Yardley Cathy - Swaty 04 - Romantyczna Rose (Powieść sentymentalna 09).pdf

(405 KB) Pobierz
540307974 UNPDF
Yardley Cathy
Swaty 04
Romantyczna Rose
Rose Parker przekroczyła próg Ośrodka Kultury Wietnamskiej „Au Co" z
pewnym niepokojem. Od dawna już nie odwiedziła podobnej instytucji.
Zaraz... Ile mogła mieć lat, kiedy ostatni raz ją tu przyprowadzono? Nie
więcej jak cztery, a zatem nie zaglądała tu od blisko ćwierćwiecza. Mimo
to jednak pamiętała, że jej ówczesne doświadczenia wcale nie były
przyjemne - długo prześladowało ją wspomnienie mrowia ludzi
mówiących w niezrozumiałym języku, ścian obwieszonych plakatami i
transparentami, których treści nie umiała odczytać, i pochylających się
nad nią twarzy o skośnych oczach, które przewiercały ją na wylot, jakby
próbując odgadnąć, kim może być ta dziewczynka/ Wszyscy zdawali się
pytać bez słów: Co ty tu robisz? Szczerze mówiąc wtedy nie umiałaby im
odpowiedzieć.
Dziś natomiast wiedziała dokładnie, że zjawiła siij w tym ośrodku, aby
skłonić babcię do zaprzestania prób swatania jej z każdym kawalerem
pochodzenia wietnamskiego, jakiego tylko starszej pani udało się znaleźć
w stanie Nowy Jork. Musiała więc, choćby miała pęknąć, za wszelką cenę
nauczyć się tu jak najwięcej o wietnamskiej kulturze i tradycjach.
Zanim weszła do sekretariatu dyrekcji, wzięła głęboki oddech i
przywołała na usta obowiązkowy uśmiech. Nacisnęła klamkę i zajrzała
do środka.
- Czy mogę pani w czymś pomóc? - spytała siedząca za biurkiem
ciemnowłosa kobieta.
- Myślę, że tak. - Rose uśmiechnęła się jeszcze szerzej. -Rozmawiałam
przez telefon z panem Paulem... Young?
- Duong - poprawiła sekretarka. - Tak, to nasz dyrektor.
- Umówiłam się z nim dziś na rozmowę.
- Ależ oczywiście, proszę bardzo. - Kobieta podniosła się z krzesła i
podprowadziła Rose pod drzwi gabinetu. -Paul, ta pani jest z tobą
umówiona.
- Tak. Zapraszam do środka.
Rose zawahała się przez chwilę na progu, jeszcze raz odetchnęła i
stanowczym krokiem weszła do małego, lecz nadzwyczaj schludnie
urządzonego gabinetu; Szybkim spojrzeniem omiotła estetycznie
oprawione obrazy i stojącą w kącie donicę z bambusem, po czym
skoncentrowała wzrok na siedzącym za biurkiem mężczyźnie.
- Milo mi panią poznać, panno Parker. - Na jej powitanie wstał, a w jego
czarnych oczach błysnęły wesołe iskierki.
Od razu zauważyła, że był tylko trochę wyższy od niej i mniej więcej w
jej wieku. Mógł zbliżać się do trzydziestki albo niedawno ją przekroczyć.
Nosił luźne spodnie khaki i biały wełniany sweter. Lśniąco czarne, krótko
przystrzyżone włosy nie zasłaniały wydatnych kości policzkowych.
Wprawdzie przyglądał się jej badawczo, lecz robił wrażenie
bezpośredniego, co bardzo ułatwiało nawiązanie rozmowy. Wskazał
Rose krzesło po drugiej stronie biurka i zagaił:
- Przepraszam, że nie mogłem dłużej rozmawiać z panią przez telefon, ale
prowadziłem akurat zajęcia. Miło mi, że nawet w weekend znalazła pani
czas, aby nas odwiedzić. W czym moglibyśmy pani pomóc?
Skorzystała z zaproszenia i usiadła, kurczowo zaciskając palce na
torebce. Dlaczego się tak, idiotko, denerwujesz? - złajała w myśli samą
siebie, a głośno wyjaśniła:
- To trochę skomplikowana sprawa, ale, krótko mó-
wiąc, chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o wietnamskiej kulturze.
Nie przestawał się uśmiechać, choć zrobił nieco zdziwioną minę.
- No, to trafiła pani pod właściwy adres - oznajmił. -Czego konkretnie
chciałaby się pani dowiedzieć i co w tej kulturze fascynuje panią
najbardziej?
- Och, to bez znaczenia. Interesuje mnie właściwie wszystko.
- Wszystko? - Odchylił się do tyłu i splatając ręce na piersiach, dodał z
rozbawieniem: - O, to może długo potrwać!
- Mnie się nie spieszy. - Wzruszyła ramionami, ale po chwili
przypomniała sobie warunek postawiony przez babcię i szybko dodała: -
W każdym razie nie bardzo.
- Przepraszam, że pytam, ale czy te wiadomości potrzebne są pani na
użytek własny, czy też zbiera pani materiały do artykułu? - Zachował
uprzejmy ton, ale dało się' wyczuć, że próbuje dociec, skąd nagle u
półkrwi Azjatki taki przypływ zainteresowania „wszystkim". - Jest pani
Wietnamką, prawda?
- Pół Wietnamką, a pół Amerykanką - odpowiedziała z westchnieniem.
Ponieważ tylko skinął głową, pospieszyła z dalszymi wyjaśnieniami,
obracając w palcach pasek torebki i szukając słów, które najdokładniej
wyjaśniłyby, po co tu przyszła.
- Właściwie to... Obiecałam babci, że dowiem się czegoś więcej o moich
wietnamskich korzeniach. Zawarłam z nią taką umowę...
- Jak to umowę? - Ze zdziwieniem uniósł brwi.
- Wiem, że to brzmi głupio - przyznała. - Proszę mnie źle nie zrozumieć,
ja naprawdę kocham swoją babcię, ale
ona czasem potrafi doprowadzić człowieka do obłędu!
Parsknął z rozbawieniem, więc i Rose się uśmiechnęła. Jego reakcja
ośmieliła ją do dalszych zwierzeń. Okazało się to łatwiejsze, niż myślała.
- Widzi pan, ona koniecznie chce wydać mnie za mąż. Najpierw
podsuwała mi tylko numery telefonów różnych młodych ludzi
poleconych przez jej przyjaciółki z Nowego Jorku. Potem zaczęła
zapraszać mnie z mamą na obiadki, na których, niby przypadkiem,
zjawiali się ci rzekomo fantastyczni kandydaci. Nie mam pojęcia, jak
udawało jej się ich przekonać, żeby tłukli się przez dwie godziny z miasta
tylko po to, żeby zjeść ze mną obiad! - Potrząsnęła głową ze znaczącym
uśmieszkiem. - Przestałam w końcu odpowiadać na jej zaproszenia, a
wtedy wie pan, co zrobiła? Dała któremuś z tych bubków m ó j adres, więc
któregoś dnia warował pod moimi drzwiami z olbrzymim bukietem!
- Dobrze, ale w jaki sposób my możemy pani w tym pomóc? - Nawet nie
próbował ukryć uśmiechu.
-Widzi pan... - zawahała się, czy powiedzieć mu wszystko, ale kiedy już
otworzyła usta, nagromadzony w niej żal natychmiast znalazł upust. - W
końcu miałam już dość, nie wytrzymałam i pokłóciłam się z babcią. I wie
pan, co mi oznajmiła?
- Tak? - Pochylił się do przodu, jakby nie chciał uronić tej informacji.
- Otóż oznajmiła mi, że chciałaby koniecznie, abym wyszła za
Wietnamczyka, bo jeśli zostanę żoną białego, moje dzieci nigdy nie
poznają swoich wietnamskich korzeni. Wtedy, na swoje nieszczęście,
spytałam, czy dałaby mi wreszcie spokój, gdybym przyrzekła, że dowiem
się wszystkiego o wietnamskiej kulturze, a ona przystała na taki układ.
Dlatego tu przyszłam...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin