Lois McMaster Bujold - Barrayar 02 - Barrayar.odt

(471 KB) Pobierz



 

 

Lois McMaster Bujold

 

 

Barrayar

 

 

 

Cykl: Barrayar tom 2

 

 

Przełożyła Paulina Braitner

 

 

Dla

Anne i Paula

 

 

Synopsis

 

Podczas misji zwiadowczej na nowo odkrytej planecie grupa badawcza komandor Cordelia Naismith została zaatakowana przez oddział barrayarskich wojsk. Cordelia, schwytana przez osamotnionego dowódcę Barrayarczyków, kapitana Arala Vorkosigana, musiała zgodzić się na współpracę, aby ocalić ciężko rannego podporucznika Dubauera.

Podczas wędrówki do barrayarskiego magazynu wojskowego dawni wrogowie zaprzyjaźnili się do tego stopnia, że ostatecznie Cordelia pomogła Vorkosiganowi odzyskać dowództwo nad zbuntowaną załogą. Widząc rozmiary ukrytego magazynu domyśliła się, że Barrayarczycy zamierzają zająć dziewiczą dotąd planetę. Już na pokładzie ich statku Vorkosigan oświadczył się jej, jednak zważywszy możliwe polityczne konsekwencje planowanego przez Barrayar ataku na Escobar, najbliższego sojusznika Kolonii Beta, oboje uznali, że należy zaczekać.

Załoga Cordelii, zamiast – zgodnie z jej rozkazem – uciec, wróciła, pomagając gromadce buntowników opanować statek Vorkosigana, “Generała Vorkrafta”; w wyniku ich działań jeden z oficerów, podporucznik Koudelka, został ciężko ranny. Spłacając dług honorowy, Cordelia przed ucieczką podstępnie obezwładniła napastników.

Niedługo potem Cordelia Naismith, awansowawszy do stopnia kapitana, wypełniając tajną misję wojskową, znalazła się w przestrzeni nie opodal Escobaru. Schwytana przez Barrayarczyków, trafiła w ręce sadystycznego admirała Vorrutyera, który próbował ją zgwałcić, lecz w ostatniej chwili sierżant Bothari poderżnął mu gardło. Ukrywając się w kabinie Vorkosigana Cordelia była świadkiem całkowitej klęski Barrayarczyków i śmierci następcy tronu, księcia Serga. Dopiero po rozmowie z Vorkosiganem, odkrywszy, iż cały czas wiedział on o przemyconej przez nią tajnej broni, która przesądziła losy wojny, Cordelia pojęła, że inwazja na Escobar była tylko przykrywką – prawdziwy cel wojny, zaplanowanej osobiście przez cesarza Ezara Vorbarrę, stanowiło pozbycie się księcia Serga i całego stronnictwa wojennego.

Odesłana wraz z jeszcze jedną więźniarką, poprzednią ofiarą Vorrutyera, do obozu jenieckiego, Cordelia mimo swych protestów została uznana za bohaterkę. Wkrótce potem na planecie pojawił się Vorkosigan, przygotowując obóz do kapitulacji. Po rozmowie z nim Cordelia postanowiła przed podjęciem ostatecznej decyzji wrócić do domu, na Kolonię Beta.

Tymczasem Escobarczycy, odebrawszy pierwszą partię więźniarek, odesłali Vorkosiganowi szesnaście symulatorów macicznych, w których zamknięto płody, noszone przez ofiary barrayarskich gwałcicieli, w tym sierżanta Bothariego. Vorkosigan zobowiązał się, że dopilnuje, by wszystkie dzieci bezpiecznie przyszły na świat.

Po powrocie na Kolonię Beta, witana jak przystało na bohaterkę Cordelia wpadła w depresję. Zdumieni jej zachowaniem przełożeni uznali, iż najprawdopodobniej została poddana praniu mózgu przez Barrayarczyków i odesłana do domu jako szpieg. Odkrywszy to, Cordelia obezwładniła przesłuchującą ją lekarkę i wykorzystując swoją nowo zdobytą sławę uciekła na Barrayar. Już jako małżeństwo lord i lady Vorkosigan asystowali w Cesarskim Szpitalu Wojskowym przy narodzinach córeczki Bothariego, Eleny. Wezwani do Pałacu Cesarskiego, złożyli wizytę umierającemu cesarzowi, który zmusił Vorkosigana, by ten przyjął po jego śmierci stanowisko regenta Barrayaru.

 

Rozdział pierwszy

 

Boję się.

Cordelia odsunęła zasłony w oknie salonu na trzecim piętrze Pałacu Vorkosiganów i wyjrzała na zalane promieniami słońca ulice. Długi srebrny pojazd skręcał właśnie w półkolisty podjazd przed budynkiem, mijając najeżone szpikulcami ogrodzenie oraz importowane z Ziemi krzewy. Po chwili zahamował. To był pojazd rządowy. Tylne drzwi otwarły się i ujrzała mężczyznę w zielonym mundurze. Mimo dość kiepskiego kąta widzenia Cordelia natychmiast rozpoznała brązową głowę komandora Illyana, jak zawsze bez czapki. Po sekundzie oficer zniknął jej z oczu, zasłonięty wystającym portykiem.

Przypuszczam, że nie muszę się martwić, póki cesarska służba bezpieczeństwa nie zjawi się tu w środku nocy.

Jednakże w ustach wciąż jeszcze czuła smak strachu.

Czemu w ogóle przyjechałam tu, na Barrayar? Co zrobiłam ze sobą, ze swoim życiem?

Na korytarzu rozległy się ciężkie kroki i drzwi salonu uchyliły się ze skrzypnięciem.

Sierżant Bothari wsunął głowę do środka. Na widok Cordelii mruknął z zadowoleniem:

– Milady, czas na nas.

– Dziękuję, sierżancie.

Puściła zasłonę i odwróciła się, aby po raz ostatni sprawdzić swoje odbicie w lustrze wiszącym ponad archaicznym kominkiem. Trudno uwierzyć, że miejscowi ludzie wciąż jeszcze palą szczątki roślinne po to, by uwolnić zmagazynowane w nich chemicznie ciepło.

Uniosła podbródek nad sztywnym kołnierzem z białej koronki, poprawiła rękawy żakietu i z roztargnieniem poruszyła długą szeroką spódnicą, przynależną kobietom z klasy Vorów. Kasztanowej barwy tkanina idealnie odpowiadała odcieniowi żakietu. Kolor ten dodał Cordelii otuchy – bardzo przypominał jasny brąz jej starego kombinezonu Betańskiego Zwiadu Astronomicznego. Przygładziła dłonią rude włosy, rozdzielone na środku i podtrzymywane parą emaliowanych grzebieni, i odrzuciła je do tyłu. Kaskada loków opadła jej do połowy pleców. Z bladej twarzy w lustrze spoglądały na nią szare oczy. Nos odrobinę zbyt kościsty, podbródek nieco za długi, w sumie jednak to dobra twarz, porządna, praktyczna.

Cóż, jeśli pragnęła wyglądać delikatnie i filigranowo, wystarczyło jedynie stanąć obok sierżanta Bothariego. Jego ciężka dwumetrowa postać wznosiła się nad nią, rzucając żałobny cień. Cordelia uważała się za dość wysoką kobietę, jednakże czubek jej głowy sięgał zaledwie do ramienia sierżanta. Bothari miał twarz kamiennego gargulca, nieodgadnioną, czujną, z wielkim sterczącym nosem. Krótko po wojskowemu obcięte włosy podkreślały kanciastość jego rysów, nadając mu wygląd kryminalisty. Nawet elegancka liberia księcia Vorkosigana – ciemnobrązowa, ozdobiona srebrnymi symbolami rodu – nie była w stanie złagodzić zdumiewającej brzydoty Bothariego.

Niemniej to dobra twarz, jak najbardziej praktyczna.

Służący w liberii. Cóż za dziwaczny koncept. Czemu właściwie służył?

Co powiesz na nasze życie, fortunę i święty honor? A to dopiero początek.

Pozdrowiła go serdecznym skinieniem głowy w lustrze, po czym odwróciła się i ruszyła w ślad za sierżantem przez labirynt korytarzy Pałacu Vorkosiganów.

Musi jak najszybciej nauczyć się rozkładu pomieszczeń. To bardzo kłopotliwe zgubić się we własnym domu i prosić strażnika czy służącego, by wskazał jej drogę, szczególnie w środku nocy, gdy była owinięta jedynie w ręcznik.

Kiedyś dowodziłam statkiem kosmicznym. Naprawdę.

Jeśli potrafiła poradzić sobie z pięcioma wymiarami wisząc głową w dół, z pewnością zdoła opanować zaledwie trójwymiarową przestrzeń w normalnej pozycji.

Dotarli do szczytu szerokich kręconych schodów, opadających wdzięcznie trzema biegami w dół, ku wyłożonemu czarno–białymi kamiennymi płytkami holowi. Cordelia podążała lekko w ślad za ciężko stąpającym Botharim. Szeroka spódnica sprawiała, że sama Cordelia miała wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu, opadając nieubłaganie w dół spirali.

Na dźwięk ich kroków czekający w holu wysoki młodzieniec z laską uniósł wzrok. Twarz porucznika Koudelki była równie przystojna i symetryczna, jak Bothariego wąska i nieprzyjazna. Młodzieniec uśmiechnął się ciepło do Cordelii. Nawet drobne linie bólu w kącikach oczu i ust nie zdołały go postarzyć. Miał na sobie polowy mundur imperialny, różniący się jedynie insygniami od uniformu komandora Illyana. Długie rękawy i wysoki kołnierz kryły sieć cienkich czerwonych blizn, oplatających połowę jego ciała, lecz Cordelia ujrzała ją wyraźnie oczami duszy. Nagi, Koudelka mógł służyć za model poglądowy na wykładzie o budowie ludzkiego systemu nerwowego, bowiem każda blizna oznaczała martwy nerw, zastąpiony sztuczną srebrną nicią. Porucznik Koudelka nie przywykł jeszcze do swojego nowego systemu nerwowego.

Mów prawdę. Tutejsi chirurdzy to tępi, niezdarni rzeźnicy.

Ich dzieło z pewnością nie dorównywało osiągnięciom medycyny betańskiej.

Cordelia nie pozwoliła jednak, aby te myśli znalazły odbicie na jej twarzy.

Porucznik odwrócił się niezręcznie i pozdrowił Bothariego skinieniem głowy.

– Witaj, sierżancie. Dzień dobry, lady Vorkosigan.

Nowe nazwisko nadal brzmiało dziwnie w jej uszach. Miała wrażenie, że do niej nie pasuje. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Dzień dobry, Kou. Gdzie jest Aral?

– Razem z komandorem Illyanem poszedł do biblioteki, aby ustalić najlepsze miejsce do zamontowania nowej zabezpieczonej konsoli komunikacyjnej. Zaraz powinni wrócić. O, właśnie nadchodzą – dodał, słysząc kroki w korytarzu.

Cordelia powiodła wzrokiem za ruchem jego głowy. Illyan, szczupły, miły i uprzejmy, zdawał się jeszcze drobniejszy – wręcz nikł – w cieniu mężczyzny w sile wieku odzianego we wspaniały galowy mundur Imperium. Oto powód, dla którego przybyła na Barrayar. Admirał lord Aral Vorkosigan, w stanie spoczynku. Ściślej biorąc, to ostatnie było prawdziwe do wczoraj. Wczoraj ich życie nagle stanęło na głowie.

Założę się jednak, że z czasem wylądujemy na czterech łapach.

W krępej postaci Vorkosigana kryła się moc, jego ciemne włosy były przyprószone siwizną. Ciężką szczękę znaczyła stara blizna w kształcie litery L. Poruszał się ze stłumioną energią, jego szare oczy spoglądały czujnie wokół, póki nie rozbłysły na widok Cordelii.

– Bądź pozdrowiona, moja pani – zaintonował, ujmując jej dłoń.

Słowa zabrzmiały oficjalnie, lecz w oczach, lśniących niczym zwierciadła, wyraźnie odbijało się prawdziwe uczucie.

W lustrze jego oczu jestem naprawdę piękna, uświadomiła sobie nagle Cordelia. Wyglądam znacznie lepiej niż w zwierciadle na ścianie. Odtąd powinnam tylko w nich się przeglądać. Jego masywna ręka, sucha i gorąca – cóż za przyjemne, tętniące życiem ciepło! – zamknęła się wokół chłodnych wąskich palców Cordelii.

Mój mąż. To określenie pasowało idealnie, przylegając do niego równie gładko, jak dłoń Vorkosigana do jej własnej ręki, choć nowe nazwisko, lady Vorkosigan, nadal zdawało się ześlizgiwać z jej ramion niczym świeżo kupiony płaszcz.

Obserwowała Bothariego, Koudelkę i Vorkosigana, stojących przez chwilę obok siebie. Gromada rannych, raz, dwa, trzy. I dama, która przy nich tkwi. Ci, którzy przeżyli.

Wszyscy trzej odnieśli niemal śmiertelne rany podczas ostatniej wojny o Escobar. Kou ucierpiał na ciele, Bothari na umyśle, Vorkosigan otrzymał cios prosto w duszę.

Życie toczy się dalej. Maszeruj bądź zgiń. Czy w końcu wszyscy zaczniemy wracać do zdrowia?

Taką miała nadzieję.

– Gotowa, moja droga pani kapitan? – spytał Vorkosigan swym ciepłym barytonem z wyraźnym barrayarskim akcentem.

– Bardziej gotowa już nie będę.

Illyan i porucznik Koudelka ruszyli przodem. Koudelka dreptał niezgrabnie na uginających się nogach obok żwawo maszerującego komandora. Na ten widok Cordelia zmarszczyła brwi. Ujęła ramię męża i oboje powędrowali w ślad za nimi, pozostawiając Bothariego jego obowiązkom domowym.

– Jaki mamy plan zajęć na najbliższych kilka dni? – spytała.

– Cóż, najpierw oczywiście audiencja – odparł Vorkosigan. – Potem muszę spotkać się z paroma osobami. Zajmie się tym książę Vortala. Za kilka dni odbędzie się głosowanie połączonych Rad i moje zaprzysiężenie. Od stu dwudziestu lat nie mieliśmy regenta i Bóg jeden wie, jakie ceremonie odkurzą na te okazje.

Koudelka usiadł obok umundurowanego kierowcy, komandor Illyan zajął miejsce naprzeciwko Cordelii i Vorkosigana, tyłem do kierunku jazdy. Wóz jest opancerzony, uznała Cordelia, widząc niezwykłą grubość zamykającej się nad ich głowami przezroczystej osłony. Na sygnał Illyana kierowca ruszył, gładko skręcając w ulicę. Z zewnątrz nie dobiegał ich niemal żaden dźwięk.

– Regentka małżonka – Cordelia smakowała to określenie. – Czy tak brzmi mój oficjalny tytuł?

– Owszem, milady – odparł Illyan.

– Towarzyszą mu jakiekolwiek oficjalne obowiązki?

Illyan spojrzał na Vorkosigana, który rzekł:

– Hm, tak i nie. Musimy uczestniczyć w wielu uroczystościach – czy też w twoim przypadku, uświetnić je swą obecnością. Poczynając od pogrzebu cesarza, niewątpliwie ponurego wydarzenia dla wszystkich zainteresowanych – prawdopodobnie z wyjątkiem samego Ezara Vorbarry. Z tym jednak trzeba poczekać, by wydał ostatnie tchnienie. Nie wiem, czy zaplanował już sobie, kiedy ma to nastąpić. Ale niczego innego bym się po nim nie spodziewał.

Które imprezy chcesz traktować jako obowiązki zależy wyłącznie od ciebie. Przemowy, uroczystości, ważne śluby, chrzciny i pogrzeby, witanie delegacji poszczególnych okręgów – krótko mówiąc, funkcje reprezentacyjne. Księżniczka wdowa Kareen wykonuje je z prawdziwym talentem. – Vorkosigan urwał, widząc przerażoną minę Cordelii, po czym dodał pospiesznie. – Albo, jeśli wolisz, możesz prowadzić całkowicie prywatne życie. W chwili obecnej masz po temu idealny pretekst – jego ręka, opasująca talię żony, w sekrecie pogładziła jej wciąż jeszcze płaski brzuch. – W istocie wolałbym nawet, abyś oszczędzała siły.

Natomiast co do politycznego aspektu twojego stanowiska... Byłbym bardzo rad, gdybyś została moją łączniczką z księżniczką wdową i... młodym cesarzem. Jeśli zdołasz, zaprzyjaźnij się z nią. To kobieta zachowująca niezwykłą rezerwę. Wychowanie chłopca jest kwestią najwyższej wagi. Nie wolno nam powtórzyć błędów Ezara Vorbarry.

– Mogę spróbować – westchnęła. – Widzę, że życie barrayarskich Vorów to ciężka praca.

– Nie staraj się przesadnie naginać. Nie chciałbym, abyś zmuszała się do czegoś. Poza tym, istnieje jeszcze jeden aspekt sprawy.

– Czemu mnie to nie dziwi? Mów dalej.

Zawahał się, starannie dobierając słowa.

– Kiedy nieżyjący już książę Serg nazwał księcia Vortalę pseudo–postępowcem, w pewnym sensie miał rację. Szczególnie bolesne wyzwiska zawsze zawierają w sobie krztynę prawdy. Książę Vortala starał się utworzyć partię postępową wyłącznie spośród członków klas wyższych. Jak mawiał, chodziło mu o ludzi, którzy liczą się w społeczeństwie.

Dostrzegasz drobną lukę w jego rozumowaniu?

– Mniej więcej rozmiarów betańskiego kanionu Hogartha? Owszem.

– Jesteś Betanką, kobietą o galaktycznej reputacji.

– Daj spokój.

– Za taką tu uchodzisz. Nie sądzę, abyś uświadamiała sobie w pełni, jak postrzegają cię ludzie. Tak się składa, że dla mnie to bardzo korzystne.

– Miałam nadzieję, że zniknę ludziom z oczu. Nie przypuszczałam, iż mogę się tu stać popularna po tym, jakie szkody wyrządziłam waszej stronie na Escobarze.

– To kwestia naszej kultury. Moi ludzie wybaczą niemal wszystko odważnemu żołnierzowi. Zaś ty łączysz w sobie dwie przeciwstawne frakcje – wojskową arystokrację i

progalaktyczny plebs. Naprawdę uważam, że gdybyś zechciała rozegrać dla mnie tę partię, zdołałbym przeciągnąć na swą stronę cały trzon Ligi Obrońców Ludu.

– Wielkie nieba. Od jak dawna zastanawiałeś się nad tym?

– Nad samym problemem? Bardzo długo. Rola, jaką mogłabyś odegrać w jego rozwiązaniu, przyszła mi do głowy dopiero dziś.

– Chciałbyś zrobić ze mnie figurantkę, kierującą czymś w rodzaju partii konstytucyjnej?

– Nie, nie. Wkrótce złożę przysięgę na mój honor, nakazującą unikać mi czegoś takiego. Przekazanie księciu Gregorowi stanowiska cesarza bez oddania władzy naruszałoby ducha regenckiej przysięgi. Pragnę jedynie... pragnę jedynie znaleźć sposób, aby ściągnąć w służbę cesarza najlepszych ludzi ze wszystkich klas, grup językowych i partii. Wśród Vorów jest po prostu zbyt mało utalentowanej młodzieży. Chciałbym przekształcić rząd na wzór wojska w jego najlepszym okresie, kiedy zdolności zapewniały promocję bez względu na pochodzenie. Cesarz Ezar usiłował przeprowadzić podobne zmiany, wzmacniając ministerstwa kosztem książąt, jednakże sprawy posunęły się za daleko. Teraz książęta są bezsilni, a ministerstwa – przeżarte korupcją. Musi istnieć jakiś sposób odzyskania równowagi.

Cordelia westchn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin