Koncert9.txt

(6 KB) Pobierz
74






























  Rozdział dziewišty
  Żurawice kazały Michaelowi biegać po równinnych łškach, z tyczkš i bez niej. Czasami jedna 
  lub dwie z nich biegły z nim ramię w ramię wskazujšc kierunek. Były niezmordowane. Kiedy 
  on niemal padał na twarz z wyczerpania, one nawet się nie zasapały. Po jakim czasie Michael 
  zaczšł podejrzewać że Sidhowie i Mieszańcy po prostu się nie męczš. Spytał raz o to, a Nare 
  tylko się umiechnęła.
  Szybko poznał Ziemie Paktu w okolicy Euterpe i Półmiasta. Do zwiedzania nie było w sumie 
  wiele - łški, zakole rzeki, jedno rozwidlenie i łuk za rozwidleniem.
  Zapytał o Przeklętš Równinę, ale Spart stwierdziła, że dowie się o niej we właciwym 
  czasie. 
  Widział mgiełkę poza granicami Ziem Paktu i czasami dostrzegał czarne spirale strzelajšce w 
  górę poprzez pomarańczowobršzowe chmury, ale poruszał się tylko w promieniu dziesięciu 
  kilometrów od Półmiasta, a Ziemie Paktu, jak przypuszczał, rozcišgały się na co najmniej 
  piętnacie kilometrów we wszystkie strony.
  Czasami ćwiczenia, jakim go poddawano, wydawały się dziwaczne i obmylone tylko ku jego 
  udręce.
  - Pięć razy nie trafiłe do celu powiedziała Nare stojšc nad nim. Jej cień przepoławiał cztery 
  koncentryczne koła wyrysowane na piasku trzy metry od miejsca, w którym kucał. Miał rzucać 
  kamykami, tak by trafić w rodkowe koło. Po godzinie miał na koncie tylko trzy trafienia w 
  rodek.
  - Nie trafiłem więcej razy - przyznał.
  - Moje słowa też do ciebie nie trafiajš - powiedziała Nare. Nie rozumiesz niczego, co ci 
  pokazujemy. Pięć prób. Michael starał się przypomnieć sobie, ile razy był poddawany jakim 
  sensownym testom. To nie jest dobry znak cišgnęła. Czy nie dostrzega; z prawdy kryjšcej się 
  za tymi
  testami? Czy musimy wyjaniać ci wszystko słowami? Jak ty kochasz słowa!
  - Przynajmniej sš jasne - mruknšł Michael. - Co chcecie mi przekazać? Robię, co mogę, żeby 
  was zadowolić...
  - Tylko nie robisz właciwego użytku ze swej głowy! - Nare pochwyciła go za ramię i 
  poderwała na równe nogi. - To nie rodek tarczy. To nie sš kamyki. Ty nie ćwiczysz i nie jest 
  to zlepek bezmylnych zabaw.
  - Ciekawe - zakpił Michael. Natychmiast pożałował, że to powiedział; lubował sobie, że bez 
  względu na trudnoci nie będzie się zachowywał jak gówniarz.
  - Jeste skrzeczšcym bachorem i, co gorzej, jan viros. Czego się nauczyłe?
  Wydaje mi się... wydaje mi się, że staracie się mnie nauczyć, jak przetrwać mylšc w 
  szczególny sposób. Ale ja nie jestem czarodziejem.
  - Nie musisz nim być. Jak każemy ci myleć? Zdecydowanie.
  -- Nie tylko. Jak jeszcze? - Nie wiem!
  - Gdybymy starały się uczynić z ciebie magika, byłybymy jeszcze głupsze niż ty. Nie jeste 
  zbyt pojętny. Ale Mrok Sidhe to nie Ziemia. Musisz się nauczyć, na czym polega specyfika 
  Królestwa, w jaki sposób nas wspiera i wzbogaca. Nie możemy ci tego powiedzieć. Słowa 
  skażajš wiedzę. Musimy cię więc dręczyć, chłopcze, żeby przejrzał na oczy. Sidhowie 
  zwrócili ludziom język tysišce lat temu, ale nigdy nie powiedzieli im, jak niszczšcy wpływ 
  może on wywierać. Uczynili to celowo.
  - Staram się, jak mogę - bšknšł ponuro Michael.
  - Staraj się tak, żeby udowodnić nam, iż nie jeste głupcem. Umiechnęła się ohydnym, 
  obnażajšcym umiechem, który wcale nie podniósł go na duchu i prawdopodobnie nie miał 
  tego czynić. Zęby miała ostre jak u kota, a dzišsła czarne jak smoła.
  - W betlim, zwykłym starciu, wojownicy nie zabijajš. Podchodzš się wzajemnie - powiedziała 
  Coom. Kršżyli wokół siebie z kijami w wycišgniętych, szeroko rozstawionych rękach. - Lober, 
  bez ran. Wygrywa. Strategia.
  Michael skinšł głowš.
  - Bardzo grone tylko jedno - cišgnęta Coom. - Rilu. Gniew. Nigdy nie daj się ponieć 
  złoci! 
  Złoć w betum to trucizna. W poważnym starciu rilu znaczy mord. Słyszysz?
  Znowu skinšł głowš. Coom dotknęła jego kija swoim. - Teraz cię rozbroję.
  Uchwycił mocniej swój kij, ale przez to tylko bardziej zabolały go ręce, kiedy Coom, 
  obróciwszy się jak fryga, wyprowadziła cios, który z trzaskiem wytršcił mu broń z dłoni. Kij 
  poszybował w powietrze równolegle do ziemi. Michael, krzywišc się z bólu przeszywajšcego 
  nadgarstki, złapał go, kiedy spadał.
  - Dobrze pochwaliła go Coom. Teraz słuchaj, dlaczego się uczysz. Wyobra sobie, że ten kij to 
  buńczuk; jeste Sidhem obdarzonym władzš nad pais tam, gdzie stoisz. Ja biorę buńczuk i 
  odbieram ci ziemię. Powstrzymaj mnie - może ci się uda. Słuchaj, jak się poruszam. We 
  władzę nad powietrzem. Nad Królestwem.
  1 nagle uczyniła rzecz zadziwiajšcš. Podskoczyła, wsparła się nogami o nicoć i rzuciła na 
  niego ze swoim kijem. Cofnšł się, ale za póno, by uniknšć kolejnego ciosu po żebrach. Przez 
  chwilę wisiała przed nim w powietrzu, po czym wylšdowała na ziemi. Dobrze - pochwaliła go. 
  - Jeste już silniejszy.
  Rozbroiła go znowu, tym razem odbijajšc kij poza jego zasięg, nim zdšżył spać. Podszedł, 
  żeby go podnieć, i odwróciwszy się zobaczył, że Coom stoi na jego miejscu.
  - Oddałe teren - zarzuciła mu z oburzeniem. Wytršciła mi kij.
  - Nie wytršciłam ci najważniejszej broni. - Cisnęła na ziemię swój kij i wycofała się. - Chod 
  na mnie z kima.
  Nie zastanawiał się długo. Wycišgnęła pajęczš rękę, gdy jego kij spadał tam, gdzie stała, 
  pochwyciła go i z rozmachem docisnęła do ziemi.
  Zanim pucił kij, poczuł trzask koci w kręgosłupie.
  -- Na błędach człowiek się uczy powiedziała Coom. Żebym nie traciła czasu, będziesz ćwiczył 
  z tym. Z chaty nadeszła Spart niosšc bezgłowego manekina z ramionami z gałęzi krzaków. 
  Kukła dzierżyła krótszy kij przywišzany sznurkiem do liciastych .,dłoni". Michael jęknšł w 
  duchu, ale z rezygnacjš zniósł tę zniewagę.
  - Zabierz go na trzydzieci kroków stšd i wbij tam w ziemię. Potem z nim walcz - poleciła 
  Spart.
  Posłuchał. Wzišł manekina z materiału, słomy i drewna pod pachę, odszedł z nim na 
  trzydzieci kroków i wbił swoim kijem jak stracha na wróble. Naladujšc Coom i czujšc się 
  strasznie głupio, przyjšł przed manekinem podpatrzonš u Zurawicy postawę...
  A kukła machnęła skwapliwie swoim kijem i przewróciła go na ziemię. Potem zatrzęsła się 
  radonie, skręciła na swojej tyczce i ponownie zwiotczała.
  Ochłonšwszy, Michael podniósł swój kij i znowu przyjšł odpowiedniš postawę, tym razem 
  trochę dalej. Zaczęli się fechtować, przy czym manekin był w podwójnie gorszej sytuacji, bo 
  tkwił przykuty do ziemi na swojej żerdzi i walczył krótszym, gorszym kijem. Nie dodało to 
  odwagi Michaelowi.
  Nie miał złudzeń, że jest to walka fair. Zarobił parę guzów.
 
                                       KONIEC ROZDZIAŁU
Zgłoś jeśli naruszono regulamin