Anomia sovietica.doc

(1023 KB) Pobierz
Moralność a władza - dlaczego można rządzić ludźmi niegodnymi metodami I

Moralność a władza - dlaczego można rządzić ludźmi niegodnymi metodami I

Marek Kosewski :: Nauka :: 7 lipca 2006, 12:03

Dr hab. Marek Kosewski

Profesor Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie
Moralność a władza - dlaczego można rządzić ludźmi niegodnymi metodami
Część I

 

Wstęp

Nie sposób zrozumieć i rozważać zachodzących w Polsce przemian systemu ekonomicznego bez odwołania się do sfery wartości i szerzej pojmowanej moralności. Jest to najważniejszy element "współczynnika humanistycznego" sterowania zmianami zachodzącymi w kraju, który będzie miał wpływ nie tylko na przebieg reformy gospodarczej, lecz i na ostateczny kształt ustroju społeczno - ekonomicznego, który się z niej wyłoni.

 

Do pracy ludzie idą nie tylko zarabiać pieniądze. Świadczenie pracy zawsze miało i ma swój wymiar moralny i tym samym godnościowy. Jeśli wartości nie regulują zachowania pracownika, a praca traci swoje moralne, godnościowe znaczenie, zarządzanie pracownikami odbywa się tylko metodą kija i marchewki.  Tą drogą jednak zwiększać można z trudem wyłącznie ilość pracy miernej jakości. Można więc masowo kopać równe rowy, lecz okna już wyjdą nieszczelne. W porównaniu z poważnymi inwestorami zagranicznymi wnoszącymi ze sobą kulturę zarządzania jakością i zrozumienie, czym jest społeczny kapitał przedsiębiorstwa, polscy inwestorzy i menadżerowie często jeszcze uważają, że wystarczy zainwestować w technologię i podnieść sprawność operowania kijem i marchewką wobec pracowników, aby uzyskać wynik ekonomiczny zapewniający konkurencyjną jakość. Tymczasem jakość każdej wyżej zorganizowanej pracy zależy nie od kontroli, lecz od samokontroli pracowników. Tego zaś się nie osiągnie bez uruchomienia innego typu motywacji do pracy, bez przywrócenia wartościom należnego im miejsca w procesie pracy. W świadomości wielu przedsiębiorców nie powstało jeszcze zrozumienie konieczności inwestowania w zmianę postaw pracowniczych, a polscy menadżerowie - poza nielicznymi jeszcze wyjątkami - nie widzą związku pomiędzy powszechnie cenionymi wartościami, misją firmy, poczuciem godności pracowników a wynikiem ekonomicznym. Dlatego pracownicy często traktują dalej swoją firmę tak, jak w realnym socjaliźmie - jako miejsce z którego należy wyrwać jak najwięcej osobistych korzyści, jak najmniej wkładając w to pracy i wysiłku.

 

To samo dotyczy rządzenia obywatelami - w życiu publicznym zachowaniem obywateli rządzą te same prawidłowości.

 

 

Anomia Sovietica

Likwidacja polityczno społecznego systemu „realnego socjalizmu" w europejskich krajach znajdujących się w jałtańskiej strefie „strategicznych interesów ZSRR" pozostawiła po sobie poza zrujnowaną gospodarką, równie zrujnowaną moralną infrastrukturę tych społeczeństw. Zjawisko to, które nazywam „anomia sovietica", w interesującym nas tutaj zakresie wyraża się zanikiem moralnego znaczenia przypisywanego pracy i destrukcją etosów profesjonalnych, których wiele było dobrze wykształconych w Polsce już na początku XX wieku. Etosy te uległy w okresie 1948 - 1989 albo znacznej erozji (np.adwokaci, lekarze) albo prawie całkowitej destrukcji (np. urzędnicy państwowi, kolejarze).

 

Jaka byłą tego przyczyna? Za najważniejszą mam „ekstensywny" styl rządzenia, ignorujący wartości i potrzebę godności jako konstytutywne składniki kondycji ludzkiej.

 

 

Produktem tego jest specyficzny stan społecznych i psychologicznych mechanizmów godnościowej regulacji zachowania, który Józef Tischner nazwał homo sovieticus. Postawy ludzkie i kultura nie zmieniają się tak szybko jak warunki społeczno - ekonomiczne, stąd też warto rozwinąć w zarysie tę myśl, ponieważ dobrze oddaje ona kontekst, w jakim lokują się problemy etyki pracowniczej, a w tym etyki pracy „ludzi władzy". Wirus Anomia Sovietica zaatakował przede wszystkim moralność pracy. Dlatego w Polsce w okresie gierkowskim pomimo importu technologii nie osiągnięto wysokiej jakości produktów przedsiębiorstw socjalistycznych, a socjalistyczna gospodarka nie potrafiła skutecznie konkurować na wolnym rynku. Mechanizm tego jest prosty, i niewiele ma wspólnego ze sztywnością centralnego planowania, a znacznie więcej z wyrugowaniem przez anomię wartości z procesu pracy, i szerzej z życia publicznego.

 

Zanim przejdę do szczegółow jak to się stało, winien jestem czytelnikowi kilka wyjaśnień używanych terminów i psychologiczno - społecznych procesów tworzących anomię społeczną.

Prawidłowości zachowania się ludzi w sytuacjach pokusy.

Spojrzyjmy na opisane problemy z punktu widzenia społeczno - psychologicznych mechanizmów godnościowej regulacji zachowania. Przez wartości rozumieć będziemy wzorce zachowania powodujące, że przypisujemy dodatnią, większą lub mniejszą „wartość" osobie działającej. Dla terminologicznej jasności lepiej jest mówić o „godności" osoby dokonującej czynu zgodnego z wartościami. Pewne minimum godności ma się zagwarantowane z tytułu bycia człowiekiem, na więcej trzeba sobie zasłużyć uczynkami. Pozostawmy na uboczu problemy filozoficzne i religijne, w tym pytanie, czy człowiek może trafnie „wyczuć", co jest i co nie jest wartością, czy istnieją wartości absolutne, „naturalne" dążenie do nich i „naturalna" ich hierarchia. Zajmijmy się wartościami osobiście cenionymi przez ludzi, uwewnętrznionymi i z przekonaniem przez nich podtrzymywanymi oraz wartościami niesionymi przez kulturę społeczności lub małej grupy jako wzory godnego postępowania. Wartościami w proponowanym ujęciu nie będą więc cele ludzkich dążeń - np. dziecko, ojczyzna - lecz wzorce zachowania: miłość do dziecka, patriotyzm, solidarność, uczciwość, sprawiedliwość, odwaga, rozsądek, odpowiedzialność, rozwaga, racjonalność, etc. „Godność własna" jednostki zależy w opinii otoczenia od tego, czy tych wzorców przestrzega.  Jej „poczucie własnej godności" jest z kolei subiektywnym wskaźnikiem zaspokojenia  „potrzeby godności", rodzącej się u człowieka wraz z kształtowanym przez socjalizację i kulturę obrazem własnego „Ja".

 

Co to znaczy, że mamy do czynienia z „porządnym człowiekiem", który ceni sobie uczciwość, rozsądek, odpowiedzialność, rozwagę, racjonalność, patriotyzm, sprawiedliwość i inne powszechniki wartości, że je uwewnętrznił i traktuje jako swoje własne? Są cztery cechy „porządnego" człowieka:

 

ceni sobie zestaw kilkunastu elementarnych, powszechnie cenionych wartości, uważa je za ważne i godne poparcia,

 

opisuje się nimi, we własnej ocenie ma „przymioty" odpowiadające tym wartościom - mówiąc krótko, „jest porządnym, odpowiedzialnym, uczciwym, rzetelnym, etc." człowiekiem

 

jest taki w ocenie najbliższej rodziny,

 

jest „człowiekiem wartości" w ocenie życzliwych mu przyjaciół, kolegów, sąsiadów, etc.

 

Każdy ma także wrogów, którzy uważają inaczej - i jest to całkiem zrozumiałe. W promieniu kilometra od każdego z nas trudno jest znaleźć kogoś, kto nie spełniałby opisanych wyżej kryteriów bycia „porządnym człowiekiem", a jednocześnie trudno jest znaleźć kogoś, kto tych wartości nie narusza. Jak to można wytłumaczyć prawidłowości?

 

Zacznijmy od najprostszej pułapki godnościowej, w jaką najczęściej ludzie wpadają - od sytuacji pokusy. Pokusa to nie jest jakaś duża i atrakcyjna korzyść do wzięcia, lecz sytuacja w której osiągnięcie jakiejś korzyści jest sprzeczne z osobiście znaczącą wartością. Korzyściami są nie tylko podstawowe potrzeby organizmu - jedzenia, picia, unikania bólu, seks, etc. - lecz także ich pochodne, tworzone w procesie warunkowania. Powstają w ten sposób różne rodzaje korzyści, do których dążenie jest samo w sobie czymś naturalnym i nie jest niczym dobrym ani złym. Dopiero wchodząc w konflikt z cenionymi wartościami korzyści mogą tworzyć różne rodzaje sytuacji pokusy - w ten sposób powstaje pokusa pieniędzy, jakiegoś stanowiska, etc.

 

 

Ludzie dojrzali stale śledzą relację tego „jaki jestem?" z tym „co zrobiłem?". Wytworzone wyobrażenie własnych przymiotów jest konfrontowane z uczynkami. Jeśli powstaje niezgodność, rodzi się szczególna postać dysonansu poznawczego - dysonans godnościowy. Każdy dysonans poznawczy domaga się redukcji, w szczególności dotyczy to dysonansu godnościowego. Jest on bowiem dolegliwym przeżyciem, obniża poczucie własnej wartości, zagraża potrzebie godności własnej, którą posiada każdy człowiek

 

Jak powstaje wiarygodność usprawiedliwień?

Kuszenie człowieka do złego (i korzystnego) uczynku polega na stawianiu go w sytuacji pokusy i podsuwaniu mu usprawiedliwień - rzecz w tym, aby zechciał uznać je za wiarygodne. Jeśli zrobimy to nieumiejętnie, po korzyści nie będzie mógł sięgnąć, bo psychologiczna bariera z dysonansu godnościowego będzie za wysoka.

 

Do redukcji dysonansu godnościowego najczęściej stosowane są usprawiedliwienia. Rozróżniamy dwa ich rodzaje, w zależności od sposobu, w jaki nabierają zdolności do redukcji dysonansów godnościowych - racjonalizacje i usprawiedliwienia uzgadniane społecznie.

 

Racjonalizacje

Samousprawiedliwienia - lub inaczej racjonalizacje -  są to np. tłumaczenia w rodzaju: „ to były kwaśne winogrona", „nie ma czego żałować", „w tej sytuacji nie mogłem postąpić inaczej", etc., odnoszące się do utraty czegoś cennego przez własną niekompetencję lub nieostrożność. Nie ma znaczenia, czy winogrona rzeczywiście były kwaśne. Jeśli człowiek, który dysonans godnościowy przeżywa zdoła sam siebie przekonać się o tym, że utracone winogrona nie były smaczne, przestanie „czuć się głupio". Wysiłek włożony w budowanie samousprawiedliwień będzie tym większy, im naruszone zachowaniem wartości są ważniejsze dla poczucia własnej godności.

 

Ludzie racjonalizowali od początku świata - myślę, że zaczęli to nasi prarodzice, stojący w raju pod drzewem z zakazanymi owocami i kuszeni przez węża. Na to nic praktycznie nie możemy poradzić - na pocieszenie powiedzmy, że takie samodzielne „przepracowywanie" dysonansów godnościowych jest żmudne, wymaga dużego stosunkowo wysiłku i na ogół nie jest wysoce skuteczne. Racjonalizacje nie mają dużej wiarygodności, nie redukują dysonansów skutecznie i do końca. Robią to natomiast społecznie uzgodnione usprawiedliwienia.

 

Społecznie uzgodnione usprawiedliwienia

Usprawiedliwienia czerpią swoją wiarygodność z procesu społecznego ich uzgadniania. Są tworem tego procesu, stanowiącego swoistą sekwencję interakcji społecznych, w których uczestnicy uzgadniają znaczenia przypisywane pewnym prostym przekonaniom odnoszącym się do konkretnej, na ogół wspólnie doświadczanej sytuacji pokusy, nadając im przez to dużą zdolność redukcji dysonansu godnościowego. Czasem przedmiotem uzgodnień bywają racjonalizacje, nawet te bardziej wyszukane w formie - uzgadnianie ich odbywa się wtedy z reguły w diadzie z jednym rozmówcą. Typowe, społecznie uzgodnione usprawiedliwienia z kilkoma osobami lub grupą poznać można po mało wyszukanej formie i prymitywnej treści w rodzaju: "wszyscy tak robią", „jest taki obyczaj w naszym zawodzie, że....", „nic na to nie można poradzić, ale takie są realia życia", etc.

 

Racjonalizacje i warunki ich wiarygodności nie są w tym opracowaniu obiektem naszego zainteresowania. Ludzie muszą ochraniać obraz samego siebie od tego momentu, w którym powstał. Na to żadnego praktycznego wpływu nie mamy i mieć nie będziemy.  Inaczej jest z usprawiedliwieniami. Ich wiarygodność powstaje w społecznym procesie poddającym się empirycznemu oglądowi. Można określić czynniki sprzyjające i utrudniające uzgadnianie usprawiedliwień, ustalić prawidłowości z tym związane i odpowiedzieć na pytanie „Co robić?", aby przerwać ten proces lub go uniemożliwić.

 

Człowiek wystawiony na sytuację pokusy, któremu jednocześnie podsuwamy usprawiedliwienia pokusie ulega. W roli biblijnego węża występują często najbliżsi z rodziny, przyjaciele i koledzy w pracy. To oni w najlepszej wierze podsuwają usprawiedliwienia i z nimi najczęściej się je uzgadnia.

 

 

Na pokusę wystawieni jesteśmy zawsze, ponieważ zawsze jest do wyobrażenia jakaś korzyść po którą można sięgnąć kosztem naruszenia jakiejś wartości. Na szczęście tylko czasem możemy znaleźć po temu wiarygodne usprawiedliwienia. Dla jednego człowieka wiarygodne usprawiedliwienia pojawią się w takiej jak opisana sytuacji, inny nawet wówczas nie uzna sięgania do cudzego portfela za usprawiedliwione, a jeszcze inny zauważywszy wypchany portfel sąsiada okradnie go, bo jego też niedawno okradziono. Dla profesora uniwersytetu lub nauczyciela wiarygodnym usprawiedliwieniem może być powołanie się na „walor edukacyjny", dla polityka na „dobro jego partii", dla zwykłego zjadacza chleba np. „dobro rodziny". Stopień wiarygodności usprawiedliwienia rozważanego od strony jego treści jest niemożliwy do przewidzenia, zależy bowiem od doświadczenia osobistego, osobowości, sytuacji, etc. Z pewnością można przewidywać tylko jedno - nawet największe, absurdalnie brzmiące głupstwo stanie się wiarygodnym usprawiedliwieniem i będzie ludziom redukować dysonanse godnościowe, jeśli wezmą oni udział w jego społecznym uzgadnianiu.

 

Proces uzgadniania usprawiedliwień w grupie koleżeńsko - pracowniczej w każdym konkretnym przypadku wygląda odmiennie - rzadko jest to bezpośrednie wsparcie, udzielone wprost poczynaniom korzystnym, lecz naruszającym wartości. Z reguły wsparcie takie jest ukryte w kontekstach, przyjmując postać poczęstunku kolegów koniakiem, otrzymanym od petenta „w dowód wdzięczności", niesione komunikacją niewerbalną porozumiewawcze i aprobujące spojrzenie, uśmiech, etc. Bardzo często produktem uzgadniania usprawiedliwień są specyficzne „normy" postępowania określające, jakie sposoby „korzystania z okazji" nie zasługują na potępienie godnościowe.

 

 

Często uzgadnianie usprawiedliwień wygląda jak swoista „spowiedź a rebours" i zwierzanie się „w zaufaniu" wybranej osobie z problemów, jakie mamy z innymi. Po rozmówcy spodziewamy się akceptacji prezentowanego przez nas punktu widzenia. Ktoś  np. skarży się na kolegów „bez zasad", biorących ile się da, podczas gdy on sam trzyma się reguł przyzwoitości, cierpi na tym i traci szereg korzyści, które inni mu sprzed nosa zgarniają. Jedna z naszych studentek, pracująca w dużym szpitalu, miała pisać pracę semestralną o usprawiedliwieniach lekarzy tamtejszego oddziału ginekologicznego. Z ordynatorem tego oddziału od lat była zaprzyjaźniona. Widząc zainteresowanie swoimi sprawami ordynator zaczął chętnie wpadać do niej na kawę. Nie miała problemów z dotarciem do tego, ile kosztuje „skrobanka" zrobiona „prywatnie", ile trzeba dać łapówki lekarzowi, aby dostać się na oddział i tam ją zrobić w bezpieczniejszych warunkach, etc. Ordynator najchętniej opowiadał o problemach, jakie ma w pracy. Opowiadał więc, jak to kolejny raz młodszy kolega przez pazerność „poharatał" w domowym ambulatorium młodą dziewczynę w 8 tygodniu ciąży, którą na sygnale przywiozła karetka do szpitala w ciężkim stanie, jak to „ci młodzi" utracili teraz wszelkie zasady w rwaniu pieniędzy od pacjentów, etc. Ponieważ wszyscy w mieście wiedzieli, że ordynator dorobił się dużego domu i samochodu w podobny sposób, w rozmowie z naszą studentką kładł nacisk na „zasady" w dorabianiu na boku, bezpieczeństwo pacjentki przy zabiegach dokonywanych w szpitalu, a nie w domu, umiarkowaną cenę, etc. Przez pół godziny monologował, a okoliczności prowadzenia badań nakazywały słuchaczce zdawkowo mu przytakiwać, po czym się żegnał umawiając się na rodzinną wizytę w domu i wspólnego „brydża". W ten sposób „używał" jej do uzgadniania swoich usprawiedliwień, potrzebnych mu dla dalszego, wygodnego dlań przymykania oczu i karygodnej bierności w roli szefa oddziału. Po jakimś czasie dokonała zmiany tematu pracy seminaryjnej, ponieważ nie mogła dalej wysłuchiwać „spowiedzi" zaprzyjaźnionego ordynatora i milczącą akceptacją uzgadniać z nim jego usprawiedliwień. Przyjaźń ich uległa ochłodzeniu, gdy słuchaczka zapytała ordynatora, dlaczego nic nie robi, aby ukrócić praktyki młodszych kolegów.

 

Anomia i podkultury usprawiedliwień

Kiedy mówimy o podkulturach usprawiedliwień należy mieć na uwadze dwie ich właściwości. Po pierwsze, toczący się w grupie proces społecznego uzgadniania usprawiedliwień, i po drugie jego rezultaty, kulturowe wytwory w postaci norm, przekonań i obyczajów. Mają one tę właściwość, że odwołanie się do nich bardzo łatwo i szybko redukuje dysonans godnościowy wywołany sięganiem po korzyści w określonych sytuacjach pokusy. Wspólnie razem tworzą pewną instytucję społeczną[1], spełniającą ważne funkcje dla ludzi stale eksponowanych w grupie na powtarzające się sytuacje pokusy.

 

Pojęcia anomii i demoralizacji są tożsame. Anomia społeczna (anomijna kultura lub podkultura) istnieje wtedy, gdy kultura macierzysta społeczeństwa (podkultura), obok godnościowo znaczących wartości społecznych (moralnych) niesie jednocześnie ze sobą usprawiedliwienia w takiej ilości, że stanowią one istotne zagrożenie dla kierowania przez te wartości postępowaniem ludzi w sytuacjach pokusy.

 

 

Anomia definiowana jest tutaj w specyficzny sposób, któremu bliżej do tradycji durkheimowskiej, a nie mertonowskiej. Czytelnika zainteresowanego  różnicą między nimi odesłać muszę do  innego opracowania (Kosewski, 1985).[2] Wprowadzając takie znaczenie tego terminu, za punkt wyjścia przyjąłem tezę Durkheima, że anomia to stan społeczeństwa, w którym normy (i wartości) społeczne istnieją - są znane - lecz nie są przestrzegane. „Znajomość" podstawowych norm społecznych[3] i jednoczesne ich nieprzestrzeganie przez tych samych ludzi nasuwa zasadne przypuszczenie, że cenią je oni, lecz w konkretnych okolicznościach uważają, że mogą uczynić usprawiedliwiony wyjątek i je naruszyć.

 

Anomia osobista (zgodnie z tradycją durkheimowską używać będziemy zamiennie terminu „stan anomii") to pewna właściwość jednostkowa, wyrażająca się w zdolności do redukowania dysonansów godnościowych. Jej wskaźniki są następujące:

 

ilość subiektywnie wiarygodnych usprawiedliwień,

 

poziom ich wiarygodności,

 

„szerokość" usprawiedliwień, czyli zakres ich stosowalności w różnych sytuacjach pokusy.

 

Stan anomii charakteryzuje powstanie względnie trwałych zmian:

 

(a) w zakresie przekonań, poglądów lub postaw jednostkowych, które - podobnie jak usprawiedliwienia sytuacyjne, tworzone na użytek konkretnego czynu - mają jedną funkcję do spełnienia, jedną wspólną właściwość: redukują dysonanse moralne w najczęściej spotykanych przez człowieka sytuacjach pokusy lub upokorzenia. Nazywamy je usprawiedliwieniami uogólnionymi (por.Kosewski, 1985)

 

(b) w tym, co nazwaliśmy hierarchią wartości. Polegają one na tym, że wartości dostępne mniejszym kosztem (lub przynoszące największe korzyści) nabierają większego znaczenia godnościowego, a te najtrudniej dostępne tracą swoje godnościowe znaczenie i są stopniowo spychane na margines hierarchii wartości. Następuje anomijna adaptacja systemu wartości do sytuacji życiowej człowieka.

 

Anomia osobista nie polega na braku normatywnych przekonań o tym co słuszne i wartościowe, lecz na istnieniu  o b o k  n i c h  innych przekonań, które nazwaliśmy usprawiedliwieniami - i które "neutralizują" oddziaływanie tych pierwszych na zachowanie człowieka.

 

Podobnie rzecz ma się z anomią społeczną. Podkultura usprawiedliwień z reguły niesie społecznie pożądane wartości i treści normatywne, lecz obecne w niej usprawiedliwienia wyłączają ich działanie właśnie wtedy, gdy wymaga tego sytuacja (pokusy).

 

Anomia - zgodnie ze spostrzeżeniem Durkheima - ma charakter "sektorowy" tzn. obejmuje tylko niektóre grupy i "sektory" społeczeństwa, lub tylko niektóre "sektory" zachowania jednostki. Poza tym obszarem zachowań, anomicy będą odpowiedzialnymi pracownikami i dyrektorami, dobrymi sąsiadami, ojcami lub mężami. Ktoś nie znający się na rzeczy powie, że w ten sposób próbują oni ukryć przed innymi swoje niegodziwości. Tymczasem ludzie ci z głębokim wewnętrznym przekonaniem przestrzegali i przestrzegają osobistej uczciwości i rzetelności we wszystkich tych "sektorach" zachowania i rodzajach sytuacji, gdzie ona ich zdaniem obowiązuje. Naruszają wartości tylko dlatego, że niektóre z obszarów ich zastosowań - niektóre sytuacje pokusy - objęte zostały wiarygodnymi usprawiedliwieniami.

 

"Sektorowość" anomii przejawia się nie tylko w znaczeniu jednostkowym, lecz także grupowym i społecznym. Jeśli dwie grupy wystawimy na takie same sytuacje pokusy, każda w innym stopniu ulegnie anomii, różne będą uzgodnione usprawiedliwienia. Przykładowo biorąc:

 

Sprzedawczynie w sklepie mięsnym będą oszukiwać na wadze i to tylko do 3 dkg - więcej nie można, bo byłoby to nieuczciwe. Oszukują tylko na wadze, a znaleziony portfel klienta uczciwie mu oddają.

 

Celnicy z pierwszej zmiany zgodzą się przyjąć zaniżoną wartość towaru do oclenia, lecz tylko w pewnych granicach, zaś na drugiej zmianie jest to nie do załatwienia.

 

Panie z jednego biura jawnie wynoszą dla dzieci i wnuków mazaki i papier, lecz ze służbowego telefonu dopuszczalne są tylko rozmowy lokalne. Trzeba pójść do koleżanki z innego, pobliskiego biura, żeby pogadać na cudzy koszt z rodziną w Ameryce, bo z jej telefonu "można dzwonić wszędzie".

 

Z definicji nie spotyka się „stuprocentowych anomików", którzy nigdy, w żadnej sytuacji pokusy nie wybierają wartości, lecz tylko korzyść własną, bo na każdą okoliczność mają wiarygodne usprawiedliwienia. Brak takich ludzi wynika z prostego faktu, że ochrona poczucia własnej godności - anomia - nie prowadzi do zaspokojenia potrzeby godności. To drugie wymaga uruchomienia  innych niż chroniące poczucie godności mechanizmów zaspokajania stojącej za tym potrzeby - relacyjności lub autonomii godnościowej.

 

Kara, bezkarność i syndrom frajera

Zdawałoby się, że opisaną  wyżej anomię można zlikwidować zaostrzając kary za przyjęcie nawet drobnej łapówki, naruszenie przepisów, brak troski o dobro ogólne, etc. Jest to jednak błędne przypuszczenie. Bierze się zapewne z poczucia bezradności, gdy chcemy w tzw. zdrowym rozsądku znaleźć jakieś remedium na obserwowane wokół nas naruszanie wartości dla korzyści własnych. Przesłanką na której się wówczas opieramy jest obserwacja, że ludzie często z obawy przed karą powstrzymują się od korzystania w sytuacjach pokusy. Uchodzi jednak naszej uwadze fakt, że zachowują się wówczas nie tyle uczciwie, co strachliwie. Wysoka punitywność i natężenie "zewnętrznej" kontroli zachowania prowadzą do tego, że anomia przyjmuje postać ukrytą (pełzającą) - mimo istnienia społecznie uzgodnionych usprawiedliwień wartości są przestrzegane z lęku przed karą. Ludzie nie zachowują się wówczas godnie - uczciwie, koleżeńsko, sprawiedliwie - lecz tylko strachliwie. Przestrzegają norm i zasad postępowania, ich zdaniem zbędnych lub nawet szkodliwych tylko ze strachu, a nie z przekonania do stojących za nimi wartości.

 

Anomia  ukryta ujawni się przy pierwszej okazji, gdy zainteresowani uznają, że już nic im za to nie grozi. Istotę anomii stanowią bowiem procesy psychologiczne i społeczne dochodzące do głosu w sytuacjach pokusy, zaś zachowanie naruszające wartości jest tylko wskaźnikiem jej istnienia i najważniejszym objawem. Anomia (psychologiczna i społeczna) w takim rozumieniu tego terminu jaki tutaj stosujemy, jest zaburzeniem lub zanikiem godnościowego sterowania idącego "od wewnątrz" człowieka i grupy społecznej, do której on przynależy. Kontrola "zewnętrzna" jednostki lub grupy anomii nie likwiduje, lecz tylko czyni ją na czas kontroli niewidoczną. Sytuacje kontroli społecznej powodują, że normatywna poprawność zachowania wynika z lęku przed karą, z motywu pochodzącego "z zewnątrz".

 

Co się stanie, gdy z jakiś powodów kontrola społeczna osłabnie, lub w ogóle zaniknie i nariszanie norm i wartości będzie bezkarne? Gdy w otoczeniu widzimy przykłady bezkarnego naruszania norm i wartości powstaje wtedy „syndrom frajera" -  czyli upokarzające przekonanie o tym, że przepisy są dla naiwnych głupców, bezkarnie wykorzystywanych przez spryciarzy. Bezkarność jest głównym, lecz nie jedynym tego źródłem - mogą go tworzyć inne czynniki:

 

Awansowanie na wyższe stanowiska ludzi źle lub miernie pracujących (lecz mających „układy"). Jeżeli „anomicy" robią karierę zawodową, spychając na margines „etosowców" wtedy usprawiedliwienia zajmują miejsce autentycznych zasług a ten, który przestrzega norm i wartości w pracy zaczyna zasługiwać na miano człowieka naiwnego, niezaradnego - jednym słowem „frajera". 

 

Manipulowanie symboliką, tworzenie fałszywych „przodowników pracy", aby podnieść normy wymagań wobec innych, powoduje u tych, kt...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin