MEG CABOT
Dla Benjamina
Serdecznie dziękuję Jennifer Brown,
Laurze Langlie, Abigail McAden
i Ingrid van der Leeden
Mgła. To wszystko, co widzę. Tylko mgłę, jaka co rano napływa znad zatoki, sącząc się przez okna mojej sypialni i ogarniając zimnymi mackami podłogę...
Tyle że tutaj nie ma okien, ani nawet podłogi. Jestem w korytarzu z rzędami drzwi po bokach. Nad głową nie mam sufitu, tylko lśniące lodowato gwiazdy na atramentowo czarnym niebie. Długi korytarz zamkniętych drzwi wydaje się ciągnąć w nieskończoność we wszystkie strony.
A teraz biegnę. Biegnę korytarzem, mgła czepia się moich nóg, drzwi po bokach stają się rozmazaną plamą. Wiem, że otwieranie którychkolwiek z nich nie ma sensu. Nie znajdę za nimi żadnej pomocy. Muszę się wydostać z tego miejsca, ale nie jestem w stanie tego zrobić, ponieważ korytarz wciąż się wydłuża w ciemności, spowity gęstą, białą mgłą...
Nagle już nie jestem sama we mgle .Jest ze mną Jesse, trzyma mnie za rękę. Nie wiem, czy sprawia to ciepło jego palców, czy serdeczny uśmiech, ale strach znika i jestem pewna, że wszystko będzie dobrze.
Przynajmniej do chwili, kiedy okazuje się, że Jesse jest tak samo zagubiony jak ja. Teraz nawet to, że moja dłoń spoczywa w jego dłoni, nie tłumi narastającej we mnie paniki.
Ale zaraz. Ktoś idzie w naszą stroną, wysoka postać, brodząca we mgle. Gwałtowny rytm serca - jedyny dźwięk, jaki słyszę w martwej ciszy tego miejsca, z wyjątkiem własnego oddechu - uspokaja się nieco. Pomoc. Nareszcie pomoc.
Kiedy mgła się rozstępuje i rozpoznaję twarz osoby przed nami, serce zaczyna mi bić jeszcze szybciej niż przedtem. Ponieważ wiem, że on nam nie pomoże. Wiem, że nie kiwnie dla nas palcem.
Śmieje się.
A potem znowu jestem sama, tylko tym razem znika podłoga pode mną. Znikają drzwi, a ja chwieję się nad krawędzią przepaści tak głębokiej, że nie widzę jej dna. Mgła wiruje wokół mnie, wlewając się do przepaści, jakby usiłując pociągnąć mnie za sobą. Wymachuję rozpaczliwie rękami, żeby nie spaść, żeby się czegoś chwycić.
Ale nie ma się czego chwycić. W następnej sekundzie popycha mnie jakaś niewidzialna ręka.
Spadam.
- No, no, no - odezwał się wyraźnie męski głos za moimi plecami. - Czyż to nie Susannah Simon? Dobrze, nie chcę nikogo oszukiwać. Kiedy odzywa się do mnie przystojny chłopak - a taki miły głos musiał należeć do chłopaka, na którego przyjemnie było patrzeć; wskazywała na to pewność siebie zawarta w tym „no, no, no” oraz pieszczotliwy ton, jakim wymówił moje imię - robi to na mnie wrażenie. To silniejsze ode mnie. W końcu jestem szesnastoletnią dziewczyną. Moje życie nie może się obracać wyłącznie wokół najnowszych wzorów na strojach Lilly Pulitzer oraz wynalazków Bobbi Brown w dziedzinie pomadek do ust.
No więc przyznaję, mimo że mam chłopaka - chociaż może to za wiele powiedziane - spoglądając na przystojniaka, który mnie zaczepił, lekko potrząsnęłam włosami. Dlaczego nie? W końcu biorąc pod uwagę wszystkie kosmetyki, które w nie wtarłam dziś rano dla uczczenia pierwszego dnia trzeciej klasy, miałam świetną fryzurę. I nieważne, że morska mgła była przyczyną artystycznego nieładu na mojej głowie.
Potrząsnęłam kasztanowymi lokami, po czym odwróciłam się, by stwierdzić, że przystojniaczek, który zawołał mnie po imieniu, nie był akurat osobą, którą miałabym ochotę zobaczyć. W gruncie rzeczy bałam się go jak własnej śmierci.
Chyba wyczytał strach w moich oczach, starannie umalowanych za pomocą nowiutkiego cienia do powiek o nazwie Mocha Mist, bo uśmiech na jego przystojnej twarzy uległ lekkiemu skrzywieniu.
- Suze - odezwał się karcąco. Nawet mgła nie zdołała przyćmić blasku jego niesfornie pokręconych ciemnych włosów. Zęby w zestawieniu z opalenizną tenisisty lśniły bielą. - Oto ja, przestraszone dziecko pierwszy dzień w nowej szkole, a ty mi nawet nie powiesz „cześć”? To tak się traktuje starego kumpla?
Gapiłam się na niego, niezdolna wykrztusić słowa. Nie da się nic powiedzieć, kiedy usta wysychają... jak budynek z wypalanej cegły, przed którym właśnie staliśmy.
Co on tutaj robił? Skąd się tu wziął?
Problem w tym, że nie mogłam pójść za pierwszym odruchem i uciec z krzykiem. Widok nienagannie ubranej dziewczyny, takiej jak ja, uciekającej z wrzaskiem przed siedemnastolatkiem wzbudziłby niewątpliwie zainteresowanie. Tak długo udawało mi się ukrywać swój szczególny talent przed rówieśnikami, że nie zamierzałam zdradzić go teraz, nawet jeśli byłam - a możecie mi wierzyć, że byłam - śmiertelnie przerażona.
Nawet jeśli nie mogłam uciec z krzykiem, to z pewnością mogłam przejść obok niego bez słowa, dumna i blada, mając nadzieję, że nie zorientuje się, co się za tą dumą tak naprawdę kryje.
Nie wiem, czy wyczuł mój strach. Nie spodobało mu się jednak, że odgrywam primadonnę. Uniósł rękę, kiedy usiłowałam go minąć, i w następnej chwili jego palce trzymały moje ramię jak w imadle.
Mogłam, rzecz jasna, odwinąć się i go palnąć. Nie na darmo zyskałam w poprzedniej szkole, w Brooklynie, tytuł Damskiego Łamignata.
Ten rok chciałam jednak zacząć jak należy - w Mocha Mist i w nowych szortach z Klubu Monaco (w połączeniu z różowym bliźniakiem, który nabyłam za grosze w Benettonie na Pacific Grove) - a nie od bójki. Co by pomyśleli moi szkolni koledzy i koleżanki - a kręcili się wokół, rzucając od czasu do czasu „cześć, Suze” oraz komplementy na temat mojego wyszukanego stroju - gdybym rzuciła się z pięściami na nowego ucznia?
Poza tym nie mogłam pozbyć się myśli, że gdybym mu dołożyła, nie omieszkałby mi oddać.
W jakiś sposób udało mi się odzyskać głos. Miałam tylko nadzieję, że nie zauważy jego drżenia.
- Puść moją rękę - powiedziałam.
- Suze - odparł. Uśmiechał się nadal, ale wyraz jego twarzy i ton głosu wskazywały na to, że domyślił się, co jest grane. - O co chodzi? Nie wydajesz się specjalnie uszczęśliwiona moim widokiem.
- Nadal trzymasz moją rękę - przypomniałam mu. Przez jedwabny rękaw czułam chłód jego palców, wydawał się nie tylko nienaturalnie silny, ale do tego zimnokrwisty.
Odsunął rę...
ewka1211