Harfa11.txt

(62 KB) Pobierz
292






























        Rozdział jedenasty
        
        Kiedy żalnicki wygnaniec oznajmił chęć wyprawy w Nawilski Ostęp, Suchywilk 
        poczšł tak blunić, aż listowie na drzewach więdło, za wiedma pokraniała i 
        umknęła w popłochu. Skoro jednak Kolarz poradził kompanię rozdzielić, Suchywilk 
        otrzewiał w jednej chwili. Zwajca bynajmniej nie dowierzał ksišżštku i ani mylał 
        pucić go sam opas. Nie wiedzieć, w jakowš matnię nas pole, pomylał podejrzliwie, 
        kiedy wygnaniec cierpliwie tłumaczył mu drogę poprzez Wilcze Jary, szlacheckš 
        okolicę, która rozpocierała się w górze traktu. Objanień Suchywilk wysłuchał, jak 
        przystoi, a potem podsunšł księciu pod nos wielki jak bochen chleba, zacinięty 
        kułak, i obiecał solennie, że ani kroku się bez Kolarza nie ruszy.
        Teraz więc jechał wšskš, wydeptanš przez dzikiego zwierza cieżkš i wcale 
        nie był rad z własnej popędliwoci. Bowiem Koli Płaszcz umiechnšł się tylko 
        półgębkiem, jak miał we zwyczaju, i rzekł, że pięknie prosi do towarzystwa, lecz 
        zdawało mu się, że nieroztropnie będzie ostawić białogłowy same na gocińcu. Tu 
        Suchywilk gębę rozwarł do dalszych wrzasków, lecz niefortunnie przypomniało mu 
        się, iż w tej ostatniej rzeczy wygnaniec może mieć słusznoć. Niewiasty nie miały 
        wstępu w Nawilski Ostęp, a po prawdzie, żaden człek na umyle zdrowy nie pchał się 
        weń z własnej woli. Zwajecki knia próbował to po dobroci wykładać księciu, lecz ten 
        zaparł się jak głupi. Nieustępliwoć Kolarza tylko utwierdziła Suchywilka. Najpewniej 
        ksišżštko w Ostępie jakš tajnš sprawkę ukartowało, mylał sobie. Przecie nie cišgnie 
        w głuszę grzybów zbierać.
        Inna rzecz, że wędrówka przez Nawilski Ostęp, odwiecznš siedzibę żalnickich 
        eremitów, niezmiernie irytowała kniazia. Suchywilk żadnym sposobem nie potrafił 
        pojšć, czemu jakikolwiek włodarz z dobrej woli miałby przekazać równie wielki kawał 
        puszczy we władanie pustelniczej hołocie. Taki szmat lasu na zmarnowanie wydać, 
        mylał, spoglšdajšc na krzepkie, rozronięte dębczaki. Co za kraj parchaty! Gdzie 
        człek nie nastšpi, jeno dziwy, bogi i cudactwa. Będš dęby stać, póki nie zmarniejš i 
        czerw ich ze szczętem nie zeżre. Ot, icie żalnicka durnota i marnotrawstwo. Równie 
        dobrze ogień mogli pod las podłożyć.
        A czemu niewiastom do Ostępu wjechać nie lza, lił się dalej Suchywilk. Bo 
        ich widok eremitom w modlitwach szkodzi i do myli o wiatowych uciechach skłania. 
        A kto niby patrzeć przymusza? Niechże lepiej jeden z drugim nosa z krzaków nie 
        wystawia, tedy go wiatowa pokusa ominie. Na zwierza polować wzbroniono, bo 
        szlachetni pustelnicy ze wszelkim żywiszczem w pokoju żywiš. Drzew wycinać nie 
        można, a kto by spróbował, temu ksišżęcy pachołkowie kiszki wypuszczš. Chrustu 
        wynosić nie wolno, ni cieżek porzšdnych w gęstwie wycinać, dodał ze złociš, kiedy 
        koń potknšł się o wystajšcy korzeń. A wszystko po to, by pustelnikom w medytacji i 
        pokucie nie zawadzać. Et, obłškaństwo!
        Gospodarskie troski widać jawnie rysowały się na obliczu kniazia, bo 
        Przemęka rzucił mu pocieszajšco, że rychło dotrš do celu. Suchywilk wcale się nie 
        uradował. Co nas dobrego w Nawilskim Ostępie może spotkać, dumał smętnie, toć to 
        dzicz nietrzebiona. Najwyżej nowa się przšdka napatoczy czy inne plugastwo. Albo 
        jeden z pustelników, próżniaczysk między krzakami pochowanych!
        Suchywilk nie miał bowiem dla eremitów żadnego szacunku i zupełnie nie dbał 
        o ich przywileje. Kiedy im zastšpił drogę wychudły dziad w niegarbowanej skórze, 
        knia aż się rwał, żeby mu jego własnym kosturem grzbiet otłuc. Dopiero jak go 
        Kolarz objanił, że tutejsze prawo każe kamienować każdego, kto na pustelnika 
        rękę podniesie, Zwajca oprzytomniał nieco. Lecz dalej spode łba spoglšdał, a z takš 
        złociš, że eremita sam pierzchnšł ledwo kšsek chleba zjadłszy i tylko z daleka 
        krzyknšł, że w podzięce za szczodrobliwoć pomodli się o ich zdrowie. Obietnicę owš 
        nie wiedzieć czemu Suchywilk uznał za jawne szyderstwo.
        Co mnie po jego modłach, narzekał do siebie. Raz, że nie modłów bogowie 
        słuchajš, ale jak im człek miały prosto w ucho co wrzanie. Dwa, że Zwajców nie 
        imajš się eremickie modlitwy, bo nad nami żadne bóstwo nie panuje. Zresztš, skšd 
        mnie wiedzieć, czy ten pustelnik to jaka wištobliwa persona, czy zwyczajny 
        obłškaniec albo łupieżca, co się na bezludziu przed opresjš przytaił? Chleb zeżarł, 
        ani okrucha nie zostawiwszy, tedy tyle jasne, że łapczywiec. A jego modły pies tršcał!
        Po prawdzie nie tyle sam Nawilski Ostęp złocił Suchywilka, ile dręczył go 
        niepokój o córkę i wiedmę, do której przywišzał się niezmiernie. O zbójcę nie dbał ni 
        trochę, raczej sam przepędziłby go z radociš, odkšd rozpatrzył się nieco w jego 
        charakterze i nabrał przekonania, że herszt z Przełęczy Zdechłej Krowy czyha na 
        dobytek Szarki. Podobnie karzeł był mu obojętnym: Suchywilk chętnie przysłuchiwał 
        się spronym zagadkom, jednak miał wrażenie, że co zanadto pokurcz 
        wyszczekany i sprytny, by być prawdziwie uczciwym człowiekiem. Zresztš Szydło 
        nierozważnie wygrał od niego w koci paradny kołpak ozdobiony czerwonym guzem, 
        co Suchywilk miał mu za złe i traktował jako brak szacunku dla swej kniaziowskiej 
        godnoci. W potrzebie pierwszy nogi za pas wemie, mylał z goryczš, ani się 
        obejrzy. Prędzej na zbójcę liczyć można, choć ten jeno dla zysku zostanie, bodajby 
        mu chwost oparszywiał, łakomcowi. Ale jeli ich Węży-mordowi pachołkowie opadnš, 
        na nic się zbójca przyda, choćby i najdzielniejszy. Jedyna nadzieja, że wiedma za-
        wczasu złš przygodę spostrzeże.
        Najchętniej jednak wróciłby na gociniec. Pomniał jeszcze, jak szczeniakiem 
        nieopierzonym wędrował tędy ku Górom Żmijowych: już wówczas okolica cieszyła się 
        złš sławš i Suchywilk aż truchlał na myl, że fanaberie żalnickiego księcia mogš 
        wystawić na szwank nie tylko powodzenie ich przymierza, ale także zdrowie Szarki. 
        Co prawda, jak wspomniał, że mu niewdzięcznica na pożegnanie ledwo głowš 
        skinęła, złoć go ogarniała i gorycz niezmierna. Na Wyspach Zwajeckich rzemieniem 
        by jej grzbiet wygarbował za podobnš zuchwałoć, jednak rozumiał, że najpierw 
        trzeba na wyspy dowieć, a potem tłuc. Co we właciwej kolejnoci zamierzał 
        uczynić.
        Byleby się ludziom przed oczy nie pchali nadmiernie, mylał z troskš. Niby my 
        daleko w Żalnikach, ale przecie i tutaj musiała dojć pogłoska o spichrzańskim 
        karnawale. Nadto przy nich dobra sporo, juczaki obładowane i rzšd na nich zwajecki, 
        za co też można po łbie wzišć, bo ludziska Zwajcom niechętni.
        Et, może trza było plunšć na ksišżęce spiski i dziecka pilnować, pomylał, 
        spoglšdajšc nieprzychylnie na owinięte łaciatym płaszczem plecy księcia. Kto wie, 
        czy się tam jemu w południowych krajach od goršca w umyle nie pomieszało? Niby 
        dobrze mieczem obraca, pomylał dalej, wspominajšc spotkanie z przšdkš. Ale człek 
        ma swoje miejsce pod niebem od bogów przypisane i nie powinien się kręcić jako 
        smród po gaciach. Tymczasem mymy Smardzowego szczeniaka z dobry tuzin lat 
        nie oglšdali w Krainach Wewnętrznego Morza. Gada Przemęka, że zapędzali się na 
        żalnickie pogranicze, żeby języka zasięgnšć i w nastrojach się wywiedzieć, ale co z 
        tego? Co z tego, że się kniaziowski syn po gocińcu owłóczył należycie? Jemu 
        zdałoby się co rychlej wród panów sojuszników kaptować, a nie samowtór wałęsać 
        po oczeretach. Takoż i teraz - przemykamy się niby włóczęgi. Do czego to podobne?
        Jakby którego z naszych Wężymord ze dworca wypędzić próbował, mylał 
        dalej, przecie nie poszedłby po dobroci na wygnanie. Tymczasem ledwo cierwo 
        starego Smardza wrony rozdziobały, podniósł się na północy huczek, że jego 
        szczenię wędruje w kohorcie Org Ondrelssena Od Lodu. I po co? Toć zrazu człek 
        rozumiał, że żaden z bogów w ludzkie wanie mieszać się nie będzie. O, gdyby 
        natenczas na Wyspy Zwajeckie szczeniak podpłynšł, nie ganialiby my dzisiaj po 
        wykrotach. Wężymord jeszcze dobrze na tronie nie okrzepł, a i we Zwajcach inny 
        zgolš był duch i odwagi więcej. Nim by się Zird Zekrun obejrzał, odbilibymy 
        Rdestnik, a frejbiterów na rejach ich własnych okrętów obwiesili. A może, rozmarzył 
        się odrobinę, może trafiłaby się sposobnoć, żeby szmat ziemi jaki za pomoc od 
        żalnickiego gołodupca utargować. Najprędzej ucieskš twierdzę i jeszcze 
        zameczków kilka nad Cieninami Wieprzy.
        Cytadele owe z dawien dawno kłuły Zwajców w oczy, lecz mimo wysiłków nie 
        potrafili ich na dobre opanować. Owszem, zdarzało się zameczki ograbić do gołych 
        cian, samej Ucieży nie wyłšczywszy, lecz knia pragnšł raz na zawsze opanować 
        cieniny. Chcšc owej sztuki dopišć, Suchywilk był gotów na nielichy hazard, 
        włšczywszy jazdę po wertepach Nawilskiego Ostępu. Zwajeckie miecze bowiem 
        słynęły w Krainach Wewnętrznego Morza i za byle wiecheć w służbę ich nie 
        najmowano. Rozumiał więc Suchywilk, że Kolarz będzie musiał słono zwajeckš 
        po...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin