77-12 - Pojedynek pod piramidami.pdf

(436 KB) Pobierz
548981895 UNPDF
Sławomir Klimkiewicz
POJEDYNEK POD PIRAMIDAMI
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1977
Okładkę projektował: Witold Chmielewski
Redaktor: Wiesława Zaniewska
Redaktor techniczny: Zofia Szymańska
548981895.001.png
POWRÓT MAJORA CIENCI
Słońce powoli wstawało nad pustynią i rozpraszało rześki chłód poranka. Upłynęła szósta, potem i ósma
godzina rano, a zapowiedzianego samochodu z Kompanii Auto-Sahara nie było. Cienci wyjął z futerału
lornetkę i jeszcze raz omiótł ginący w rozedrganym powietrzu kraniec wyschniętego wadi *. Pusto. Zszedł z
wydmy po skrzypiącym piasku do samochodu. Wóz stał w niszy utworzonej przez dwie wysokie, usypane
przez wiatr, diuny. Był całkowicie zasłonięty, a jednocześnie z miejsca, w którym stał, można było
obserwować długi odcinek wyschniętego koryta rzeki, która teraz pozbawiona kropli wody służyła jako
droga. Cienci włożył lornetkę do futerału i sięgnął po manierkę z wodą. Pociągnął długi łyk i skrzywił się z
niesmakiem, była już ciepła i miała niemiły, metaliczny smak. Pomyślał z żalem: to nie to samo, co filiżanka
pachnącej i aromatycznej kawy, jaką pił jeszcze trzy dni temu w Kairze. Opuścili Kair wczesnym
popołudniem, chcąc wykorzystać chłód nocy na jazdę. Robi tak wiele osób jadących na południe, więc nie
wzbudziło to niczyich podejrzeń. Cóż zresztą mogło być dziwnego, że właściciel jednego z większych
magazynów wyrobów skórzanych, i przy tym ich dostawca dla jednostek armii brytyjskiej stacjonujących w
delcie Nilu, jak co roku udaje się do Sudanu po zapas nowych skór.
Lewantyńczyk Dżalid znany był z obrotności i znakomitej intuicji kupieckiej. Zabierał zwykle ze sobą
swoją prawą rękę w przedsiębiorstwie kuzyna Ahmeda, ale tym razem w samochodzie obok niego siedział
znajomy, który przyjechał do Kairu kilka tygodni temu. Dżalid przedstawiał go hurtownikom jako
przedstawiciela jednej z tureckich kompanii, zajmujących się handlem skórami.
Gymyr Radszyn — tak przedstawił się przybysz — robił wrażenie człowieka bardzo obrotnego i
przedsiębiorczego. W bardzo krótkim czasie nawiązał kontakty z wieloma przemysłowcami i kupcami,
swobodnie czuł się również w klubach i kabaretach, gdzie zbierała się finansowa elita Kairu. Nie stronił
również od spotkań z oficerami brytyjskimi, którzy wieczorami zbierali się w Tarf i Mohamed Pasza Club.
Nie liczył się zbytnio z pieniędzmi, ale nie pozwolił się również oszukać na jednego nawet plastra. Był hojny
ale nie lubił marnować pieniędzy. Podkreślał, że celem jego wizyty w Kairze jest rozpoznanie możliwości
nawiązania długofalowej transakcji dostaw znakomitych skór sudańskich. Dawał przy tym do zrozumienia,
iż zamówienia będą znaczne i obliczone na dłuższy czas. Nikogo zatem nie zdziwiło, kiedy oznajmił, iż
wybiera się razem z Dżalidem na wyprawę do Sudanu w celu zorientowania się na miejscu, jak
najkorzystniej zorganizować zakupy skór. Dżalid podróżował swoim znakomicie przystosowanym do
długich podróży samochodem terenowym, którym przemierzył niejedną setkę mil Kotliny Górnego Nilu.
Tym razem zapowiadała się dłuższa wyprawa. Po nocnej jeździe zatrzymali się na dzień w Asjut. Po
kilkugodzinnym odpoczynku, gdy upał już zelżał, ruszyli dalej. Upewniwszy się, że szosa jest pusta. skręcili
na zachód, zamiast na południe, w kierunku Sudanu. W tym miejscu pustynia ma bardzo twardą
nawierzchnię, toteż jazda byta szybka i nim zapadł zmierzch, zjechali z płaskowyżu w gąszcz kotlin
wyrzeźbionych przez wiatr i potoki wody, która zmieniała wyschnięte koryta w rwące potoki raz w roku w
czasie tropikalnej ulewy. Dżalid znał okolicę dobrze, gdyż jechał dalej, mimo gęstniejącego mroku. Wreszcie
stanęli i w świetle reflektorów wybrali kotlinę, w której ukryli samochód. Nazajutrz o szóstej rano miał w
tym miejscu zjawić się patrol Kompanii Auto-Sahara, wysłany z włoskiej bazy wojskowej, najdalej
wysuniętej na południowy wschód włoskiej placówki rozpoznawczo-ochronnej, mieszczącej się w oazie
Kufra.
Tymczasem płynęła godzina za godziną, a u wjazdu do wadi nie pojawił się oczekiwany pustynny
patrol. Radszyn kilkakrotnie nagabywał Dżalida, czy jest całkowicie pewien, że dotarli do właściwego
miejsca. Dżalid nie zwracał specjalnej uwagi na poirytowanego swojego towarzysza. Leżąc w cieniu
rzucanym przez samochód, odpowiadał za każdym razem rozleniwionym przez upał głosem:
— Ależ tak, naturalnie, jestem pewien.
Nie pozostawało nic innego, jak czekać. Wreszcie, kiedy słońce przekroczyło zenit, u wejścia do wadi
coś zamajaczyło. Radszyn szybko sięgnął po lornetkę i przypadł za brzegiem wydmy. W obiektywie,
poprzez rozedrgane upałem powietrze, zobaczył, jak dnem żlebu, powoli, jechał samochód terenowy,
pomalowany w żółtordzawe ochronne plamy. Z takiej odległości trudno było rozpoznać — włoski czy
brytyjski. Jedno było pewne, nikt z cywilów, oprócz przypadkowej ekspedycji geograficznej, nie zapuszczał
się w te rejony. Szybko zbudził Dżalida. Na wszelki wypadek wyjął z pojemnika dwa granaty i wsunął je do
kieszeni. Obydwaj zarepetowali pistolety, które wsunęli za pas. Samochód zbliżał się nieustannie, a zza
zakrętu, po chwili, pojawił się drugi. Po kilku minutach niepokój Radszyna zniknął. Bez trudu rozpoznał
* Wadi — suche łożyska rzek na pustyniach płd.-zach Azji i płn. Afryki, wypełniające się wodą tylko w porze
deszczowej.
markę i znaki na masce samochodu. To nie byli Anglicy ani Egipcjanie. Po chwili był już pewien. Długo
oczekiwany patrol zjawił się.
Pierwszy samochód zatrzymał się. Wysiadł z niego człowiek ubrany w mundur włoskiego oficera. Po
chwili, podobnie jak Radszyn, wszedł na stok spadzistego brzegu wąwozu i położywszy się na brzegu,
obserwował przez lornetkę płaskowyż. Obydwaj podróżni byli już teraz zupełnie spokojni. Ani Anglicy, ani
Egipcjanie nie zachowywali się na terytorium Egiptu w ten sposób. Dżalid wyjął z kieszeni lusterko. Odbity
promień słońca wylądował na twarzy oficera leżącego na przeciwległym stoku. Ten w mgnieniu oka
ześliznął się ze skarpy. Gdy Radszyn wyszedł na środek wąwozu, oficer był już przy samochodzie i w stronę
idącego skierował lufę karabinu maszynowego, stojącego na masce samochodu. Radszyn machając
chusteczką szedł powoli naprzód. Zachęcony tym oficer oderwał się od samochodu i wyszedł mu kilka
kroków naprzeciw. Po krótkiej chwili stanęli przed sobą.
— Czy inżynier Ciello? — zapytał cywila.
— Tak — odpowiedział zapytany. — Najlepsze są wina toskańskie — dodał po chwili.
Oficer z uśmiechem odpowiedział:
— Nalewka na ziołach jest zdrowsza — i wyjął z kieszeni swój znak rozpoznawczy.
Po kilku minutach z samochodu Dżalida wyładowano trzy torby. On sam oddalił się do drugiego
wąwozu, aby nikt z członków patrolu go nie zobaczył.
W ostatnich miesiącach szefowie wywiadu włoskiego zarządzili nadzwyczajne zaostrzenie konspiracji.
Z otrzymywanych meldunków wynikało, że gadatliwość wielu agentów lub żołnierzy stacjonujących w Libii
naprowadziła Brytyjczyków na niejeden ślad. Stąd Dżalid unikał spotkania z członkami patrolu pustynnego.
Na pożegnanie uścisnęli sobie dłonie z Radszynem i samochód odjechał na wschód, w kierunku szosy,
by potem jechać dalej na południe, do Sudanu, gdzie już czekał pomocnik Ahmed, który do Chartumu dotarł
koleją. Dżalid po powrocie do Kairu oświadczył swoim znajomym, że przedsiębiorczy Turek pojechał dalej
do Erytrei.
Tymczasem samochody patrolu pustynnego przekroczyły Wielkie Morze Piasków i na trzeci dzień
dotarły do oazy Kufra. Stamtąd Radszyn, który występował teraz pod nazwiskiem Ciello, po długiej podróży
lotniczej znalazł się w Tripolisie. Na lotnisku czekał na niego samochód Po pół godzinie dotarli do
kompleksu budynków, w których mieścił się sztab marszałka lotnictwa Balbe, głównodowodzącego
wojskami włoskimi w Libii.
Ciello wrócił do swojego nazwiska Cienci. Nie był on bynajmniej handlarzem skór, mimo że znał się na
nich dobrze. Od ponad 10 lat pracował we włoskim wywiadzie wojskowym. Do Egiptu został przerzucony w
celu zebrania materiałów opracowanych przez działające tam niezależnie od siebie trzy siatki wywiadu i
poczynienia własnych obserwacji. Jego zadaniem było opracowanie kompleksowego raportu na temat siły
jednostek brytyjskich stacjonujących w Egipcie, ich uzbrojenia i mobilności, nastrojów ludności arabskiej.
Zdawał sobie sprawę, iż polecenie opracowania takiego raportu oznacza podjęcie przygotowań do realizacji
planów duce, tj. utworzenia Włoskiego Imperium Afrykańskiego poprzez zajęcie Egiptu uderzeniem z Libii i
Sudanu z Abisynii.
W sztabie powitał go pułkownik Bertollo.
— Witam, majorze — powiedział wyciągając szczupłą opaloną dłoń. — Cieszę się, że już pan wrócił.
Mamy pomyślne dla nas wiadomości: wczoraj skapitulowała Belgia i wojska naszego niemieckiego
sojusznika odcięły we Flandrii znaczna część najlepszych sił brytyjsko-francuskich. Upadek Francji jest
sprawą już tylko dni. Włochy muszą podjąć decyzje. Mamy znakomitą okazję, aby rozszerzyć granice
Królestwa nie tylko na Egipt i Sudan, ale wypędzić również Francuzów z Tunezji i Algierii. Dlatego z
niecierpliwością czekamy na pełny i możliwie wyczerpujący meldunek. Kiedy dotarła do nas szyfrówka, że
wylecieliście z Kufry, natychmiast zawiadomiliśmy Rzym, iż raport o sytuacji w Egipcie zostanie
dostarczony najpóźniej za 48 godzin. Wiem, że jest pan zmęczony. Nie, nie, proszę nie protestować, chodzi
mi o jakość raportu. Proszę przespać się kilka godzin, i do roboty. Maszynistka jest gotowa do pisania o
dowolnej porze.
Cienci zrozumiał, że rozmowa jest skończona. Odruchowo zasalutował — w dalszym ciągu był jeszcze
ubrany w kombinezon lotniczy, który dostał w Kufrze, i wyszedł z pokoju. Szefostwo wywiadu ulokowało
go w dwuosobowym apartamencie przeznaczonym dla wyższych oficerów. Z przyjemnością wziął prysznic i
wyciągnął się na łóżku. Ale sen, mimo zmęczenia, nie przychodził. Po chwili wrócił myślami do wyjazdu z
Kairu. Jemu udało się powrócić bezpiecznie, ale niepokoił się, czy nie naprowadził kontrwywiadu
brytyjskiego na ślad trzech siatek włoskich. W ten sposób wywiad włoski pozbawiony by został napływu
świeżych wiadomości. Odrzucił tę myśl od siebie, zachował przecież maksimum ostrożności.
Cienci był zwolennikiem koncepcji Wielkich Włoch, przypominających zasięgiem imperium rzymskie.
Na rok przed agresją przeciw Abisynii w 1935 r., występując w charakterze kupca, zjeździł cały kraj wzdłuż
i wszerz prowadząc rozpoznanie terenu i miejscowych stosunków.
Nawiązał kontakty z przedstawicielami kilku rodów arystokratycznych przeciwnych Hajle Sellasje i
gotowych sprzymierzyć się z każdym, aby sięgnąć po tron w Addis Abebie. Wyniki działania Cienciego i
innych podobnych mu agentów ułatwiły w dużym stopniu Włochom wykorzystanie waśni wewnętrznych do
podboju Abisynii. Wbrew pozorom nie było to łatwe. Mimo iż armia abisyńska nie dysponowała żadnym
uzbrojeniem poza zwyczajnymi karabinami, podbój zajął wiele miesięcy. Przeciwko bezbronnym rzucono
czołgi, samoloty i artylerię, a mimo to zwycięstwo zostało okupione dużymi stratami. Zresztą kraj nie został
nigdy pokonany do końca — w górach niepodzielnie królowała partyzantka abisyńska.
Cienci podobnie jak wielu jego współpracowników z wywiadu i wojska w napięciu obserwował
przebieg działań wojennych po napadzie Niemiec hitlerowskich na Polskę. Wypowiedzenie wojny przez
Francję i Wielką Brytanię odczytano w pierwszej chwili jako zapowiedź początku końca III Rzeszy. Ale
obydwa mocarstwa wbrew obietnicom nie tylko nie pospieszyły Polsce z pomocą, lecz również nie podjęły
rzeczywistych działań przeciwko Niemcom. Przedłużanie się „dziwnej wojny” ugruntowało przekonanie w
elicie partii faszystowskiej i Naczelnym Dowództwie, iż zwycięstwo Niemiec hitlerowskich jest tylko
kwestią czasu. Duce na posiedzeniach Wielkiej Rady Faszystowskiej snuł plany zajęcia znacznej części
śródziemnomorskiego wybrzeża Francji, Grecji, Egiptu, krajów Maghrebu i Sudanu.
— Zbliża się okres radykalnego zwrotu w historii Włoch. Nie możemy przegapić właściwego momentu
— grzmiał duce, wsłuchując się z zadowoleniem w ton własnego głosu.
Gospodarkę Włoch przestawiono na tory wojenne, dążono do powiększania produkcji zbrojeniowej, ale
brakowało wszystkiego — surowców, pieniędzy na ich stałe zakupy. Kraj boleśnie odczuwał wysiłek
zbrojeniowy.
W Libii lądowały ciągle nowe jednostki, a przez Kanał Sueski płynęły statki z wojskiem, sprzętem i
zaopatrzeniem dla formowanych armii w graniczącej z Sudanem Erytrei i na przygraniczu somalijsko-
-kenijskim. Czynione przygotowania były widoczne, a ich rozmiary znane dowództwu wojsk brytyjskich
stacjonujących w strefie Kanału.
Niejednokrotnie zwracano się z zapytaniem do Londynu, czy nie należałoby zamknąć Kanału dla
włoskich transportów wojskowych. Ale za każdym razem odpowiedź była negatywna. Mimo wkroczenia
Niemiec do Francji, Belgii i Holandii, Włochy nie wypowiedziały wojny i dlatego w Londynie uważano, że
im dłużej uda się utrzymać ten stan, tym lepiej. Stąd nie podejmowano kroków, które Włochy mogłyby
potraktować jako pretekst do zerwania stosunków.
Rzym odczytał brak reakcji brytyjskiej jako objaw słabości i ugrupowania prące ku wojnie
wykorzystywały to jako argument przemawiający za wykorzystaniem sytuacji dla zajęcia Egiptu i Sudanu
jednoczesnym uderzeniem.
Cienci do wieczora przeglądał i porządkował przywiezione materiały, a potem przy filiżance kawy
zasiadł do pisania raportu. Był zadowolony z realizacji zadań, których się podjął. Działające od kilku lat
siatki włoskie zdołały dość dobrze rozpoznać strukturę i uzbrojenie jednostek brytyjskich stacjonujących w
Egipcie, sieć dróg i lotnisk, portów oraz system zabezpieczenia Kanału Sueskiego. Jednym z najcenniejszych
kontaktów dla wywiadu włoskiego, którego utrzymanie kosztowało bardzo wiele, był pracownik kartoteki
policji kryminalnej w Kairze. Dostarczył on wielu cennych informacji o osobistościach świata kairskiego i
dworu króla Faruka. Za jego pośrednictwem trafiono również do kilku oficerów brytyjskich zaplątanych w z
góry przygotowane afery. Cienci zabrał ze sobą listę potencjalnych kandydatów do werbunku. Byli to ci,
którzy popełnili wykroczenia finansowe, zatajone przy pomocy znacznej łapówki, albo też prowadzili
nielegalne transakcje. Korupcja panująca w administracji króla Egiptu Faruka stanowiła wodę na młyn
wywiadu włoskiego. Nie było to zadanie zbyt skomplikowane, ponieważ sam król był cichym zwolennikiem
Włoch.
Penetrację agentur włoskich, a później jak się okazało i niemieckich, ułatwiała sytuacja w Egipcie. Do
1936 roku kraj pozostawał pod okupacją Wielkiej Brytanii. Układ z 26 sierpnia 1936 roku zapewnił
Egiptowi niepodległość, która miała jednak jedynie formalny charakter, nadal pozostały tu wojska brytyjskie
pod pretekstem ochrony Kanału Sueskiego. Ponadto miały one prawo do korzystania z lotnisk, dróg i
zasobów materialnych kraju. Stan ten w pełni odpowiadał królowi Farukowi, o którym wiadomo było, że jest
zainteresowany jedynie swoim bogatym życiem osobistym. W dniu 3 września 1939 roku Egipt zerwał
stosunki dyplomatyczne z Niemcami hitlerowskimi i Włochami, deklarując jednocześnie swoją neutralność.
Ambasada włoska w Kairze oraz konsulaty w Aleksandrii i Port Saidzie musiały zamknąć swoje
podwoje. Od tej pory informacje zbierać mogły tylko agentury szeroko rozbudowanego wywiadu.
Nazajutrz w południe Cienci zameldował się z gotowym raportem. Składał się on z kilku części,
poświęconych ocenie sytuacji politycznej w Egipcie, sile i wyposażeniu jednostek brytyjskich, a także
zawierał plan podjęcia na tyłach frontu działalności dywersyjnej oraz sabotażowej. Całość dopełniały opisy
lotnisk cywilnych i wojskowych oraz głównych arterii komunikacyjnych wraz z planem zablokowania ich
przez grupy dywersyjne. Pułkownik Bertollo przedyskutował z ich autorem nasuwające się wnioski, wniósł
kilka własnych poprawek i raport w zalakowanej kopercie z napisem „ściśle tajne” znalazł się na biurku
marszałka lotnictwa Balbo, szefa Comando Superiore in Libia, jednego z nielicznych dowódców włoskich,
którzy nie ulegali magii cyfr, przedstawiających potęgę armii włoskiej. Balbo zamyślił się nad raportem.
— Dowództwo brytyjskie jest obecnie w stanie skierować w rejon przygraniczny z Libią nie więcej niż
piętnaście, dwadzieścia tysięcy ludzi. Całość sił brytyjskich, stacjonujących w Egipcie i Iraku, nie przekracza
pięćdziesiąt, sześćdziesiąt pięć tysięcy ludzi.
Marszałek z zaciekawieniem przerzucił kilka kartek i zatrzymał wzrok na opisie sił lotniczych.
— No cóż, wszystko wskazuje na to, że nasza Regia Aeronautica ma więcej maszyn, ale czy
rzeczywiście jesteśmy silniejsi, na to sam nie potrafię odpowiedzieć.
Podszedł do olbrzymiej mapy zajmującej całą ścianę.
— Dwadzieścia, no powiedzmy, trzydzieści tysięcy ludzi do utrzymania frontu o długości trzystu
kilometrów — powiedział sam do siebie. — Ale z drugiej strony nie należy zapominać, iż najkrótsza droga
do Kairu wiedzie wzdłuż wybrzeża, co bardzo skraca front i ułatwia obronę, a nam utrudnia atak.
Ciszę, która zapanowała w gabinecie, przerwał dzwonek telefonu.
— Panie marszałku —- w słuchawce rozległ się głos adiutanta — nasłuch donosi, iż we Francji wojska
niemieckie przełamały linię obrony i spychają siły francuskie ku pozycjom na rzekach Somma i Aisne.
Ponadto w przedpokoju czeka oficer dyżurny z pilnym szyfrogramem z Rzymu.
— Dobrze, niech wejdzie — powiedział Balbo.
Po chwili miał przed sobą zieloną kartkę papieru przekreśloną czerwonym paskiem, przez który biegły
słowa: Natychmiastowy przylot z materiałami do Rzymu.
Były to ostatnie dni maja 1940 roku.
NA PIĘĆ PRZED DWUNASTĄ
Samolot wylądował miękko na wojskowym lotnisku pod Rzymem. Przy schodkach na marszałka Balbo
i towarzyszące mu osoby czekała grupa oficerów z Naczelnego Dowództwa. Przybysze z Afryki z
przyjemnością wchłaniali rześkie i chłodne powietrze czerwcowe.
Nie to co w Trypolisie — pomyślał Cienci.
W sztabie Comando Supremo, zostali przyjęci przez głównodowodzącego marszałka Pietro Badoglio.
Wysłuchał on z uwagą zwięzłego raportu Balbo. W skupieniu przeczytał raz jeszcze wręczone mu
memorandum na temat sytuacji militarnej w Afryce Północnej.
— Marszałku — zwrócił się do Balbo. — Sprowadziłem tutaj pana wraz z grupą najbliższych
współpracowników i ekspertów po to, abyśmy wspólnie przeanalizowali sytuację na pograniczu libijsko-
-egipskim oraz w Afryce Wschodniej. Dzień przed panem do Rzymu przyleciał wysłannik wicekróla, księcia
d'Aosta, dowódcy naszych wojsk w Erytrei i Abisynii. Znam obecnie pański punkt widzenia i zgadzam się z
szeregiem wniosków, w szczególności dotyczących stanu przygotowań wojsk brytyjskich. Wydaje mi się, iż
dzieli nas pogląd w sprawie słuszności podejmowania w najbliższym czasie działań ofensywnych. Za trzy
godziny przyjmie nas duce, który znając pański pogląd na sprawę wyraził życzenie spotkania się z panem i
wysłannikiem wicekróla. Teraz prześlę mu pański raport. Tymczasem proszę zapoznać się z ostatnimi
meldunkami z działań wojennych we Francji: Wojska francuskie i brytyjskie zamknięte w rejonie Dunkierki
albo przedostały się do Anglii, albo trafiły do niewoli. Wynik całej batalii nie powinien już budzić
wątpliwości.
Gabinet Mussoliniego w Pallazzo Venezia był urządzony z przepychem. Stylowe meble tonęły w
olbrzymiej sali, która swoim rozmiarem miała wzmacniać w gościach wrażenie potęgi jej właściciela.
Mussolini, po krótkim powitaniu, przystąpił natychmiast do sedna sprawy.
— Panowie — powiedział donośnym głosem, wzmocnionym przez echo sali. — Nasz niemiecki
sojusznik zdecydowanie przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie tylko dla tak wytrawnych
strategów jak wy jest rzeczą oczywistą, iż dni Francji są policzone. Siły brytyjskie we Francji zostały rozbite,
z Dunkierki na Wyspy dotarły już nie jednostki, ale grupy rozbitków. Cały ciężki sprzęt pozostał na polach
bitewnych. Armia brytyjska przestała się praktycznie liczyć. Te jednostki, które stoją obecnie na wyspie, za
żadną cenę nie zostaną z niej wycofane. Jestem głęboko przekonany, że już niedługo i one znajdą się w
ogniu.
Mussolini wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po miękkim puszystym dywanie.
— Włochy nie mogą przeoczyć — podjął dalej — nie wykorzystać najlepszej okazji, jaka się nam
Zgłoś jeśli naruszono regulamin