Saga Drenajow #2 W krolestwie wilka - GEMMELL DAVID.txt

(544 KB) Pobierz
GEMMELL DAVID





Saga Drenajow #2 W krolestwiewilka





DAVID GEMMELL





Przelozyl Zbigniew A. Krolicki

Saga Drenajow tom 2





Powiesc te z ogromna sympatia dedykuje Jennifer Taylor oraz jej dzieciom - Simonowi i Emily, za wspoludzial w amerykanskiej przygodzie, jak rowniez Rossowi Lampriere'owi, ktory jeszcze raz zapuscil sie w mroczne ostepy w poszukiwaniu nieuchwytnego Waylandera.





PODZIEKOWANIA





Dziekuje mojemu wydawcy, Oliverowi Johnsonowi, Justine Willett oraz korektorom Jean Maund i Stelli Graham, redaktorom technicznym Tomowi Taylorowi i Edith Graham, a takze Mary Sanderson, Alanowi Fisherowi, Stanowi Nichollsowi i Peterowi Austinowi.





Prolog





Mezczyzna zwany Angelem siedzial spokojnie w kacie gospody, oplotlszy wielkimi sekatymi paluchami puchar grzanego wina, a poznaczona bliznami twarz skrywszy pod czarnym kapturem. Mimo czterech otwartych okien powietrze w sali jadalnej bylo zatechle i przesycone dymem olejowych kagankow, mieszajacym sie z odorem spoconych cial, gotowanego jadla i skwasnialego piwa.Podnioslszy puchar, Angel przytknal go do warg, upil lyk wina i przytrzymal je w ustach. Tego wieczoru w "Wypchanej sowie" byl komplet gosci. Przy barze panowal tlok, a w jadalni brakowalo wolnych miejsc. Nikt jednak nie dosiadal sie do pijacego Angela. Zakapturzony mezczyzna nie lubil towarzystwa i w tej gospodzie mogl cieszyc sie wzglednym spokojem.

Tuz przed polnoca wsrod robotnikow zaczal sie jakis spor. Szare oczy poznaczonego bliznami gladiatora zwrocily sie ku grupce halasliwych gosci, przesunely po ich twarzach. Bylo ich pieciu i klocili sie o rozlany trunek. Angel dostrzegl, jak ich twarze nabiegaja krwia, i wiedzial, ze mimo podniesionych glosow, zaden z nich nie ma ochoty do bitki. Przed walka bowiem krew odplywa z twarzy, pozostawiajac ja blada i upiorna. Potem spojrzal na mlodzienca na skraju grupki. Ten byl niebezpieczny! Twarz mial pobladla, usta zacisniete, a prawa dlon schowana w faldach szaty.

Angel spojrzal na Balke, wlasciciela gospody. Krepy eks-zapasnik stal za szynkwasem, obserwujac robotnikow. Angel uspokoil sie. Balka dostrzegl niebezpieczenstwo i byl na nie przygotowany.

Spor juz dogasal, gdy blady mlodzian powiedzial cos do kompana i nagle poszly w ruch piesci. W blasku kaganka mignal noz i ktos krzyknal z bolu.

Balka, trzymajac w dloni krotka drewniana palke, przeskoczyl szynkwas i dopadl nozownika o pobladlej twarzy. Najpierw trzepnal go w przegub, zmuszajac do wypuszczenia noza, a potem uderzyl w skron. Trafiony runal jak dlugi na posypana trocinami podloge.

-Koniec, mili panowie! - ryknal Balka. - Zamykamy!

-Och, jeszcze jedna kolejke - poprosil ktorys ze stalych gosci.

-Jutro - warknal karczmarz. - No juz, panowie. Uprzatnijcie ten balagan.

Goscie oproznili swoje kufle i puchary. Kompani podniesli nieprzytomnego nozownika i wyniesli go na ulice. Jego ofiara miala rane kluta ramienia. Rana byla gleboka i reka zdretwiala. Balka postawil rannemu podwojnego kielicha, zanim gosc ruszyl na poszukiwanie chirurga.

W koncu karczmarz zamknal drzwi, opuszczajac sztabe. Personel zaczal zbierac kufle, puchary i talerze, ustawiac stoly i krzesla wywrocone w czasie krotkiej awantury. Balka wsunal palke do obszernej kieszeni skorzanego fartucha i podszedl do siedzacego Angela.

-Kolejny cichy wieczor - mruknal, zajmujac krzeslo naprzeciw gladiatora. - Janie! - zawolal. - Przynies mi dzban.

Chlopiec przelal zawartosc butelki do glinianego dzbana, znalazl czysty puchar i zaniosl naczynia do stolika. Bylo to najprzedniejsze lentryjskie wino. Balka spojrzal na niego i mrugnal.

-Dobry z ciebie chlopak, Janie.

Sluzacy usmiechnal sie, rzucil nerwowe spojrzenie na Angela i czmychnal. Balka westchnal i rozparl sie na krzesle.

-Dlaczego po prostu nie nalejesz go prosto z butelki? - zapytal Angel, mierzac karczmarza nieruchomym spojrzeniem szarych oczu.

Balka zachichotal.

-Z glinianego naczynia lepiej smakuje.

-Gadanie! - Angel siegnal przez stol, podniosl dzban i przytrzymal go przed swoim zlamanym nosem. - To lentryjskie czerwone... co najmniej pietnastoletnie.

-Dwudziestoletnie - poprawil go z usmiechem gospodarz.

-Nie chcesz, zeby ludzie wiedzieli, ze jestes bogaty i stac cie na picie takiego trunku - zauwazyl Angel. - To popsuloby twoj wizerunek. Czlowieka z ludu.

-Bogaty? Jestem tylko ubogim karczmarzem.

-A ja jestem ventryjska tancerka. Balka skinal glowa i napelnil jego kielich.

-Twoje zdrowie, przyjacielu - rzekl, jednym haustem oprozniajac puchar, az wino pocieklo mu po rozwidlonej, siwej brodzie. Angel usmiechnal sie, odrzucil kaptur na plecy i przesunal dlonia po swych rzedniejacych, rudych wlosach. - Niechaj bogowie zesla ci deszcz szczescia - dodal Balka, nalewajac sobie drugi kielich i oprozniajac go rownie szybko jak pierwszy.

-Przydaloby mi sie go troche.

-Nie ma mysliwych?

-Niewielu. Ostatnio nikt nie chce wydawac pieniedzy.

-Czasy sa ciezkie - przytaknal Balka. - Vagryjskie wojny oproznily skarbiec, a teraz, kiedy Karnak zdenerwowal Gothirow i Ventryjczykow, zapewne mozemy oczekiwac kolejnych bitew. Niech go zaraza!

-Mial racje, ze wyrzucil ich ambasadorow - rzekl Angel, mruzac oczy. - Nie jestesmy ich wasalami. Jestesmy Drenajami i nie powinnismy klekac przed pomniejszymi narodami.

-Pomniejszymi? - Balka podniosl brew. - Moze cie to zaskoczy, Angelu, ale - o ile wiem - nie-Drenajowie rowniez chelpia sie posiadaniem dwoch rak, dwoch nog i glowy. Wiem, ze to dziwne.

-Wiesz, o czym mowie - warknal Angel.

-Wiem, tylko po prostu nie zgadzam sie z toba. Masz, skosztuj porzadnego wina.

Angel potrzasnal glowa.

-Wystarczy mi jeden kielich.

-Ktorego nigdy nie dopijasz. Po co tu przychodzisz? Przeciez nienawidzisz ludzi. Z nikim nie rozmawiasz i nie lubisz tloku.

-Przychodze posluchac.

-A co mozna uslyszec w gospodzie, oprocz pijackiego belkotu i przechwalek? Rzadko wyglasza sie tu filozoficzne uwagi.

Angel wzruszyl ramionami.

-Wiesci. Plotki. Sam nie wiem.

Balka nachylil sie, opierajac potezne ramiona o blat stolu.

-Brakuje ci tego, prawda? Walk, chwaly, tlumow.

-Ani troche - padla odpowiedz.

-Daj spokoj, komu to mowisz. Widzialem cie w dniu, gdy pokonales Barsellisa. Powaznie cie zranil, ale zwyciezyles. Widzialem twoja twarz, gdy podniosles miecz przed Karnakiem. Ujrzalem na niej uniesienie.

-To bylo dawno. Wcale mi tego nie brak. Nie tesknie za tym - westchnal Angel - ale bardzo dobrze pamietam ten dzien. Barsellis byl godnym przeciwnikiem - wysokim, dumnym i szybkim. Jednak to jego cialo sciagneli z areny. Pamietasz? Wlekli go twarza do ziemi, a jego broda pozostawila w piasku dluga, krwawa bruzde. To moglem byc ja.

Balka powaznie pokiwal glowa.

-Ale nie byles. Odszedles nie pokonany i nie wrociles. To niezwykle. Oni wszyscy zawsze wracaja. Czy widziales w zeszlym tygodniu Caplyna? Co za wstyd. A byl taki grozny. Teraz walczyl jak staruszek.

-Martwy staruszek - mruknal Angel. - Martwy stary duren.

-Wciaz moglbys pokonac wszystkich, Angelu. I zgarnac fortune.

Angel zaklal i sposepnial.

-Zaloze sie, ze tak wlasnie powiedzieli Caplynowi. - Westchnal. - Bylo lepiej, kiedy walczylismy golymi rekami, bez broni. Teraz tlum chce krwi i smierci. Porozmawiajmy o czyms innym.

-O czym? O polityce albo religii?

-O czymkolwiek. Byle interesujacym.

-Dzis rano syn Karnaka zostal skazany na rok wygnania w Lentrii. Zamordowano czlowieka, jego zona rzucila sie z urwiska, a morderca zostal skazany na rok pobytu w palacu nad morzem. Masz ci sprawiedliwosc.

-Przynajmniej Karnak postawil chlopca przed sadem - rzekl Angel. - Moglo byc gorzej. I nie zapominaj, ze ojciec zamordowanego wstawil sie za winnym. O ile wiem, wyglosil przed sadem bardzo poruszajaca mowe - o szampanskiej zabawie, wypadku i przebaczeniu.

-Ciekawa sprawa - zauwazyl sucho Balka.

-Co chcesz przez to powiedziec?

-Och, daj spokoj, Angel! Szesciu mezczyzn, samych szlachcicow i kompletnie pijanych, lapie mloda mezatke i probuje ja zgwalcic. Kiedy jej maz usiluje jej pomoc, zostaje zabity. Kobieta ucieka i spada z urwiska. Szampanska zabawa? Co do ojca zamordowanego mezczyzny, to Karnak byl tak poruszony jego wspanialomyslnoscia, ze poslal do jego wioski dwa tysiace raq, pokazny zapas ziarna na zime.

-No widzisz - rzekl Angel. - To dobry czlowiek.

-Czasem cie nie rozumiem, moj przyjacielu. Czy nie dziwi cie to, ze ojciec nagle wystapil o laske dla winnego? Bogowie, czlowieku, zostal do tego zmuszony. Ludziom krytykujacym Kamaka przydarzaja sie wypadki.

-Nie wierze w te plotki. Kamak jest bohaterem. On i Hegel uratowali ten kraj.

-Tak, i spojrz, co stalo sie z Egelem.

-Chyba mam dosc rozmowy o polityce - ucial Angel - a nie chce mowic o religii. Co jeszcze sie wydarzylo?

Balka przez chwile siedzial w milczeniu, a potem usmiechnal sie.

-Och tak, slyszalem pogloske, ze Gildii oferowano ogromna sume pieniedzy za wytropienie Waylandera.

-Po co? - rzekl ze szczerym zdumieniem Angel.

Balka wzruszyl ramionami.

-Nie mam pojecia. Slyszalem o tym od Symiusa, a jego brat jest urzednikiem Gildii. Piec tysiecy raq dla samej Gildii oraz jeszcze dziesiec tysiecy dla tego, kto go zabije.

-Kto dal zlecenie?

-Nie wiadomo, ale obiecuja spora nagrode za jakiekolwiek wiadomosci o Waylanderze.

Angel usmiechnal sie i potrzasnal glowa.

-To nie bedzie latwe. Nikt nie widzial Waylandera od... ile to juz... dziesieciu lat? Moze juz nie zyje.

-Widocznie ktos chce miec pewnosc.

-To szalenstwo - strata czasu i pieniedzy.

-Gildia wezwala swoich najlepszych ludzi - powiedzial Balka. - Znajda go.

-I pozaluja tego - odparl cicho Angel.





Rozdzial 1





Miriel biegla juz od ponad godziny. Przez ten czas pokonala okolo dziewie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin