Jude Deveraux - Wyzwolona.doc

(1918 KB) Pobierz
Wyzwolona; Rycerz w lśniącej zbroi

JUDE DEVERAUX

WYZWOLONA


 

 

 

Prolog

Anglia roku 1564

Nicolas ślęczał nad listem do matki. Żadne ważne pismo, jakie dotąd skreślił, a sporządził ich niemało, nie umywało się do tego. Wszystko zależało od paru zaczernionych kart: jego honor, jego włości, przyszłość całej jego rodziny - i jego żywot.

Ale ledwo dotknął piórem papieru, usłyszał ją. Początkowo z bardzo daleka, lecz niebawem coraz to wyraźniej i wyraźniej. Szlochała. Atoli nie z bólu; nawet nie z rozpaczy, lecz z jakiegoś jeszcze głębszego powodu.

Usiłował skupić się na pisaniu. Nadaremno. Ta niewiasta czegoś potrzebowała. Ale czego? Wsparcia, pocieszenia?

Nie, ona potrzebuje nadziei, pomyślał. Te łzy roni ktoś, kto bezpowrotnie utracił nadzieję.

Nicolas znów spojrzał na list. Zmagania, które toczyła z losem ta niewiasta, nie były jego zmaganiami. Jeśli nie weźmie się w garść i nie wręczy listu warującemu za drzwiami posłańcowi, sam może pożegnać się z nadzieją.

Ledwo skreślił dwie linijki, a już musiał odłożyć pióro. Lament nie ustawał. Nie był głośniejszy, a przecie wypełniał każdą piędź komnaty, aż po powałę.

- Pani, nie dręcz mnie - szepnął Nicolas. - Oddałbym życie, by ci pomóc, lecz ono już oddane w zastaw.

Sięgnął po pióro i zaczął pisać, jedną ręką zatykając uszy, byle odgrodzić się od natarczywych błagań.

 

 

 

 

 

1

 

Anglia roku 1988

Dougless Montgomery siedziała z tyłu samochodu, Robert i jego tłusta trzynastoletnia córka, Gloria, z przodu. Gloria jak zwykle jadła. Dougless przestawiła szczupłe nogi, szukając wygodniejszej pozycji wśród stosów bagażu Glorii. Rzeczy nastolatki wypełniały całe sześć dużych, drogich waliz i toreb. Nie mieściły się w bagażniku samochodu, znalazły więc miejsce z tyłu, spychając Dougless w kąt.

-              Tatusiu, ona drapie obcasami te śliczne walizki, które mi kupiłeś! -
zajęczała Gloria głosem niedorozwiniętej umysłowo czterolatki.

Dougless wbiła paznokcie w dłonie, żeby nie krzyczeć. „Ona". Jakby nie miała imienia. Zawsze „ona".

Robert obejrzał się przez ramię. Kasztanowe włosy Dougless ledwo wyzierały zza bagażu Glorii.

Doprawdy, sądzę, że mogłabyś bardziej uważać.

Niczego nie podrapałam, jasne? Siedzieć tu to istna męka. Prawie nie ma miejsca.

Robert westchnął ze znużeniem.

-              Dougless, czy ty musisz narzekać na wszystko? Czy ty musisz zepsuć
nawet wakacje?

Przełknęła gniew. Rozmasowała sobie brzuch. Znów miała boleści. Nie ośmieliła się prosić Roberta, żeby się zatrzymał, chociaż potrzebowała czegoś do popicia libraxu. Lekarz przepisał go na zdenerwowanie, grożące wrzodami żołądka. A teraz miała tam istną burzę. Kiedy podniosła wzrok, napotkała w lusterku wykrzywioną paskudnie twarz Glorii. Uciekła wzrokiem od tego okropieństwa i próbowała się skupić na uroczej angielskiej wsi.

Wszędzie wokół zielone pola, stare murki z polnych kamieni, krowy i jeszcze raz krowy, śliczne domeczki, wyniosłe rezydencje i... Gloria. Gdziekolwiek spojrzeć - Gloria. Robert powtarzał jak najęty: „To jeszcze dziecko, zaniedbywane kiedyś przez ojca. Okaż jej trochę serca. To naprawdę słodkie dzieciątko".

Słodkie dzieciątko. Trzynastoletnie dzieciątko malowało się bardziej niż dwudziestosześcioletnia Dougless. Spędzała wieczność w hotelo­wych łazienkach, pacykując się bez umiaru. Zajmowała fotel z przodu („To dopierto dziecko i to jej pierwsza podróż do Anglii"). Dougless była zobowiązana ślęczeć nad mapą i wypatrywać znaków drogowych, ale to, że łeb Glorii zasłaniał całą przednią szybę, było w ogóle bez znaczenia.

Próbowała skupić się na widokach. Robert zarzucił jej zazdrość o Glorię, chorobliwą chęć zagarnięcia go tylko dla siebie. Wystarczy jednak, że przestanie myśleć w kategoriach posiadania, a staną się uosobieniem szczęścia na ziemi („Drugą rodziną dla małej dziewczynki, dla której los był tak okrutny").

Dougless próbowała polubić Glorię. Miała tylko skromną pensję nauczycielki podstawówki, ale podczas roku z Robertem zabierała Glorię na zakupy i wydawała na nią więcej pieniędzy niż na siebie. Wieczór w wieczór tkwiła u Roberta z Glorią, podczas gdy on zaliczał koktajle i kolacje („Dziewczęta! Macie znakomitą okazję, żeby się dobrze poznać").

Czasami myślała, że to niegłupie, bo kiedy były same, między nią i Glorią nawiązywały się kordialne, a nawet przyjacielskie stosunki. Ale ledwo Robert wyrastał na horyzoncie, Gloria przeistaczała się w skomlącego kłamliwego bachora. Stusiedemdziesięciocentymetrowei siedemdziesięcio- pięciokilogramowe dziewczynisko pakowało się tatusiowi na kolana i wyło, że „ona" była dla niej niedobra. Początkowo zaprzeczała tym oskarżeniom, dawała przykłady swojej miłości do dzieci, podkreślała, że dlatego właśnie wybrała nauczanie - z pewnością nie dla pieniędzy. Ale on zawsze wierzył Glorii. Z uporem maniaka powtarzał, że biedulka jest niewinnym dzieckiem, niezdolnym do kłamstwa, o które Dougless ją oskarża. Jak dorosły człowiek może chować urazę w sercu do takiego słodkiego skarbu?!

Podczas tych kazań Dougless miotała się między poczuciem winy a wściekłością. W szkole wszystkie dzieci darzyły ją uwielbieniem, a tymczasem tu stała się obiektem nienawiści. Czyżby naprawdę była zazdrosna? Czy podświadomie sygnalizowała, że nie chce dzielić ojca z jego własną córką? Za każdym razem, kiedy wpadała w te umysłowe koleiny, ślubowała, że zdobędzie sympatię Glorii. Zwykle kończyło się to tak, że wychodziła z gówniarą do miasta i wydawała na nią miesięczną pensję.

Mimo wszystko jednak trawił ją gniew. Czy Robert chociaż raz -jeden raz - nie mógł stanąć po jej stronie? Czy nie mógł, na przykład, powiedzieć Glorii, że wygoda Dougless jest ważniejsza niż te cholerne walizki? Albo wytłumaczyć, że Dougless ma imię i nie zawsze musi być tytułowana: ona? Lecz jak do tej pory, nie zanosiło się na to, by miał stanąć po jej stronie.

Równocześnie nie śmiała mu się narazić. Gdyby go rozgniewała, marzenie jej życia prysnęłoby jak bańka mydlana.

Dougless zawsze pragnęła tylko jednego: wyjść za maż. Nigdy nie była ambitna jak jej starsze siostry. Marzyła jedynie o ognisku domowym, mężu i dzieciach. Może któregoś dnia będzie pisała książki dla dzieci, lecz walka o szczyty władzy wielkiej korporacji to nie dla niej.

Zainwestowała w Roberta półtora roku życia. Był idealnym materiałem na męża. Wysoki, przystojny, gustownie ubrany, wybitny chirurg ortopeda. Zawsze dbał o porządek, zawsze odwieszał rzeczy do szafy, nie uganiał się za kobietami, zawsze wracał do domu o zapowiedzianej porze. Godny zaufania, lojalny, szczery - i jakże spragniony kobiecego ciepła.

W dzieciństwie nie zakosztował miłości i wyznał, że przez całe życie poszukiwał kogoś, kto by miał takie serce jak Dougless -łagodne i szczodre. Jego pierwsza żona, z którą rozwiódł się przed dwoma laty, to była zimna ryba, kompletnie niezdolna do miłości. Oświadczył, iż pragnie z Dougless stałego związku - co uznała za synonim małżeństwa - ale wpierw musi się zorientować, jak idzie im „wspólne funkcjonowanie", gdyż przy pierwszej próbie spotkał go bolesny zawód. Innymi słowy chciał z nią zamieszkać.

Tak więc Dougless wprowadziła się do j ego pięknego, drogiego, dużego domu i starała się ze wszystkich sił udowodnić Robertowi, że jest równie ciepła, szczodra w uczuciach i kochająca, jak zimne były jego matka i pierwsza żona.

Wyjąwszy czas spędzony Glorią, życie z Robertem było jednym pasmem radości. Okazał się mężczyzną tryskającym energią i spędzali wolny czas na tańcach, pieszych wędrówkach i wycieczkach rowerowych. Prawie nie było wieczoru, żeby nie wychodzili do opery, teatru czy kina; często bywali na przyjęciach.

Robert w tak ogromnym stopniu przerastał poprzednich mężczyzn Dougless, że wybaczała mu małe dziwactwa - których większość miała związek z pieniędzmi. Kiedy wychodzili na zakupy spożywcze, zawsze „zapominał" książeczki czekowej. Przy kasie teatralnej i podczas płacenia rachunku w restauracji prawie zawsze okazywało się, że zostawił portfel w domu. Jeśli Dougless wydawała się niezadowolona z tego zbiegu przypadków, Robert mówił o nowej erze wyzwolonej kobiety i o tym, że większość przedstawicielek płci pięknej zawzięcie walczy o prawo do ponoszenia połowy wydatków. Następnie całował ją słodko i zabierał na drogą kolację - za którą płacił.

To sknerstwo, te drobne zgrzyty były absolutnie do zniesienia, jednakże Gloria potrafiła doprowadzić ją do szału. W oczach Roberta ten tłusty, niewychowany, kłamliwy bachor był wcieleniem doskonałości, a ponieważ Dougless miała na ten temat inne zdanie, Robert zaczął uważać ją za wroga. Kiedy byli we trójkę, Robert i Gloria tworzyli jedną drużynę, Dougless - przeciwną.

Teraz Gloria siedziała na przednim siedzeniu, trzymała na kolanach pudełko czekoladek i pakowała je ojcu do ust. Żadnemu z nich nawet nie przyszło do głowy, żeby poczęstować Dougless.

Przeniosła spojrzenie za okno i zagryzła zęby. Być może spokój z Glorią i sprawami pieniężnymi to byłby nadmiar szczęścia. I może nastolatka to wyczuwała.

Kiedy Dougless poznała Roberta, godzinami zwierzali się ze swoich marzeń, między innymi z planowanej podróży do Anglii. Jako dziecko często bywała w Anglii z rodziną, ale od tamtej epoki minęły lata. Gdy w październiku wprowadziła się do Roberta, usłyszała: „Dokładnie za rok jedziemy do Anglii. Wtedy będziemy już wiedzieć". Nie określił dokładnie, czego się dowiedzą, ale zapewne miał na myśli podobieństwo charakterów, decydujące dla małżeństwa.

Cały rok pracowała nad planem wycieczki. Poczyniła rezerwacje w najbardziej romantycznych, najbardziej ekskluzywnych, najdroższych hotelikach. Robert mrugnął do niej szelmowsko i powiedział: „Na tej wycieczce nie będziemy oszczędzać". Zamówiła prospekty i przewodniki; tyle się naczytała i naprzegiądała, że poznała z nazwy połowę angielskich wiosek. Robertowi zależało na edukacyjnym charakterze wycieczki, tak więc wypisała całe listy atrakcji turystycznych, zlokalizowanych nieopodal ich ślicznych hotelików. Był ich legion, jako że Wielka Brytania to Disneyland dla miłośników historii.

Na trzy miesiące przed wyjazdem Robert zaczął przebąkiwać, że ma dla niej niespodziankę na tę wycieczkę, superniespodziankę, która dostarczy jej wielkiej radości. Dougless przygotowywała się z tym większym zapałem. Miała nadzieję, że nadchodzi dzień, w którym Robert poprosi ją o rękę. Na trzy tygodnie przed wyjazdem sumowała jego wydatki. Znalazła czek od jubilera na pięć tysięcy dolarów.

-              Pierścionek zaręczynowy - szepnęła. Łzy napłynęły jej do oczu. To, że w grę wchodziła tak poważna suma, było dla niej dowodem, iż jej ukochany, skąpiradło w drobiazgach, okazywał hojność w sprawach istotnych.

Przez kilka tygodni bujała w obłokach. Gotowała same pyszności, przechodziła w łóżku samą siebie, zamieniała mu dom w raj. Puszczała mimo uszu kwękanie na źle wyprasowane koszule. Po ślubie będą oddawać rzeczy do prania i prasowania.

Na dwa dni przed wyjazdem, Robert upuścił trochę powietrza z jej balonika szczęścia. Nie na tyle, by opadł zupełnie na ziemię, niemniej jednak zniżył nieco loty. Poprosił o rachunki za wycieczkę, bilety samolotowe, rezerwacje, wszystko. Policzył i wręczył jej wydruk z kal­kulatora.

To twoja połowa,

Moja? - spytała oszołomiona.

- Wiem, jak dla was, nowoczesnych kobiet, ważne jest płacenie za siebie. Nie chcę być oskarżany o męski szowinizm - dodał z uśmie­chem,

Ależ skąd, nie jesteś żadnym szowinistą - wymamrotała, - Tylko ja nie mam w ogóle pieniędzy.

Dougless, no wiesz...! Czy ty musisz wydawać wszystko, co zarobisz? Musisz się nauczyć gospodarowania pieniędzmi. Twoja rodzina siedzi na milionach. - Jego głos stał się cieplejszy

Dougless poczuła, że zaczyna ją boleć żołądek. Pół roku temu lekarz powiedział jej, że jest na najlepszej drodze do wrzodów żołądka, i przepisał jej librax. Sto razy tłumaczyła Robertowi sytuację swojej rodziny. Tak, miała pieniądze - dużo pieniędzy - ale ojciec uważał, że córki powinny same się utrzymywać. Miała być na własnym utrzymaniu do trzydziestego piątego roku życia i dopiero wtedy dostać swoją działkę. W razie jakiegoś kryzysu ojciec pomógłby jej z pewnością, ale wycieczkę krajoznawczą do Anglii trudno nazwać kryzysem.

-              Daj spokój, Dougless, wciąż słyszę, że twoja rodzina to istny wzór miłości i oparcia. Nie może ci teraz pomóc?- zakpił. Nim zdążyła odpowiedzieć, zmienił ton. Uniósł jej dłonie do ust. - Ach, maleńka, spróbuj zdobyć pieniądze. Tak bardzo zależy mi na tym, żebyś pojechała. Mam dla ciebie superniespodziankę.

Lecz ojciec odpadał. Nie potrafiła zdobyć się na to, żeby prosić go o pieniądze. To byłoby przyznanie się do klęski. Zadzwoniła do Kolorado i zwróciła się do kuzyna. Dostała pożyczkę bez odsetek, musiała jedynie wysłuchać kazania.

- On jest chirurgiem, ty - przymierającą głodem nauczycielką, od roku mieszkacie razem i masz pokryć połowę kosztów ekskluzywnej wycieczki?!

Chciała powiedzieć, że liczy na małżeństwo, ale zrezygnowała. To zabrzmiałoby zbyt staroświecko.

- No, już dobra, przyślij mi te pieniądze, w porządku?— warknęła. W trakcie paru dni, które pozostały do wyjazdu, wmówiła sobie, że to jak najbardziej sprawiedliwe, iż płaci sama za siebie. Robert miał rację; nastała era kobiet wyzwolonych. Ojciec słusznie nie obsypywał jej pieniędzmi, dopóki nie potrafiła nimi zarządzać; uczył ją samodzielności. Tak samo Robert Wytłumaczyła sobie, że jest idiotką. Jak mogła nie wpaść na to, że powinna płacić sama za siebie!

Odzyskała dobry humor i nim skończyła pakować trzy skórzane walizy Roberta i swoją starą torbę podróżną, odżyła w niej ochota na wyprawę. Zapełniła torbę niezbędnymi przyborami toaletowymi i przewodnikami. W taksówce na lotnisko Robert był wyjątkowo miły. Tak się rozamorował, aż go odepchnęła, zażenowana wzrokiem kierowcy w lusterku wstecznym.

Nie zgadłaś jeszcze, co to za niespodzianka? - spytał.

Wygrałeś los na loterii.

Lepiej.

- Kupiłeś zamek i zamieszkamy tam na wieczne czasy jako małżeństwo.

-              Dużo lepiej - powiedział. - Czy ty w ogóle masz pojęcie, ile kosztuje utrzymanie takich metraży? Założę się, że ani ci się śni, co to za wspaniała niespodzianka.

Dougless popatrzyła na niego z miłością. Wiedziała dokładanie, jaką włoży suknię ślubną. Zastanawiała się, czy ich dzieci będą miały niebieskie oczy Roberta, czy jej, zielone? Jego jasnokasztanowe włosy czy jej, ciemnorude?

-              Nie mam pojęcia - skłamała.

Robert rozparł się wygodnie na siedzeniu i uśmiechnął.

-              Wkrótce się dowiesz - rzekł tajemniczo.

Na lotnisku Dougless oddała bagaż. Tymczasem Robert niespokojnie błądził wzrokiem po hali. Kiedy dawała napiwek tragarzowi, Robert nagle uniósł rękę i pomachał nią. Początkowo Dougless była zbyt zajęta, aby zdać sobie sprawę, co się dzieje.

Podniosła głową słysząc: „Tatusiu!" i zobaczyła Glorię. Galopowała przez terminal. Za nią tragarz z wózkiem, załadowanym sześcioma nowiutkimi sztukami bagażu.

Co za przypadek, że akurat wpadliśmy na nią, pomyślała. Gloria rzuciła się w objęcia ojca, Kiedy przestali się miętosić, Robert nie zdjął ręki z pulchnych ramion córki. Miała na sobie skórzaną kurtkę z frędzlami i kowbojki. Wypisz, wymaluj otyła striptizerka z lat sześćdziesiątych.

- Cześć, Gloria - przywitała się Dougless. - Lecisz gdzieś? Gloria i jej ojciec o mało nie przewrócili się ze śmiechu.

- Nie powiedziałeś jej! - zapiszczała Gloria. Robert spoważniał.

-              Oto niespodzianka - oświadczył, wypychając przed siebie Glorię, jakby to była jakaś nagroda koszmar, wygrana przez Dougless. - Czy nie jest wspaniała?

Dougless nadal nie rozumiała albo.była zbyt przerażona, by zrozumieć. Robert objął ramieniem również ją.

- Obie moje dziewczynki lecą ze mną- rzekł.

- Obie? - wyszeptała.

-              Tak. Gloria to niespodzianka. Leci z nami do Anglii.

Dougless miała ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, odmówić wylotu. Lecz zachowała się potulnie.

-              Ale wszystkie rezerwacje są na dwie osoby - wyjąkała w końcu.

-              Zażądamy dostawki. Damy sobie radę. Stamtąd, gdzie panuje miłość, kłopoty uciekają. - Puścił ramię Dougless. - Teraz do dzieła. Dougless, nie masz nic przeciwko temu, żeby zająć się biletem Glorii, kiedy ja odnowię znajomość z naszą owieczką?

Dougless tylko pokiwała posłusznie głową. Odrętwiała podeszła do lady kasowej. Musiała dopłacić dwieście osiemdziesiąt dolarów za bagaż Glorii i opłacić tragarza. W samolocie Robert usadził Glorię między nimi, tak że Dougless wylądowała przy przejściu. Podczas lotu uśmiechnięty Robert wręczył jej bilet Glorii.

-              Dopisz to do listy wspólnych wydatków, dobrze? Wszystkie moje wydatki mają być wyliczone co do pensa. A może powinienem powiedzieć: szylinga? Mój księgowy twierdzi, że odliczy od podatku całą wycieczkę.

-              Przecież to wypoczynek, nie sprawy zawodowe.

Robert zmarszczył brwi.             

-              Chyba nie zamierzasz zadręczać mnie już w samolocie? Zapisuj wszystko i podziel wydatki na dwoje.

Dougless popatrzyła na bilet Glorii.

-              Chyba masz na myśli: na troje. Ja jedną trzecią, ty dwie, za siebie i Glorię.

Robert popatrzył na nią ze zgrozą i objął opiekuńczo Glorię, jakby Dougless próbowała uderzyć dziecko.

-              Mam na myśli na troje. Ty też będziesz się rozkoszować towarzystwem Glorii. Wydatki to głupstwo w porównaniu z przyjemnościami, które cię czekają.

Dougless odwróciła się. Przez cały przeraźliwie długi lot próbowała czytać. Gloria i Robert grali w karty i nie poświęcili jej chwili uwagi. Dougless dwa razy brała librax. Żołądek chciał zjeść samego siebie.

Teraz, siedząc w samochodzie, Dougless znów masowała żołądek. Podczas czterech dni pobytu w Anglii usiłowała cieszyć się życiem. Próbowała powstrzymać się od narzekań pierwszej nocy w pięknym hotelowym pokoju, kiedy Gloria tak jęczała na dostawce - po tym, jak właściciel hotelu wygłosił Dougless kazanie na temat nieoczekiwanych zachcianek gości - że Robert zaprosił Glorię do ich łoża z baldachimem. Skończyło się na tym, że to Dougless wylądowała na dostawce. Po­wstrzymała się również od narzekań, gdy Gloria zamówiła trzy zakąski w drogiej restauracji, bo „chciała popróbować wszystkiego".

-              Przestań tak skąpić. Zawsze myślałem, że nie masz węża w kieszeni -
powiedział Robert, a potem wręczył Dougless kolosalny rachunek, który mieli zapłacić po połowie.

Zdołała jakoś utrzymać język za zębami, bo wiedziała, że gdzieś w bagażach Roberta leży pierścionek zaręczynowy z brylantem. To był dowód jego miłości. A wszystko, co robił dla Glorii, też robił z miłości.

Lecz ostatni wieczór dokonał przełomu w uczuciach Dougless. Po kolejnej horrendalnie wystawnej kolacji Robert wręczył Glorii długie aksamitne puzderko. Kiedy Dougless obserwowała Glorię rozpakowującą prezent, czuła, jak rozpacz zimnymi mackami oplata jej serce.

Gloria zajrzała do puzderka i oczy jej rozbłysły.

- Ale to nie moje urodziny, tatusiu - wyszeptała,

- Wiem, Rodzyneczku - rzekł z uczuciem Robert. - To tylko po to, żebyś wiedziała, że cię kocham.

Z puzderka trysnęły miliardy blasków - bransoletka, skrząca się od brylantów i szmaragdów,

Dougless zabrakło tchu w piersiach. Nici z zaręczynowego pierścionka. A to cacko ozdobi tłusty przegub Glorii.

Gloria z triumfem uniosła rękę.

-Widzisz?

-              Tak, doskonale - zgasiła ją Dougless.

Później, w holu przed ich pokojem, Robert ulżył swojej wściekłości. Nie okazałaś zbyt wiele entuzjazmu na widok bransoletki! Gloria chciała ci ją pokazać. Próbowała nawiązać z tobą przyjaźń, ale ty okazałaś jej tylko pogardę! Zraniłaś ją głęboko.

- Czy na to wydałeś pięć tysięcy dolarów? Na bransoletkę dla dziecka?

- Tak się składa, że Gloria jest młodą kobietą, bardzo piękną młodą kobietą i zasługuje na piękne rzeczy. A poza tym, to moje pieniądze. Nie myśl sobie, że jesteśmy już małżeństwem i masz prawo do moich pieniędzy.

Dougless położyła mu dłonie na ramionach.

-              Czy zostaniemy małżeństwem? Czy to kiedyś nastąpi? Odskoczył od niej, jakby go prąd poraził.

-              Nie, jeśli nie będzie cię stać na odrobinę miłości i szczodrobliwości. Myślałem, że jesteś inna, ale teraz widzę, że jesteś zimna jak moja matka. Muszę iść pocieszyć córkę. Pewnie wypłakuje sobie oczy po tym, jak ją potraktowałaś. - Rozgniewany udał się do pokoju.

Dougless bez sił oparła się o ścianę.

-              Szmaragdowe kolczyki powinny osuszyć te łzy - wyszeptała.

 

 

Tak więc teraz, w samochodzie, przygnieciona górą walizek Glorii, zdała sobie sprawę, źe w najbliższej przyszłości nie ma co liczyć na oświadczyny ani pierścionki. Natomiast czeka ją miesięczne tłuczenie się po Anglii w roli sekretarza i kamerdynera Roberta Whitleya oraz jego nieznośnej córeczki. Nie wiedziała jeszcze, co zrob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin