Bova Ben - Księżyc Tom 2 - Wojna o Księżyc.rtf

(4112 KB) Pobierz
Ben Bova

Ben Bova

Wojna o Księżyc

Przełożyła Maria Gębicka-Frąc

Olsztyn 2003

Tytuł oryg. Moonwar

Wydanie anglojęzyczne: 1997

Wydanie polskie: 2003

 

Dla Janet i Billa Cuthbertów

oraz dla Barbary, z podziękowaniami za odkurzacz

 

Wojna jest złą rzeczą, ale poddanie się dyktatowi innych państw jest gorsze (...)

Wolność, jeśli będziemy jej bronić, wynagrodzi nam straty, zaś poddanie się będzie oznaczać

nieodwracalną utratę wszystkiego, co cenimy (..). Do was, którzy mienicie się ludźmi pokoju,

powiadam: Nie jesteście bezpieczni, o ile nie macie po swojej stronie ludzi czynu.

Tukidydes

 

Kiedy przetrwamy szybkie zmiany, które obecnie są wyznacznikiem naszego

przechodzenia z trzeciej do czwartej fazy historii, z okresu zróżnicowania w okres

ujednolicenia, staniemy w obliczu wielu poważnych problemów (...)

Liczne eksperymenty społeczne wykazały, że człowiek nie może kontrolować

wszystkich aspektów życia. Możemy tylko starać się wyizolować czynniki kluczowe dla całej

struktury i nad nimi pracować. Najważniejsze z nich to: ochrona zasobów naturalnych,

produkcja energii, kontrola urodzeń, pełne wykorzystanie potencjału intelektualnego i

edukacja. Detale struktury społecznej automatycznie zajmą swoje miejsce jako produkt

końcowy wszystkich tych sil - jak było zawsze (...)

Polityczna unifikacja świata nie jest pierwszym koniecznym krokiem. Zanim jej

osiągnięcie stanie się możliwe bez wywoływania zamętu, sama unifikacja przestanie być

potrzebna.

Carleton S. Coon

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ I

PRZEZNACZENIE

 

Nie oszukujmy się, sir. Są narzędzia wojny i podboju; ostatnie argumenty, do których

uciekają się królowie.

Patrick Henry

 

 

Prolog: Centrum kontroli Bazy Księżycowej

 

- L-l niedostępny.

Szefowa łączności poderwała głowę znad klawiatury.

- Sprawdź na drugim kanale.

- Już to zrobiłem - odparł dyżurny siedzący przy sąsiedniej konsoli. - Nic z tego.

Wszystkie częstotliwości są głuche.

Trzeci łącznościowiec, siedzący po drugiej stronie szefowej, stukał po kolei w różne

bloki klawiszy. Na jego ekranie widniał galimatias pasów.

- Zrobili to - potwierdził. - Wyciągnęli wtyczkę.

Inni kontrolerzy i technicy opuścili swoje stanowiska i otoczyli stanowisko łączności.

Pozostawione bez opieki pulpity mrugały i świeciły obojętnie. Wielki elektroniczny ekran

ścienny, ukazujący wszystkie systemy Bazy Księżycowej, jarzył się jak zawsze, jakby nie

działo się nic niezwykłego.

Szefowa pchnęła w tył fotel na kółkach.

- Dokładnie w zapowiedzianym czasie, prawda?

- Dokładnie - powiedział technik. - Mamy wojnę.

Nikt się nie odezwał. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Grupa mężczyzn i kobiet stała

w pełnej napięcia ciszy. Jedynym dźwiękiem był szum konsoli i delikatny szept

wentylatorów.

- Poinformuję szefa - mruknęła szefowa, sięgając do klawiatury. Zaczęła tłuc w

klawisze.

- Cholera! - zaklęła. - Złamałam paznokieć.

 

Lądowanie minus 116 godzin 30 minut

 

Douglas Stavenger stał na Przełęczy Wojdohowitza, wsłuchując się w ciszę. W Bazie

zawsze rozbrzmiewały głosy, ludzkie albo syntezowane, a w tle nieustannie szumiały

urządzenia elektryczne. Tutaj, w górach, które opasywały ogromny krater Alfons, słyszał

tylko własny oddech - i cichy, krzepiący pomruk wentylatorów skafandra.

Dobry hałas, pomyślał, uśmiechając się do siebie. Kiedy ucichnie, twój oddech też

ustanie.

Wysiadł z ciągnika niedaleko miejsca, gdzie stała tablica, niewielki złoty prostokąt

przynitowany do skały, poświęcony pamięci jego ojca. W tym miejscu Paul Stavenger wybrał

śmierć, żeby ocalić mężczyzn i kobiety Bazy Księżycowej.

Jednakże to nie nostalgia przygnała go na przełęcz. Chciał przyjrzeć się uważnie Bazie

Księżycowej, obejrzeć nie schematy ideowe czy plany elektroniczne, ale prawdziwą Bazę,

leżącą w bezkompromisowym świetle gwiazd.

Wszyscy jej mieszkańcy myśleli, że są bezpieczni w przytulnych jaskiniach

wydłubanych w zboczu góry, którą nazwali Yeager. Osłonięci przez warstwy litej skały, nie

bali się niebezpieczeństw czyhających na powierzchni, pozbawionej powietrza i pławiącej się

w promieniowaniu twardym, z różnicami temperatur między dniem a nocą, między słońcem a

cieniem sięgającymi czterystu stopni Fahrenheita.

Ale Doug wiedział, że są okropnie bezbronni. Ochronili się przed siłami natury,

prawda, teraz jednak groziło im unicestwienie przez wojnę.

Popatrzył na farmę solarną, tysiące akrów ciemnych ogniw słonecznych, które

łapczywie spijały światło Słońca i bezszmerowo przekształcały je w elektryczność potrzebną...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin