Odwet5.txt

(55 KB) Pobierz
109






























    5
        Warren przeglšdał ponownie mapy, zaznaczajšc piórem przebytš dotychczas trasę. Dwa 
  tygodnie, które spędzili w Kurdystanie zostały zmarnowane, ale jego zdaniem nie mogli 
  postšpić inaczej. Istniała szansa, choć z pewnociš niewielka, że natknš się na Speeringa i nie 
  należało jej marnować. Dwa tygodnie okazały się jednak bezowocne.
        Wrócili zatem do Teheranu w nadziei, że co odkryjš, choć nie miał pojęcia co. 
  Wiedział jedynie, że doznał porażki, i to dotkliwej. Za każdym razem, gdy musiał pisać do 
  Helliera i przyznawać się do niepowodzenia, wciekał się i przeklinał. Pocieszajšce było 
  jedynie to, że Abbot i Parker najwyraniej niele sobie radzili w Libanie. Jego polisa 
  ubezpieczeniowa" mogła okazać się zbawienna. Na razie jednak zniknęli mu z oczu i nie 
  wiedział, co o tym myleć.
        Johnny Follet przyjmował wszystko ze spokojem. Nie miał pojęcia, czego Warren tak 
  wytrwale szuka i nie obchodziło go to specjalnie, dopóki mu płacono. Już dawno przestał 
  odnosić się do Warrena z niechęciš. Czuł się w Teheranie całkiem dobrze i traktował pobyt 
  tam jako miłe egzotyczne wakacje. Przechadzał się po ulicach, oglšdał widoki, znalazł sobie 
  nawet odpowiednie towarzystwo.
        Niepokoił się natomiast Ben Bryan, choć nie aż tak, jak Warren, być może dlatego, że 
  nie na nim spoczywała odpowiedzialnoć za powodzenie akcji. lęczeli razem nad mapami 
  północno-zachodniego Iranu, próbujšc odgadnšć, gdzie mógł się ukryć Speering.
        - To bez sensu - stwierdził Ben. - Gdybymy mieli brytyjskie mapy sztabowe, można by 
  jeszcze na co liczyć, ale połowa tych cholernych dróg nie jest tu w ogóle z-aznaczona.
        - Więc co robimy? - spytał Warren.
        Ben nie potrafił odpowiedzieć. Sprawy nie posuwały się naprzód.
        Andy Tozier miał pewien problem - niewielki co prawda, ale jednak. Bardzo był złego 
  powodu zmartwiony. Johnny Follet pozbawiał go powoli pieniędzy, a Andy nie potrafił się 
  zorientować, na czym polega sztuczka. Bioršc pod uwagę liczbę rozgrywek nie stracił tak 
  dużo, ale powolny ubytek gotówki wyranie go drażnił.
        Wspomniał o tym Warrenowi.
        - Na oko bioršc gra jest uczciwa. Nie rozumiem, jak on to robi.
        - Nie uwierzyłbym, że Johnny gra uczciwie - stwierdził Warren. - O co chodzi tym 
  razem?
        - No więc tak. Każdy z nas ma monetę. Porównujemy je ze sobš. Nie rzucamy ich, więc 
  odpada tu element przypadku. Sami decydujemy, czy pokazać orła czy reszkę. Jasne?
        - Na razie tak - odparł ostrożnie Warren.
        - W porzšdku - powiedział Tozier. - A więc jeżeli ja pokazuję orła, a on reszkę, płaci mi 
  trzydzieci funtów. Jeżeli pokazuję reszkę, a on orła, płaci mi dziesięć funtów.
        Warren zastanowił się.
        - To dwie z czterech potencjalnych możliwoci.
        - Włanie! - odparł Tozier. - Pozostajš dwa orły lub dwie reszki. W każdym z tych 
  przypadków ja płacę mu dwadziecia funtów.
        - Chwileczkę - powiedział Warren, notujšc co na kawałku papieru. - Przy czterech 
  potencjalnych możliwociach w dwóch przypadkach wygrywa on, a w dwóch ty. Skoro 
  przyjmiemy wszystkie za równie prawdopodobne - bo tak jest - w razie ich zaistnienia wy-
  grasz czterdzieci funtów - i on także. Wyglšda to na uczciwš grę. -Wyglšdało mu to również 
  na dziecinadę, ale tego już nie powiedział.
        - Więc dlaczego wygrywa, do cholery? - dopytywał się Tozier. -Jestem już prawie sto 
  funtów do tyłu.
        - Chcesz powiedzieć, że zawsze przegrywasz?
        - No nie. Czasem wygrywam ja, czasem on - tyle że on częciej. To przypomina 
  hutawkę. Waży jakby więcej niż ja i moja forsa toczy się w jego kierunku. Nie mogę się 
  zorientować, na czym polega sztuczka i to doprowadza mnie do szału.
        - Może lepiej przestań grać.
        - Dopiero kiedy się dowiem, jak on to robi - stwierdził Tozier z determinacjš. - Dręczy 
  mnie jedna sprawa. Nie może przecież podstawiać monety z podwójnym awersem - to by mu 
  nie pomogło. Do diabła, nawet by mu zaszkodziło, bo wtedy wiedziałbym, co wypadnie i jak 
  powinienem postšpić. - Umiechnšł się szczerze. - Mam zamiar powięcić jeszcze stówę, 
  żeby rozwikłać tę zagadkę. Ta gra przynosi zysk. Sam mógłbym z niej korzystać, gdybym 
  wiedział, w jaki sposób.
        - Zdaje się, że będziesz miał na to dużo czasu - stwierdził z przekšsem Warren. - Na 
  razie stoimy w miejscu.
        - Zastanawiałem się nad tym - powiedział Tozier. - Przyszło mi co do głowy. Co z tymi 
  zakładami farmaceutycznymi, w których Speering zamawiał towar? Muszš go gdzie 
  dostarczyć, prawda? Powinni więc mieć w swoich księgach jaki adres. Trzeba go tylko 
  stamtšd wydostać.
        Warren przyglšdał mu się ze znużeniem.
        - Proponujesz zrobić włamanie?
        - Co w tym stylu.
        - Też brałem to pod uwagę - przyznał Warren. - Ale powiedz mi jedno. Jak, do cholery, 
  znajdziemy to, czego szukamy, nawet jeżeli tam będzie? Ci ludzie prowadzš księgi po persku 
  -w języku, którego jiie znamy, a w dodatku używajš arabskiego zapisu, więc żaden z nas go 
  nie odczyta. Poradzisz sobie z tym, Andy?
        - Cholera, wyleciało mi to z głowy - stwierdził Andy. - Mogę jako tako dogadać się po 
  arabsku, ale czytać nie potrafię. - Podniósł wzrok na Warrena. - Pozwolisz mi porozmawiać o 
  tym z Johnnym?
        Warren zawahał się.
        - Ale nie mów mu o szczegółach. Nie chcę, żeby za dużo wiedział.
        - Nie powiem mu więcej niż trzeba. Pora już zagonić go do roboty. Jest z niego niezły 
  kanciarz, skoro więc nie możemy zdobyć informacji w inny sposób, może oszustwa 
  Johnny'ego nani pomogš.
        * * *
        Tak więc Tozier wyjaniał Johnny'emu Folletowi, w czym rzecz, a Johnny słuchał.
        - W porzšdku - powiedział w końcu. - Dajcie mi parę dni. Zobaczymy, co można 
  załatwić.
        Ruszył w miasto, znikajšc im z oczu i nie widzieli go przez cztery dni. Kiedy wrócił, 
  oznajmił Tozierowi:
        - Da się zrobić. Będzie to wymagało trochę zachodu, ale jest do załatwienia. Możecie 
  mieć informacje za niecały tydzień.
     II
        Plan Folleta był tak szatański, że Warrenowi włosy stanęły dęba.
        - Siedzi w tobie diabeł, Johnny - stwierdził.
        - Chyba tak - odparł beztrosko Follet. - Każdy znajdzie dla siebie rolę. Im nas będzie 
  więcej, tym lepiej się zabawimy. Ale, na litoć boskš, podejdcie do tego poważnie! 
  Wszystko musi wyglšdać prawdziwie i przekonywajšco.
        - Powiedz mi co więcej o tym facecie.
        - Jest zastępcš kierownika działu sprzedaży w firmie. Oznacza to, że realizuje 
  zamówienia na towary i prowadzi księgowoć. Ten facet będzie miał informacje, których 
  potrzebujecie - albo przynajmniej potrafi je zdobyć. Żadne pienišdze nie wchodzš w rachubę, 
  bo nigdy nie ma z nimi do czynienia. Wszystko załatwia centrala. Właciwie szkoda, bo 
  tracimy szansę, żeby go naprawdę wrobić.
        - A dlaczego nie dać mu łapówki? - zapytał Tozier.
        - Dlatego, że to uczciwy facet - albo przynajmniej dobrze się maskuje. Przypućmy, że 
  spróbujemy go przekupić, a on odmówi? Zawiadomiłby swoich szefów i nasze informacje 
  zniknęłyby z biura firmy w takim tempie, że już bymy do nich nie dotarli. Poza tym mogliby 
  zawiadomić policję, a to by nas naraziło na kłopoty.
        - Możliwe, że nie daliby znać policji - stwierdził Warren. - Nie wiemy, jak blisko firma 
  współpracuje ze Speeringiem, ale domylam się, że we wszystkim się orientujš. Z cała 
  pewnociš. Każda firma, która dostarcza okrelonego sprzętu i odczynników cholernie dobrze 
  wie, do czego majš służyć. Moim zdaniem oni wszyscy siedzš w tym po uszy.
        - W czym? - zaniepokoił się Follet.
        - Nieważne, Johnny, mów dalej. Follet wzruszył ramionami.
        - Ten Javid Raqi to bystry chłopak. Mówi dobrze po angielsku, jest wykształcony i 
  ambitny. Domylam się, że jego szef nie zagrzeje długo stołka, jeli Javid depcze mu po 
  piętach. Ma tylko jednš wadę: lubi hazard.
        Tozier umiechnšł się.
        - To także twoja wada, Johnny?
        - Niezupełnie - odparł szybko Follet. - On nacišga frajerów. Co nie znaczy zresztš, że 
  jest głupcem. Nauczył się grać w pokera od facetów pracujšcych przy budowie gazocišgu. 
  Jest dobrym graczem. Sam się przekonałem, bo pozbawił mnie częci gotówki i wcale nie 
  musiałem mu w tym pomagać. Oskubał mnie jak zawodowiec. Oznacza to jednak, że można 
  mu się dobrać do skóry. Da się złapać. A majšc chłopaka w garci, przyciniemy go jak 
  należy.
        Warren z odrazš zmarszczył nos.
        - Wolałbym załatwić to inaczej.
        - Oszustowi nie należy nigdy dawać równych szans - stwierdził Follet, po czym zwrócił 
  się do Toziera: - Powodzenie całego planu zależy od magnetowidu. Na ile jest sprawny?
        - Mam go w pokoju. Działa bardzo dobrze.
        - Muszę sam się przekonać - powiedział Follet. - Chodmy tam. Poszli na górę do 
  pokoju Toziera, który włšczył telewizor i wskazał rękš magnetowid.
        - Oto on. Jest już podłšczony.
        Urzšdzenie przypominało zwykły magnetofon, jakby nieco bardziej masywny. Tama 
  miała jednak cal szerokoci, a rolki były bardzo duże. Follet pochylił się, oglšdajšc z 
  zainteresowaniem cały sprzęt.
        - Żeby nie było nieporozumień. To urzšdzenie zarejestruje wszystko, obraz i dwięk, 
  czy tak?
        - Zgadza się - odparł Tozier.
        - A co z jakociš?
        - Przy korzystaniu z kamery wideo obraz jest trochę zamazany, zwłaszcza w ruchu, ale 
  kiedy nagrywa się z telewizji, kopia prawie nie różni się od oryginału. - Rzucił okiem na 
  ekran telewizora....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin