!Luanshya Greer - Kto sieje wiatr.rtf

(1403 KB) Pobierz
Luanshya Greer

Luanshya Greer

KTO SIEJE WIATR

Przełożyła z angielskiego Alina Siewior-Kuś

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej rodzinie:

Johnowi, którego miłość i wiara we mnie

nigdy mnie nie zawiodły,

oraz Benowi i Suzannie — za to, że po prostu są

 

 

 

 

Za darmo zostaliście sprzedani i bez pieniędzy zostaniecie wykupieni.

Iz 52,3

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIĘKOWANIA

Autorka pragnie podziękować tym, bez pomocy których ta książka by nie powstała: Elsie Mabille-Verdier, prawdziwej hugenotce, za wspaniale wspomnienia obejmujące kilkadziesiąt lat pracy misyjnej w Afryce; wyjątkowo utalentowanemu pisarzowi Johannowi Potgieterowi za zrozumienie i poznanie ludów Afryki; Johnowi Hindowi za rozległą wiedzę historyczną; Jane ??, mojemu wydawcy; państwu Piet de Wet; Suzette i Gilbertowi Colynom; dr. Janowi S. Maraisowi; Elisabeth i Peterowi Maname; Thembie Nyati, Katherine Bennet i dziewczynom Monday. Wszyscy przyczynili się, choć może czasami nieświadomie, do powstania niniejszej powieści.

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Skorpion rzucał się między płomieniami a koszykiem, miotając rozpaczliwie odwłokiem.

Jean Jacąues, siedmioletni bosonogi mieszaniec, niebezpiecznie balansował na odwróconym do góry dnem koszyku pośrodku płomiennego kręgu.

—  Zepchnij go, Suzanne! No, dalej, zepchnij go! — krzyknęła wysokim z podniecenia głosem Clara.

—  Sama go zepchnij. Ja się boję. — Suzanne odwróciła wzrok od chłopca, który stał z dumnie wysuniętym podbródkiem, chociaż twarz zlaną miał łzami.

—  On jest przerażony. Popatrz tylko na niego! — krzyknęła Clara. — Boisz się malutkiego skorpiona, może nie?

Jean mocniej wysunął podbródek, usiłując wytrzeć łzy grzbietem dłoni.

—  Nie myśl sobie, że się przejmuję twoimi łzami. Nie myśl sobie, że płacz ci pomoże. — W nagłym przypływie złości Clara tak mocno pchnęła koszyk, że chłopiec o mało nie spadł. — Jeśli skoczysz, skorpion może cię nie ukłuje — powiedziała z uśmiechem. — A może ukłuje właśnie wtedy.

—  Prudence, każ jej przestać! — wykrzyknęła Suzanne. Dziewięcioletnia Prudence z niepokojem patrzyła to na Suzanne,

to na Clarę. Clara, najstarsza z trzech sióstr, mimo iż miała zaledwie dwanaście lat, w tej chwili wydawała się dorosła, a nawet stara. Prudence nie odezwała się ani słowem.

—  Skacz! Pokaż nam, jak potrafisz skakać! — Clara nie zwróciła uwagi na siostry. — Mam ci pomóc? — zapytała, uderzając Jeana patykiem po bosych stopach.

9

LUANSHYA  GREER

Prudence i Suzanne spojrzały na siebie. To przestała być zabawa, Clara wcale nie droczyła się z chłopcem. Odwróciły się do ucieczki, lecz w tym samym momencie stanęły jak wryte. Ich ojciec, Jacąues Beauvilliers, zaciskając z gniewu szczęki, wstrzymał ostro konia. Zeskoczył z siodła, jednym susem znalazł się przy Clarze i gwałtownym ruchem wyrwał jej patyk z ręki.

—  Na Boga, co ty wyprawiasz? — Zdusił ogień, kopnięciami sypiąc piasek na żarzące się drewno, po czym obcasem wgniótł skorpiona w ziemię. — Mogłaś go zabić! — Wziął na ręce przerażonego chłopca i mocno, choć łagodnie przytulił, ocierając mu łzy. — Nic ci się nie stało, Jean?

—  To była tylko zabawa, ojcze. — Twarz Clary oblała się purpurą.

—  Bawiliście się ogniem i skorpionem? — Postawił chłopca na ziemi. — On jest jeszcze dzieckiem. Dlaczego ciągle go dręczysz?

—  Może jego matka powinna bardziej się nim zajmować — odparowała szybko Clara. Mimowolnie zrobiła krok do tyłu, gdy ojciec odwrócił się ku niej. W jego oczach czaiła się groźba, wytrzymała jednak to spojrzenie. — Albo jego ojciec.

Słowa Clary na chwilę zmusiły go do milczenia, choć wpatrywał się w nią tak długo, aż w końcu spuściła wzrok.

—  Pójdziecie wszystkie do swojego pokoju. Natychmiast — rzekł cicho, lecz stanowczo.

Wzrok Clary niczym błyskawica powędrował ku chłopcu, który widząc to znowu lekko uniósł podbródek.

—  A on? Dokąd pójdzie, ojcze? Do chałupy, gdzie jest miejsce bękartów? Do domu niewolników i swojej matki niewolnicy? — Drżenie głosu zdradziło, że Clara siłą powstrzymuje łzy złości.

—  Taki język nie przystoi dziewczynce twojego pochodzenia, Claro. Nauczysz się nad nim panować albo zostaniesz w swoim pokoju, by rodzina nie musiała cię słuchać — oznajmił Jacąues, równocześnie zdając sobie sprawę, że jego córka jest szczera i wyraża uczucia, których nie da się wypowiedzieć słowami i których jego gniew nie zdoła poskromić.

Clara wyzywająco patrzyła na ojca, nie zwracając uwagi na Suzanne, która szarpała ją za spódnicę. Jean przyglądał się im z przerażeniem.

—  Chodź, Claro, proszę — błagała szeptem Suzanne. Prudence, choć najmłodsza, podjęła wyzwanie siostry i podeszła do

ojca, patrząc mu prosto w oczy.

10

KTO   SIEJE  WIATR

—  Kim on jest, ojcze? — zapytała, przechylając na bok głowę. W jej głosie nie było ostrych jak brzytwa nutek, którymi naszpikowane było każde zdanie Clary. — Czy wiesz, kim on jest?

—  Jest synem niewolnicy, Prudence! Prawda, ojcze? — Po raz kolejny słowa Clary przeszyły boleśnie serce Jacques'a.

—  Tak, jest synem niewolnicy — odparł spokojnie.

—  Mówią, że jest z nieprawego łoża — rzekła Prudence z całą niewinnością dziecka, które powtarza zasłyszane zwroty, nie rozumiejąc ich znaczenia. Jacąues ujął jej dłoń i przyklęknął na twardej wysuszonej ziemi.

—  Czy wiesz, co to znaczy, Prudence? — zapytał.

—  To znaczy, że jest bękartem! — wtrąciła ostro Clara. Jacąues nie odrywał wzroku od Prudence.

—  To prawda, jest z nieprawego łoża. Jest synem niewolnicy. Lecz kto ci o tym powiedział?

—  Clara — odparła Prudence.

Mimo iż odwrócony plecami, Jacąues czuł na sobie spojrzenie najstarszej córki.

—  W takim razie kto jest jego ojcem? — zapytała, nim wszakże zdążył jej odpowiedzieć, zwróciła się lodowatym głosem do chłopca: — Kto jest twoim ojcem?

W nagłym przypływie ślepej furii Jacąues uderzył ją w twarz. Natychmiast pożałował swego postępku. Clara z niewzruszonym spokojem patrzyła na niego wzrokiem zamglonym przez łzy. Na jej policzku płonął purpurowy odcisk dłoni, serce krzyczało z bólu. Dlaczego ojciec nie potrafi zrozumieć, co jej uczynił?

—  Nigdy więcej nie chcę widzieć takiego okrucieństwa! — Jacąues uciekł się do pełnych oburzenia ojcowskich połajanek. — Wszystkie trzy idźcie natychmiast do swego pokoju. — Odwróciwszy się plecami do córek, wziął Jeana na ręce. — Chodź — powiedział.

Prudence musnęła dłoń Clary i skierowała się w stronę domu, Suzanne z pochyloną głową poszła za nią. Przez chwilę Clara stała bez ruchu. Prudence ponagliła ją półgłosem. Cała trójka posłusznie poszła do domu. Jednakże bunt drzemiący w Clarze nie dawał za wygraną.

—  Nienawidzę go — szepnęła.

Jacąues patrzył za odchodzącymi córkami. Szły wolno, niczym małe mniszki naciągnąwszy głęboko kaptury płaszczy, by ukryć swą hańbę. Jego hańbę. Lecz cóż hańbiącego mogło być w tym małym chłopcu, który tak mocno się do niego tulił? W jego ciemnoskórym synku, którego matkę tak głęboko kochał?  Kochał Ewę miłością

ii

LUANSHYA  GREER

odmienną od tej, jaką darzył swą żonę Emily, matkę ich trzech córek; ta miłość pochodziła z ukrytych pokładów jego duszy i obejmowała także czerwoną glebę pod jego stopami. Glebę, w której — poza Ewą i synkiem — znajdował jedyną pociechę na tej obcej afrykańskiej ziemi.

Niosąc syna do zabudowań dla niewolników, Jacąues obszedł swój dom, piękny biały budynek, położony w dolinie pośród gór. Ich zbocza przecinały winnice, o które tak serdecznie dbał, tworzące baldachimy zieleni, ciężkie od ciemnych kiści. Sok z winogron zrodzonych z ziemi Bonne Esperance wreszcie osiągał doskonałość win zdolnych zadowolić najbardziej wybredne podniebienia. Bonne Esperance. Posiadłość zbudowana dzięki jego potowi i ciężkiej pracy, grunt uprawiany z dumą i troską, rozkwitający teraz i zdobywający sławę jednej z najlepszych winnic na Przylądku Dobrej Nadziei. Mimo to nie był szczęśliwy, czuł się tu jak więzień, bo jego serce pozostało we Francji.

Gdy dziewczynki doszły do domu, Clara szybko schowała się za ogromną, otynkowaną na biało arkadą, z której zwisał cichy teraz dzwon zwołujący niewolników.

—  Nie mówcie o niczym matce — nakazała szeptem siostrom. — Zaraz wrócę.

Przekonawszy się, że ojciec dalej idzie w stronę zabudowań dla niewolników, pobiegła za dom. Zgodnie ze swymi oczekiwaniami zastała tam Titusa.

—  Widziałeś, co się stało? Widziałeś?

Piwne oczy Titusa starannie unikały jej twarzy; w taki sposób jego rasa okazywała szacunek. Chociaż dorosły mężczyzna, był przecież także niewolnikiem, ona zaś córką jego pana. Nie mógł sobie pozwolić nawet na cień poufałości.

—  Następnym razem przyniosę panience większego skorpiona, panno Claro. I zbuduję większe ognisko. — W jego głosie brzmiał entuzjazm i pewność ostatecznego zwycięstwa.

—  Następnym razem powiem ojcu, że dowiedziałam się o wszystkim od ciebie! — przerwała ostro Clara.

Twarz Titusa pomarszczyła się, piwne oczy z obramowanymi na żółto tęczówkami umknęły w bok.

—  Nie, panno Claro, nie! Jeśli panienka powie o tym panu, to będzie bardzo niedobrze dla panienki — błagał Titus głosem, w którym pobrzmiewał smutny zaśpiew upokorzenia. — Panienka Clara nie może powiedzieć o tym panu, nie! — A mimo wszystko nawet teraz, gdy on, dorosły mężczyzna, prosił dziecko, z jego postawy przebijała wrodzona godność, duma rasy.

12

KTO  SIEJE  WIATR

—  A więc kłamałeś, kiedy mówiłeś, że ojcem chłopca jest mój ojciec?

—  Nie kłamałem. Nie, panienko Claro. Powiedziałem panience prawdę. — Uniósł wysoko głowę. — Panienka przecież pamięta. Była wtedy panienka małym dzieckiem. Panienka to widziała.

Przez całe życie Clara walczyła ze wspomnieniem, które teraz przywołał Titus, wspomnieniem, które powracało do niej w najbardziej nioczekiwanych momentach i odchodziło, zostawiając ją zdruzgotaną. Teraz także powróciło, nie chciane i natrętne.

Tamten dzień rozpoczął się obiecująco. W całym domu wrzała gorączkowa praca, Clara dokładnie pamięta, jak przyglądała się Marii, kucharce i gospodyni, która oprawiała prosię. Clara, wówczas zaledwie sześcioletnia, stojąc na palcach sięgała akurat blatu. Na linii jej wzroku znajdowały się oczy prosięcia, które zdawało się patrzeć prosto na nią Zastanawiała się, czy zwierzę jeszcze żyje. Gdy Maria wielkim rzeźnickim nożem rozcięła mu brzuch, Clara głośno zaprotestowała, budząc tym rozbawienie kucharki.

—  Panienka myśli, że prosiaka to boli? Panienka myśli, że mogłabym tak potraktować żywe stworzenie? — Maria pochyliła nad Clarą swą okrągłą czarną twarz. — Jeśli natychmiast panienka nie wyjdzie z kuchni, panienko Claro, poczuje panienka na sobie ten koniec noża. — Z udawaną złością wyciągnęła ku niej trzonek. Wielka i zwalista, goniła dziewczynkę wokół kuchni. Clara chichotała z uciechy. Często prowokowała takie pogonie, by nacieszyć się widokiem pokaźnego biustu Marii, który trząsł się przy tym jak galareta. Jednakże nie należało marnować ani chwili pełnego wrażeń dnia, a już z pewnością nie na takie zabawy. Gonitwy z Marią mogą poczekać, ten dzień bowiem był szczególny. Wieczorem miał się odbyć bankiet.

Clara nie wiedziała, co to dokładnie jest bankiet. Zrozumiała tylko, że tego wieczoru w ich domu zbierze się wiele wytwornie ubranych ludzi, by jeść najlepsze dania, pić najlepsze wina Bonne Esperance i tańczyć do późnej nocy. A co najważniejsze, jej ojciec będzie miał na sobie czarny frak.

Pogładziła frak, który leżał przygotowany z resztą ubrania. Pachniał ojcem. Ten wspaniały zapach zawsze kojarzył się z poczuciem bezpieczeństwa, a równocześnie w dziwny sposób podniecał. Nie była to woń potu i koni, ziemi i winorośli, jaką czuła, gdy przybiegała do ojca pracującego w winnicach. To był zapach mężczyzny, który pstryknięciem palca zdolny jest odpędzić duchy, który patrzy na nią

13

LUANSHYA  GREER

rozbrajającymi piwnymi oczyma, z czułym uśmiechem tuli ją w silnych ramionach i z zabawnym francuskim akcentem pyta: „Jak się dzisiaj miewa moja córeczka?"

—  Claro, podaj mi, proszę, szczotkę do włosów.

Głos matki wyrwał Clarę z marzeń. Bez zwłoki spełniła polecenie. Kochała matkę, w inny wszakże sposób niż ojca. Miała wrażenie, że tu role są odwrócone: to ona opiekuje się matką. Wzięła srebrną szczotkę z pięknie rytym grzbietem i wesoło poprosiła:

—  Mogę wyszczotkować ci włosy, mamo? Powiedz, mogę?

—  Nie, teraz moja kolej — sprzeciwiła się Suzanne. Szczotkowanie matczynych włosów należało do przyjemności,

o które zawsze między sobą walczyły, jednakże Clara doszła do wniosku, że tego dnia może ustąpić. Suzanne była za mała, by zrozumieć, jak wyjątkowy jest dzisiejszy wieczór. Clara wy szczotkuje matce włosy następnego dnia. Rzuciła szczotkę siostrze, która nie zdoławszy jej złapać, tupnęła ze złości.

—  Upuściłaś ją!

—  To ty ją upuściłaś! — odkrzyknęła Clara, wybiegając z pokoju w poszukiwaniu bardziej zajmującego zajęcia. W jadalni sięgnęła do kryształowego pucharu.

—  Nie dotykaj! — jak zwykle głos panny Thurston był stanowczy. — Zobacz, co narobiłaś.

Na połyskującym szkle został ślad palca wskazującego, koło nóżki zaś szerszą smugę pozostawił kciuk. Panna Thurston nie przestawała narzekać, wpatrując się w puchar, jakby częściowo ponosił winę za te ślady.

—  Nie powinnaś tu w ogóle wchodzić. Potłuczesz coś albo, co gorsza, sama się o coś potłuczesz. Idź na dwór, jeśli chcesz się bawić.

Clarę zawsze fascynował sposób, w jaki pannie Thurston udawało się rozmawiać z przedmiotami. Kiedy Clara zrobiła coś naprawdę złego podczas modlitwy, panna Thurston o jej postępek oskarżała Biblię, potem milkła, patrząc wprost na księgę, jakby oczekiwała odpowiedzi. Clara często się zastanawiała, czy księga kiedyś w końcu odpowie, choć bardzo w to wątpiła. Jeżeli bowiem panna Thurston mówiła prawdę, Bóg zawsze zgadzał się z nią całkowicie. Tym razem wszakże Bóg nie był w to zamieszany, gdyż Biblii nie było pod ręką, tak więc Clara wymknęła się z pokoju wiedząc, że obraziła jedynie swoją guwernantkę.

Tego wieczoru wykąpała się i przygotowała do pójścia spać, zanim jej kazano, gdyż chciała mieć więcej czasu na ważne zajęcia, które

4

KTO  SIEJE  WIATR

potem ją czekały. Będzie patrzeć na gości zajeżdżających przed dom w powozach, obserwować ostatnie przygotowania czynione na ogromnym stole w jadalni, a przede wszystkim przyglądać się ojcu.

Stał w otwartych drzwiach wraz z matką i witał damy ukłonem, a one w odpowiedzi wyraźnie się rumieniły. Podobał się tym damom. Nie wiedziały wszakże, że on należy do niej. Jest jej ojcem. Nic nigdy nie mogło zmienić jej wyjątkowej pozycji w jego życiu. Była jego pierworodną, najstarszą z trzech córek.

—  Claro, chodź tu natychmiast, zanim ojciec cię zobaczy! — Ton panny Thurston przy takich okazjach stawał się surowszy niż zwykle. Kiedy zjawiali się goście, dokładała starań, by od razu wiedzieli, że jest guwernantką, do której obowiązków należy także utrzymywanie dyscypliny w całym domu, i by zadrościli takiego skarbu rodzinie Beauvilliers. — Wracaj do swego pkoju. Czas na modlitwę. — Silną ręką poprowadziła Clarę do drzwi.

Ojcze Nasz zdawało się nie mieć końca. Gdybyż tylko panna Thurston nie czekała, aż Suzanne wymówi każde słowo! Suzanne zawsze się myliła i trzeba było ją poprawiać, a to znaczyło, że modlitwę powtórzyły chyba z dziesięć razy. Dzięki Bogu, niemowlę jest jeszcze małe, pomyślała Clara. Kiedy Prudence będzie w odpowiednim wieku, znajdzie sobie jakiś pretekst, by nie brać udziału w wieczornych modlitwach dzieci.

—  ...bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi... — Clara ponad ramieniem guwernantki zerknęła na trzymaną przez nią Biblię, chcąc się przekonać, jak długi jest psalm przeznaczony na ten wieczór. Panna Thurston powstrzymała ją z wyrażającym lekką irytację, acz pełnym szacunku gestem. — ale nas zbaw ode złego. Amen. — Nareszcie, pomyślała Clara, jednakże panna Thurston ciągnęła dalej: — Błogosław, Boże, matce i ojcu, zachowaj ich w zdrowiu i...

Muzyka! Melodia przedostawała się z holu do sypialni. Wkrótce rozpoczną się tańce. Clara musi to zobaczyć! Gdy jednak panna Thurston uniosła wzrok znad modlitwy i wbiła go w Clarę, dziewczynka przestała słyszeć cokolwiek poza jej głosem.

—  Pobłogosław, Boże, nasz dom i ziemię, by praca naszego ojca przyniosła owoce, i pomóż nam żyć w sposób, który przystoi chrześcijanom. Amen — posłusznie zakończyła modlitwę.

W końcu panna Thurston ze świecą w dłoni ruszyła ku drzwiom. Clara i Suzanne leżały otulone w swoich łóżkach, maleńka Prudence gaworzyła w kolebce.

15

LUANSHYA  GREER

—  A teraz, dzieci, zostaniecie w łóżkach aż do rana. Dobranoc, Suzanne.

—  Dobranoc, panno Thurston. — Odpowiedź Suzanne stłumiła pościel okrywająca ją aż po czoło.

—  Dobranoc, Claro.

Clara milczała. Oczy miała zamknięte tak mocno jak usta. Kiedy panna Thurston podeszła ku jej łóżku, Clara uniosła powieki. Zobaczyła nad sobą surową twarz, oświetloną przez migotliwą świecę.

—  Dobranoc, Claro.

—  Ale to nie jest dobra noc — sprzeciwiła się Clara.

—  A cóż w niej złego? — Światło świecy zamigotało gniewnie w oczach guwernantki.

—  Że my jesteśmy w łóżkach, kiedy mama i ojciec tańczą. To niesprawiedliwe.

—  Czy rodzice nie mają prawa przyjmować gości?

—  Chcę się im przyglądać. — Dlaczego panna Thurston nie może tego zrozumieć? Czyżby dlatego że jest stara?

—  Jesteś niegrzeczna.

—  Ojciec pozwolił mi patrzeć!

Błysk, jaki te słowa obudziły w oczach panny Thurston, był jaśniejszy od płomienia świecy.

—  Tak się składa, że to ja jestem guwernantką, nie ojciec. Dobranoc, Claro. — W progu jeszcze się odwróciła. — Możesz jednak być pewna, że ojciec cię ukarze, jeśli opuścisz swój pokój i ja to zobaczę. Dobrej nocy. — Po tych słowach panna Thurston odeszła unosząc świecę i zapadła ciemność.

Clara spuściła bose nogi na podłogę. Kiedy deski lekko skrzypnęły, cała stężała.

—  Claro! — szepnęła z przerażeniem Suzanne.

—  Cicho! — uspokoiła ją Clara, podchodząc na palcach do drzwi. — Och!

Widok był zbyt piękny, by mogła powstrzymać okrzyk. Światło kandelabrów połyskiwało, migotało na wyczyszczonych do połysku butach mężczyzn i delikatnych pantofelkach dam. Clara, kucając za uchylonymi drzwiami, szukała wzrokiem butów ojca. Odnalazłszy je, przesunęła wzrokiem po ciemnych spodniach, czarnym fraku i małej czarnej muszce ku jego twarzy. Uśmiechał się do matki, kiedy mijali się w tańcu. Ależ jest przystojny! Matka jest piękna, to prawda, lecz jakże przystojny jest ojciec! Rozmawiali o czymś, ale nie słyszała ich

16

KTO  SIEJE  WIATR

słów. Czarni niewolnicy grali na swych przedziwnych, wykonanych ręcznie instrumentach i Clara poddała się rytmowi tej muzyki.

Lecz cóż tu robi winiarz, pan Claudelle? Podszedł do ojca i przeprosił matkę. Wyciągnęła szyję, chcąc usłyszeć, co mówi, ale nadaremnie. Zanim się zorientowała, wszyscy troje opuścili parkiet, po czym ojciec w towarzystwie Claudelle'a wyszedł na zewnątrz.

Clara szybko pobiegła do kuchni. Maria była tak zajęta, że nie zauważyła, kiedy dziewczynka przemknęła za jej plecami.

Na dworze afrykańska noc otuliła Clarę gorącymi ramionami. Znajoma pieśń niewolników zastąpiła balową muzykę. Ochrypłe ciepłe głosy śpiewały do wtóru cykania świerszczy. Dokąd idzie ojciec? Coś musiało się stać, coś, co tylko on może naprawić.

Claudelle opuścił już ojca, który samotnie szedł ku barakowi niewolników. Clara chwilę czekała, świadoma, że nawet ojciec by się rozgniewał, gdyby ją teraz zobaczył: poza domem, w nocnej koszuli, bosą. Lecz o to nie dbała. Nawet na moment nie spuszczała go z oka. Pobiegła bezszelestnie, przykucnęła za drzewem, gdy się obejrzał. Dlaczego to zrobił? Czyżby wiedział, że ona tu jest? Poczekała, aż zniknął w budynku. Tak, pomyślała, coś się musiało tam stać. Kłopoty z niewolnikami tylko ojciec potrafił zażegnać.

Zewnętrzna ściana była szorstka, popękana i złuszczona. Clara odruchowo wytarła dłonie w koszulę. Na pewno się pobrudziła. Obszedłszy dokoła budynek przystanęła, zastanawiając się, jak zajrzeć do środka, by nikt jej nie zobaczył. Co to za dźwięk? Ktoś jęczał, boleśnie i głęboko, niemal jak zwierzę.

Nagle dostrzegła smugę światła wydobywającą się ze szczeliny w ścianie. Przytknęła do niej twarz. Zobaczyła ogień, na nim bulgotał wielki gar z wodą. Przed ogniem siedziała starsza kobieta, czarna jak noc, która otaczała Clarę. Głowę miała dumnie uniesioną, choć odziana była w łachmany. Do uszu Clary znowu dobiegł jęk, cichszy, a przez to bardziej przerażający.

— Ewo. — To mówił jej ojciec. Taki ton, łagodny, pełen uczucia, słyszała wiele razy, kiedy szukała u ojca pociechy. — Wszystko będzie dobrze, Ewo.

Clara wykręciła głowę, by dojrzeć, co się dzieje w kącie izby. Cofnęła się z przerażeniem.

Ojciec siedział obok Malajki. Pięknej Malajki. Niewolnicy. Gładził ją po głowie i trzymał za rękę. Pochylił się i pocałował ją w czoło.

Niewolnica krzyknęła.

2 Kto sieje wiatr

¦7

LUANSHYA GREER

Cłara zacisnęła mocno powieki i przykryła uszy dłońmi, lecz nie mogąc znieść ciemności i ciszy, wróciła ku szczelinie. Stała bez ruchu, niczym kamienny posąg. Z izby dobiegł kolejny dźwięk, dziwny, obcy, jakby muczenie, a jednak nie muczenie. Co to było?

Po raz kolejny Clara zajrzała przez szczelinę do środka tajemnicy. Kształt zasłaniający jej widok usunął się i zobaczyła ojca, trzymającego w ramionach maleńkie ciemnoskóre dziecko. Uniósł je ku twarzy. Maleńkie piąstki zacisnęły się, potem otwarły. Ojciec Clary wyszeptał tylko dwa słowa:

—  Mój syn.

Clara nie mogła sobie przypomnieć, jak znalazła się z powrotem w domu. Nie pamiętała niczego oprócz uczucia, które ją wypełniło. Uczucia śmierci. Tymi dwoma słowami ojciec ją zabił. Trzymał w objęciach ciemnoskóre niemowlę, patrzył na nie z większą miłością, niż Clara kiedykolwiek widziała w jego oczach, i powiedział: „Mój syn".

—  Nie, nie pamiętam! — krzyczała teraz Clara do Titusa, jakby krzyk mógł odegnać wspomnienia, odegnać jego. On uosabiał te wspomnienia. Titus jednakże nigdzie się nie wybierał. Wyciągnął ciemną dłoń, by ją uspokoić. Gwałtownie się odsunęła.

—  Nie dotykaj mnie! — rozkazała z furią.

Titus opuścił rękę. Zdawał sobie sprawę, że musi rozzłoszczoną dziewczynkę powstrzymać od powiedzenia wszystkiego ojcu, jego panu. Był tylko jeden sposób, by to osiągnąć.

—  Następnym razem przyszykuję panience większy ogień i poszukam większego skorpiona! — Wciąż nie patrzył jej w oczy, lekko pochylając z szacunkiem głowę. — A wtedy matka go stąd zabierze. — W szerokim uśmiechu błysnęły białe zęby.

Clarą owładnęła jedna tylko myśl, która zdolna była odpędzić wspomienia.

—  Jesteś pewny, że matka go zabierze?

—  Tak, panienko Claro. Jeśli jej dziecko się boi, ona też się boi. Zabierze go.

—  Dokąd?

Zaskoczyło go to zadane wprost pytanie.

—  Daleko, bardzo daleko. Nigdy jej panienka już nie zobaczy. Jego też nie.

—  A mój ojciec?

—  Pan też nigdy ich nie zobaczy.

18

KTO  SIEJE  WIATR

Clara pozwoliła, by te słowa zapadły w jej myśli i ucieszyły bijące głośno serce. To właśnie chciała usłyszeć. Tym razem wszakże będzie musiała bardziej rozważnie wszystko zaplanować.

—  Poślę po ciebie, jak będziesz mi potrzebny — rzekła z pewnością siebie dorosłej kobiety, po czym odeszła w kierunku domu. Przemknęła przez kuchnię do swojego pokoju, gdzie nakazał jej być ojciec.

Titus patrzył na baraki niewolników. Był tam jego pan z Ewą, a Titus pragnął, by piękna Malajka należała tylko do niego.

—  To przecież dzieci, małe dziewczynki. Nie wiedzą, co robią

— tłumaczył Jacąues Ewie, która w niewielkiej misce prała zniszczoną koszulę synka. Jean stał w głębi ciemnej izby i nie spuszczał wzroku z matki.

—  One go nienawidzą — powiedziała Ewa z prostotą. — Nic na to nie możesz poradzić.

Jacąues zdawał sobie sprawę, że Ewa ma rację, lecz nie potrafił tej prawdy przyjąć. Kryła się w niej groźba, że utraci Ewę.

—  Jean, chcesz pojeździć na koniu? — Z rozmysłem zmienił temat.

— Możesz siedzieć na siodle przede mną — namawiał.

—  Nie — rzekła krótko Ewa. Jacąues spojrzał na nią pytająco.

—  Uczę jeździć konno wielu małych chłopców. To nie będzie nic nadzwyczajnego.

—  On nie jest po prostu jednym z chłopców.

—  Ewa. Moja Ewa — Jacąues wziął ją w objęcia. Kojąca bliskość jej ciała sprawiła, że przeszył go bolesny dreszcz pożądania. Jej długie czarne włosy lśniły, niczym jedwab opadając w ciężkich zwojach na plecy. — Kocham cię — wyszeptał. Odgarnął włosy, odsłaniając smukłą szyję. Zaczął ją delikatnie całować, nagle zatopił zęby w oliwkowej skórze. Ewa wstrzymała oddech i szybko się odwróciła. Jej wzrok pobiegł ku stojącemu w kącie synkowi. Jacąues zrozumiał.

—  Chodź, Jean — wyciągnął do dziecka rękę. — Pojedziesz na Shivie.

—  Shiva! — Chłopiec nie potrafił ukryć podniecenia. Znalazł się w progu, zanim matka zdążyła zaprotestować.

—  Wszystko będzie dobrze — powiedział Jacąues najłagodniej, jak tylko potrafił, patrząc jej w oczy. Uśmiechnął się. Usta Ewy także drgnęły w uśmiechu, którego nie umiała powstrzymać.

—  Tak, panie.

19

LUANSHYA  GREER

Titus w ukryciu czekał, aż Jacąues z chłopcem znajdą się wystarczająco daleko. Przy drzwiach oparł się o ścianę. Krople potu na jego czole nie były efektem upału.

—  Ewo, muszę z tobą porozmawiać — rzekł z nadzieją, że usłyszy

jego naglący ton.

—  Wiem, Titusie. Pan mi powiedział. — Ewa wyszła za próg, dłonią osłaniając oczy przed słońcem. Spojrzała w kierunku stajni, do których wchodził Jacąues z jej synem. — One więcej go nie skrzywdzą.

—  Panienka Clara go skrzywdzi. Musisz stąd odejść. Chodź ze mną. — W jego głosie i oczach było błaganie.

—  Titusie, nigdy nie będę twoją kobietą — odpowiedziała na pytanie, którego nigdy nie odważył się zadać.

Nie zamierzał jej odmowy przyjmować do wiadomości.

—  Boję się o ciebie. Twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Ewa spojrzała na niego z sympatią, delikatnie dotykając otwartą

dłonią jego policzka.

—  Wiem — odparła i zniknęła w mrocznym wnętrzu izby. Wykręcając rękawy koszuli, zapatrzyła się w pełną mydlin wodę.

Nie do niej należało podważanie słów Jacques'a. Był jej panem. Wielu panów siłą brało młode niewolnice, które w milczeniu spełniały ich wszystkie zachcianki, ona wszakże nie musiała zmuszać się do milczenia. Kochała Jacques'a. Co więcej, wyczuwała, że podczas aktów miłosnych zawsze traktował ją z nie mniejszą delikatnością niż żonę. Może z większym pożądaniem, nigdy jednak z mniejszym szacunkiem. Jak Titus mógłby pojąć, że biała skóra Jacques'a nie stanowi dla niej żadnej groźby? Okrywała człowieka takiego samego jak wszyscy inni. Tylko dla niej był wyjątkowy.

Rozmyślając tak skierowała wzrok ku stojącemu w oddali wielkiemu białemu domowi. Od zabudowań dla niewolników dzieliła go bezpieczna odległość. W tym domu była Emily Beauvilliers, żona Jacques'a i pani Bonne Esperance. Subtelna i delikatna. Jej porcelanową cerę przecinały maleńkie niebieskie żyłki, podkreślając kruche piękno. Dłonie Ewy były silne, zręczne i brązowe, jej — białe, niemal przezroczyste, słabe niczym skrzydła pisklęcia. Nigdy nie nurzały się w mydlinach, nie prały dziecięcych ubrań. Czy kiedykolwiek wpijały się w plecy męża, gdy on głęboko w nią wchodził?

Ewa potrząsnęła koszulą pragnąc, by wraz z ostatnimi kroplami wody odeszły także te myśli. Była niewolnicą. Jej ciało należało do Jacques'a Beauvilliers, serce dała mu z własnej woli, lecz on nie

20

KTO   SIEJE  WIATR

może się tego dowiedzieć. Ze względu na bezpieczeństwo syna Ewa zrobi wszystko, by Jacques nigdy się nie dowiedział, że posiadł jej duszę.

—  Czy mogę wziąć Biblię, mamo?

Emily Beauvilliers uniosła głowę, słysząc uprzejme pytanie Clary dochodzące z salonu.

—  Masz Biblię w swoim pokoju — zabrzmiała odpowiedź panny Thurston, zanim Emily zdążyła się odezwać.

—  Wolę rodzinną Biblię. To najlepszy sposób nauki francuskiego. — Clara przestała się bać panny Thurston, w chwili gdy podsłuchała ojca przywołującego guwernantkę do porządku. Wówczas uświadomiła sobie, jakie jest miejsce panny Thurston. Była służącą rodziny Beauvilliers, której obowiązkiem jest dbać o potrzeby dzieci.

—  Mogę, mamo? — Z rozmysłem stanęła plecami do panny Thurston.

—  Naturalnie. Cieszę się, że uczysz się francuskiego, Claro. Ojciec będzie uradowany. — Emily z wielką rodzinną hugenocką Biblią w dłoniach podeszła do Clary. — Dasz radę ją udźwignąć? Jest bardzo ciężka.

—  Udźwignę. — Clara wzięła Biblię i zrobiła ruch, jakby już miała odejść. Gdy matka odwróciła się od niej, zerwała wiszący na ścianie wielki klucz i ukryła go w księdze.

Panna Thurston podeszła do okna i lekko uniosła zasłony, nie chcąc patrzeć na Emily. Z trudem ukrywała uczucia, jakie budziła w niej Clara, a chwila z pewnością nie była po temu, by je okazywać.

—  O co chodzi z tym dzieckiem? — zapytała cicho.

—  Z jakim dzieckiem? — Emily, stanąwszy obok guwernantki, wyjrzała przez okno i głęboko westchnęła. — Tak dziś gorąco. Spuść zasłony. Nie mogę znieść, jak słońce pada na meble. Bardzo od tego płowieją obicia.

Wiedziała, o jakie dziecko chodzi guwernantce. Dziecko niewolnicy, które jej mąż w tej chwili uczy jeździć konno. Syna pięknej młodej niewolnicy o imieniu Ewa.

—  Ten chłopiec jest bardzo miły, a pani mąż traktuje go z niezwykłą dobrocią — ciągnęła panna Thurston, opuściwszy zasłony.

—  Jest dobry dla wszystkich dzieci. — Emily nie była pewna, ile wie panna Thurston. — Cóż w tym maluchu miałoby być takiego niezwykłego?

21

LUANSHYA  GREER

—  Absolutnie nic. Ale wydaje się, że dziewczynki go nie lubią, zwłaszcza Clara. Widziałam, jak okrutnie się z nim droczyła. — Panna Thurston nie zdawała sobie sprawy z bólu, jaki jej słowa sprawiają Emily. — Nie mogę zmienić jej sposobu postępowania. Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem Clara nie ma jakiegoś powodu...

—  Może po prostu go nie lubi. — Emily wróciła do okna i znowu uniosła zasłony. Utkwiła wzrok w widocznym w oddali mężu. Jechał wzdłuż winnicy na Shivie, w objęciach trzymając małego niewolnika. Emily szybko się odwróciła. Nie chciała dłużej się przyglądać, bo mogłaby zobaczyć zbyt wi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin