Arthur Conan Doyle
EKSPERYMENT PROFESORA CHALLENGERA 1
TRUJĄCE PASMO 13
ROZDZIAŁ I ZAĆMIONE LINIE 13
ROZDZIAŁ II PRZYPŁYW ŚMIERCI 21
ROZDZIAŁ III W TONI 28
ROZDZIAŁ IV ZAPISKI UMIERAJĄCEGO 35
ROZDZIAŁ V WYMARŁY ŚWIAT 40
ROZDZIAŁ VI WIELKIE PRZEBUDZENIE 47
EKSPERYMENT PROFESORA CHALLENGERA
Przypominałem sobie, jak przez sen, że mój przyjaciel Edward Malone z „Gazety" mówił mi o profesorze Challengerze, z którym przeżył swojego czasu jakieś niezwykłe przygody. Jestem jednakże tak zapracowany i firma moja ma tyle spraw do załatwienia, że interesować mnie muszą tylko wypadki związane z moim zawodem. Przypomniałem sobie, że Challenger miał opinię dzikiego geniusza o gwałtownym i bezwzględnym charakterze. Toteż ze zdziwieniem przeczytałem przesłany mi list tej treści:
14 (Bis), Enmore Gardens, Kensington
Panie,
Szukam eksperta, znającego się na wierceniu artezyjskich studzien. Nie chcę ukrywać, że mam bardzo złą opinię o ekspertach w ogóle, gdyż przekonałem się, że każdy, jak ja, zrównoważony człowiek stoi o całe niebo wyżej od jednostki poświęcającej się wyłącznie jakiejś specjalności (która najczęściej nie zasługuje nawet na miano specjalności). Ale mimo wszystko chcę spróbować. Przeglądając listę znawców studzien artezyjskich, zwróciłem przypadkowo uwagę na pańskie nazwisko, a zasięgnąwszy informacji, dowiedziałem się, że jesteś znajomym mojego młodego przyjaciela, Mr. Edwarda Malone'a. Proszę Pana zatem, abyś zgłosił się do mnie na krótką rozmowę, gdyż jeśli odpowiesz moim wymaganiom (w co wątpię), jestem skłonny powierzyć Ci sprawę pierwszorzędnej wagi. Nie mogę na razie nic więcej powiedzieć, jest to bowiem tajemnica, o której można dyskutować tylko w cztery oczy. Proszę pana, abyś nie umawiał się z nikim na oznaczony termin i zechciał zgłosić się do mnie pod podanym adresem o 10. 30 rano w przyszły piątek, pozostaję Sir, jak na początku
George Edward Challenger
Wręczyłem list urzędnikowi, który zawiadomił pisemnie profesora, że Mr. Peerless Jones stawi się u niego w oznaczonym czasie. Była to zupełnie grzeczna odpowiedź, ale zaczynała się zwrotem: Otrzymaliśmy Pański list (bez daty): W rezultacie dostałem od profesora drugą epistołę:
Panie - pisał, a pismo jego wyglądało jak zasieki z kolczastego drutu. -Jak widzę, uraziło cię to, że list mój nie miał daty. Zwracam jednak pańską uwagę na fakt, że Rząd nasz ma zwyczaj umieszczać na kopercie pieczątkę, która zaopatrzona jest w datę wysłania listu na pocztę. O ile pieczątki tej brakowało, lub o ile była zatarta, ma pan prawo wniesienia skargi do odpowiednich władz. Co do mnie, radziłbym zajmować się sprawami zawodowymi, a nie interesować się zewnętrzną formą moich listów.
Było jasne, że miałem do czynienia z wariatem, postanowiłem zatem przed zgłoszeniem się do profesora porozumieć się z moim przyjacielem Malone'em, którego znałem jeszcze z czasów studenckich i zapytać go o zdanie w tej sprawie. Przywitał mnie serdecznie i przeczytał z uśmiechem listy Challengera.
- To jeszcze nic, mój chłopcze - rzekł. - Przekonasz się sam po pięciu minutach rozmowy, że trudno z nim wytrzymać. Wyzywa do walki cały świat.
- I świat sobie na to pozwala?
- Cóż znowu. Jeśli policzysz wszystkie pozwy sądowe, wszystkie sprzeczki, wszystkie bitki...
- Bitki?
- Zapewniam cię, że drobnostką dla niego jest zrzucić ze schodów osobnika, który się mu narazi. Jest to człowiek jaskiniowy. Z pałką w jednej ręce i krzemiennym nożem w drugiej wyglądałby wspaniale. Pewni ludzie rodzą się o sto lat za późno, ale on powinien urodzić się tysiąc lat temu. Należy do okresu neolitycznego, to pewne.
- I jest profesorem?
- To jest właśnie najdziwniejsze. Jest to najgenialniejszy mózg w Europie... Rozporządza tak wielkim zasobem energii, że urzeczywistnić może najśmielsze zamysły. Koledzy nienawidzą go, gdyż trzeba nadludzkiej cierpliwości, aby znieść wszystkie jego uchybienia... Nic sobie nie robi z nikogo...
- Dobrze - rzekłem. - Zrzeknę się więc pracy na jego korzyść i nie pójdę wcale na wyznaczone spotkanie.
- Tego ci nie radzę. Mógłbyś narazić się na wielkie nieprzyjemności. Zresztą, nie bierz zbyt serio tego, co mówiłem o starym Challengerze. Każdy, kto go bliżej pozna, musi go pokochać. Ten stary niedźwiedź nie wyrządzi nikomu krzywdy. Pamiętam, jak niósł na plecach dziecko chore na ospę, na przestrzeni stu mil, kiedyśmy szli w kierunku rzeki Madiery. Jest pod każdym względem wielki. Nie zrobi ci najmniejszej przykrości, jeśli potrafisz się zabrać do niego.
- Dziękuję. Nie mam zamiaru.
- Nie bądź głupi. Czy słyszałeś o Tajemnicy Hengist Down, szybu na Wybrzeżu Wschodnim?
- O ile wiem, chodzi o jakieś towarzystwo, które buduje w tajemnicy kopalnię węgla.
Malone zmrużył oczy.
- Nie mogę udzielić ci objaśnień w tym względzie, dopóki on sam na to nie zezwoli. Zobowiązałem się milczeć. Ale mogę powiedzieć ci to, co podały gazety. Niejaki Betterton, człowiek który dorobił się pieniędzy na kaloszach, zapisał Challengerowi przed kilku laty cały swój majątek z zastrzeżeniem, że użyje go na cele naukowe. Była to suma olbrzymia - kilka milionów. Challenger kupił majątek Hengist Down, w Sussex. Było tam kilkanaście morgów nieużytków, które otoczył drutem kolczastym. W środku tego terenu znajdowała się głęboka rozpadlina. Tu zaczął kopać. Ogłosił, że w Anglii znajduje się nafta i że chce to udowodnić. Zbudował - tu Malone znowu zmrużył oczy - małą kolonię robotniczą, której mieszkańców zobowiązał do milczenia, płacąc im wysokie pensje. Rozpadlina, jak i cały majątek, otoczona jest kolczastym drutem. Pilnują jej psy gończe. Kilku dziennikarzy o mało co nie przypłaciło życiem spotkania z nimi, nie wspominając już o ich garderobie. Jest to przedsięwzięcie zakrojone na olbrzymią skalę. Roboty prowadzi firma Tomasza Mordena, która zobowiązała się również do zachowania tajemnicy. Obecnie szukają inżyniera, znającego się na wierceniu studzien artezyjskich. Byłoby szaleństwem z twojej strony odmawiać pomocy człowiekowi takiemu jak Challenger i wyrzekać się doskonałego zarobku.
Argumenty Malone'a przekonały mnie i w piątek rano wybrałem się do Enmore Gardens. Bałem się spóźnić, toteż nic dziwnego, że stanąłem na miejscu o dwadzieścia minut za wcześnie. Przed bramą czekał wspaniały rolls-royce z srebrną strzałką na drzwiach - wóz, który jak wiedziałem, należał do Jakuba Deconshire'a, wspólnika wielkiej firmy Morden. Był to człowiek bardzo spokojny, więc zdziwiło mnie jego nagłe zjawienie się i wzburzenie malujące się na jego twarzy. Wypadłszy z bramy, wznosił ręce ku niebu i zawołał głośno: „A niech go diabli wezmą!"
- Co ci się stało, Jack? Jesteś nie w humorze.
- Ach, Peerless. I ty tutaj? Nie zazdroszczę ci.
- Spotkało cię coś przykrego?
- Chciałem się widzieć z Challengerem. Polecił mi przez odźwiernego, abym się zgłosił w odpowiedniejszym czasie, gdyż je właśnie jajka. A tu chodzi o czterdzieści dwa tysiące funtów, które jest nam winien.
- I nie chce płacić?
- Nie, trzeba przyznać, że ten stary goryl jest bardzo hojny. Ale płaci, kiedy chce i jak chce i nie zależy mu na nikim. Bądź co bądź jednak spróbuj, a może ci się uda. -I wskoczył do swego auta.
Czekałem z zegarkiem w ręku, aż przyjdzie oznaczona godzina. Muszę przyznać, że byłem bardzo niespokojny. Nie lękałem się, gdyż przypuszczałem, że sprostam temu szaleńcowi, gdyby chciał się na mnie rzucić, ale doznawałem dziwnego uczucia, na które składała się obawa przed publicznym skandalem i niezadowolenie z możliwości utraty zarobku. Jednakże jestem człowiekiem czynu. Spojrzawszy jeszcze raz na zegarek, zadzwoniłem do bramy.
Otworzył ją stary odźwierny o drewnianej twarzy, która świadczyła, że przyzwyczajony był do wszelkich emocji i że nic na świecie nie mogło go już zadziwić.
- Pan przychodzi wezwany? - zapytał.
- Rzecz prosta.
Spojrzał na listę, którą trzymał w ręce:
- Pańskie nazwisko, sir?... Ach, Mr. Peerless Jones. Dziesiąta trzydzieści. Wszystko w porządku. Musimy mieć się na baczności przed dziennikarzami, Mr. Jones. Profesor, jak pan może wie, nie znosi dziennikarzy. Tędy, sir. Profesor Challenger przyjmuje.
Jeszcze chwila i stanąłem przed jego obliczem. Wobec tego, że przyjaciel mó...
madziala5