trudne.
— Ale przecie
Ň
nasz Jurik…
— Powinni
Ļ
my skorzysta
ę
z nadarzaj
Ģ
cej si
ħ
sposobno
Ļ
ci i pokaza
ę
mu prawdziwych ludzi w
prawdziwym, trudnym
Ň
yciu.
— Słusznie, Wołodia, i jestem przekonany,
Ň
e Jurik…
— Wybacz, Michale, ale jeszcze nie sko
ı
czyłem. Otó
Ň
jutro przelecimy w
Ļ
miesznie małej
odległo
Ļ
ci od Eunomii. Wiecie, co to jest Eunomia?
— Oczywi
Ļ
cie — powiedział Michał Antonowicz. — Planetoida, póło
Ļ
du
Ň
a dwie całe i
sze
Ļę
dziesi
Ģ
t cztery setne jednostek astronomicznych, mimo
Ļ
ród…
— Nie o to chodzi — niecierpliwie przerwał Jurkowski. — Czy wiecie,
Ň
e na Eunomii ju
Ň
trzy
lata pracuje jedyna na
Ļ
wiecie stacja fizyczna, zajmuj
Ģ
ca si
ħ
badaniem grawitacji?
— No pewnie — powiedział Michał Antonowicz. — Przecie
Ň
tam…
— Ludzie pracuj
Ģ
tam w wyj
Ģ
tkowo trudnych warunkach — mówił Jurkowski natchnionym
tonem. Bykow patrzył na niego uwa
Ň
nie. — Dwudziestu pi
ħ
ciu ludzi, mocni jak diament, m
Ģ
drzy,
odwa
Ň
ni, rzekłbym nawet szale
ı
czo odwa
Ň
ni! Kwiat ludzko
Ļ
ci! Oto znakomita okazja, by
zapozna
ę
chłopca z prawdziwym
Ň
yciem!
Bykow milczał. Michał Antonowicz powiedział zatroskanym tonem:
— Znakomita my
Ļ
l, Wołodia, ale to ju
Ň
…
— I wła
Ļ
nie teraz zamierzaj
Ģ
przeprowadzi
ę
nadzwyczaj interesuj
Ģ
cy eksperyment. Badaj
Ģ
rozchodzenie si
ħ
fal grawitacyjnych. Czy wiecie, co to jest planeta skazana na zagład
ħ
? Bryła
skalna, która w wyznaczonej chwili zamienia si
ħ
cała w promieniowanie! Widok nadzwyczaj
pouczaj
Ģ
cy!
Bykow milczał. Milczał równie
Ň
Michał Antonowicz.
— Zobaczy
ę
prawdziwych ludzi w procesie prawdziwej pracy — czy
Ň
to nie pi
ħ
kne?
Bykow milczał.
— S
Ģ
dz
ħ
,
Ň
e dla naszego sta
Ň
ysty b
ħ
dzie to bardzo po
Ň
yteczne — powiedział Jurkowski i dodał
ciszej: — Nawet ja nie miałbym nic przeciwko temu, by tam zajrze
ę
. Dawno interesuj
ħ
si
ħ
warunkami pracy niszczycieli planet.
Bykow odezwał si
ħ
wreszcie.
— No có
Ň
— powiedział. — To rzeczywi
Ļ
cie ciekawe.
— O, z pewno
Ļ
ci
Ģ
! — zawołał Jurkowski. — My
Ļ
l
ħ
,
Ň
e zajrzymy tam, co?
— Hm, taaak — wymamrotał Bykow.
— No to doskonale — powiedział Jurkowski. Spojrzał na Bykowa i spytał: — Czy masz jakie
Ļ
w
Ģ
tpliwo
Ļ
ci, Aleksy?
— Mam — powiedział Bykow. — Na mojej trasie jest Mars. Jest równie
Ň
Bamberga z jej
parszywymi kopalniami. Jest kilka satelitów Saturna. Jest układ Jowisza. I jeszcze co
Ļ
nieco
Ļ
.
Jednego tam nie ma. Nie ma tam Eunomii.
— No, jak by tu rzec… — spuszczaj
Ģ
c wzrok i b
ħ
bni
Ģ
c palcami po stole powiedział Jurkowski.
— Przyjmijmy, Alosza,
Ň
e to niedopatrzenie ze strony zarz
Ģ
du.
— B
ħ
dziesz musiał, mój drogi, odło
Ň
y
ę
odwiedziny Eunomii na nast
ħ
pny raz.
— Czekaj, czekaj, Alosza… eee… B
Ģ
d
Ņ
co b
Ģ
d
Ņ
jestem inspektorem generalnym, mog
ħ
zarz
Ģ
dzi
ę
, postanowi
ę
….eee… w kwestii zmiany trasy…
— Od razu by
Ļ
tak powiedział. A ty mi zawracasz głow
ħ
zadaniami wychowawczyni.
— No, zadania wychowawcze; to samo przez si
ħ
… Tak.
— Nawigatorze — powiedział Bykow — generalny inspektor zarz
Ģ
dził zmian
ħ
kursu. Obliczy
ę
kurs na Eunomi
ħ
.
— Tak jest — odparł Michał Antonowicz i spojrzał na Jurkowskiego zatroskanym wzrokiem.
— Wiesz, Wołodia, z paliwem jest niet
ħ
go. Eunomia to spory szmat dodatkowej drogi… Trzeba
b
ħ
dzie dwa razy hamowa
ę
. I jeden raz si
ħ
rozp
ħ
dza
ę
. Szkoda,
Ň
e
Ļ
tego nie powiedział tydzie
ı
wcze
Ļ
niej.
Jurkowski wyprostował si
ħ
dumnie.
— Eee… słuchaj, Michał. Czy w pobli
Ň
u s
Ģ
automatyczne stacje paliwowe?
— S
Ģ
, oczywi
Ļ
cie — odrzekł Michał Antonowicz.
— No to paliwo b
ħ
dzie — powiedział Jurkowski.
— Jak b
ħ
dzie paliwo, to b
ħ
dzie Eunomia — powiedział Bykow, wstał i poszedł w stron
ħ
swego
fotela. — No có
Ň
, ja i Misza nakrywali
Ļ
my stół, to teraz ty, inspektorze generalny, sprz
Ģ
tnij.
— Wolterianie — powiedział Jurkowski i zacz
Ģ
ł sprz
Ģ
ta
ę
ze stołu. Bardzo si
ħ
cieszył ze swego
małego zwyci
ħ
stwa. Bykow mógł go nie posłucha
ę
. Kapitan statku, który wiezie inspektora
generalnego, te
Ň
ma wielkie pełnomocnictwa.
Obserwatorium fizyczne „Eunomia” poruszało si
ħ
dokoła Sło
ı
ca mniej wi
ħ
cej tam, gdzie była
kiedy
Ļ
planetoida Eunomia. Gigantyczna skała o
Ļ
rednicy dwustu kilometrów, w ci
Ģ
gu ostatnich
kilku lat została prawie doszcz
ħ
tnie zniszczona podczas eksperymentów. Z planetoidy pozostał
tylko rzadziutki rój stosunkowo niewielkich odłamków oraz siedemsetkilometrowa chmura pyłu
kosmicznego — wielka srebrzysta kula, lekko ju
Ň
rozci
Ģ
gni
ħ
ta siłami przypływów. Samo
obserwatorium fizyczne mało ró
Ň
niło si
ħ
od ci
ħŇ
kich sztucznych satelitów Ziemi: był to układ
torusów, walców i kuł, poł
Ģ
czonych błyszcz
Ģ
cymi linami, poruszaj
Ģ
cych si
ħ
dokoła wspólnej osi.
W laboratorium pracowało dwudziestu siedmiu fizyków i astronomów, „mocnych jak diament,
m
Ģ
drych, odwa
Ň
nych”, czasem nawet „szale
ı
czo odwa
Ň
nych”. Najmłodszy z nich miał
dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
lal, najstarszy trzydzie
Ļ
ci cztery.
Załoga „Eunomii” zajmowała si
ħ
badaniem promieni kosmicznych, eksperymentalnym
sprawdzaniem jednolitej teorii pola, pró
Ň
ni
Ģ
, najni
Ň
szymi temperaturami, kosmogoni
Ģ
Plik z chomika:
emohawk
Inne pliki z tego folderu:
A. i B. Strugaccy - Poniedzialek zaczyna sie w sobote.pdf
(1201 KB)
A. i B. Strugaccy - Z zewnatrz.pdf
(100 KB)
A. i B. Strugaccy - Spotkanie.pdf
(63 KB)
A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce.pdf
(364 KB)
A. i B. Strugaccy - Bialy stozek Alaidu.pdf
(136 KB)
Inne foldery tego chomika:
Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi (Stalker)
Arkadij i Borys Strugaccy - Zuk w mrowisku [Audiobook PL]
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin