Wisniewski-Snerg Adam - Zmowa.TXT

(28 KB) Pobierz
Autor: ADAM WI�NIEWSKI-SNERG
Tytul: zmowa

Z "NF" 10/98

   Ja te� wreszcie wymy�li�em sobie �wiat. Musia�em to w 
ko�cu zrobi�, bo ju� mi tamte nie odpowiadaj�. Chyba 
nied�ugo zanudzi�bym si� na �mier� albo by mnie spotka�o 
jeszcze co� gorszego, gdybym mia� tak czeka� sam ju� nie 
wiem na co. Ale teraz wymy�li�em ten sw�j nowy �wiat i jutro 
od samego rana zaczn� w nim �y�, nareszcie. Przysi�g�em 
sobie na wszystko, �e b�dzie dok�adnie tak, jak zm�wili�my 
si� wczoraj rano. B�d� musia� by� bardzo ostro�ny i uwa�ny. 
Nie�atwo tak od razu za jednym zamachem wej�� w posiadanie 
tego, co si� wymy�li.
   To z Romanem zm�wili�my si� wczoraj rano. My si� 
rozumiemy. Le�a� rozwalony w trawie, kiedy przyby�em i ani 
si� odezwa�. On do mnie nie ma �adnych uraz. Wi�c m�wi�: "przyby�em"
i siadam. A on:
   - Od�wie� si� troch�, to pogadamy sobie. Dzisiaj inaczej 
b�dziemy m�wili, zobaczysz.
   Wypi�em nieco z butelki, bo ja nie mog� my�le� bez 
popicia. Czy za siedemna�cie, czy za trzydzie�ci dziewi��, 
ale musz� wypi�, bo zaraz mi si� my�li pl�cz� i koniec. Co 
ja zrobi�, �e to takie �wi�stwo. Nic tylko rzyga� mi si� 
chce i ju�. Wi�c wypi�em tyle, ile trzeba, �eby mnie nie 
przykapowa�; niech si� nie z�o�ci.
   Ale on pomilcza� i si� odzywa:
   - M�wi� ci, bracie, co innego b�dziemy udawa�.
   - A co? - pytam.
   - A bo ja wiem co. Ale co innego, ju� ja to wiem.
   Ja popatrzy�em na niego i m�wi�:
   - Odbi�o ci si� chyba, Roman, my co...
   Ale on mi nie wszed� w s�owa, tylko swoje:
   - Co� si� wymy�li, zobaczysz.
   Wtedy wyci�gn��em si� przy krzaku, gdzie trzyma� te swoje 
buty, co je zawsze �ci�ga�, jak tylko m�g�. Nogi chyba 
strasznie go piek�y, czy ja wiem. A ja akurat przy tych 
nogach i butach musia�em si� wyci�gn��, bo a� mnie 
zalecia�o, jak nie wiem co. Ale le�� cicho i my�l�, czego on 
znowu chce. Przecie� jest wszystko normalnie, to co innego 
mo�e by�. I pytam tak wci�� siebie, tak w k�ko siebie 
zapytuj�, chocia� wiem ju� dawno, co on chce udawa� teraz. 
Ale chocia� ju� to wiem, le�� cicho, nic nie m�wi�. Mam 
czas. Tylko si� z tego ciesz�, �e ju� wiem, co ma by�. Bo w 
sam� por� przyby�em: by� na to czas.
   Wi�c kiedy tak cicho le�eli�my w trawie wczoraj rano i on 
co� knu� - ja to samo knu�em, to si� wie. I ju� co� nam 
musia�o za�wita� podczas tej niemej zmowy, bo i on si� tak 
jako� skrzywi� na twarzy i ja te�.
   Odezwa�em si� nagle:
   - Prawie milcze� b�dziemy!
   - No i co?
   - A nic.
   - O!
   Nie mog�em go wtedy zaskoczy�, no bo jak. Patrz� si� na 
niego, a on pi�t� w ziemi� wierzgn�� i palcami w skarpetkach 
przerabia, jako� tak r�wno i bez czucia palce w skarpetkach 
tasuje: czy�by nic nie przyj��?
   Ale m�wi:
   - Przemilcza� b�dziemy, co si� da, no nie?
   - No jasne. Niech sami maml�, jak chc�. Nie ma o czym 
m�wi�.
   Przyjrza� mi si� nieufnie, dalej si� upewnia.
   - A sta� b�dziemy po swojemu bez tych sk�on�w i wymach�w. 
Ja niczego nie podpisywa�em.
   - Ani ja - zapewni�em go po�piesznie.
   Sko�cz, sko�cz! bo skonam.
   Bo ju� od dawna trzeba by�o co� od�wie�y�. A my�lisz, �e 
tego nie by�o? Jak sobie to wymy�lili, niech si� tym m�cz�, co 
mnie to obchodzi - to ju� nie m�j �wiat, niech si� t�uk�.
   Hanka mi trajluje w k�ko, �ebym si� z tob� nie zadawa�, 
bo masz na mnie wp�yw...
   - Mo�e i mam. Ka�dy ma na kogo� wp�yw...
   Nie mog�em z nim dyskutowa�, on by� geniuszem, a ja nie.
   Roman by� geniuszem. Ale o tym, �e Roman jest geniuszem, 
nie wiedzia� ani pan S., jego ojciec, ani pani P., jego matka, 
ani nawet Katarzyna, jego dziewczyna, zwyk�y przypadek. Faktu 
tego nie zna�o jeszcze ca�y szereg innych os�b, a wi�c 
opr�cz ju� wymienionych r�wnie� nauczycielka j�zyka pani W.
oraz nauczyciel matematyki pan M.
   Jednak trudno b�dzie wymieni� wszystkie osoby nie 
wiedz�ce o tym, �e Roman by� geniuszem. Znacznie �atwiej 
b�dzie powiedzie�, kto o tym wiedzia�, tym bardziej �e na 
ca�ym �wiecie by�a tylko jedna taka osoba: by� ni� on sam. 
Do swego odkrycia (podobno geniusza trzeba odkry�) doszed� 
Roman dobrowolnie i samodzielnie. Dobrowolnie - to znaczy 
bez �adnego zewn�trznego przymusu ani nawet bez 
czyjegokolwiek nacisku, samodzielnie natomiast - to jest bez 
niczyjej pomocy, bo wy��cznie drog� obserwacji w�asnych 
prze�y�. Doceniaj�c powy�sze, trzeba zapozna� si� z jeszcze 
jednym zas�uguj�cym na uwag�, bo pot�guj�cym genialno�� 
Romana faktem: ot� on sam utwierdzi� si� w swojej 
genialno�ci bez jakiegokolwiek wysi�ku. Ka�dy przepis na 
genialno�� wzbudzi� mo�e zainteresowanie. Jednak najwi�ksz� 
ciekawo�� wywo�a� mo�e jedynie wzmianka o istnieniu recepty, 
w kt�rej usuni�ty zosta� czynnik wysi�ku. Wykluczenie 
przykrego czynnika wysi�ku Roman zagwarantowa� sobie przez 
naturalny manewr omijania wy�aniaj�cych si� przeszk�d 
wsz�dzie tam, gdzie inni upierali si� je pokonywa�.
   Og�lnie rzecz ujmuj�c, Roman postanowi� konsekwentnie 
unika� wszystkiego, co mog�oby os�abi� jego przekonanie o 
w�asnej genialno�ci. Akurat tak si� pomy�lnie z�o�y�o - 
szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, niestety, nie zawsze ma miejsce 
- �e naj�atwiej przychodzi�o mu ignorowa� fakt istnienia 
nauki. Nigdy nie m�g� lub je�eli u�y� jego w�asnego 
asekuracyjnego okre�lenia - nigdy nie chcia� uchwyci� �adnego 
istotnego zwi�zku mi�dzy zjawiskami, tote� bardzo �atwo by�o 
mu przyj��, �e takie zwi�zki w og�le nie wyst�puj�. Po 
przyj�ciu takiego za�o�enia nic nie mog�o zak��ca� 
przyj�tej przeze� koncepcji genialno�ci.
   By�em drug� osob� na �wiecie, kt�ra 
dowiedzia�a si�, �e Roman jest geniuszem. Zdarzy�o si� to 
pewnego jesiennego dnia, gdy siedzieli�my w piwiarni nad 
dwoma kuflami jasnego.
   - Masz, przeczytaj! - powiedzia�, podsuwaj�c arkusz 
podaniowego papieru w kratk�.
   Unios�em arkusz ostro�nie, aby nie zamoczy� go w rozlanym 
piwie. Zacz��em czyta�:
   ANONIM
   Uciekaj! - Wszystko wiedz� o Tobie, nie zataisz d�u�ej, 
wszystko si� wyda�o! Paniki nie luzuj rozumem.  I w nocnych 
przebudzeniach naj�pieszniej - chro� cia�o.  Oddal si�! 
G��biej wtul g�ow� - nadziej� roztrzaskaj na progu. Zanim 
�wit nag�y wstanie. Bawe�n� ust nie omotasz - �akn� krzyku 
zacieki majacz�ce na �cianie. Kiedy? Ju� wiedz�! Przed�wit 
p�k� - uciekaj. Nie szarp walizek w zam�cie. Rzu� rzeczy! A 
te koty, co� je wczoraj utopi� tam - w kuble? Musia�e�? Kto 
przeczy. A mo�e urwane skrzyd�a muchy, kt�r�� chwyci� na 
szybie z dreszczem. Upewniwszy si�, czy nikt nie widzi - 
wyra�niej powiedz� ci jeszcze? Uciekaj! Z serca �omotem 
porozbijaj kolana w biegu. W dowodzie osobistym: mieszkasz - 
pracujesz - piecz��. C� z tego? Pomnisz, jak zwartym 
kr�giem w pokoju Twym przy Tobie kiedy� stano? Gramofon w 
cisz� �agodne tony muzyki wysy�a� piano. Wtedy z miejsca, 
gdzie sta�e�, w przestrze� obca wdar�a si� nuta. O innym 
charakterze ni� zwyk�e skrzypni�cie buta. S�yszeli - wi�c 
uciekaj! Wszystko przepad�o. �wit wstaje. Noc ubieg�a. Niebo 
poblad�o. Oczu w g��bi opar�w nocnych cieni ju� wi�cej nie 
zmru�ysz. Ciemno�ci, co przys�ania kredow� biel twarzy, nie 
wyd�u�ysz. - Uciekaj! Lod�wka sp�acona - zgoda. Zd�awione 
l�ku ognisko. �r�d�a dochodu, przekonania, przesz�o�� - w 
porz�dku wszystko. Tu nikt nie wyszarpie niczego, st�d nie 
oczekuj ciosu. Wyliczysz si� z tego wszystkiego, bo nie 
kusi�e� losu. Lecz pomnisz, jak z pierwsz� dziewczyn� w 
po�cieli, czar mocy m�skiej prysn��? Sko�czy�e� ju� - gdy� 
dopiero powinien zacz��... jako� ci nie wysz�o. Uciekaj! Jak 
stoisz - w p�dz�cym poci�gu si� zaszyj. Wszystko si� wyda�o! 
Wi�c ratuj si�, jak mo�esz, czym pr�dzej chy�kiem - na 
dworzec pomykaj. Chro� cia�o.
   Przeczyta�em dwa razy.
   - Genialne!  - pochwali�em.
   - �adne odkrycie - skwitowa� m�j zachwyt - przecie� 
jestem geniuszem.
   - Zamierzasz to gdzie� wys�a�? - spyta�em.
   - Jeszcze si� nie zdecydowa�em - odpowiedzia� po namy�le 
- nie mam pewno�ci, czy te barany to doceni�. By� geniuszem 
to nie jest takie proste, mo�na by� odkrytym dopiero po 
�mierci.

   Roman by� moim koleg� z wojska, s�u�yli�my w tej samej 
kompanii. Wiele mu zawdzi�czam.
   Sta�em na warcie szar� noc� - gdy wtem widz�, �e mierzy 
do mnie na wp� ukryty. Sosny proste, rzadkie, na pewno 
drewniana �ciana magazynu - za ni� si� chowam, nie chowam - 
ani drgnie - mierzy do mnie zza pnia sosnowego drzewa. 
Mierz� do niego od siebie - nie wypala - spust - bezpiecznik 
- spust. Wreszcie seria d�uga. Za d�uga - czemu g�o�na tak 
niepotrzebnie i b��dnie za d�uga. Automat odpali�, przeszyty 
na wskro� le�y tam - przygi�ty dymi�c� gor�c� seri�. Sta�o 
si� - niepotrzebnie b��dnie. Ju� z wartowni przybiegli - 
milcz�c podnosz� koleg� mojego w zakrwawionym mundurze. Nios� 
go pod �cian� budynku kompanii. Tu le�y przeszyty z piersi� 
rozdart�, �yje, nie m�wi. W jaki� spos�b pomy�kowo zrani�em 
koleg�? Milcz� nie oskar�aj� w ciszy zapad�ej. Kt�ry to? 
Imi� znam. Z �atwo�ci� m�g�bym wymieni�. Roman pom�g� mi 
wtedy, by� �wiadkiem w S�dzie Wojskowym. Zosta�em 
uniewinniony.

   Le�ymy w trawie, widz� otwarte niebo. Tr�jwymiarowa 
przestrze� zakrzywiona lazurem pi�trzy si� w dal ustawiona w 
stereoskopie g��bi. Nieograniczony horyzont rozdzierany
p�ynnie cielskiem samolotu. W p�locie wrzyna si� w skowyt i 
ginie szumem - lecz ju� inny ton jego silnik�w rozwija 
ewolucj� l�ku. Na rozgrzanych drganiem blachach kad�uba 
sterroryzowanych tarciem atmosfery znaki. Wiem o nich, �e 
s� ameryka�skie. A wi�c jednak - my�l� - sta�o si� - dokona� 
si� dzie� nadchodz�cy - wybi�a jego godzina.
   To tu, to tam - wsz�dzie �awice chmurek w oczekiwaniu. 
Podbiegli�my we dw�ch na wzg�rze - ze szczytu ograniczony 
panoram� doliny widok - tu �ledzimy tor jego lotu. Nagle 
zgrzytem wytraca prost� i pikuje w d�, ca�� mas� uderza o 
ziemi�. W s�up kwitn�cego ognia kaszlem zach�ysn�� si� 
trzask detonacji - trz�sie rozerwan� przestrze� w promieniu 
fali. P�kaj� opary ob�ok�w. P...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin