Childe 02 - Nekromanta.pdf

(884 KB) Pobierz
Gordon R. Dickson
Nekromanta
Przełożył Zbigniew A. Królicki
828232323.002.png
Ścieżka się dzieli. Za rozstajnym progiem
Widzę zaczątek mrocznej realności
Bliźniaka skrzesanego z prastarej Jedności
- I mnie, com wiecznym mego Brata wrogiem!
Zaklęta Wieża
Hal Mayne
828232323.003.png
Księga Pierwsza
IZOLOWANY
I oto widzę za lunety szkłami
Twarz mego Brata mroczniejącą w dali
Wesprzyj nas, Thorze, którzyśmy więźniami.
Młot ześlij, Panie! Niech mury rozwali
Zaklęta Wieża
828232323.004.png
Rozdział 1
Kopalnia była automatyczna. Składało się na nią wyposażenie o wartości stu
osiemdziesięciu milionów dolarów oraz sześć kilometrów sześciennych kwarcu i granitu z
wtrąceniami złota. Całość zaś kontrolowano z jednej konsoli, przy której zasiadał dyżurny
inżynier zmiany.
Kopalnia wędrowała wśród pokładów skalnych niczym ociężały, wielofunkcyjny
organizm, mozolnie przeżuwający złotonośną rudę, kruszący ją na niewielkie jak kamyki kęsy i
przesyłający transporterami ponad dwieście metrów w górę, do znajdujących się na powierzchni
przetwórni. Wraz z przenoszeniem się machiny powstawały i pustoszały kominy wentylacyjne,
szyby wind transportowych, poziomy i ściany eksploatacyjne. Rozprzestrzeniał się też coraz
bardziej obszerny labirynt korytarzy, przez które w miarę postępu robót przesuwała się konsola
sterownicza i ciężka maszyneria na kładzionych z przodu i rozbieranych z tyłu szynach.
Wszystkim tym sterował jeden inżynier. Odrobina megalomanii z jego strony nie
przeszkadzała w pracy. Czuwał nad ekranami kontrolnymi konsoli jak świadomość nad
mózgiem, spełniając rolę najwyższej i ostatecznej instancji. Danych, na podstawie których
powstawały jego decyzje, dostarczały wbudowane w maszynerię czujniki komputera. Muskając
palcami klawiaturę, można było otrzymać optymalne reakcje stalowego potwora. Często
okazywało się jednak, że podobnie jak samo życie, nowoczesne górnictwo to coś więcej niż tylko
logika.
Najlepsi z inżynierów mieli wyczucie. Była nim wrażliwość zrodzona z doświadczenia,
talentu oraz czegoś zbliżonego do miłości, z jaką rozkazywali skałom i machinie, którą kierowali.
Tę cechę dodano do listy ludzkich umiejętności, których wymagano na równi z
matematyką i geologią. Wśród kończących szkoły młodych inżynierów górnictwa, mniej niż
dziesięć procent okazywało się posiadaczami owych szczególnych talentów, koniecznych, aby
zespolić się w jedność z tytanem, którego mieli dosiąść. Dlatego nawet na przepełnionych
rynkach pracy XXI wieku kopalnie nieustannie poszukiwały nowych inżynierów. Proces
stawania się nieomylnym bogiem machiny, choćby tylko na cztery godziny, był długi nawet dla
tych dziesięciu procent wybrańców. A machina nigdy nie odpoczywała.
828232323.005.png
Dwieście metrów nad głową człowieka za konsolą, Paul Formain, rozpoczynając swój
pierwszy dzień w kopalni Malabar, wyszedł z segmentu mieszkalnego o ścianach z plastykowej
pianki i zobaczył góry.
To było widzenie. Zdarzało mu się to wielokrotnie od czasu wypadku z łodzią, przed
pięciu laty, a ostatnio coraz częściej.
Teraz jednak nie ujrzał otwartego morza. Nie zobaczył też zamglonego obrazu dziwnej,
mrocznej postaci człowieka w opończy i wysokim, stożkowatym kapeluszu, który, jak się
Paulowi zdawało, przywrócił go do życia, po tym, jak umarł w łodzi i zanim odnalazła go straż
przybrzeżna.
Tym razem były to góry.
Odwróciwszy się od białych plastykowych drzwi, zatrzymał się nagle i zobaczył je.
Wokół rozciągało się stronie, pokryte innymi białymi zabudowaniami zbocze kopalni Malabar.
Wyżej, przejrzyście błękitne, wiosenne niebo przeglądało się w ciemnej, modrej toni jeziora,
które wypełniało rozpadlinę górskiego grzbietu. Zewsząd otaczały Paula kanadyjskie Góry
Skaliste, sięgające jednym końcem do odległego o pięćdziesiąt kilometrów, leżącego w Kolumbii
Brytyjskiej miasta Kamloops, w drugim zaś kierunku dochodzące do Pasma Nabrzeżnego i
skalistych plaż lizanych słonym przybojem Pacyfiku.
Góry powstały i otoczyły Paula niczym królowie. Jego ciało przeniknął grzmot trzęsienia
ziemi i nagle poczuł, że rośnie i kroczy im na spotkanie. Wkrótce dorównał wzrostem
najwyższym szczytom. Wraz z nimi kontemplował odwieczny ruch trzewi planety. Potem góry
tchnęły ku niemu słowa:
Strzeż się.
Nie zjeżdżaj dziś do kopalni!
- ...oswoi się pan z tym i przywyknie - zapewniał go po wypadku psychiatra w San Diego.
- Teraz popracował pan nad sobą i rozumie pan istotę problemu.
- Owszem - odparł Paul.
Wszystko było logiczne i miało sens - tłumaczył sobie, stosując się do sugestii psychiatry.
Był sierotą od dziesiątego roku życia, kiedy stracił rodziców w wypadku drogowym. Oddano go
828232323.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin