50 Rozdział 9 Była to zdumiewajšca, niesamowita i zupełnie absurdalna historia i gdybym w ciemni na górze nie miał dziwnej, niezrozumiałej fotografii, odrzuciłbym jš natychmiast. A przecież Fallon, który nie był głupcem, uwierzył w tę historię. Halstead także, chociaż akurat nie dałbym głowy za prawidłowoć jego procesów mylowych. Starałem się panować nad sytuacjš w trakcie opowiadania tej historii. Chwilami brały górę wybuchowe temperamenty, dotyczyło to głównie Halsteada, ale i Fallon miał kilka ostrych wejć. Wkraczałem wtedy natychmiast do akcji, choć widziałem, że żaden z nich nie był tym zachwycony, jednak nie mieli innego wyjcia i musieli się podporzšdkować. To, że posiadałem tacę, było kartš przetargowš w tej osobliwej, zawiłej rozgrywce i zarówno Fallon, jak i Halstead musieli się z tym liczyć, jeli nie chcieli ustšpić jeden drugiemu. Z nich dwóch Fallon sprawiał wrażenie rozsšdniejszego i bardziej obiektywnego, więc to włanie jego poprosiłem o rozpoczęcie relacji. Lekko pocišgnšł się za ucho, spojrzał na mnie i rzekł bezradnie: Nie wiem, od czego zaczšć. Najlepiej od poczštku odparłem. Kiedy zetknšł się pan z tym po raz pierwszy? Jeszcze raz pocišgnšł się za ucho i położył chude dłonie jedna na drugš. Jestem archeologiem i pracuję głównie w Meksyku. Słyszał pan co o Majach? Potrzšsnšłem głowš. To mi pan pomógł powiedział kwano. Ale na razie jest to bez znaczenia, gdyż poczštki nie miały nic wspólnego z Majami, przynajmniej pozornie. W swojej pracy kilkakrotnie natknšłem się na wzmianki o meksykańskiej rodzinie de Viverów. Był to stary hiszpański ród, a jego założyciel, Jaime de Vivero, dotarł do Meksyku tuż po Cortezie. Zagarnšł olbrzymie zyski. Stali się wielkimi włacicielami ziemskimi, ranczerami, posiadaczami kopalń, a w końcu przemysłowcami. Byli jednš z tych potężnych meksykańskich rodzin, w rękach których spoczywała rzeczywista władza. Nie stanowili jednak, jakby to można było okrelić, ekipy o silnie ukształtowanym duchu obywatelskim i większoć ich pieniędzy pochodziła z wyzysku wieniaków. W latach szećdziesištych ubiegłego stulecia udzielili poparcia Maksymilianowi w idiotycznym dšżeniu Habsburgów do ustanowienia królestwa Meksyku. To była ich pierwsza omyłka, bo Maksymilian poniósł klęskę. To oczywicie nie złamało potęgi de Viverów, ale w Meksyku wrzało, zmieniali się dyktatorzy, przewroty następowały jeden za drugim, a de Viverowie za każdym razem stawiali na niewłaciwego konia. Zatracili chyba zdolnoć właciwej oceny sytuacji. W przecišgu stu lat ta rodzina została starta na proch. I jeli jeszcze kto z nich żyje, to musiał bardzo podupać, bo nigdzie nie znalazłem o nich żadnej wzmianki. Zwrócił wzrok na Halsteada. Może ty spotkałe jakiego de Vivera? Nie krótko powiedział Halstead. Fallon z satysfakcjš skinšł głowš. A więc w swoim czasie była to bardzo bogata rodzina, nawet jak na warunki meksykańskie, a gdy się mówi o kim w Meksyku, że jest bogaty, to naprawdę dużo znaczy. Mieli oczywicie dużo cennych rzeczy, które uległy stopniowemu rozproszeniu, od kiedy zaczęło im się wieć coraz gorzej, a jednš z nich była złota taca, podobna do pańskiej, Wheale. Wzišł teczkę i otworzył jš. Pozwoli pan, że co przeczytam na ten temat. Wycišgnšł plik papierów. Taca była czym w rodzaju rodowego skarbu i de Viverowie dbali o niš, nie używajšc jej, z wyjštkiem oficjalnych przyjęć. Przeważnie znajdowała się pod kluczem. A teraz kilka plotek z osiemnastego wieku. Pewien Francuz, Murville, odwiedził wtedy Meksyk i napisał o tym ksišżkę. Włanie przebywał w jednej z posiadłoci de Viverów, gdy wydali oni przyjęcie dla gubernatora prowincji. Oto stosowny fragment. Chrzšknšł. Nigdy nie widziałem równie wspaniale zastawionego stołu, nawet na naszym francuskim dworze. Grandowie Meksyku żyjš jak ksišżęta i jadajš ze złotych talerzy, których była tu obfitoć. Na centralnym miejscu stołu znajdowały się złote tace, wypełnione owocami tego kraju. Najwspanialsza z nich była osobliwie zdobiona wzorem lici winnej latoroli, niezwykle misternej roboty. Jak powiedział mi jeden z synów tej rodziny, taca ta ma swojš legendę, gdyż wykonał jš podobno kto z protoplastów rodu de Viverów. Mało to prawdopodobne, dobrze bowiem wiadomo, że rodzina ta ma szlachecki rodowód, sięgajšcy głęboko w historię starej Hiszpanii, i nie wydaje się, by kto z takiego rodu mógł kiedykolwiek zajmować się tego rodzaju pracš, choćby nie wiadomo jak artystycznš była. Powiedziano mi również, jakoby taca ta kryla w sobie jaki sekret, którego poznanie może uczynić odkrywcę niewiarygodnie bogatym. Mój informator umiechnšł się, mówišc to, i dodał, ze skoro de Viverowie sš już bogaci ponad wszelkš miarę, odkrycie takiego sekretu nie mogłoby uczynić ich o wiele bogatszymi. Fallon wrzucił papiery z powrotem do teczki. Wówczas nie miało to dla mnie większego znaczenia, ale zawsze interesujš mnie wszelkie tajemnice, które majš zwišzek z Meksykiem, więc rutynowo skopiowałem ten fragment i odłożyłem do akt. Nawiasem mówišc, ten fragment o szlacheckim pochodzeniu de Viverów jest nieprawdziwy. De Viverowie byli ludmi z awansu społecznego, typowymi dorobkiewiczami, ale do tego jeszcze dojdziemy. Wkrótce potem zaczšłem spotykać nazwisko de Vivero, gdziekolwiek się nie obróciłem. Wie pan, jak to jest natkniesz się w ksišżce na jakie obce słowo, którego wczeniej nie znałe, i póniej napotykasz je dwa razy w tygodniu. Tak włanie było z rodzinš de Viverów i ich tacš. W Meksyku nietrudno zetknšć się z nazwiskiem de Vivero, byli przecież kiedy potężnš rodzinš, ale ja w cišgu następnego roku przynajmniej siedem razy natrafiłem na wzmianki o tej ich tacy. W trzech z nich wspomniano o rzekomej tajemnicy. Taca na pewno musiała mieć olbrzymie znaczenie dla de Viverów. Na razie odkładałem te wszystkie materiały na bok. Nie interesowałem się zbytnio tym problemem, gdyż nie miecił się w sferze moich zainteresowań archeologicznych. A jakie one sš? spytałem. Prekolumbijskie cywilizacje Ameryki rodkowej wyjanił. Szesnastowieczna hiszpańska taca niewiele wtedy dla mnie znaczyła. Byłem zajęty pracami wykopaliskowymi w południowym Campeche. Halstead towarzyszył mi wówczas wraz z innymi. Kiedy skończył się sezon i powrócilimy do cywilizowanego wiata, wszczšł ze mnš kłótnię i odszedł. Razem z nim zniknęła teczka z materiałami o de Viverze. To kłamstwo! Głos Halsteada zabrzmiał jak trzaniecie bicza. Tak włanie było powiedział Fallon, wzruszajšc ramionami. Nie doszlimy jeszcze do tego fragmentu opowiadania, w którym hiszpańska taca odgrywałaby głównš rolę, za to pojawiła się pierwsza wzmianka o głęboko zakorzenionym konflikcie między tymi ludmi. To mogło mieć znaczenie, postanowiłem więc dotrzeć do sedna. O co poszło? Ukradł mojš pracę powiedział Halstead stanowczo. Diabła tam ukradłem! Fallon zwrócił się do mnie. Muszę z przykrociš stwierdzić, że jest to jeden z problemów, które czasem wyłaniajš się niespodziewanie w kręgach akademickich. Zwykle bywa tak, że młody człowiek, tuż po studiach, pracuje w terenie ze starszymi i bardziej dowiadczonymi naukowcami. Wiele lat temu robiłem to samo z Murrayem. Wspólnie się wszystko opracowuje i czasem temu młodemu wydaje się, że jego zasługi nie zostały odpowiednio docenione. To się często zdarza. Czy i w tym wypadku tak było? Halstead już chciał się odezwać, ale żona położyła mu rękę na kolanie i uciszyła go. Na pewno nie powiedział Fallon. Przyznaję, że napisałem artykuł o niektórych aspektach legendy o Quetzalcoatlu, i Halstead twierdzi, że przywłaszczyłem sobie jego teorię, ale to wcale nie było tak. Potrzšsnšł głowš z rezygnacjš. Nakrelę sytuację. Niech pan sobie wyobrazi, że jest na wykopaliskach, haruje przez cały dzień, więc to normalne, że ma wieczorem ochotę odprężyć się, pogadać, może nawet trochę wypić. A jeli jest was kilku, to może dojć do wymiany poglšdów: wy, Anglicy, nazywacie to giełdš pomysłów. Mówi się wtedy dużo, często jeden przez drugiego, i nie ma nigdy pewnoci, kto, co i kiedy powiedział. Wyniki takich dyskusji zwykło się uważać za wspólnš własnoć. Mogło się więc zdarzyć, że takie włanie jest pochodzenie artykułu, który ogłosiłem pod swoim nazwiskiem, i być może była to sugestia Halsteada, ale, na Boga, żaden z nas nie jest już w stanie tego udowodnić. Doskonale wiesz, że to ja zasugerowałem głównš myl tego artykułu powiedział Halstead. Fallon rozłożył ręce i zwrócił się do mnie. Widzisz pan sam, jak to jest. Nie byłoby tej całej sprawy, gdyby ten młody głupiec nie zaczšł wypisywać do czasopism elaboratów, publicznie oskarżajšc mnie o kradzież. Mógłbym wytoczyć mu proces o zniesławienie i zedrzeć z niego ostatnie spodnie, ale nie zrobiłem tego. Napisałem natomiast do niego najzupełniej prywatnie i zasugerowałem tylko, by powstrzymał się od rozpętania publicznej pyskówki, gdyż z pewnociš nie będę wdawał się z nim w teg...
aniona