Monologi waginy Eve Ensler.doc

(442 KB) Pobierz

Jeżeli nauczymy się afirmować kobiecą seksualność, cieszyć się nią, przestaniemy się jej wstydzić — łatwiej będziemy się też bronić przed przemocą i wszelkimi rodzajami opresji.

Waginie też należy się święto.

Kinga Dunin, „Wysokie Obcasy"

 

Eve Enserl

 

Monologi waginy

 

Eve Ensler jest poetką, scenarzystką filmową, a przede wszystkim autorką licznych sztuk teatralnych, m.in. The Deput, Floating Rhodn and the Glue Man, Extraordinary Measures, Ladies, Lemonade, Necessary Targets. Monologi wagini/ przyniosły jej w 1997 roku prestiżową nagrodę OBIE, a sukces, który odniosły na scenach całego świata (inscenizowane były z udziałem m.in. Glenn Close, Kate Blanchett, Kate Winsłet i Meryl Streep), stał się początkiem globalnego ruchu V-Day, skierowanego przeciwko przemocy wobec kobiet.

 

przełożyła Anna Kołyszko

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Yagina Monologues

Copyright © Eve Ensler, 1998, 2001

Przedmowa (Foreword) © Gloria Steinem, 1998

Dzień „W" (The story ofV-Day) copyright © Karen Obel, 2001

This translation published by arrangement with Yillard Books,

a division of Random House, Inc.

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros

& Wydawnictwo W.A.B., 2003

Copyright © for the Polish translation by Anna Kołyszko, 2003

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wydanie I Warszawa 2003

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Ariel, która kołysze mi pochwę i rozsadza serce

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przedmowa Glorii Steinem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pochodzę z pokolenia „rzeczy samej". Bo tymi słowy — wypowiadanymi rzadko, ściszonym głosem — kobiety z naszej rodziny określały wszystkie żeńskie narządy płciowe, wewnętrzne czy zewnętrzne.

Nie dlatego, że nie znały terminów „pochwa", „wargi sromowe", „srom" czy „łechtaczka". Przeciwnie, były z wykształcenia nauczycielkami, toteż miały zapewne lepszy dostęp do informacji niż większość rówieśniczek.

Nie można im też zarzucić, że były niewyzwolone lub „pruderyjne", jak same by to ujęły. Jedna moja babka zarabiała na życie pisaniem kazań — w których ani jedno słowo nie wierzyła — dla surowego Kościoła protestanckiego, a resztę dorabiała, grając na wyścigach. Druga była sufrażystką, pedagożką, a nawet działaczką polityczną, co w owym czasie napawało zgrozą wielu przedstawicieli jej żydowskiego środowiska. Matka była jedną z pierwszych reporterek w gazecie jeszcze przed moim urodzeniem. Zawsze szczyciła się tym, że wychowuje obie córki w bardziej oświeconym duchu, niż wychowano ją. Nie przypominam sobie, żeby używała gwarowych określeń z zakresu anatomii kobiecej, które brzmiałyby sprośnie bądź wstydliwie, za co jestem jej nad wyraz wdzięczna. Poniższy tekst jest najlepszym dowodem, że wiele córek obarczono większym brzemieniem.

Mimo to nie słyszałam terminów trafnych, nie mówiąc już o napawających dumą. Na przykład ani razu nie słyszałam słowa „łechtaczka". Dopiero po latach dowiedziałam się, że kobiety mają jedyny narząd w ludzkim ciele przeznaczony tylko do odczuwania przyjemności. (Gdyby taki narząd znajdował się wyłącznie w męskim ciele, wyobrażacie sobie, ile byśmy się o nim nasłuchały... i jak by go usprawiedliwiano?) Czy więc zaczynałam mówić, pisać, czy dbać o higienę osobistą, uczono mnie nazw kolejnych części ciała... oprócz tej jednej, pomijanej sfery. Byłam więc zdana na pastwę eufemizmów i sprośnych dowcipów ze szkolnego boiska, a następnie powszechnego mniemania, że mężczyźni, bądź jako kochankowie, bądź lekarze, wiedzą o ciałach kobiet więcej niż one same.

Po raz pierwszy zetknęłam się z duchem pogłębiania świadomości i swobody bijącej z poniższych kart, kiedy mieszkałam w Indiach kilka lat po studiach. W hinduskich świątyniach oglądałam lingam, symbole męskiego narządu płciowego, a także po raz pierwszy zobaczyłam joni, symbol narządów żeńskich: o kształcie kwiatu, trójkąta lub romboidalnego owalu. Dowiedziałam się, że przed tysiącami lat ten symbol otaczano znacznie większą czcią niż jego męski odpowiednik, a przekonanie to przeniesiono do tantryzmu, którego główna doktryna głosi, iż mężczyzna może osiągnąć spełnienie duchowe jedynie poprzez seksualną i emocjonalną więź z wyższą energią duchową kobiety. Ów dogmat, głęboko i szeroko ugruntowany, przetrwał nawet w niektórych późniejszych religiach monoteistycznych wykluczających kobiety, aczkolwiek większość przywódców duchowych głównych religii spycha go (do dzisiaj) na margines bądź traktuje jak herezję.

Na przykład gnostycy chrześcijańscy czcili Sofiję jako żeńskiego Ducha Świętego, a Marię Magdalenę jako najmądrzejszą z grona uczniów Jezusa Chrystusa. Buddyzm tantryczny wciąż naucza, że w sromie kobiecym mieszka buddyjskość. Sufijscy mistycy islamu wierzą, że fana, czyli ekstaza, jest dostępna tylko za sprawą Frawaśi, ducha żeńskiego. Szekina z mistycyzmu żydowskiego to odmiana Śakti, żeńskiej duszy Boga. Nawet Kościół katolicki zna odmiany kultu maryjnego, który skupia się bardziej na Matce niż na Synu. W wielu krajach Azji, Afryki oraz innych części świata, w których nadal czci się bogów nie tylko w męskiej, lecz również w żeńskiej postaci, na ołtarzach umieszcza się Klejnot w Lotosie oraz inne wyobrażenia lingi w joni. W Indiach hinduskie boginie Durga i Kali uosabiają siły joni nad narodzinami i śmiercią, tworzeniem i niszczeniem.

Po powrocie do domu zobaczyłam, jaka przepaść dzieli indyjski kult joni od tego, jak Amerykanki traktują własne ciało. Nawet rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych zwiększyła jedynie liczbę kobiet dostępnych seksualnie dla mężczyzn. „Nie" lat pięćdziesiątych zostało wyparte przez stałe, gorliwe „tak". Dopiero działalność feministek lat siedemdziesiątych przyniosła nowe możliwości wykraczające poza dotychczasowy wybór między religiami patriarchalnymi a Freudem, między podwójną normą zachowań seksualnych a pojedynczą normą patriarchalnej /politycznej /religijnej władzy nad ciałem kobiety jako środkiem rozmnażania.

Symbolem owych początków jest żywe w mojej pamięci przejście przez „Dom kobiet" Judy Chicago w Los Angeles. Każdą salę stworzyła inna artystka. Właśnie tam po raz pierwszy zetknęłam się z symboliką kobiecą. (Na przykład kształt uznawany przez nas za serce — w swej symetrii znacznie bardzie; przypominający srom niż asymetryczny organ, którego nosi miano — jest zapewne szczątkowym żeńskim symbolem płciowym. Wieki męskiej dominacji zredukowały jego moc do wymiaru li tylko romantycznego.) Albo spotkanie w nowojorskiej kawiarni z Betty Dodson (poznacie ją na tych kartach), która starała się zachowywać jak gdyby nigdy nic, chociaż wiedziała, że elektryzuje przypadkowych słuchaczy swoim radosnym wyjaśnieniem masturbacji jako siły wyzwalającej. Albo przeczytanie na tablicy ogłoszeń w redakcji miesięcznika „Ms." wśród innych zabawnych napisów: JEST 10 WIECZÓR. CZY WIESZ, GDZIE JEST TWOJA ŁECHTACZKA? Jeszcze zanim feministki zaczęły nosić znaczki i koszulki z napisem MOC CIPY!, żeby przywrócić to zdewaluowane słowo, już widziałam powrót starożytnej mocy. W końcu indoeuropejskie słowo cunt [ang. cipa] pochodzi od tytułu Kunda lub Cunti nadawanego bogini Kali i ma ten sam źródłosłów co kin [krewny] oraz country [kraj].

W ciągu ostatnich trzydziestu lat feminizmem wstrząsnął przejmujący gniew, kiedy ujawniono prawdę o przemocy wobec kobiecego ciała, czy to w postaci gwałtu fizycznego, molestowania seksualnego w dzieciństwie, przemocy zabraniającej miłości lesbijskiej, fizycznego wykorzystywania kobiet, molestowania seksualnego, terroryzmu wobec swobody rozmnażania się czy międzynarodowej zbrodni w postaci okaleczania żeńskich narządów płciowych. Wyciągnięcie tych ukrywanych postępków na światło dzienne, nazwanie ich i obrócenie naszego gniewu w pozytywną działalność na rzecz ograniczenia przemocy i zagojenia ran ocaliło równowagę psychiczną kobiet. Z owej lawiny twórczej wyzwolonej przez energię ujawnionej prawdy powstała ta sztuka sceniczna i książka.

Kiedy po raz pierwszy poszłam zobaczyć Eve Ensler, prezentującą intymne opowieści zamieszczone poniżej — wybrane z przeszło dwustu przeprowadzonych wywiadów i przełożone na poetycki język teatru — pomyślałam: „Skądś to już znam. Taką podróż w rejony prawdy odbywamy od trzydziestu lat". Kobiety powierzyły jej swoje najintymniejsze przeżycia, od seksu po poród, od niewypowiedzianej wojny przeciwko kobietom po nową wolność miłości między kobietami. Z każdej stronicy bije moc mówienia rzeczy niedających się ująć w słowa — podobnie jak z kulis samej historii publikacji niniejszej książki. Pewien wydawca wypłacił Eve Ensler zaliczkę, po czym... poszedł po rozum do głowy i pozwolił ją zatrzymać autorce, byle zabrała swój utwór wraz z jego „ważkim" przesłaniem. (Dzięki Yillardowi za to, że opublikował wszystkie słowa kobiet — nawet w tytule.)

Jednakże wartość Monologów waginy wykracza poza oczyszczenie przeszłości z negatywnego podejścia. Stanowi osobisty, osadzony w naszej cielesności krok w przyszłość. W moim przekonaniu czytelnicy, mężczyźni i kobiety na równi, po przeczytaniu tych kart mogą nie tylko poczuć większą wolność — także wobec swoich partnerów — lecz również znaleźć propozycję wykraczającą poza odwieczny patriarchalny dualizm kobieta/mężczyzna, ciało/umysł oraz erotyka/duchowość zakorzeniony w podziale naszej fizyczności na „części ciała, o których można mówić", i „części ciała, o których nie można".

Jeżeli książka z „waginą" w tytule nadal wydaje się komuś oddalona od takich kwestii filozoficznych i politycznych, przedstawiam jedno ze swoich, dokonanych dość późno, odkryć.

W latach siedemdziesiątych, prowadząc badania w Bibliotece Kongresu, trafiłam na nieznaną historię architektury religijnej, w której przedstawiono jako coś oczywistego fakt, że tradycyjny projekt większości świątyń kultu patriarchalnego odwzorowuje ciało kobiety. Zawiera więc wrota zewnętrzne i wewnętrzne na wzór warg większych i mniejszych, waginalną nawę główną do ołtarza, dwie zaokrąglone owaryjnie nawy boczne, a w świętym środku ołtarz, czyli łono, w którym dokonuje się cud — mężczyźni wydają na świat życie.

Chociaż to porównanie było dla mnie nowe, natychmiast trafiło mi do przekonania. „Jasne", pomyślałam. „Główny rytuał religii patriarchalnych polega na tym, że mężczyźni przejmują twórczą moc joni, dając symbolicznie życie. Nic dziwnego, że przywódcy religijni tak często twierdzą, iż człowiek począł się w grzechu — bo zostaliśmy wszyscy zrodzeni przez kobiety. Jedynie przestrzegając zasad patriarchatu, możemy się odrodzić poprzez mężczyzn. Nic dziwnego, że księża i pastorzy w sukienkach spryskują nam głowy imitacją płynów porodowych, nadają nowe imiona i obiecują odrodzenie do życia wiecznego. Nic dziwnego, że męskie kapłaństwo stara się nie dopuszczać kobiet do ołtarza, podobnie jak odsuwa się nas od władzy nad mocami rozmnażania. Czy w wymiarze symbolicznym, czy rzeczywistym, wszystko sprowadza się do władzy nad siłą umiejscowioną w ciele kobiety."

Od tamtej pory przestałam się czuć tak wyobcowana po wejściu do patriarchalnej budowli religijnej. Przeciwnie, kroczę nawą waginalną, knując plan, że odbiję ten ołtarz razem z kapłanami — obojga płci — którzy nie będą pomijali kobiecej seksualności, zuniwersalizują dotąd wyłącznie męskie mity stworzenia, rozmnożą duchowe słowa i symbole oraz przywrócą boskiego ducha wszystkim żywym istotom.

Jeżeli obalenie około pięciu tysięcy lat patriarchatu przekracza nasze możliwości, wystarczy się skupić na każdym kolejnym radosnym kroku prowadzącym do przywrócenia godności własnej.

Zastanawiałam się nad tym, obserwując dziewczynki, które rysowały serduszka w zeszytach, czasem nawet stawiały kropkę nad „i" w kształcie serca. I nasunęła mi się taka myśl: Ciekawe, czy ten pierwotny kształt dlatego tak je fascynuje, że tak bardzo przypomina ich ciało? Ta myśl wróciła, kiedy przysłuchiwałam się, jak grupa dziewcząt w wieku od dziewięciu do szesnastu lat postanowiła znaleźć zbiorcze określenie na cały komplet — pochwę, srom, łechtaczkę. Po długich sporach za najtrafniejsze uznały: „splot mocy". Co ważniejsze, dyskusja odbywała się wśród krzyków i śmiechu.

Pomyślałam wtedy: „Jaką długą i chwalebną drogę pokonałyśmy od tamtej wyciszonej <<rzeczy samej>>".

Niestety, moje pramatki nie wiedziały, że ich ciała są święte. Wierzę, że za sprawą oburzonych głosów i szczerych słów, jakie tu padają, babki, matki i córki przyszłości uzdrowią swoją psychikę... i naprawią świat.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WSTĘP

 

Sama nie wiem, dlaczego wybór padł na mnie. W dzieciństwie wcale nie marzyłam skrycie, żeby zostać „panią od pochwy" (jak dziś często mnie nazywają, na przykład ktoś tak zawołał w zatłoczonym sklepie z obuwiem). Nie wyobrażałam sobie, że pewnego dnia będę rozprawiała o pochwach w programach telewizyjnych, chociażby w Atenach, skandowała w Baltimore słowo „pochwa" wraz z czterema tysiącami rozentuzjazmowanych kobiet lub przeżywała trzydzieści dwa publiczne orgazmy jednego wieczoru. Nie miałam tego w planach. W tym sensie można by rzec, że to nie ja stworzyłam Monologi waginy. Raczej one zawładnęły mną.

Dopiero teraz widzę, że trudno było o lepszą kandydaturę. Byłam dramatopisarką. Od lat pisałam sztuki oparte na wywiadach z ludźmi. Byłam feministką. Padłam ofiarą przemocy seksualnej i fizycznej ze strony ojca. Miałam skłonności ekshibicjonistyczne. Zdarzało mi się zionąć oburzeniem i pragnęłam całą sobą odnaleźć drogę powrotną do swojej pochwy.

Naprawdę nie pamiętam, jak to się zaczęło — chyba od rozmowy ze starszą kobietą na temat jej pochwy. Wypowiadała się z taką pogardą

o własnych narządach, że przeżyłam wstrząs, który kazał mi się zastanowić, co inne kobiety sądzą o swoich pochwach. Zaczęłam wypytywać koleżanki, które zaskoczyły mnie otwartością

i gotowością do rozmowy. Zdumiała mnie zwłaszcza jedna, która powiedziała, że gdyby jej pochwa się ubierała, nosiłaby beret. Dziewczyna przechodziła w życiu okres francuski.

W ogóle nie pamiętam, żebym pisała tę sztukę. Ujmując rzecz najprościej, zostałam porwana — wykorzystana przez „królowe pochwy". Nigdy nie sporządziłam konspektu sztuki ani świadomie jej nie kształtowałam. Szczerze mówiąc, wszystko rozegrało się spontanicznie. Prowadziłam wywiady na temat pochwy, a jednocześnie pisałam „prawdziwą" sztukę. Dopiero moja partnerka, Ariel Orr Jordan (święcie wierzę, że musiały ją wynająć „królowe pochwy"), kazała mi potraktować sprawę poważnie, pomogła wymyślić utwór i nakreślić plan. Mimo to Monologi waginy pozostają niejako poza moją kon...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin