Wcześniej podróżowałam w jednej szacie,Z ogoloną głową, pokryta pyłem.Myśląc o skazach w nie skażonym,W skażonym nie dostrzegałam skaz.
Gdy skończyłam dzienne czuwanie,Udałam się na Wzgórze SępówI ujrzałam Buddę bez zmazy,Czczonego przez zakon mnichów.Pokłoniłam się przed nim,Dłonie złożone w andżali, pokornie.„Chodź, Bhaddo”, rzekł do mnie.Tak zostałam przyjęta[2].
Bez długu, podróżowałem przez piećdziesiąt latDo Angha, Magadha i Wadżdżi,Do Kasi i do Kosali;Żyłam z jałmużny.
Ten świecki wyznawca – zaiste mędrecem jest.Niech spłynie na niego wiele błogosławieństw,Gdyż dał płaszcz Bhaddzie –Wolnej od wszystkich więzów.
m22onia