Kamien52.txt

(6 KB) Pobierz
434






























  LII
  
  Wil Ohmsford patrzył w dół z przerażeniem. Jasne wiatło słońca raziło go w oczy, a w nim samym 
  wcišż płonęła goršczka. Był słaby, pocił się obficie i kręciło mu się w głowie. Ciałem, owiewanym 
  podmuchami lodowatego wiatru, targały dreszcze. Genewen leciał nad zielonš Westlandiš. Wil był 
  zabezpieczony skórzanymi pasami, a jego ramię zostało mocno zabandażowane. Przed nim siedział 
  Perk, który z wielkš sprawnociš prowadził wielkiego roka. Miejsce obok skrzydlatego jedca 
  zajmowała otulona ciepło Amberle, a za Wilem siedziała Eretria i obejmowała go mocno. Wil 
  odwrócił się i spojrzał w czarne oczy dziewczyny.
  Pod nimi za rozcišgał się Arborlon. Nie był to jednak widok, który radowałby ich serca. Na cyplu 
  płonšł ogień, a całš okolicę zasnuwały kłęby dymu. Wszędzie leżały tysišce ciał żołnierzy i cielska 
  demonów. Widać też było Ogrody Życia i otaczajšce je wojska obrońców. Wokół nich za, na 
  całym cyplu Carolan, prawie aż po same Ogrody, rozcišgała się czarna masa demonów.
  Demony, szepnšł bezgłonie Wil. Demony!
  Kštem oka chłopak dostrzegł jaki ruch. To była Amberle. Położyła rękę na ramieniu Perka i 
  mówiła co do niego. Chłopak przytaknšł i Genewen zaczšł zniżać się łagodnie ku płaskowyżowi i 
  Ogrodom Życia. Jawiły się one jako zielona wysepka: piękne, strzyżone fantazyjnie żywopłoty, 
  klomby kwiatów  oaza spokoju poród kłębowiska czarnej masy demonów. W dole połyskiwała 
  broń żołnierzy odpierajšcych ataki dzikich hord. Demony były włanie w ofensywie i kilka z nich 
  zdołało już się przedrzeć poza mury.
  Wil spojrzał nieco w bok. W centrum Ogrodów stała żałosna i naga pozostałoć po Ellcrys.
  Genewen krzyknšł przeraliwie, zagłuszajšc odgłosy bitwy, która wrzała pod nimi, i pomknšł w dół 
  jak promień słońca. Wtedy włanie elfy poznały wielkiego roka, witajšc go radosnymi okrzykami.
  Genewen wylšdował na zboczu wzniesienia. Złożył wielkie skrzydła i cofnšł głowę. Pierwszy zszedł 
  Perk i zaczšł uwalniać pozostałych. Najpierw Amberle. Dziewczyna zsunęła się z grzbietu ptaka i 
  opadła na kolana. Wil chciał jej pomóc, ale goršczka bardzo go osłabiła, a i pasy wcišż krępowały 
  jego ruchy.
  Zza Ogrodów Życia, znad żywopłotów i klombów dochodziły coraz bliższe odgłosy bitwy.
   Amberle!  zawołał Wil.
  Dziewczyna podniosła się i zwróciła ku niemu swš dziecięcš twarzyczkę. Przez jednš chwilę 
  popatrzyły na niego jej krwawoczerwone oczy i wydawało się, że dziewczyna chce co powiedzieć. 
  Lecz po chwili odwróciła się bez słowa i poszła pod górę.
   Amberle!  krzyknšł Wil i szarpnšł się w swoich pasach. Genewen poruszył się nerwowo i Perk 
  musiał go uspokoić.
   Spokojnie, uzdrowicielu!  zawołała Eretria, ale chłopak z Vale nie słuchał. Widział, jak 
  Amberle odchodzi. Czuł, że jš traci.
  Genewen szarpał się, zaniepokojony gwałtownymi ruchami Wila, za Perk starał się go uspokoić. W 
  końcu Eretria wycišgnęła nóż i przecięła krępujšce ich pasy. Upadli w zarola. Ból targnšł pora-
  nionym ciałem chłopaka, ale Wil podniósł się zaraz, nie zwracajšc nań uwagi. Eretria zawołała go, 
  Wil jednak również i jš zignorował, i poszedł za Amberle. A ona była już w pół drogi i szła powoli 
  dalej, na sam szczyt wzgórza, gdzie stało umierajšce drzewo.
  Nagle rozległ się jazgot i warczenie. Zza żywopłotu wypadło pół tuzina demonów. Perk pobiegł 
  szybko za Wilem. W jednej chwili potwory dopadły chłopaka z Vale, ale on już je zauważył. Jego 
  pięć zatoczyła szeroki łuk, a z Kamieni Elfów, które w niej trzymał, buchnęło błękitne wiatło i 
  spaliło demony na popiół.
   Odejd!  krzyknšł Wil.  Odejd stšd, skrzydlaty jedcze.
  Przy jego boku pojawiła się Eretria; w tym samym momencie zza żywopłotu wypadła z dzikim 
  wyciem kolejna wataha bestii. Kilku żołnierzy z Czarnej Straży próbowało zastšpić im drogę, ale 
  potwory przedarły się i pognały prosto na Wila. Chłopak odwrócił się z kamiennš twarzš i w jego 
  dłoni znów zalniły kamienie. Perk dosiadł Genewena, ale zamiast odlecieć w bezpieczne miejsce, 
  natarł na poczwary. Ale ich było coraz więcej i więcej; nadchodziły z każdego kierunku i nawet 
  ogień kamieni nie mógł ich powstrzymać.
  Nagle rozległ się przeszywajšcy krzyk i zawisł w ciepłym powietrzu południa. Wil obrócił się i 
  dojrzał Amberle stojšcš na szczycie wzniesienia i obejmujšcš pień Ellcrys. Pod dotykiem ršk 
  dziewczyny drzewo zadrżało jak tafla jeziora na letnim wietrze, zaiskrzyło jak woda pod promieniami 
  wieczornego słońca i wiatru, a potem zaczęło opadać wokół dziewczyny jak błyszczšce płatki 
  niegu. Wreszcie została tam z podniesionymi ramionami, samotna i krucha.
  I wtedy zaczęła się przemiana.
   Amberle!  krzyknšł jeszcze raz Wil i upadł na kolana.
  Ciało dziewczyny traciło powoli swe kształty, bladło, topiło się jak niegowy bałwanek na 
  wiosennym słońcu. Jej szaty rozpadały się, przybierały płynne formy, nogi za drżały i zaczynały 
  zagłębiać się w ziemię, coraz głębiej i głębiej. Uniesione ramiona falowały, złšczały się i oplatały, a 
  wokół tańczyły srebrne płatki, mienišc się jak rozrzucone po słonecznym niebie diamenty; ramiona 
  dziewczyny splatały się, wydłużały, jak żywe gałęzie...Po chwili za wybuchły głębokim szkarłatem 
  delikatne licie... Zalniły w słońcu, mienišc się tysięcznymi odcieniami czerwieni...
  Amberle odeszła, a na jej miejscu stała Ellcrys; piękna, kształtna, o srebrnej korze i karmazynowych 
  liciach, wieża, barwna, połyskujšca w słońcu purpurš, nowo narodzona dla wiata i dla elfów.
   Och, Wil!  szepnęła Eretria, wpatrujšc się z niedowierzaniem w cudownš przemianę.
  I wtedy usłyszeli piekielny jazgot, skowyt i zawodzenie. Hordy demonów wyły z wciekłej rozpaczy 
  i bólu, który rozrywał im cielska i łby. Zakaz znów działał; wcišgał je, pętał i zamykał. Demony 
  chciały uciekać, lecz nie mogły, bo nie było dokšd. Jeden po drugim znikały z tego jasnego wiata i 
  pogršżały się się w czarnych i bezdennych czeluciach Zakazu. Wycie i jazgot słabły coraz bardziej, 
  aż nagle ustały jak ucięte nożem.
  Nad płaskowyżem Carolan zapadła cisza. Obrońcy Arborlon rozglšdali się z niedowierzaniem. 
  Cisza, pustka... Zupełnie, jakby demony nigdy nie istniały.
  A w Ogrodach Życia Wil klęczał na ziemi i płakał jak dziecko.
 
                                       KONIEC ROZDZIAŁU
Zgłoś jeśli naruszono regulamin