Olbrzymie kochanie.rtf

(1235 KB) Pobierz
Olbrzymie kochanie

 

 

 

 

 

Anthony Piers

 

 

 

 

 

Olbrzymie kochanie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału Harpy Thyme

 

Przełożył Przemysław Bandel


1. Gloha

 

Gloha machała opierzonymi skrzydłami, aż znalazła się wysoko nad swoją chatką. Pod nią przyjaźnie, aż po swe niemal najdalsze krańce, rozciągała się cała kraina Xanth. Widać było Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych z licznym plemieniem ogrów na brzegu i zębatymi gadami pływającymi w wodzie. Oto Rozpadlina, z okropnym, sześcionogim smokiem z Rozpadliny. Między nimi rosła dżungla, w której roiło się od przeróżnych potworów. Jak ona je wszystkie kochała!

Ale nie mogła pozwolić sobie na podziwianie widoków. Miała przecież ważną sprawę do załatwienia. Musiała zobaczyć się z Dobrym Magiem, by zadać mu Pytanie. Możliwe, że po rocznej służbie, jeśli będzie miała odrobinę szczęścia, otrzyma Odpowiedź. Wtedy może spełni się pragnienie, które wypełniało jej małe serce.

Wyrównała lot i pomknęła w stronę zamku Dobrego Maga. Dokładnie wiedziała, gdzie on się znajduje, ale prawdę powiedziawszy, nie przypuszczała, że któregoś dnia będzie musiała tam lecieć. Uznawała, że do tej pory życie toczyło się dobrze samo z siebie, bez pomocy z zewnątrz. W każdym razie było tak, gdy frustracje wieku dziecięcego minęły, pozwalając jej przekroczyć osiemnaście lat i wstąpić do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Niestety, gdy wstąpiła do KSD, zdała sobie sprawę, że potrzebuje samca swego gatunku. Nie znała jednak żadnego. Była jedyną osobą tego rodzaju w Xanth. I to był jej problem.

Tak więc była teraz w drodze do Dobrego Maga Humfreya, a po odpracowaniu rocznej służby za Odpowiedź będzie mogła osiąść gdzieś z mężczyzną swych marzeń i żyć szczęśliwie na wieki wieków i jeszcze dłużej i dręczyć dzieci bezwzględnym zakazem dowiadywania się o tajemnicę przywoływania bocianów. Za rok, jako dwudziestolatka, będzie miała jeszcze przed sobą okruch młodości, który pozwoli jej prawdziwej miłości rozwinąć się, zanim oboje staną się w ciągu następnego roku starymi nudziarzami. Nie była tak próżna, by sądzić, że będzie się różniła od innych dorosłych. Wielka szkoda, że życie składało się z dwóch problemów — dzieciństwa i dorosłości, rozdzielonych, niczym klinem, krótkim romansem. Ale tak to już było. Zbadała tę sprawę dokładnie. Była w większej części istotą ludzką, a z ludźmi właśnie tak się działo.

Gdy znalazła się w pobliżu zamku, zrobiła sobie krótki odpoczynek. Nad ziemią unosiła się nie zwiastująca niczego dobrego para. Wyglądało to niestety jak Cumulo Fracto Nimbus, najgorsza z chmur. Ale cóż miałby tu robić? Nie ośmieliłby się niepokoić Dobrego Maga.

Uspokojona takim wnioskiem podjęła lot. Lecz im bardziej się zbliżała, tym chmura wydawała się większa i, co gorsza, wyglądała coraz ohydniej. Gloha rychło uświadomiła sobie, że to nie magia perspektywy, która zmienia rzeczy w proporcji do odległości. Chmura celowo zmieniała się w coraz okropniejszą. To jednak był Fracto!

Obniżyła lot, by przelecieć pod pełną werwy chmurą. Jednak Fracto, chcąc jej przeszkodzić, wysłał kłęby pary w dół. Spróbowała go więc okrążyć, ale rozprzestrzenił mgłę na boki, aby odciąć drogę. Jego bezkształtne, wielkie usta uformowały się w „O” i buchnęły gromkim HO HO HO!

Sytuacja stawała się naprawdę nieprzyjemna. Gloha nigdy nie lubiła Fracto, dlatego spotkanie z nim napawało ją coraz większym obrzydzeniem. Ten obrzydliwy bufon już od lat stał na jej drodze. Musiał wiedzieć, dokąd zmierzała, i swoim rozdętym poczuciem humoru postanowił jej przeszkodzić. Jakoś tak się działo, że zawsze wiedział, kiedy miało się wydarzyć coś ważnego, na przykład, powiedzmy, piknik, i niezmiennie przybywał, by to zepsuć.

Jakim sposobem pokonać przeszkodę i dostać się do zamku Dobrego Maga? Wiedziała, że przeklęta chmura zostanie na swoim miejscu tak długo, jak zechce, co może w konsekwencji obrócić wniwecz misję, z którą leciała do Humfreya. Gloha zawisła w powietrzu i pomachała małą, uroczą piąstką w stronę wielkiej, obrzydliwej chmury.

— Och, rozgniewałeś mnie tak, że gotowa jestem posłać ci jakieś brzydkie słowo! — zawołała.

— HO HO HO! — zawyło w powietrzu, a podmuch dosięgnął Glohy, unosząc spódniczkę harpii aż nad głowę, przez co świat ujrzał jej małe, zgrabne nogi dokładniej, niżby sobie tego życzyła.

— Natychmiast przestań! — krzyknęła, gwałtownie poprawiając spódniczkę. Poniewczasie zrozumiała, że powinna była włożyć na podróż spodnie. Ale przecież chciała wyglądać pociągająco i kobieco, skoro miała spotkać jedną z pięciu i pół żon Dobrego Maga. Oczywiście dopiero po przebrnięciu przez trzy zadania, które zamykały drogę do zamku. Dobry Mag zawsze stawiał na drodze do celu trzy zadania, by zniechęcić tych, którzy nie byli wystarczająco poważnie zainteresowani zdobyciem informacji. Nie znosił, żeby go niepokojono z błahych powodów.

Wtem coś zaświtało w jej ślicznej, małej główce. Zadania! Przecież to musi być pierwsze z nich! Ta niegodziwa chmura jest dłużnikiem Dobrego Maga i teraz odbywa swoją roczną służbę. To na pewno nie był zbieg okoliczności. Musiała wymyślić, jak pokonać Fracto.

Teraz dopiero sprawa nabrała rumieńców. Tymczasem rumieńce Glohy, wywołane złością na Fracto, zdążyły już nieco zblednąć. Musiała więc znaleźć sposób na przedostanie się przez tę niechlujną, starą chmurę. Zawsze jest jakaś droga, tylko trzeba ją znaleźć.

Może zdoła rozgniewać Fracto tak bardzo, że zdmuchnie go jego własny poryw wiatru? Golem Grundy zrobiłby to zapewne w taki właśnie sposób. Ale Grundy miał usta, których zazdrościły mu wszystkie harpie. Potrafił miotać obelgami szybciej niż każda z nich. Gloha była w połowie harpią, po swoim ojcu harpii Hardy, powinna więc umieć rzucić stekiem wyzwisk. Ale jakoś nigdy nie przykładała wagi do rozwijania owej zdolności. Jej matka, goblinka Glory, była osobą piękną i dobrą i Gloha wolała naśladować właśnie ją. Gdyby był tu jej brat Harglo! Ten mógłby rzucić przekleństwo, które w chmurze wypaliłoby dziurę. Ale zwyczaj wymagał, aby uporała się z zadaniem osobiście.

Fracto trwał więc na swoim miejscu. Uchylenie się od walki z nim było niemożliwe, gdyż wisiał dokładnie nad zamkiem, do którego zmierzała. Cóż pozostało? Przechytrzyć go? Wiedziała, że jest inteligentniejsza od stwora myślącego kłębem pary zamiast mózgiem. Ale jak tego dowieść? Miała wrażenie, że znalazła się w sytuacji, w której inteligencja nie na wiele się zda. Jedyne, co musiał zrobić, to zostać w miejscu, w którym był, i zlać ją, gdy tylko spróbuje się przez niego przedostać.

Może po prostu przemoknąć? W końcu nie była z cukru, nawet jeśli przed innymi taką właśnie próbowała udawać.

Mała buzia Glohy przybrała zdecydowany i poważny wyraz. Harpia pomknęła prosto w stronę zamku. Fracto nadął się jak purchawka. Otworzył rozmokłą paszczę i zionął przyprawiającym o mdłości podmuchem. Warkoczyki harpii otoczył smog, a na jej pociągających skrzydłach osiadły kryształki brudnego lodu. Obrzydliwe powietrze zatkało jej śliczny, mały nosek i załzawiło oczy. Nagle oślepiona zaczęła tracić wysokość. W oczy zajrzała jej groźba prawdziwej katastrofy!

Gloha kichnęła. Strumień powietrza wyrzucił ją poza zasięg wyziewów Fracto. Przetarła oczy i odzyskała wzrok. Przez Fracto wpadła w korkociąg i leciała w dół. Na szczęście była ciągle dość wysoko, by wyrównać lot.

Wyjęła elegancką, małą chusteczkę i przetarła twarz. Paskudny pysk Fracto śmiał się i pluł wiatrem i obłokami, które przybierały smrodliwe barwy. Wydawało się, że Gloha nie zdoła ponowić próby. Obrzydliwa chmura miała w sobie za dużo paskudztwa.

Ale jeżeli nie może tam polecieć, to przecież mogłaby pójść pieszo. Była goblinką z harpimi skrzydłami i choć większość czasu spędzała z istotami skrzydlatymi, to jednak mieszkała na ziemi. Fracto nie zdoła zatrzymać jej małych, zgrabnych i szybkich nóg.

Poszybowała w stronę ziemi, zanim wredna chmura spróbowała wyrzucić ją z drogi kolejnym podmuchem zgniłego powietrza. Miała nadzieję, że znajdzie zaczarowaną ścieżkę prowadzącą do celu, ale niestety, żadnej nie dostrzegła. Wylądowała więc swymi ślicznymi, dziewczęcymi stopami na samotnej polanie i pomaszerowała przed siebie. Szła zupełnie zwykłą ścieżką. Gdy schodziła do lądowania, zauważyła, w którą stronę prowadzi, i była pewna, że podąża we właściwym kierunku. Musiała jedynie uważać na wrogo nastawione potwory i im podobne stworzenia, które zapewne mogłyby jej dokuczyć, jeśli dróżka nie była zaczarowana.

Fracto był wściekły. Nadymał się i pufał, i w końcu rozpętał taką nawałnicę, że w dwie i pół chwili na ziemię poleciał gęsty śnieg. Wystarczyło brakującej połówki trzeciej chwili, by wszystko przykryć grubą warstwą puchu, pod którym zniknęły nawet zarysy ścieżki.

Oj! Jakże miała teraz znaleźć drogę? Wiedziała, że łatwo mogła ją zgubić w dziewiczym śniegu. Nie mogła dostrzec nawet własnych śladów, gdyż śnieg pokrywał je szybciej, niż powstawały. A do tego było bardzo zimno i jej zgrabne, małe nóżki zamarzały.

Powinna znaleźć schronienie do czasu, aż nawałnica ustanie. Gdyby znalazła drzewo kocowe i przykryła się kocami, śnieg pewnie zasypałby ją i Fracto straciłby ją z oczu. Może wtedy odleciałby. A przynajmniej nie marzłaby, czekając. Gdy zaczęła dzwonić zębami w sposób zupełnie niestosowny dla damy, natknęła się na potężną bryłę śniegu. Co tu robi ta olbrzymia kula śniegowa? Po pierwsze śnieg dopiero zaczął padać, a po drugie pokrywał ziemię płaską warstwą. Nie potrafił kształtować się w różne figury. Czy robił to jakiś niewidzialny olbrzym? Ale w pobliżu nie było żadnego zagłębienia, z którego zostałby wybrany śnieg, a w powietrzu nie wyczuwało się zapachu ani jednego olbrzyma.

— Ta wielka śnieżka… ach, przecież to może być moja ścieżka — mruknęła pod nosem, kierując się w jej stronę. Czasami o powodzeniu decydować mogły drobiazgi, jak choćby jedna mała literka.

Podeszła do kuli i dotknęła jej. Ręka przeszła na wylot. Gloha zrobiła dwa kroki do przodu i znalazła się w wejściu do tunelu. Z zewnątrz wyglądało to jak kula śniegu, którą rzucić może olbrzym, ale wewnątrz było ciepło i sucho. Znalazła wreszcie sposób na ominięcie wzburzonego Fracto. Musiała uzyskać Odpowiedź i była na najlepszej drodze do sukcesu. Jej nie najmniejszy rozum pokonał właśnie złośliwą chmurę, dzięki czemu przeszła pomyślnie przez pierwsze zadanie.

Przed nią były jeszcze dwa następne, wcale nie łatwiejsze od poprzedniego. Do ich pokonania potrzebowała zarówno rozumu, jak i szczęścia, a nie była pewna, czy zapasu obu już nie wykorzystała. Miałaby się poddać w połowie drogi?

Jednak wtedy nigdy nie odnalazłaby swego Księcia z Bajki i Prawdziwej Miłości i musiałaby samotnie cierpieć w nieszczęściu po wieki, co było losem znacznie gorszym niż małżeństwo. Nie czuła się gotowa spojrzeć prosto w oczy tak przerażającej perspektywie. Ponadto sądziła, że ma tak wiele do zaoferowania odpowiedniemu mężczyźnie. Spuściła wzrok, by przyjrzeć się swojej uroczej, małej figurce, ot tak, tylko aby się upewnić.

Odważnie ruszyła przed siebie. Powinna podjąć jakiś w miarę skuteczny wysiłek, a jeżeli przegra, pójdzie do kącika i zapłacze.

Przejście doprowadziło ją do dobrze oświetlonej, dużej jaskini. Po bokach widoczne były nisze, a pod przeciwległą ścianą czaił się potwór. Ach, och — z przerażeniem spostrzegła, że kolejne zadanie przerasta jej siły. Udało jej się umknąć chmurze o nieprzyjemnym usposobieniu, a teraz będzie zmuszona poddać się jakiemuś agresywnemu zwierzakowi.

Ale przecież musiał istnieć sposób na osiągnięcie celu bez trafienia do brzucha potwora. Trzeba go było tylko znaleźć. Może uda jej się to, jeśli pójdzie dalej bardzo ostrożnie.

Zaczęła więc przeprawę przez komnatę, zaglądając uważnie w nisze. Efekty tej ciekawości zaczęły wprawiać ją w zakłopotanie. W pierwszej niszy uwięziony był gruby ptak z pięknym, rozłożystym niczym wachlarz ogonem. Gloha gwałtownie zaczęła szukać w troszeczkę nieuporządkowanej pamięci informacji o ptaku i przypomniała sobie — to był indyk, ptak, który pochodził prawdopodobnie z Mundanii. Ona patrzyła na niego, a on na nią i to wszystko. Ptak nie był uwięziony, ale nie wydawało się również, by miał ochotę opuścić niszę. Po prostu był tam.

— Jesteś naprawdę pięknym ptakiem — uprzejmie zauważyła. Indyk zagulgotał, doceniając komplement.

Przesunęła się w stronę następnego załomu. Znajdował się w nim niezbyt pociągający mężczyzna ludzkiego gatunku. Ponieważ był człowiekiem, był dwa razy większy niż ona — gobliny były dwa razy większe od elfów i jedynie w połowie tak duże jak ludzie. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć, jak inne stworzenia znosiły fakt bycia tak żałośnie małym czy tak niebezpiecznie dużym, ale nie byłoby uprzejmie zwracać głośno uwagę na te niedoskonałości, więc nie zrobiła tego.

— Słuchaj, potrafisz mówić? — zapytała młodzieńca, który na pierwszy rzut oka nie wyglądał na starszego od niej, choć w przypadku ludzi trudno było w tych sprawach mieć pewność.

— Jasne — odpowiedział.

— Jak masz na imię? — zapytała i zaraz sama się przedstawiła: — Ja jestem Gloha.

— Sam.

Nie robił wrażenie osoby rozmownej.

— Co tutaj robisz, Sam, jeśli wolno mi zapytać?

— Jestem częścią twojego zadania.

To było oczywiste!

— Na czym polega twoja rola w zadaniu?

— Jestem pachołkiem.

— Pachołkiem? Wydaje mi się, że nie mam pojęcia, co to takiego. Nie odpowiedział. Zdała sobie sprawę, że odpowiada tylko na pytania, i to tak lakonicznie, jak tylko się da. Oczywiście żadna postać z zadania nie będzie dobrowolnie udzielać informacji.

— Cóż takiego robi pachołek? — zapytała Gloha i w tej samej chwili wystraszyła się, że Sam odpowie coś w rodzaju „pachołek pachołkuje”. Na szczęście udzielił bardziej czytelnej odpowiedzi.

— Pachołek załatwia różne głupie sprawy dla innych.

— Jaką sprawę załatwisz dla mnie?

— Żadną.

Ot i wszystko. Tym razem nawet wolałaby otrzymać jakąś mniej dosłowną odpowiedź. Ruszyła dalej.

W następnej niszy stała balia z brudną wodą. Nie wyglądała interesująco, więc Gloha przeszła do następnej.

Teraz natrafiła na duże czteronożne zwierzę przypominające jednorożca, lecz bez rogu, za to z długimi uszami.

— Dzień dobry, stworzenie — przywitała się.

— Iiihha — zarżało w odpowiedzi zwierzę.

To wyjaśniło, z kim miała do czynienia. W załomie stał mundański osioł.

Kolejna nisza zajęta była przez metalowy przedmiot przypominający sprężynę siedzącą na stopniu. Właściwie było tam kilka stopni, nie wiadomo po co. Ale gdy Gloha podeszła i stanęła przed niszą, sprężyna pochyliła się i jej górny koniec wylądował na stopniu niżej. Reszta zafalowała i błyszcząc, podążyła łagodnie za początkiem, zmieniając swoją górną część w dolną, aż wszystko znalazło się na nowym miejscu. Nagle znowu się zgięła i zaczęła przemieszczać na kolejny niższy stopień. Gdy przedmiot zszedł na sam dół schodów, zastygł w bezruchu. To było wszystko.

Gloha przeszła dalej. Tym razem natknęła się na przypominające człowieka stworzenie z chwytnym ogonem. Skakało z drążka na drążek, kołysząc się na rękach, stopach lub ogonie. Poruszało się bardzo sprytnie. Trafiało za każdym razem na drąg i nigdy nie upadło. Z jego porośniętego sierścią pyska wydobywało się małpie wycie. Gloha pomyślała nad tym i zrozumiała, że miała przed sobą jeszcze jedno dziwaczne stworzenie — małpę.

A więc sprawa wyglądała tak, że w każdej niszy znajdowało się albo jakieś stworzenie, albo jakaś rzecz. Wszystko to razem było częścią jej kolejnego zadania. Ale w jaki sposób były ze sobą powiązane? Nie dostrzegła między nimi nic wspólnego: wyglądało to jak małe zoo i przebrana wystawa sklepowa.

Po drugiej stronie znajdował się potwór. Stał na wszystkich czterech łapach, wyższy od niej, z potężnie zbudowaną przednią częścią ciała i raczej małą tylną. Nie zajmował niszy, lecz stał, blokując wyjście z komnaty. Zrozumiała, że musi przejść obok stwora. Jednak w chwili, gdy zbliżyła się do niego, uniósł się i ryknął z taką dzikością, że szybko się cofnęła. Nie był ani ogrodzony, ani przywiązany, a mimo to nie ruszył w jej stronę.

Widocznie będzie musiała zawrzeć z nim jakąś ugodę. Opanowała drżenie swych maleńkich kolan i stanęła tuż przed granicą, za którą można się było spodziewać groźnych ryków.

— Jeśli można zapytać… — zaczęła najbardziej nieśmiałym, uprzejmym i delikatnym głosem — …kim jesteś?

Potwór zmierzył ją wzrokiem i oblizał się.

— Cześć. Jestem Yena — odpowiedział.

Gloha zamrugała ze zdziwienia. Sądziła, że ma przed sobą samca. Przyglądnęła się dokładniej. Starała się jednocześnie nie zarumienić, choć takie przyglądanie się nie było eleganckim zachowaniem. Zobaczyła, że przed nią stoi jednak samiec. Widocznie przesłyszała się.

— Yena?

— Tak właśnie powiedziałam, mała goblinko — odparł. Gloha jeszcze raz spojrzała. Potwór był rzeczywiście samicą. Jak mogła pomyśleć coś innego?

— Dziękuję — szepnęła nieśmiało.

— Bardzo proszę, ty mały, apetyczny kociaku.

Gloha poczuła się zakłopotana i zawstydzona. Gdy przekroczyła magiczną granicę osiemnastu lat, zgłębiła tajemnice skrywane przez przerażające Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych i czuła się nieco zawiedziona, poznając ich naturę. Niemal życzyła sobie, by nie mieć z tym nic wspólnego. Ale pomyślała, że poradziła sobie z tym problemem. Teraz nie była pewna. Jakże mogła być pewna, skoro t a część potwora ciągle zmieniała swój wygląd? Skoro nie wyglądała dokładnie tak jak podobne okolice u goblinów — samców, a poza tym i tak nigdy czegoś podobnego nie oglądała? Oczywiście głos potwora także się zmieniał z gburowatego na słodki. Cóż za zawikłana (nie mówiąc, że i zawstydzająca) sytuacja!

— Ty… ty zapewne jesteś także częścią mojego zadania — powiedziała po chwili. — Oczekuje się ode mnie, że przejdę mimo twej asysty i będę mogła stanąć przed kolejnym zadaniem.

— Ale jeśli nie znajdziesz klucza, dopadnę cię i schrupie z przyjemnością twe małe kosteczki — dodała Yena.

Tego Gloha się obawiała. Nagle, ni z tego ni z owego, zauważyła, że w grzywie stwora była coś dziwnego. Cała pokryta była węzłami. Właściwie wyglądało to tak, jakby wkręcono w nie metalowe kule.

Zastanowiła się i zdecydowała, że lepiej o to zapytać, niż zignorować.

— Twoja grzywa… — zaczęła po krótkiej chwili. — Możesz mi powiedzieć, dlaczego masz w nią wpleciony metal?

Yena uśmiechnęła się, pokazując niepokojąco duże i ostre zęby.

— Ach, podziwiasz moje loki.

— Hmm, no… tak, są niezwykłe.

— Rzeczywiście — przytaknęła. — Wszystko bym dała, by móc je rozczesać. Niestety, każdy z nich jest mocno osadzony na swoim miejscu.

Gloha ostrożnie nawiązała do poprzedniego zdania. A więc było coś, czego Yena pragnęła.

— Wszystko? — zapytała z wahaniem.

Zastanowił się przez moment.

— Wszystko w granicach moich możliwości. Nie jestem bardzo bogatym potworem.

— Nawet… nawet gdybyś miał przepuścić mały kąsek, nie próbując go zjeść?

Spojrzała wnikliwie na Glohę.

— Dokładnie tak, apetyczny kąsku. Ale oczywiście musiałabyś dobrze się spisać.

Gloha zrozumiała, że znalazła częściowo rozwiązanie zadania. Teraz musiała wymyślić sposób na rozczesanie grzywy Yeny. Ale jak to zrobić? Loki wyglądały na zrobione z solidnego metalu i bez wątpienia nie poddadzą się jej maleńkiemu grzebykowi.

Odpowiedź na pewno znajdowała się w jednej z nisz. Bo z zadaniami tak właśnie bywało. Każdy to wiedział. Jedynie nie wszyscy wiedzieli, jak znaleźć ukryte odpowiedzi, by przejść przez próby. Taka sytuacja zniechęcała petentów do zawracania głowy Dobremu Magowi — i o to właśnie chodziło. Humfrey nie lubił być niepokojony przez ludzi, którzy nie mieli poważnych do tego powodów. Jego czas wydawał się niewiarygodnie cenny, dlatego chronił każdą jego drobinkę przed stratą.

Rozejrzała się po komnacie. Co mogłoby rozczesać metalowe loki? Z pewnością nie osioł czy indyk. Pachołek? Nie potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób. Może się okazać, że nie zdoła usunąć metalu. Podobnie wyglądała sprawa z małpą. A ta ciemna woda czy ona zdołałaby jakoś pomóc? Woda powoduje, że metal rdzewieje. Ale wtedy loków zupełnie nie da się rozczesać.

Wtedy coś zaczęło świtać w skrupulatnym, małym rozumku. W tych wszystkich przedmiotach i stworzeniach było coś wspólnego. Wszystkie miały klucze! Osioł, małpa, nawet ciemna woda. A klucz powinien otworzyć zamek. Jeden z tych kluczy musi rozwiązać loki Yeny*[1].

Ale który? I w jaki sposób? Przecież nie może po prostu przynieść osła, by rozczesał grzywę potwora, to nie zadziała.

Było w tym wszystkim coś, czego jeszcze nie dostrzegła. Nie mogła sobie pozwolić na pomyłkę, która uczyniłaby z niej główne danie dla potwora. Takie wyróżnienie zdecydowanie nie sprawiłoby jej radości.

Wróciła, by jeszcze raz przyjrzeć się Yenie. Teraz dopiero zauważyła, że każdy lok w grzywie monstrum miał inny kształt. Niektóre przypominały duże kłódki, inne wyglądały jak małe dziurki w zamku, jeszcze inne były jakby połączeniem kilku typów naraz — to były loki z kombinacją, a jeden wyglądał dość dziwacznie.

— Coż to za lok? — zapytała Gloha, wskazując na niego. Yena wykręciła głowę, by przyjrzeć się, o który kędzior dziewczyna pyta.

— To jest Lok Ness*[2]. Prawdziwy potwór.

W rzeczy samej tak wyglądał. Była to potężna plątanina poskręcanych, metalowych kabli, związanych w taki węzeł, że wydawał się nie do rozplatania.

— Przypuszczam, że jeśli poradzisz sobie z tym jednym, pozostałe nie będą żadną przeszkodą — zauważyła Gloha.

— Z pewnością. Ale jeśli ktokolwiek spróbuje rozplatać go i nie poradzi sobie, zaplatając go jeszcze bardziej, będę wielce niepocieszona. Do tego stopnia, że zetrę tę osobę na proszek.

Gloha spodziewała się takiej właśnie reakcji. Wróciła przed nisze. W jednej z nich znajdował się klucz do Lok Ness, gdyby tylko mogła odgadnąć, w której. Jeśli się pomyli, będzie zgubiona.

Spojrzała na osła. Nie wiedziała jednak, czy kopytami zdołałby zrobić coś tak skomplikowanego, jak rozczesanie ohydnego kędziora. To samo pomyślała o pazurach indyka. Pachołek miał być może dość zręczności, lecz nie miał żadnych narzędzi, by poradzić sobie z lokiem. Prawdę powiedziawszy, żadne ze zwierząt i żaden z przedmiotów nie dawały nadziei na pomyślne rozwiązanie problemu.

Może nie znalazła jeszcze odpowiedniego słowa. Który z mieszkańców groty miał w swojej nazwie klucz do Lok Ness? A może sprężyna*[3]?

Nagle kolejna złota myśl zalśniła pełnym blaskiem w jej uroczym, małym rozumie. Faliste i błyszczące — oto jakie loki chciałaby mieć Yena. Wszystkie rozczesane, błyszczące i falami opadające w dół. A skoro metalowa sprężyna mogła się tak zachowywać, to mogła to robić także grzywa potwora.

Nie miała żadnej pewności, że jej rozumowanie było słuszne, ale gdy wszystko inne wydawało się złe, przyparta do muru zebrała resztki odwagi i zadziałała. Weszła do niszy i chwyciła sprężynę. Zgięła się w jej ręku, mieniąc wszystkimi barwami tęczy ale nie zaprotestowała. Zaniosła ją do Yeny.

— Sądzę, że może ta falująca sprężyna zdoła wygładzić Lok Ness — w godny podziwu sposób udawała pewność siebie.

Yena wielce się nadęła.

— Och, tak sądzisz, naprawdę? — zapytała złowieszczo. — Jesteś pewna? — dodała.

— N… nie jestem — przyznała Gloha, lekko drżąc. — Ale wydaje mi się, że to daje największe szansę na powodzenie.

— Pamiętaj, że jeśli zawiedziesz, schrupię cię.

— T… tak, zdaję sobie sprawę — odparła, trzęsąc się. — Ale muszę spróbować.

— W takim razie, co cię powstrzymuje?

— N… nic — przyznała z uroczym zająknięciem. Podniosła połyskującą i falującą sprężynę i położyła ją na Lok Ness.

Splątane druty skręciły się jak węże. Owijały się dookoła siebie i przenikały nawzajem, przybierając postać sprężyny z niszy. Nagle opadły, falując i błyszcząc. Następne loki rozwiązywały się i wygładzały w podobny sposób, czyniąc z przerażającej dotąd Yeny stworzenie przystojne, a może nawet ładne na tyle, na ile było to możliwe. Całe zwierzę błyszczało jak tafla wody, odbijająca małe iskierki światła.

Gloha omal nie zemdlała na swój uroczy sposób.

— No cóż, zrobiłaś to — odezwała się Yena i usunęła na bok. — Możesz przejść do następnego zadania.

Gloha powstrzymała drżenie swych małych, zgrabnych nóżek i przygotowała się do przejścia.

— Bardzo się cieszę, że wybrałam właściwy klucz.

— Och, nie było niebezpieczeństwa pomyłki.

— Żadnego niebezpieczeństwa? Chcesz powiedzieć, że blefowałaś, strasząc mnie schrupaniem?

— Nie, w tej sprawie nie oszukiwałam. Chodzi o to, że każdy z kluczy zadziałałby.

Gloha stała jak wryta.

— Każdy? To w takim razie, na czym miało polegać zadanie?

— To była próba na odwagę, tak jak pierwsze było próbą charakteru. Dorosłaś do tego, by przejść.

— Na odwagę? Ale przecież byłam przerażona!

— Taka jest natura odwagi: zrobić to, co trzeba, nie poddając się strachowi. Każda rozsądna osoba boi się od czasu do czasu, ale tylko tchórze pozwalają, by strach nimi rządził.

— Nie zdawałam sobie z tego sprawy!

— Gdybyś sobie zdawała, zadanie nie miałoby większego sensu — bardzo rozsądnie zauważył potwór.

— Ciekawa jestem, co sprawdzać będzie trzecie zadanie — powiedziała Gloha w zamyśleniu.

— Rozumienie, oczywiście. — Yena uśmiechnęła się pogardliwie i zapadła w drzemkę.

Gloha pomaszerowała przed siebie. Ciężko było jej przyznać, ale jej zdolność rozumienia była już napięta do ostatnich granic wyznaczonych przez jej niewielki, choć uroczy, rozumek. Nie była pewna, czy zdoła wykrzesać w sobie odrobinę więcej zrozumienia i pojąć coś ponad to, co już pojęła. Ale czy miała inne wyjścia, jak brnąć dalej?

W przejściu robiło się coraz cieplej. Właściwie było już gorąco. Gloha najchętniej zdjęłaby swoją lśniącą, małą bluzeczkę, ale to mogłoby być gorszące. A już z pewnością nie mogła zdjąć obcisłej, małej spódniczki. Rozwinęła więc nieco skrzydła i zaczęła się nimi delikatnie wachlować, wywołując lekki powiew dla ochłody. To była pewna odmiana po nawałnicy, którą wywołał na zewnątrz Fracto.

Upał rósł. Podłoga stawała się tak gorąca, że maleńkie sandały zaczęły dymić. Aby się nie poparzyć, musiała właściwie tańczyć, odrywając szybko nogi od podłoża. Ale i tak wkrótce otaczały ją kłęby dymu.

Wtem dostrzegła z boku sali fontannę. Zbliżyła się do niej w podskokach i dotknęła jej magicznego przycisku. Na szczęście trysnęło źródełko chłodnej wody. Przyłożyła do niego spragnione, małe usteczka i piła chciwie. To ją ochłodziło i rozpędziło dym. Co za ulga!

Poszła dalej wzdłuż sali. Czuła, że dokuczliwy upał ustał. Choć nie musiała dłużej podskakiwać i chłodzić się skrzydłami, nadal tańczyła i podskakiwała szczęśliwa, że gorącą przygodę ma już za sobą. Sala była tak duża, iż podskakując, dzięki skrzydłom mogła się w powietrzu utrzymywać dłużej niż zwykle. Nie fruwała co prawda, ale taki spacer z długimi skokami bardzo ją bawił....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin