Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. To nie mogło się dziać naprawdę. Luke był chyba namądrzejszym facetem pod słońcem a wygadywał jakieś kompletne bzdury.
- Nie mogę wrócić? Jak to nie mogę wrócić?
Westchnął ciężko i pogładził mnie po plecach.
- Gerrit był u mnie jakiś czas temu. Rada postanowiła niezwłocznie wszcząć poszukiwania tego czegoś, co w ich przekonaniu weszło przez przejście. Czyli ciebie.
Zamrugałam ze zdziwienia.
- Chcesz powiedzieć, że będą mnie szukać po tej stronie?
Przed oczami natychmiast stanęła mi mroczna wizja najeźdźców z innego wymiaru niszczących wszystko na czym tak mi zależało. – Zaraz, chwileczkę! Przecież oni nie mają pojęcia, że to ja skorzystałam z przejścia – ciągnęłam rozgorączkowanym tonem. – Nikt mnie nie widział, a z tego co mówiłeś wynika, że nawet Gerrit niczego nie wyczuł!
Między ciemnymi brwiami Luke’a pojawiła się pionowa zmarszczka.
- To jest właśnie nasz kolejny problem.
Po jego twarzy przemknął cień niepokoju.
- A dokładnie?
Przyglądał mi się badawczo, zupełnie jakby oceniał czy powiem prawdę czy skłamię.
- Jesteś pewna, że nie dysponujesz żadnym ukrytym... darem?
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Przysunął twarz do mojej twarzy.
- Jesteś pewna na sto procent, że to nie ty otworzyłaś przejście? – napięcie w jego głosie było namacalne i dowodziło, że Luke wcale nie żartuje. Mimo to nie potrafiłam powstrzymać się głupich uwag.
- A niby jak miałabym to zrobić? Pstryknąć palcami? – spytałam, w ostatniej chwili opanowując odruch roześmiania mu się w twarz. Co za niedorzeczny pomysł!
- Lilly, skup się. Musisz mi powiedzieć prawdę – kobaltowe oczy śledziły każdy mój ruch. – Co się stało tamtego wieczora? O czym myślałaś zanim zobaczyłaś przejście?
Próbowałam sobie przypomnieć, co wtedy zaszło, co nie było takie łatwe, bo miałam wrażenie jakby to wszystko działo się całe wieki temu.
- Byłam zmęczona więc postanowiłam odpocząć chwilę w swoim starym dziecinnym pokoju – mówiłam powoli starając się niczego nie przeoczyć. – Potem usiadłam na łóżku, zamyśliłam się i po sekundzie przejście już tam było.
Luke przygryzł wargę i zastanawiał się nad czymś głęboko. Potem jego oczy rozwarły się szeroko w wyrazie bezgranicznego zdumienia. Złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął.
- Chyba oszalałem, ale to jedyne co przychodzi mi do głowy. O czym myślałaś tuż przed otwarciem się przejścia? – w jego granatowych tęczówkach odbijała się mieszanina podekscytowania i lęku.
- Myslałam o tym, że mam dość tkwienia w swoim bezsensownym związku i rozpaczliwie potrzebowałam zmiany. Modliłam się o jakiś cud – powiedziałam ze ściśniętym gardłem. Trudno było mi się przyznać przed nim do czegoś takiego.
- Wygląda na to, że Bóg cię wysłuchał – odparł Luke, szczerząc zęby w uśmiechu. – Do cholery, masz pojęcie co zrobiłaś? – z niedowierzaniam wpatrywał się w moją twarz. – Wypowiedziałaś życzenie!
Odwzajemniłam uśmiech nie mając zielonego pojęcia o co mu chodzi.
- Życzenie? Coś na zasadzie złotej rybki?
Roześmiał się, czule gładząc mnie po policzku.
- Można to tak ująć. Posłuchaj, w strukturze świata znajdują się punkty o wzmożonej aktywności. Powstają tam, gdzie zagęszczenie mocy jest największe. Czasami na skutek jakiegoś zewnętrznego czynnika dochodzi do jej rozładowania.
Szczęka mi opadła z wrażenia.
- I chcesz powiedzieć, że moja prośba podziałała na tę moc jak katalizator?!
- Tylko pod warunkiem, że była wystarczająco silnie umotywowana targającymi tobą emocjami. I dlatego, że taka opcja wchodzi w grę jedynie, gdy ktoś, kto wypowiada życzenie, jest obdarzony wystarczająco dużą ilością mocy. Wiesz co to oznacza? – podekscytowanie w jego głosie sięgnęło zenitu.
Świadomość tego co zaraz powie odbierała mi zdolność logicznego myślenia. To było tak niewiarygodne, że nie miało prawa istnieć.
- Że możesz podróżować między wymiarami za każdym razem, gdy najdzie cię na to ochota!
Zamurowało mnie na sekundę. Wpatrywaliśmy się w siebie ogłuszeni możliwościami, jakie się przed nami otworzyły.
- To znaczy, że zmarnowałam cały tydzień zamartwiając się tym czy się jeszcze kiedykolwiek spotkamy, podczas gdy tak naprawdę już dawno mogłam do ciebie wrócić!
- Teoretycznie tak – zaczął – pod warunkiem, że potrafisz zlokalizować takie punkty.
Moje podekscytowanie osłabło.
- Tego nie potrafię. Nawet nie wiedziałabym, jak się za to zabrać – nie umiałam ukryć rozczarowania w swoim głosie. Luke to zauważył i spoważniał.
- Jest jeden sposób – powiedział powoli, patrząc na swoje dłonie.
Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Czemu wcześniej tego nie powiedział?
- Naprawdę? Co mam zrobić?
Spojrzał na mnie z uśmiechem, którego mogłam się domyślać.
- Ty? Nic.
- Wobec tego kto?
Potarł w zamyśleniu skroń.
- Ja.
Nadal nie rozumiałam czemu przybrał taki dziwny wyraz twarzy. Jakby nie bardzo podobało mu się to co miał zaraz powiedzieć.
- Musiałbym zrobić jeszcze jeden tatuaż.
Zaniemówiłam uświadomiwszy sobie co to oznaczało.
- Jak duży?
Wzruszył ramionami.
- Połowa ręki, od łokcia po nadgarstek.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc.
- Nie możesz tego zrobić! – wykrztusiłam w końcu.
Kobaltowe oczy patrzyły w skupieniu.
- Ależ oczywiście, że mogę – w głosie Luke’a pobrzmiewała determinacja.
- Zwariowałeś? – złapałam go za ramiona. – Dobrze wiem przez co musiałbyś znowu przejść! Przez ten cholerny gwiezdny pył i masę potwornego bólu! Zapomnij, nigdy się na to nie zgodzę!
Uśmiechnął się lekko.
- Mówisz zupełnie tak, jakbym miał od tego umrzeć. Spokojnie, nic mi się nie stanie.
- Jak to nic? – byłam kompletnie wytrącona z równowagi. Na samą myśl o cierpieniach przez które musiałby przejść Luke zrobiło mi się niedobrze. – Nie pozwalam ci na zrobienie tego głupiego tatuażu, słyszysz?!
Wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem a potem roześmiał.
- Zachowujesz się jak nadopiekuńcza matka! W dodatku nieznośnie zaborcza!
Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Moje oczy ciskały gromy.
- Po moim trupie! – krzyknęłam, co tylko powiekszyło jego uśmiech.
- Obawiam się, że to niedługo może być prawda – odparł – jeśli nie znajdziemy innego sposobu na ucieczkę niż ten.
- Na pewno jest jakiś inny sposób – uparłam się – który oszczędzi ci niepotrzebnego bólu.
- Kochanie, bardzo bym chciał żeby tak było ale dobrze wiesz, że nie mamy innego wyjścia. Odwiedzę starego znajomego, który jest mi winien przysługę i zrobię ten tatuaż tak szybko, jak tylko się da, obiecuję – szepnął z twarzą ukrytą w moich włosach.
Otworzyłam usta do kolejnego sprzeciwu ale w końcu dałam za wygraną. Może to rzeczywiście było jedyne wyjście? Gdybym miała do wyboru pozwolić mu się dla mnie torturować lub samej dać pół ręki do wytatuażowania, zrobiłabym to drugie. Teraz nie było już nic czego nie mogłam dla niego zrobić.
Mogłam więc tylko siedzieć i ściskać jego szczupłe plecy, głaskać po napiętych mięśniach ramion i starać się powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Wtedy Kitty zaczęła cicho pomiaukiwać. Luke wyswobodził się z moich objęć i przytrzymał moją twarz w dłoniach.
- Muszę już iść, przejście się zamyka.
Skinęłam wolno głową, gdy dotarł do mnie sens jego słów. W moim sercu coś pękło z trzaskiem i zalała mnie fala przytłaczającego bólu i tęsknoty. Luke przesunął palcem po moich sinych ustach, w ślad z nim podążyły jego ciepłe wargi. Kitty ze zniecierpliwieniem drapała pazurkami o deski.
- Nie bój się – powiedział. – Wrócę tu.
Powrót do domu okazał się bardziej bolesny niż mogłem przypuszczać. Gdy tylko bez przeszkód udało mi się przedostać do wymiaru Lilly, gdy tylko ją zobaczyłem i dotknąłem, krwawa dziura w moim sercu znikła bez śladu, jakby nigdy jej tam nie było. Jednak widok Lilly, jej wychudzonej twarzy, zamglonych, jakby nieobecnych oczu, ust z których odpłynęła chyba cała krew, drobnych, lodowato zimnych w dotyku dłoni i stóp sprawił, że poczułem się jeszcze gorzej, a na świeżo zasklepionej ranie pojawiły się drobne, bolesne pęknięcia. Pierwszy raz od dłuższego czasu tak bardzo mi na kimś zależało.
W parę godzin po powrocie umówiłem się z owym wspomnianym znajomym, Phoenixem, na zrobienie tatuażu. Podczas rozmowy nie wykazał zbytniego zdziwienia moją prośbą, która mogła się wydać dość niecodzienna, skoro mimo wielu przydatnych umiejętności nie posiadałem tej służącej do przenikania wymiarów. Jednak biorąc pod uwagę to gdzie wcześniej pracowałem i moje wysokie pochodzenie, Phoenix mógł po prostu stwierdzić, że albo robię to z nudów albo kompletnie oszalałem. Tak czy inaczej, zgodził się. Zapewne przyczyniła się do tego okrągła sumka, którą miał dostać w zamian.
Gdy na drugi dzień zjawiłem się w drzwiach jego warsztatu, zastałem go mieszającego coś powoli w żeliwnym tyglu i i wybierającego srebrne igły o różnej grubości.
- Cześć, stary – wyciągnął prawą rękę na powitanie pozwalając igłom lewitować w powietrzu.
- Cześć, Nix – odwzajemniłem uścisk jego mocnej ręki. Phoenix wyglądał zupełnie jak żywa reklama swojego warsztatu. Miał na sobie czarne spodnie i podkoszulek, który odsłaniał jego wyrzeźbione ramiona, pokryte zawiłymi wzorami i rysunkami. Wszystkie jego tatuaże były smoliście czarne, co komponowało się z jego czarnymi krótkimi włosami i opaloną skórą. Niesamowicie kontrastowały ze złocistymi tęczówkami jego oczu.
Odkrył w sobie zamiłowanie do pięknych wzorów wytrawianych na skórze za pomocą kolorowego gwiezdnego pyłu gdy miał zaledwie dwadzieścia lat i tak już zostało. Z pochodzenia arystokrata, wywodzący się z tej samej grupy społecznej co ja, odciął się od rodziny i nie utrzymywał z nią żadnego kontaktu.
Był ode mnie starszy o całe dwieście czterdzieści sześć lat, co nie przeszkadzało mu zachowywać się czasami jak zupełnie nieodpowiedzialny młokos.
- Powiedz mi, Luke, co cię podkusiło żeby robić sobie tak cholernie skomplikowany i bolesny wzór? – Phoenix jak zwykle nie owijał w bawełnę. Zajęty swoimi tyglami z różnokolorowym pyłem wcale na mnie nie patrzył, ale ja zdawałem sobie sprawę, że po tylu latach doskonale wiedział kiedy ktoś kłamie. Tylko że o całej sprawie wiedziało już i tak za dużo osób a ja nie miałem ochoty wtajemniczać kolejnej.
- Nix, potraktuj to jak kolejne wyzwanie – powiedziałem wymijająco. – Jestem pewien, że nieczęsto miewasz okazję zrobić coś podobnego.
Phoenix uśmiechnął się pod nosem, pewny że pakuję się w jakies podejrzane sprawy. Gdy na mnie spojrzał, jego złote pojaśniały z uciechy. Przeklęty sukinsyn, pomyślałem, odwzajemniając uśmiech. Nix miał słabość do szaleńczych wybryków i skandali i od czasu do czasu sam pakował się w jakieś tarapaty wyłącznie po to by ubarwić swoją egzystencję. Uwielbiał niebezpieczeństwo i nigdy nie przepuszczał okazji, żeby prowokować los. Od razu powinienem był się domyślić, że jakikolwiek by nie był powód, dla którego zdecydowałem się na ten wariacki tatuaż, Nix poprze go w stu procentach.
- Dobra, to siadaj tu i dawaj rękę – wskazał fotel obok stolika zastawionego sprzętem. Podniósł do światła jedną z igieł, obejrzał ją dokładnie i załadował do cienkiej rurki z małym tłokiem zasysającym kolorowy pył. – Masz szczęście, że akurat ten wzór w całości wykonywany jest czarnym barwnikiem, bo inaczej ręka by ci odpadła w połowie zabiegu – mruknął przykładając końcówkę igły do prawego łokcia.
Po sekundzie wbił ją w wierzchnią warstwę skóry, po czym docisnął lekko palcem żeby weszła głębiej. Phoenix miał rację. Czarny barwnik nie był taki zły, choć miałem wrażenie jakby moją rękę zaatakowało stado wściekłych os i szerszeni. Musiałem zacisnąć zęby żeby nie wrzasnąć z bólu. Na skórze wykwitły krople krwi, ale znikły w chwili gdy Nix starł je kawałkiem materiału. Skupiony na swojej pracy Nix rysował kontury tak szybko na ile mu pozwalała moja zaciskająca się co chwila pięść. Po kilku godzinach, które wlokły się w nieskończoność, zobaczyłem na ręce zarys wzoru składającego się z czarnych wirujących płomieni, przypominających smoka pożerającego własny ogon. Nix zabrał się do wypełniania konturów. Załadował kolejną rurkę, zużytą igłę wyrzucił do kosza, założył nową i wbił ją w moje przedramię. Przygryzłem dolną wargę. Za żadne skarby świata nie chciałem przy nim krzyczeć.
Gdy po kolejnych trzech godzinach wypełniania i poprawiania konturów wyszedłem stamtąd słaniając się na nogach z powodu ogłuszającego bólu jaki promieniował w prawej ręce i dotarłem do domu, połknąłem na raz kilka tabletek żeby go choć trochę uśmierzyć. Na samą myśl, że będę tam musiał jutro wrócić zrobiło mi się niedobrze.
Wściekłe szerszenie pod skórą nic sobie nie robiły z mojej bezgłośnej prośby o jak najszybsze zakończenie tej męczarni. Dopóki mogły żądlić gdzie popadnie, nie przejmowały się zupełnie, że ledwie się hamuję przed posłaniem Nixa do wszystkich diabłów i odcięciem sobie prawej ręki. Nix widział ile mnie to wszystko kosztuje i starał się skończyć tatuaż najszybciej jak tylko potrafił. Po chwili nie czułem już bólu bo straciłem przytomność. Nix mi powiedział po tym jak udało mu się mnie obudzić.
- Skończyłeś? – zapytałem, zaciskając zęby. Spojrzałem na prawe przedramię. Czarne płomienie wirowały mi przed oczami. Zamknałem je na chwilę, żeby złapać oddech. Kręciło mi się w głowie.
Nix pokiwał głową.
- Pamiętaj, żeby tego nie drapać choćby nie wiem jaka ochota cię naszła. Inaczej musiałbym to poprawiać w nieskończoność.
Wzdrygnąłem się.
- Możesz być pewien, że nawet nie tknę tego palcem.
Rysunek na skórze dokuczał mi przez kilka następnych dni. Spędziłem je w swojej sypialni, nie ruszając się z łóżka. Ostatnim przejawem przytomności było ustawienie kilku misek z jedzeniem dla Kitty, żeby nie umierała z głodu podczas gdy jej pan będzie dogorywał w skłębionym stosie prześcieradeł.
Przez pierwszy dzień ból był nie do wytrzymania. Podarłem kilka poduszek a na drewnianym zagłówku zostawiłem niezliczone ślady zębów. Nie mogłem spać trawiony gorączką. Te pieprzone tatuaże miały swoją cenę. Bardzo słoną cenę. W umyśle ciągle pojawiała się i znikała wizja odpadającego od reszty ciała udręczonego ramienia, jak w jakimś kalejdoskopie. Majaczyłem coś bez sensu i przeklinałem wszystko i wszystkich za cierpienie jakiego musiałem doświadczać.
Lilly miała rację. Powiedziała że będzie boleć i bolało. Jak cholera. Drugi dzień poświęciłem na zastanawianie się, czy bolało by jeszcze bardziej, gdybym w końcu odgryzł sobie ramię. Jak zraniony wilk czy inne zwierzę. Dopiero na trzeci dzień ból jakby zelżał. Wściekły rój szerszeni uspokoił się na tyle, że zacząłem normalnie oddychać i powoli otworzyłem powieki, przygotowując się na światło poranka. Lśniące rozbryzgi zatańczyły mi przed oczami i musiałem je czym prędzej zamknąć. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że przez dwa dni żyłem w kompletnej ciemności.
Strasznie chciało mi się pić ale wątpiłem czy uda mi się chociaż przez sekundę ustać na nogach. Postanowiłem zaryzykować. Zwlokłem się na podłogę, starając się nie urazić prawej ręki, i na kolanach doczołgałem do łazienki. Lodowata kranówa smakowała jak najdroższy koniak. Milimetr po milimetrze zacząłem się podciągać do góry. Gdy wreszcie udało mi się stanąć na chwiejnych nogach, miałem wrażenie jakbym nie używał ich co najmniej od pięciu lat.
A to, co zobaczyłem w wiszącym nad umywalką lustrze sprawiło, że skrzywiłem się z obrzydzenia. Luke, ale z ciebie cholerny męczennik, warknąłem sam na siebie, pocierając lewą ręką zarośnięty policzek. Nic tylko straszyć w lochach z takim wyglądem.
Zerknąłem na tatuaż. Czarny smok z płomieni okręcał się dookoła ręki od łokcia po nadgarstek. Tuż nad nim widniała cienka bransoletka wyrysowana niebieskim tuszem. Przypomniałem sobie przez jakie przeszedłem piekło kiedy Nix mi ją tatuował. W porównaniu do czarnego gwiezdnego pyłu, niebieski wywoływał ból taki jak po poparzeniu kwasem. Nie mogłem się nadziwić, że taka cienka kreska sprawiła, że darłem się jak opętany. Pamiętam, jak Nix musiał mnie przywiązać do fotela żebym przestał się rzucać.
Czarny barwnik w porównaniu do niebieskiego był o niebo lepszy.
Poranek czwartego dnia przyniósł wreszcie uwolnienie od roju os buszujących pod skórą. Obudziłem się przed południem nie czując zupełnie nic. Ulga była tak wielka, że nie mogłem powstrzymać się od radosnego śmiechu. Usiadłem na łóżku. Biorąc brak zawrotów głowy za dobrą monetę, poszedłem do kuchni, gdzie zastałem Kitty wyjadającą resztki z ostatniej miski. Otworzyłem nową puszkę i wrzuciłem do niej połowę zawartości. Kitty miauknęła z radości.
- Masz rację, mała, wszyscy w tym domu umierają z głodu – i jakby na potwierdzenie tych słów z mojego brzucha wydobyło się głośne burczenie.
Przeszukałem wszystkie szafki.
- Cholera... – mruknąłem.
Musztarda, paczka ryżu i spleśniały pomidor były wszystkim co w nich znalazłem. Najwyższy czas uzupełnić zapasy.
Po odejściu Luke’a stwierdziłam, że torturowanie się zadręczającą niepewnością, czy jeszcze tu wróci, nie ma najmniejszego sensu. Musiałam się wziąć w garść. Musiałam od czegoś zacząć. Najważniejsze to mieć jakiś punkt zaczepienia, z którego można wystartować. Coś co przywróci stały rytm i zapanuje nad chaosem.
Pomyślałam o takich rzeczach jak sprzątnięcie całego domu lub pożegnanie się z rodzicami ale doszłam do wniosku, że to na razie mnie przerasta. Po tygodniu wypłakiwania sobie oczu byłam zbyt wyczerpana żeby podjąć jakikolwiek wysiłek fizyczny. Zresztą, moja psychika też była w strzępach. Nie mogłabym teraz zobaczyć się z rodzicami i nie płakać. Po namyśle doszłam do wniosku, że najwyższy czas zająć się samą sobą.
Wygrzebałam się z pościeli i ruszyłam przez pokój zrzucając z siebie ubranie. W łazience nie mogłam powstrzymać głuchego jęku gdy uderzył we mnie gorący strumień wody, budzący do życia wszystkie mięśnie. Wyszorowałam się od stóp do głów, umyłam włosy a potem stałam chyba ze dwadzieścia minut dopóki nie skończyła się ciepła woda, czekając aż wszystko ze mnie spłynie. Czułam się jak nowo narodzona.
Potem w kuchni zajęłam się gotowaniem obiadu. Z rozpędu podlałam wszystkie kwiaty jakie były w domu. Niektóre zdążyły uschnąć więc bez żalu wyrzuciłam je do śmieci. Pochłaniając ogromny stek z ziemniakami zdążyłam się sobie dokładnie przyjrzeć w szklanych szybkach kuchennych szafek. To co w nich zobaczyłam nie napawało radością. Przeciwnie. Gdyby nie to, że w pomieszczeniu nie było nikogo poza mną, pomyślałabym że ta twarz należy do obcej osoby.
Ciekawe jak Luke zareagował na mój widok. Skrzywiłam się, rozdrażniona i rozśmieszona jednocześnie. Przynajmniej zachował trochę zdrowego rozsądku i powstrzymał się od komentarzy.
Westchnęłam, odsuwając od siebie pusty talerz. Zastanawiałam się co mógł teraz robić. Na pewno ten przeklęty tatuaż. Na moim czole pojawiła się pionowa zmarszczka świadcząca o zdenerwowaniu. Widziałam ją wyrażnie w odbiciu szklanych drzwiczek szafki. Zerwałam się z miejsca. Cholera jasna! Zamartwianie się i tak niczego by nie zmieniło, pomyślałam zaciskając pasek szlafroka. Jeden tydzień bezustannego martwienia się o Luke’a w zupełności mi wystarczał. On sam pewnie stłukłby mnie na kwaśne jabłko, gdyby dowiedział się, że myślę inaczej.
Na targu natknąłem się na Hafisa. Przyglądał się właśnie wykutemu ze stali sztyletowi zdobnemu w dwa niewielkie onyksy po obu stronach rękojeści. Kupiec podał swoją cenę a Hafis nawet nie mrugnął okiem i zapłacił, wprawiając handlarza w radosne osłupienie. Odwrócił się by odejść gdy nagle zauważył mnie w tłumie przechodniów.
- Lukas! – uśmiechnął się na mój widok. – Co słychać, stary? – obejrzał mnie dokładnie od stóp do głów. Jego wzrok zatrzymał się na mojej prawej ręce. Uniósł brwi w osłupieniu.
Zerknąłem na rękaw, który podjechał trochę do góry i dyskretnie go poprawiłem. Na twarzy Hafisa w dalszym ciągu malowało się kompletne zaskoczenie.
- Luke, czyś ty zwariował...? – szepnął, gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko siebie. Złapał mnie za lewe ramię i odciągnął w boczną uliczkę. Rozejrzał się podejrzliwie na wszystkie strony. Uliczka była zupełnie pusta, nie licząc kilku kotów walczących za sobą o resztki wygrzebane w śmieciach.
- Hafis, do cholery, puść mnie! – wyszarpnąłem rękę z jego żelaznego uścisku. – Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie mogę z całą premedytacją stwierdzić, że nie zwariowałem. I mogę cię zapewnić, że miałem bardzo ważny powód dla którego zdecydowałem się na ten durny tatuaż! – warknąłem rozzłoszczony.
Ciemne brwi Hafisa podjechały jeszcze wyżej.
- Jak żyję nie słyszałem jeszcze większej głupoty. Luke, kretynie, przecież każdy może to zobaczyć! – jęknął mój przyjaciel zbolałym głosem, zupełnie jakby przygotowywał się do odprawienia jakiegoś wyjątkowo długiego i śmiertelnie nudnego kazania.
- Do diabła, przecież nie będę łaził po ulicach i się z tym afiszował! – odpaliłem. – Daj mi pięć minut, to wszystko wyjaśnię.
Hafis rzucił mi mordercze spojrzenie.
- Masz trzydzieści sekund.
Opanowując chęć przyłożenia mu w szczękę, powiedziałem tylko:
- Nasza śmiertelniczka potrafi przenikać do innych wymiarów – zniżyłem głos do szeptu.
Hafisa jakby piorun strzelił.
- Co takiego...?!
- Słyszałeś – powiedziałem z satysfakcją obserwując jego reakcję.
Ręką wymacał stojącą za nim beczkę i aż usiadł z wrażenia.
- Do diabła, Luke, masz dziwny zwyczaj zawierania niecodziennych znajomości – stwierdził.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- Bardzo możliwe. Tylko pomyśl, co to może oznaczać.
W ciągu sekundy napięta twarz Hafisa wypogodziła się.
- Ty chyba nie mówisz poważnie – zdobył się na uśmiech. – Gdybyś spróbował poruszać się w ten sposób między wymiarami znaleźliby cię w ciągu paru godzin!
Nie przestawałem się do niego uśmiechać.
- Coś mi się wydaje, że na śmierć zapomniałeś o czymś, co znacznie ułatwi nam zmylenie ewentualnego pościgu – podrapałem się w brodę. – Czekaj, niech no tylko pomyślę, co to takiego... – udawałem, że nie pamiętam.
Ciemne oczy Hafisa rozszerzyły się z podniecenia. Zaczął mówić tak szybko, że ledwo go rozumiałem.
- Chodzi ci o tę moją bezużyteczną umiejętność? Cholera, Luke, przecież wiesz, że nigdy jej nie ćwiczyłem! Skąd ta pewność, że mi się uda? – zasypał mnie pytaniami. Wyczułem w jego głosie lekkie wahanie.
- Hafis, ty i ta twoja „bezużyteczna umiejętność”, jak to lubisz ją określać, to nasza jedyna szansa żeby nikt się nigdy o niczym nie dowiedział.
Poprawiłem sobie na plecach worek pełen jedzenia. Czas się zbierać.
- Gdybyś miał jakieś wątpliwości co do swojego talentu, to radzę ci, zgłoś się do Ciliana. On już będzie wiedział jak ci pomóc.
Pogrążony w zadumie Hafis nawet nie zauważył mojego odejścia.
Jakiś czas później, po obiedzie, wziąłem na ręce Kitty i skierowałem swoje kroki w stronę skąpanego w słońcu ogrodu na tyłach domu. Chciałem przemyśleć parę spraw w samotności. A nic tak nie poprawia myślenia, jak pełny żołądek i cień rozłożystej jabłoni, pod którą się wyciągnąłem. Leżąc na plecach, z ramionami założonymi pod głową, zastanawiałem się, jak to możliwe żeby los aż tak się do mnie uśmiechnął. Najpierw zabrał mi rodziców których co prawda znienawidziłem z wiekiem, ale w dalszym ciągu nimi byli. A teraz miałem Hafisa, mojego najlepszego i jedynego przyjaciela, szalonego Nixa i Ciliana czarodzieja.
I Lilly.
Zamknąłem oczy wsłuchując się w szum liści w koronach drzew. Byłem prawdziwym szczęściarzem. Byłem szczęśliwy. Po tylu latach pustki i osamotnienia, które mogłoby trwać w nieskończoność gdybym jej nie spotkał. Nie miało dla mnie znaczenia to, że nie zdażylismy się jeszcze poznać. Będziemy na to mieli całe życie.
Bez żadnego ostrzeżenia cierń uwierający moje serce poruszył się niespokojnie, przypominając mi o czymś, co przeoczyłem. Wiatr szumiał spokojnie poruszając drobnymi listkami a moje serce znów przemieniło się w krwawą miazgę.
Przyznaj się, Luke, znów zapomniałeś. Całe jej życie żeby się poznać. Nie twoje.
- Co ty tu robisz? – Joan gapiła się na mnie podczas gdy ja przetrząsałam swoje biurko w poszukiwaniu wszystkiego co miało dla mnie jakąś wartość.
Kartonowe pudło, do którego je wrzucałam, stało na podłodze przy krześle. Joan go nie dostrzegła więc nie miała pojęcia po co tu przyszłam.
- Chcesz wrócić do pracy? – w jej głosie pojawiła się nadzieja pomieszana z niedowierzaniem.
Nie mogłam powstrzymać złośliwego uśmieszku, który wypłynął mi na twarz, gdy tak stałam do niej odwrócona plecami i przetrząsałam szuflady. Po dwóch tygodniach jakie upłynęły od mojej rezygnacji, nikt nie pofatygował się żeby wysłać pocztą moje rzeczy. Widocznie Joan uznała, że kiedy już się uspokoję i rozum mi wróci to znów zapragnę powrócić na swoje stare stanowisko. Byłam pewna na sto procent, że właśnie taka myśl kołatała jej teraz po głowie. A wszystko dlatego, że jeszcze nie zauważyła pudła na podłodze.
Odwróciłam się do niej, nie mogąc ciągle ignorować jej pytań.
- Nie, Joan, nie chcę – powiedziałam.
Joan wpatrywała się we mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem. Przesunęłam w jej stronę kar...
EricaNorthman