KATE BRIAN
W wąskim gronie
(Inner Circle)
SERIA: Brennan 5
NOWY ROK
Wczesnym rankiem deszcz popadał i ustał, pozostawiając mokrą, lśniącą powłokę na drzewach rosnących wzdłuż drogi. Lekkie chmury uganiały się za bryzą po jasnym, błękitnym niebie. Wszystko iskrzyło się w słońcu. Pod moimi nogami walały się pogniecione, poplamione tłuszczem opakowania po hamburgerach i w samochodzie unosiła się woń zwietrzałej kawy, lecz świat za szybą wyglądał jak nowy. Czysty. Pełen nadziei. Nawet tablica witająca uczniów w kampusie sprawiała wrażenie odświeżonej. Oczywiście nie wymieniono jej na nową, ale przycięto gałęzie, które ją wcześniej zasłaniały. Okiełznano chwasty i dzikie kwiaty. Nastał nowy rok. Nowy początek.
Mój ojciec przejechał przez bramę, a potem ruszył długą, krętą drogą prowadzącą pod górę, do kampusu. Wstrzymywałam oddech, dopóki ponad koronami drzew nie ukazała się kamienna iglica kaplicy Easton Academy. Moje tętno, które już i tak pędziło jak szalone, puściło się teraz sprintem. Pochyliłam się między przednimi siedzeniami, ciekawa reakcji matki. Gapiła się przez boczną szybę naszego zakurzonego, poobijanego subaru. Szczęka opadła jej z wrażenia.
- Katalog nie oddaje całego uroku tego miejsca - stwierdziła.
- A nie mówiłem? - odpowiedział ojciec z nutką dumy w głosie.
Miał już przecież okazję zobaczyć Easton. A matka nie. Zwykle gorzkie odurzenie pigułkami na receptę spowijało ją zbyt ciasno, by mogła towarzyszyć nam w długiej podróży z Croton w Pensylwanii do Easton w Connecticut albo przynajmniej przejąć się moim wyjazdem. Ale teraz wszystko wyglądało inaczej. Mama była trzeźwa. Trzeźwa od stycznia. Trochę przytyła. Jej twarz nabrała koloru. Nawet myła włosy. Codziennie. Widziałam to wszystko zaledwie przez dwa tygodnie, podczas pobytu w domu - ale widziałam. Na własne oczy. Wcześniej większą część wakacji spędziłam na wyspie Martha's Vineyard z Nataszą i jej rodziną. Pracowałam jako kelnerka w położonej przy plaży restauracji, w której serwowano owoce morza, i uczyłam się żeglować od Nataszy i jej taty. Kiedy moja koleżanka wyjechała do Dartmouth, ruszyłam do domu na krótki postój. Zastałam tam czystość, świeżą farbę, świetnie zaopatrzoną lodówkę i wzorowo zasłane łóżko matki. Upłynęły już dwa tygodnie, lecz nowa, udoskonalona mama ciągle wprawiała mnie w zdumienie.
- Reed, tu jest pięknie! - Odwróciła się do mnie z uśmiechem. Naprawdę skupiła na mnie wzrok. Jej oczy nie strzelały na boki. Nie zasnuwała ich mgła. Były skupione. Na mnie. - Nadal nie mogę uwierzyć, że się tutaj uczysz.
- Ja też - westchnęłam.
Zwłaszcza po tym wszystkim, co wydarzyło się w ubiegłym roku. W ciągu kilku miesięcy spędzonych w Easton po raz pierwszy się zakochałam, straciłam dziewictwo, zaprzyjaźniłam się z najbardziej wpływowymi dziewczynami w szkole... i żyłam w całkowitej nieświadomości, podczas gdy jedna z tych dziewczyn brutalnie zamordowała mojego chłopaka. A to był dopiero początek.
Ale nie. Nie zamierzałam o tym myśleć. Oparłam się i zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w skórę. Zaczynałam wszystko od nowa. Ubiegły rok był już przeszłością. Ubiegły rok nie mógł mnie już dosięgnąć. Tamci ludzie odeszli. Zostali przeniesieni do innych szkół, skazani albo po prostu zniknęli. Ten rok zależał wyłącznie ode mnie.
Serce zadrżało mi ze zdenerwowania i podniecenia, kiedy nasz samochód wyjechał spomiędzy drzew na okrągły plac przed bursami pierwszoklasistów. Kiki Rosen i Diana Waters stały obok czarnej limuzyny, z której wypakowywano ich prze-rośnięte walizy Coach i Louisa Vuittona. Kiki obcięła się na chłopaka i ufarbowała grzywkę na różowo, lecz w jej uszach nadal tkwiły słuchawki nieodłącznego iPoda. Diana zapuściła włosy, które opadały jej teraz na ramiona. Wydawała się wyższa, starsza. Gdy przejeżdżaliśmy obok, podniosły głowy i pomachały do mnie. Ja też im pomachałam i uśmiechnęłam się. Znajome twarze. Rok temu nie znałam tu nikogo. Rok temu miałam wrażenie, że nikt mnie nie zaakceptuje. A teraz wszyscy mnie witali. Naprawdę czułam, że mój los się odmieni.
Tata zatrzymał subaru przed eleganckim, białym mercedesem i gwałtownie zgasił silnik. Wygramoliłam się z samochodu i rozprostowałam kości, spoglądając na lśniące okna Bradwell. Nawet z chodnika widziałam, że pokoje zostały już urządzone i dopasowane do oczekiwań nowych lokatorek. W niektórych oknach wisiały zasłony, a jedna z dziewczyn słuchała Avril na cały regulator. W tym roku w Easton zaprowadzono kilka zmian. Z otrzymanego latem pakietu informacyjnego dowiedziałam się, że powołano nowego dyrektora, który już dawał znać o swojej obecności. Jedną z wprowadzonych przez niego nowości był grafik przyjazdów. Uczniowie pierwszej i drugiej klasy siedzieli w kampusie już od dwudziestu czterech godzin, dzięki czemu mieli czas na rozgoszczenie się przed przybyciem starszych uczniów, a na placu panował mniejszy tłok i chaos związany z rozładunkiem bagaży. Matka wysiadła z samochodu, odchyliła głowę i osłoniwszy oczy dłonią, spojrzała w górę na szarą, kamienną fasadę.
-To była moja pierwsza bursa - wyjaśniłam jej. - Billings jest z tyłu, przy dziedzińcu.
Już samo słowo „Billings" wywołało we mnie dreszcz emocji. Omal tam nie zginęłam. Osoba, którą uważałam za przyjaciółkę, próbowała zamordować mnie na dachu. Ta sama osoba zabiła chłopaka, którego kochałam. Albo myślałam, że kocham. Nie miałam pewności, czy kiedykolwiek się dowiem, co naprawdę czułam do Thomasa Pearsona, którego nie było już wśród żywych.
Moje paznokcie znowu wbiły się w skórę dłoni. Billings to już nie to samo miejsce. Już nie. Ariana odeszła. W tym roku - podobnie jak w letnim semestrze ubiegłego - bursa wypełni się przyjaciółkami. Lekka bryza zdmuchnęła mi włosy z twarzy. Spojrzałam na słońce i uśmiechnęłam się.
Nastał nowy rok. Wzięłam głęboki oddech, pozwalając, by nadzieja wyparła strach.
- I to już wszystko - powiedział ojciec, otrzepując dłonie o dżinsy. - Tamte dziewczyny musiały przywieźć mnóstwo rzeczy.
Spojrzałam na sznur samochodów. Piętrzyły się obok nich walizki, sprzęt elektroniczny, plastikowe pudła i pościel. Na
tym tle mój bagaż - nowy skórzany plecak i komplet pościeli w foliowej walizeczce - rzeczywiście wyglądał żałośnie. Sięgnęłam do samochodu i wyciągnęłam torbę na laptopa, którą, podobnie jak spoczywający w niej komputer, pod koniec wakacji sprezentowała mi Natasza.
„Dziewczyna zdobywająca nagrodę za najlepsze wyniki w nauce przez dwa kwartały z rzędu, nie może pisać wszystkich wypracowań na bibliotecznym komputerze - oznajmiła. - Nie jesteś jaskiniowcem".
Po dwóch mało imponujących kwartałach na początku roku szkolnego (za które winić należy tamten dramat), wiosną powróciłam do Easton żądna akademickiej zemsty i zdobyłam pierwszą lokatę zarówno w marcu, jak i w czerwcu. Natasza, bardzo pracowita uczennica, była ze mnie niezwykle dumna. Uśmiechnęłam się na myśl o niej. Na myśl, jak bardzo będzie mi brakować takiej współlokatorki. Nerwy skwierczały mi z ciekawości, gdy zastanawiałam się, kto zamieszka ze mną tym razem. Miałam nadzieję, że ktoś dobry. Ktoś normalny. Ktoś, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić.
- Wszystko gra, mała? - zapytał ojciec, kładąc mi na ramieniu ciepłą dłoń.
- Wszystko w porządku. To będzie dobry rok - oznajmiłam z pełnym przekonania uśmiechem. - Na pewno lepszy niż poprzedni.
- No cóż, to chyba niezbyt wygórowane życzenie - zażartował.
Matka i ja parsknęłyśmy śmiechem. Nagle serce tak bardzo mi urosło, że groziło mu pęknięcie z radości. Tylko spójrzcie. Stoimy sobie wszyscy razem. Chyba moglibyśmy uchodzić za normalną rodzinę. Normalna. Tego słowa nie używa łam dotąd zbyt często.
- Bardzo wam dziękuję - powiedziałam, ściskając najpierw ojca.
- Pracuj ciężko, mała - ojciec ucałował mnie w czubek głowy. Odwróciłam się do matki. Jej oczy lśniły od łez. Kiedy pochyliłam się, by ją przytulić, coś ścisnęło mnie w gardle.
- Jestem z ciebie taka dumna, Reed - wyznała niepewnie.
- Dzięki, mamo - odpowiedziałam.
Po chwili znów siedzieli w samochodzie. Ojciec zapuścił silnik. Odjechali. Matka przycisnęła palce do szyby, machając mi na pożegnanie. W odpowiedzi uniosłam dłoń. Czekałam, dopóki poobijana tablica rejestracyjna z Pensylwanii nie zniknęła za wzgórzem. W tej samej sekundzie ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że będę tęskniła za matką. Że naprawdę będzie mi jej brakować.
Podniosłam swoje rzeczy i ruszyłam w stronę Billings przepełniona zupełnie nową pewnością siebie. Nagle poczułam, że wszystko jest możliwe.
SPOKÓJ
- Wbrew moim zastrzeżeniom dziekan do spraw kształcenia zezwolił ci na dwa fakultety. Zajęcia z powieści współczesnej połączone z angielskim na poziomie gimnazjalnym nie powinny być zbyt trudne. Ale zamiar zrealizowania dwóch kursów na poziomie akademickim w ciągu jednego roku, nie tylko z obowiązkowej biologii, ale i z chemii, jest już zbyt ambitny, nawet dla ciebie.
Obwisłe policzki pani Naylor oklapły jeszcze bardziej. Wisiały tak nisko nad kołnierzykiem, że z łatwością mogłaby je za niego wetknąć. Jej oczy przesuwały się w oczodołach, gdy patrzyła na mnie ponad biurkiem z pełną dezaprobaty miną, do której już dawno przywykłam. Widoczne za nią drewniane regały uginały się od zakurzonych tomisk, które nie mieszcząc się tam, tworzyły chaotyczne sterty na podłodze. Woń zgniłej cebuli, która zawsze przenikała jej gabinet, zyskała cierpką nutę. Jakby coś przypełzło, pożarło zgniłą cebulę i zdechło.
- No cóż, jestem pewna, że dziekan nie pozwoliłby mi wybrać tych wszystkich przedmiotów, gdyby wątpił w moje siły - odpowiedziałam słodko, wsuwając do torby nowy plan zajęć.
- Wręcz przeciwnie. Uczniowie, którzy uzyskali najlepsze wyniki w nauce, zawsze mogą swobodnie wybierać przedmioty, bez względu na to, co myślą bardziej doświadczone osoby - oznajmiła, niemal łopocząc obwisłymi policzkami.
Musiałam mocno zacisnąć usta, żeby nie parsknąć śmiechem. Rok temu ta kobieta mnie przeraziła. Teraz ona i ta jej nieumiejętnie użyta kredka do oczu były po prostu śmieszne.
- Coś jeszcze? - zapytałam.
Zmrużyła powieki. Splotła sękate palce na biurku.
- Nie. Możesz już iść. Mam jednak nadzieję, że już wkrótce zobaczę ciebie i listę twoich potknięć.
Wstałam i głośno szurając, zasunęłam za sobą drewniane krzesło.
- Nie liczyłabym na to - powiedziałam.
Odwróciłam się plecami do jej poirytowanej twarzy, czując się jak Noelle Lange, i uśmiechnęłam się pod nosem. Bardzo rzadko udawało mi się powiedzieć dokładnie to, co chciałam, i w chwili, w której miałam na to ochotę. W takich momentach zawsze myślałam o Noelle. Wyszedłszy na słońce, zastanawiałam się, gdzie ona teraz jest. Czy myśli o Easton? Czy żałuje, że jej tu nie ma? W ubiegłym roku doszły mnie słuchy, że prawnicy jej ojca wykazali iście olimpijskie talenty w zakresie negocjowania ugody, by złagodzić zarzut o porwanie, i ostatecznie wywalczyli jej stosunkowo łagodną karę w postaci dozoru sądowego i prac społecznych. To wszystko wiedziałam jednak z drugiej ręki. Noelle nie odezwała się do mnie od Bożego Narodzenia, kiedy to zadzwoniła, by przekonać mnie do powrotu do Easton. Potem nie było już żadnego e-maila. żadnego SMS-a, żadnego telefonu. Czasami mój świat wydawał się bez niej pusty. Czasami rozpierało mnie szczęście, że zdołałam się od niej uwolnić.
Co do jednego miałam jednak pewność: gdyby nie Noelle, nie byłoby mnie tutaj. Przede wszystkim już bym nie żyła. Poza . tym gdyby nie kazała mi obiecać, że wrócę, nie byłoby mnie teraz w Easton. Nie miałabym tych wszystkich cudownych wspomnień z ubiegłej wiosny. Moja pierś nie drżałaby z nadzieją, gdy oddalałam się od budynku administracji. Gdyby nie ona, znów tkwiłabym w Croton i patrzyła, jak Tommy Colon wykonuje te swoje nieprzyzwoite gesty, ilekroć dyrektor Weiss gromi audytorium gniewnym spojrzeniem. Ubaw po pachy.
- Podaj! Podaj!
Mniej więcej tuzin członków uczelnianej drużyny piłkarskiej przepychało się pośrodku dziedzińca. Wszyscy zakasali rękawy eleganckich koszul i porzucili wyjściowe buty za linią boczną, zamieniając je na korki i trampki. Przystanęłam. Coś w tej scenie wydało mi się znajome. Chwilowe dćjó vu. Usłyszałam swoje imię niesione przez wiatr i serce zamarło mi w piersi.
Thomas.
Spojrzałam na ziemię. W ubiegłym roku stałam prawie dokładnie w tym samym miejscu, kiedy omal się z nim nie zderzyłam i... kiedy się poznaliśmy. Kiedy po raz pierwszy flirtowaliśmy. Kiedy zaczęło się to, co nas połączyło. Ścierpła mi skóra na głowie. Poczułam mrowienie w palcach. Był tutaj. Był dokładnie w tym miejscu...
- Reed!
Odwróciłam się i ledwie zdążyłam zaczerpnąć tchu, gdy dopadł mnie rozpędzony jak wariat Josh Hollis. Chwycił mnie w ramiona i uniósł w powietrze.
- Cześć - szepnęłam.
Przywarłam do niego. Wtuliłam twarz w to ciepłe miejsce między jego szyją a ramieniem. Pachniał identycznie jak ostatnio Jak zielone drzewa zima i świeża farba Boże ależ to było miłe. Ta ulga. Jak powrót do domu. Josh byt moim domem. Nie Martha's Vineyard. Nie Croton w Pensylwanii. Nie samo Easton. Ale Josh. Nie widziałam go od ostatniego dnia zajęć w czerwcu i choć bez niego lato wlekło się niemiłosiernie, nagle poczułam się tak, jakbyśmy rozstali się zaledwie przed chwilą-
- Boże, jak ja za tobą tęskniłem! - powiedział, odsuwając się trochę, by złożyć na moich ustach mocnego całusa.
-Ja za tobą też! - zachichotałam.
Zachichotałam. A przecież Reed Brennan nie chichocze. W każdym razie nieczęsto.
Josh próbował postawić mnie z powrotem na ziemi, ale nasze stopy zaplątały się i upadliśmy. Ze śmiechem. Jego twarz zawisła tuż nad moją. Jego niebieskie oczy tańczyły ze szczęścia. Loki ciemnoblond zostały przycięte tuż przy głowie, tworząc zgrabną, elegancką fryzurę, ale jeden niesforny kosmyk nadal sterczał za prawym uchem, nie dając za wygraną.
- Hmmm - Josh spojrzał na mnie, rozłożoną na samym środku dziedzińca. - Może coś z tego będzie.
Moje serce zabiło nieco gwałtowniej.
...
mike33s