NR ID : b00099 Tytu� : Dziady Autor : Maria Konopnicka Dziady - A wy, Miko�ajko, nie p�jdziecie to dzi� na Zaduszki? - zapyta�am staj�c w progu ogrodniczej izby, do po�owy zawalonej �wie�o wyci�t� kapust�. W izbie szarza� ju� po k�tach wczesny mrok listopadowy, surowa wo� jarzyn i ogrodowizny nape�nia�a jej wn�trze. Pod zatkanym s�om� okienkiem siedzia�a na niskim zydlu "stara", jak j� zwykle zwano we dworze, w przepasanym grub� p�acht� to�ubku, z szeroko wy�o�onym na ramiona ko�nierzem zaj�czym, obieraj�c wielkie, przemarz�e nieco kapu�ciane g�owy. R�ce jej, zgrabia�e z zimna, trz�s�y si� przy tej pracy, �elazny w�ski no�yk skrzypia� w soczystych g��bach, a g�owy pada�y z g�uchym �oskotem na coraz rosn�c� kup�. Bia�a kr�lica przysiad�a na nogach "starej", grzej�c je swym puchem i ogryzaj�c lec�ce spod no�yka li�cie: kilkoro m�odych goni�o si� z piskiem i tupotem po ubitej z gliny pod�odze. Smyrgn�y, gdym wesz�a, pod przycie�, a "stara" podnios�a g�ow� i wypatrzy�a si� na mnie zblak�ymi oczyma. - Nie p�jdziecie to dzi� na zaduszki? - powt�rzy�am g�o�niej, wiedz�c. �e Miko�ajka nie dos�yszy nieco. Rzuci�a ramionami. - A mnie co po zaduszkach? - rzek�a. - B�dzie tam i beze mnie gawron�w do��... - No, przecie� pacierz zm�wi�, popatrze�... - Iii... Paciorek �wi�ty to ja i tu sobie, nie wymawiaj�c Panu Jezusowi, odm�wi�; a patrze� na co ja ta b�d�? Jak si� baby popij�, albo i ch�opy? Uderzy�a energicznie no�ykiem po g��bie, kilka li�ci opad�o jej z kolan. Naraz westchn�a. - Oj, widzia�am ja, pani moja, zaduszki nie takie! - przem�wi�a po chwili. - Ale to nie tu, nie tu! Tam si� to ono nawet inaczej nazywa. "Dady" tam si� nazywa, nie zaduszki. Ju� takie ludzie tam �yj�, co wszystko inaczej nazywaj�. Przysiad�am si� do starej. - I gdzie to Miko�ajka te "Dady" widzia�a? - Ono to, prosz� �aski pani, jest Wo�ynie takie, a tam wie� taka Kanonicze. Niby taki kraj, na pod�b naszego; ale �e nie ze wszystkim... To jak my na owo Wo�ynie z nieboszczk� pani� z Zielonek, �wie� Panie nad jej dusz�, wyci�gali, to si� tam cz�owiek r�nych rzeczy napatrzy�! Bo to i nar�d inszy jest, i obrz�dzenie wszelkie tako� insze... Na cmentarzu, na ten przyk�ad, to nie tak, jak u nas, co to krzy� jeden du�y na wpo�rodku, a ju� te mogi�ki wedle niego, jak mog�, tak si� tul�. Tam krzy� przy krzyzie sterczy, jakoby las jaki. co go �mier� z li�cia otrz�s�a i z zielono�ci wszelakiej; a wysokie to wszystkie jeden w jeden, z so�nie takich wyrobione, �e to ha, jako �e las�w tam dostatek i o drzewo nie ma skr�tu. To drugi krzy� stoi, stoi, a� i zgnije, i obali� by si� rad, a nie majak i kt�r�dy; to si� ino na ramieniach tych inszych zeprze i tak trwa... A na ka�dym krzyzie, prosz� �aski pani, przewi�zana p��cienna zapaska, ot, fartuch taki, czasem d�ugi, jak zwyczajnie dla niewiasty, a czasem jakby dzieci�ski, taki kr�cie�ki... Ot, jak si� tam kto przepom�c mo�e ze swoj� bied�. Ale �e na ka�dym wyszyty w rogu albo na wpo�rodku krzyzik, albo i dwa, i trzy krzyziki czerwon� we�n�, jako �e to niby ochfiara jest za tego nieboszczyka, co tam le�y. To jak si� czasem wiater pod noc porwie, a tymi krzy�ami skrzypie� zacznie a zapaskami �opota�, to taki �wist, taki j�k, taki lament, �e a� psi wyj�. To nie daj Bo�e i�� cz�owiekowi w poblisko�ci, taki strach. A w cicho��, jak miesi�c zejdzie, to tak one p��tna bielej� jak �ywe... W�a�nie jakby te duszyczki spod ziemi wynik�y i w giez�eczkach �miertelnych po onych mogi�kach swoich sta�y... Ot, nie trza pod wiecz�r wspomina�... Prze�egna�a si� stara no�ykiem w r�ku trzymanym, szepcz�c "Wieczny odpoczynek". Po chwili tak m�wi�a dalej: - A �e cho� i mogi�y, to tam sobie nar�d inaczej funduje. Tu sobie mogi�ka zwyczajna, z piasku sypana, zaro�nie darni�, to i dobrze, a nie zaro�nie, to si� w ziemi� wdepce i do cna rozsypie... A tam, pani moja, to sobie ma�y du�y "przyk�adziny" funduje. - C� to za "przyk�adziny"? - Ano, to taki, prosz� �aski pani, kloc sosnowy albo i d�bowy, siekier� z gruba ociosany po wierzchu, jakoby to wieko trumienne, maj�cy u g�ry ga��� jedn� ostawion� i przyci�t� w g�owach nieboszczyka na malu�ki krzyzik, co z onej przyk�adziny samorodnie wynika, jakoby rosn��. To jak na on cmentarz cz�owiek zajdzie, a po onych przyk�adzinach pojrzy, to w�a�nie jakoby ziemia si� otworzy�a i trumny na wierzch wysz�y, a umarli wstawa� mieli... A jeszcze spod onej przyk�adziny sterczy wiechetek ze �ytniej s�omy, co nim trumn� pokropuj� �wi�con� wod�... To z jednej strony k�osy stercz�, a z drugiej s�oma, a w po�rodku przykopane ziemi�, a nad wiechetkiem ga��� od onego kropide�ka. Drugi raz, jak ga��� wierzbowa je, a mokry czas przyjdzie, to i basior�w dostanie jak �ywa, i li�� pu�ci, w�a�nie jako ta r�d�ka Aronowa, co to o niej w godzinkach stoi. �e si� sta�a kwitn�ca i owoc rodz�ca... Spu�ci�a g�ow� i zaszepta�a z cicha: "Zdrowa� Panno Mario". Mrok po k�tach coraz g�stnia�, kr�liki posz�y spa� w jam�, r�ce starej opad�y. Chwil� trwa�a cisza. - No dobrze, moja Miko�ajko, ale te "Dziady"? - zapyta�am, gdy sko�czy�a szepta� zdrowa�k�. - A c�, "Dziady", jak "Dziady"... Nie daj Bo�e takich "Dziad�w" nikomu - I jak�e to by�o? - nalega�am, widz�c, �e stara w zadum� zapada. - A to, prosz� �aski pani, tak by�o, �e jak my tam z nieboszczk� pani� do owej Kanonicze wyci�gli to tam przy dworze by�o ch�opczysko, niby do pasenia. Niedoletnie to jeszcze by�o, ze szesna�cie lat mo�e, chude, delikatne, bladawe, �e to nie z ch�opskiego stanu sz�o, tylko z takich Mazur�w, co tam koloniami z dziada pradziada siedz� i do szlachty si� pisz� wszelaki oporz�dek inszy ni� ten prosty nar�d maj�, czy to w imieniach, czy w ubierach swoich, czy w ka�dej najmniejszej rzeczy. Tak temu ch�opakowi by�o Justyn, ale �e na niego czelad� wo�a�a po prostemu "Ustim". Z p� roku ju� ono ch�opaczysko s�u�y�o przy dworze, kiedy mu matka, z onych Mazur�w szlachcianka, od rodu, m�a odbieg�a i z dwojgiem dziatek ma�ych do Cygana, co w trzeciej wsi kowalowa�, mieszka� posz�a. Gdzie ona ta tego Cygana uzna�a, tego nie powiem, bo nie wiem; ale �e okrutnie si� w nim rozmi�owa�a, cho� tam ludzie powiadali, �e i nie by�o niczym, bo to Cygan jako Cygan, czarny na g�bie, a jeszcze �e by� i dziobaty. Ano, jak si� te� to do nas donios�o, tak mego Ustima jakby z n�g �ci��. To calu�ki dzie�, pani moja, w czeladni si� nie pokaza�, ani na po�udnie. ani na kolacj�, tylko jak byd�o przygna�, tak si� r�n�� o ziemi� w oborze, ko�uchem si� z g�ow� nakry�, musi p�aka�, bo si� ono ko�uszysko tylko na nim trz�s�o, ale �e g�osu nic z siebie nie pu�ci�. tak� ambicj� mia�. Dopiero na drugie po�udnie je�� przyszed�- To a� mnie co� przenik�o, jakim na niego spojrza�a, taki na twarzy bledziu�ki by�, taki zmizerowany, a te oczy to mu si� tylko �wieci�y spode �ba, cho� ich ta wielce od miski nie podnosi�. Ale co! A bo mu to dali spokojnie zje��? Zara go ta obsiedli, zara prze�mieszki, zara dogadywki, tak te� r�n�� �y�k�, zabra� si� i poszed�. Wylecia�am za nim. wo�am: "Ustim! Ustim!" Chcia�am mu ta kawa�ek sera podetkn�� na pocieszenie... Ale gdzie! Ani si� obejrza�, tylko czapk� nacisn��, oczy pi�ci� zatka� i dalej do obory... I tak sumowa�, pani moja, wi�cej ni� przez dwie niedziele; to wyschn�� jak ta drzazga, sczernia� jak ta �wi�ta ziemia, a gada� to jakby zapomnia�... Jednej niedzieli urwa�a si� ona matka od swego Cygana i przylecia�a do syna. Jak j� najrza� z daleka, tak wlaz� na strych w s�om� i siedzi. Ch�opaki za nim: "Ustim! z�az do matki. Matka przysz�a". On nic. "Cyganicha przysz�a!" - krzykn�� kt�ry�. On nic! A� i ona matka do drabiny podesz�a. "Justy�! - wo�a - Justy�, synku! A zle� ino! Niech ci� moje oczy uwidz�!" On nic. Zap�aka�o sobie tedy ono kobiecisko, niech j� ta B�g s�dzi, po�o�y�o na szczebelku bu�k� pszenn� i par� jab�ek dla syna, zabra�o si� i posz�o. Pod wiecz�r dopiero ch�opak ze strychu zlaz�, bu�k� i jab�ka dzieciakom odda�, a sam jak si� nie pu�ci go�ci�cem, jak si� nie rzuci na drog�, co ni� matka odesz�a, jak nie zacznie t� �wi�t� ziemi� ca�owa�, jak nie ryknie: "mamo! mamo!...", to, pani moja, a� si� wn�trzno�ci przewraca�y w cz�owieku s�uchaj�cy... Ano nic. Przeszed� zn�w tydzie�, przeszed� drugi. Co ono ch�opaczysko troch� porze�wieje w sobie, to zn�w mu tam kt�ry oczy owym Cyganem wykluje, to zn�w m�j Ustim nie je, nie pije, od ludzi ucieka, a po k�tach p�acze tak, �e w tych �zach swoich umy� by si� m�g�. Oj, nie daj Bo�e takiego �ycia nikomu! A ona kowalicha r�wno musia�a syna tego bardzo mi�owa�, bo co i raz to do niego zabiega�a, to mu p��tniank� przynios�a, to now� koszul�, a to posilenie jakie... Ale si� z ch�opakiem nigdy zobaczy� nie mog�a, bo jak tylko zas�ysza�, �e matka, tak ucieka� w ostatnie k�ty, dziw, �e si� pod ziemi� nie wkr�ci�. Dopiero� kiedy odesz�a, to w pole jak zapomnia�y lecia� i po swojemu wo�a�: "mamo! mamo!" A jedzenia, co przynios�a, to nigdy nie tkn��, ani tego obleczenia na siebie nie bra�... Obdar� si�, ob�achmani�, a nie bra�. A ta �orota to go tak zjad�a, zniszczy�a, �e chodzi� jak ten cie�, sam sobie niepodobny, sk�ra tylko a ko�ci. A te oczy to mu si� tak �wieci�y, jak to pr�chno le�ne. To insze ch�opaki id� w �wi�to do ko�cio�a, a potem do karczmy na ta�ce albo w kr�ga graj�, albo tam jakie nieb�d� przepowiadki gadaj�, a on nic. Ani jemu pacierz w g�owie, ani kompanija, tylko si� z tym swoim �alem jak z wilkiem mocuje, od ludzi stroni�cy. nijakiego pocieszenia nie szukaj�cy. Przychodzi�a matka - �le; przesta�a przychodzi� - jeszcze gorzej. Ten cier� kol�cy wi�cej w sobie miazgi ma ni�eli on cia�a. Dziw, mu te ko�ci sk�ry nie przebij�. Mocowa�o si� tak ono ch�opaczysko w sobie, mocowa�o, a� te� pod jesie� jako� wzi�o si� i utopi�o, nie mog�cy zwyci�y� tej swojej �a�o�ci. Ano, dobyli go ta koniarki dr�gami z onej wody, zjecha�a komisyja, opisa�a, co i jak. i dobrze. Z pi�� dni to ta by�o tego rejwachu, a� go te� i pochowali na rozstaju pod lasem w nie �wi�conej ziemi, zwyczajnie, jak takiego samozb�jnika, co sam sobie �mier� robi....
jaro29-66