114 ROZDZIAŁ 19 - Zabieramy z sobš tego robota? - zapytał Ford, patrzšc z niesmakiem na Marvina, który stał zgarbiony w kšcie pod niedużš palmš. Zaphod odwrócił wzrok od lustrzanych ekranów, które pokazywały panoramiczny widok zniszczonej powierzchni planety, na której wylšdowało "Złote Serce". - Och, nasz paranoid-android - stwierdził. Owszem, wemiemy go ze sobš. - Ale co się robi z robotami w stanie depresji maniakalnej?! - Tobie się wydaje, że ty masz problemy - powiedział Marvin, jak gdyby zwracał się do wieżo zajętej trumny. - A co się robi, jeżeli to ty jeste robotem w stanie depresji maniakalnej? Nie, nie wysilaj się na odpowied! Jestem pięćdziesišt tysięcy razy bardziej inteligentny od ciebie, a nawet ja nie znam odpowiedzi. Samo zniżanie się do twojego poziomu intelektualnego przyprawia mnie o ból głowy. Na mostek wpadła Trillian. - Uciekły moje białe myszki! - krzyknęła. Wyraz głębokiej troski i zaniepokojenia nie zdołał pojawić się na żadnej z twarzy Zaphoda. - Do diabła z twoimi białymi myszkami - odpowiedział krótko. Trillian rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie i znikła ponownie. Całkiem możliwe, że jej uwaga spotkałaby się z większym zainteresowaniem, gdyby szerzej znany był fakt, że istoty ludzkie były dopiero na trzecim miejscu, jeli chodzi o najbardziej inteligentne formy życia na Ziemi, a nie - jak uważała większoć niezależnych obserwatorów - na drugim. - Dzień dobry, chłopcy! Głos był dziwnie znajomy, ale i dziwnie odmieniony. Brzmiała w nim nuta matriarchalna. Odezwał się do załogi, gdy przybyli do luku prowadzšcego na powierzchnię planety. Spojrzeli po sobie z zaskoczeniem. - To komputer - wyjanił Zaphod. - Odkryłem, że ma dodatkowš osobowoć do użycia w nagłych przypadkach i pomylałem, że może to zadziała lepiej. - Dzisiaj jest wasz pierwszy dzień na nie znanej planecie - cišgnšł nowy głos Eddiego - a więc wszyscy musicie się ciepło i starannie ubrać; nie zadawajcie się z niegrzecznymi potworami o oczach jak karaluchy. Zaphod zastukał niecierpliwie w pokrywę luku. - Przepraszam - powiedział. - Chyba lepszy byłby suwak logarytmiczny niż ten komputer. - wietnie! - warknšł komputer. - Kto to powiedział? - Komputer, czy mógłby otworzyć ten luk? - zapytał Zaphod, starajšc się nie zdenerwować. - Najpierw ten, kto to powiedział, niech się przyzna - ponaglił komputer. - O Boże - mruknšł Ford, osunšł się po cianie grodzi i zaczšł liczyć do dziesięciu. Był pełen rozpaczliwej obawy, że pewnego dnia rozumne formy życia zapomnš, jak to się robi. Jedynie za pomocš liczenia ludzie mogš wykazać swojš niezależnoć od komputerów. - No, jazda! - odezwał się surowo Eddie. - Komputer... - zadšł Zaphod. - Czekam - przerwał mu Eddie. - Mogę tak czekać cał5r dzień, jeli to konieczne... - Komputer... - powiedział znowu Zaphod, próbujšc wymylić jaki subtelny i przekonujšcy argument, który pozwoliłby mu zagišć komputer, i zdecydował nie zawracać sobie głowy współzawodnictwem z maszynš na jej własnym terenie. - Jeli w tej chwili nie otworzysz luku, za pięć sekund będę przy twoich głównych bankach danych i przeprogramuję cię bardzo dużš siekierš, zrozumiałe? Zaszokowany Eddie przerwał i rozważał tę możliwoć. Ford spokojnie liczył dalej. Jest to prawdopodobnie najbardziej agresywna rzecz, jakš można zrobić komputerowi, odpowiednik podejcia do istoty ludzkiej, powtarzajšc: krwi... krwi... krwi... krwi... W końcu Eddie skapitulował. - Widzę, że nasze stosunki to co, nad czym wszyscy będziemy musieli solidnie popracować - powiedział i luk otworzył się. Owionšł ich lodowaty wiatr, więc otulili się szczelniej i zeszli po trapie na jałowy pył Magrathei. - Jeszcze będziecie płakać, przekonacie się! krzyknšł za nimi Eddie i zamknšł luk. Kilka minut póniej znowu otworzył go i zamknšł, w odpowiedzi na komendę, która zadziałała przez całkowite zaskoczenie. KONIEC ROZDZIAŁU
aniona