Świadectwa cz.1.doc

(268 KB) Pobierz

Kochajmy życie od momentu poczęcia

     Chciałbym podzielić się świadectwem miłości, jaką ofiarowała swojemu dziecku moja młodsza siostra. Dedykuję je wszystkim, którzy nie przyjęli nowego życia, jako daru od Boga. Dedykuję tym wszystkim, którzy uważają, że człowiekiem stajemy się od momentu narodzenia, a nie od poczęcia. Dedykuję tym, którzy twierdzą, że aborcji należy dokonywać, jeżeli poród zagraża życiu matki.

     Cała moja rodzina mieszka na terenie Białorusi, z pochodzenia jesteśmy Polakami. Problem aborcji we wszystkich byłych republikach Związku Radzieckiego w zasadzie nie istnieje. Zabieg przerwania ciąży stawia się na równi z rozgnieceniem muchy na szybie. To nic wielkiego, przecież to nie morderstwo! Prawo zezwala, a więc jest przyzwolenie. System zrobił swoje! W ramach dygresji - w Polsce też zrobił swoje, a i tak tęsknią niektórzy za jego powrotem. Ciekawe, o ile mniej się nas będzie rodzić?

     Siostra moja już od dzieciństwa miała problemy zdrowotne. Szczególnie dokuczały jej nerki. Może i częste choroby, jakie przechodziła, przyczyniły się do tego, że wybrała zawód pielęgniarki. Moja siostra jest osobą radosną i pełną pogody ducha. Pamiętam jej radość i szczęście, kiedy to w 1993 roku wychodziła za mąż. Przyznam, że trochę się o nią bałem, miała dopiero 20 lat, więc zastanawiałem się, czy to nie za wcześnie. Czy podoła trudnej roli matki i żony. Przecież życie jest takie ciężkie w biednej Białorusi, tutaj niewiele się zmieniło i nadal z trudem starcza środków na życie.

     Od dnia ślubu siostry minęły trzy lata. Niestety przez ten czas nie widywałem jej często, kontynuowałem bowiem studia teologiczne w Polsce.

     Ciąża Aliny była bardzo trudna. Schorowane nerki szybko zaczęły dawać znać o sobie. Musiała być hospitalizowana. Po powrocie do domu zastała ją śmierć kochanej babci. Przeżyła ją tak bardzo, że podczas pogrzebu doznała nagłego pogorszenia stanu zdrowia. Bardzo wysoka temperatura, ból nerek, nóg, oczu i w końcu głębokie omdlenie, spowodowały, że siostra ponownie trafiła do szpitala. Tam lekarz dyżurny zapytał wprost mamę, która pojechała wraz z Aliną, kogo ma ratować: córkę czy jej dziecko. Przez całą noc pytanie to nie dawało spokoju naszej mamie. Po długiej modlitwie i głębokim przemyśleniu sytuacji, mama przypomniała sobie o znajomym doktorze, który zapewne starałby się pomóc obojgu pacjentom.

     Tymczasem w szpitalu lekarz rozpoczął przekonująco namawiać moją siostrę na dokonanie zabiegu aborcyjnego. Swój wywód zakończył jednym zdaniem: "Jeśli nie zgodzisz się na zabieg, nie będę się zabierał za leczenie, nie chcę ryzykować i bawić się twoim życiem, młoda damo". Potem rozpoczęły się przekonywania pielęgniarek: "Sama zginiesz i będziesz miała kalekie dziecko.", "Kto ci wydał dyplom pielęgniarki, skoro tak postępujesz?", "Jesteś młoda, dużo jeszcze będziesz miała dzieci, ratuj najpierw siebie."

     Uparte "nie" siostry doprowadziło cały personel do złości i wręcz szału. Alina odmówiła również brania leków przeciwbólowych, do czasu przybycia znajomego lekarza.

     Płakałem, gdy czytałem list naszej mamy, w którym pisała: "...Weszłam do sali, gdzie leżała Alinka, tak że ona mnie nie widziała. Głaskała swój brzuszek i przez łzy bólu mówiła do dziecka: «...Kochanie, widzisz mama też cierpi, proszę uwierz, wszystko będzie dobrze...»".

     Wszystko zakończyło się rzeczywiście dobrze. Po przybyciu znajomego lekarza rozpoczęło się leczenie w niewielkim stopniu farmakologiczne. Za trzy miesiące Alina urodziła zdrową i piękną córeczkę Marysię.

     Po pewnym czasie napisała do mnie: "Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym straciła to dziecko. Cały czas prosiłam Boga, aby ono mogło narodzić się zdrowe i normalne."

     Dzisiaj Marysia ma już dwa latka, jest pogodnym i radosnym dzieckiem. Wszyscy się nią bardzo cieszymy. Jest również bardzo zdolna i inteligentna np. umie na pamięć cały pacierz.

    W czasie mojego ostatniego pobytu w domu rodzinnym Alina powiedziała do mnie: "Zobacz, gdybym wtedy posłuchała ludzi i medycyny, to nie byłoby wśród nas Marysi."

     Dziękuję Bogu za to, że tak hojnie obdarzył moją siostrę wiarą, nadzieją i miłością. Bardzo kocham Alinę i jej dziecko. Są dla mnie wzorem przezwyciężenia cierpień i nadziei, wbrew wszelkiej nadziei.
 

kleryk Aleksander Krewski
 

Wybierajmy życie!

Wybierajmy życie!

Jacek Salij OP

Książka dotyka problemów z zakresu bioetyki, takich m.in. jak: eutanazja, aborcja, klonowanie, zapłodnienie in vitro, eksperymenty genetyczne. Przede wszystkim jednak skłania do refleksji nad tymi dziedzinami współczesnego życia, które - według autora - "stały się szczególnie wyraźnym terenem starcia humanizmu relatywistycznego z humanizmem chrześcijańskim

 

 

 

 

Chciałam zabić moje dziecko...

     Byłam w bardzo ciężkiej, właściwie tragicznej sytuacji. Nie miałam co jeść, w co się ubrać. Z mężem, chorym na schizofrenię paranoidalną, przechodziłam prawdziwą gehennę.

     W takiej sytuacji dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Miałam już 12-letnią córkę. Moja decyzja wtedy była niestety taka, żeby usunąć ciążę. Przy okazji dowiedziałam się też, że mam mięśniaki. Lekarz rejonowy skierował mnie najpierw na usunięcie ciąży, a później mięśniaków.

     Wtedy poznałam Marię. Po rozmowie z nią nie zgłosiłam się do usunięcia ciąży. Nie poszłam tam. Maria skierowała mnie na badanie do prof. Troszyńskiego z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie.

    Zgłosiłam się do Instytutu i do końca nie byłam zdecydowana. Cały czas czekałam na usunięcie ciąży.

     Ja się nie obawiałam jeszcze jednego dziecka więcej. Obawiałam się tylko, jakie to dziecko będzie. Operację mięśniaków miałam w szóstym miesiącu ciąży. Wszystko przebiegło pomyślnie. Ja w dalszym ciągu chciałam zabić moje dziecko. Wtedy wzięto mnie na USG i zobaczyłam moją córeczkę. Lekarze pokazali mi dziecko jak ono żyje, jak bije jego serce, jak się porusza. Profesor pytał mnie wtedy, jak ja sobie wyobrażam, jak oni mają to zniszczyć, w jaki sposób?

     Odpowiedziałam, że nie mam pojęcia jak, ale wiem, że to się robi. A ja nie muszę chyba wiedzieć w jaki sposób. Lekarz stwierdził, że on mi powie, jak to się robi. l powiedział. Nie wyobrażałam sobie, że można za ucho chwycić, czy za oko, czy za nóżkę - i wyrwać. W tym momencie, kiedy zobaczyłam dziecko, które żyje, któremu bije serce, które się porusza, nie wyobrażałam sobie porozrywania jego na kawałki. Cały czas jednak bałam się o to, czy moje dziecko będzie normalne.

     Przyszła chwila, że urodziłam śliczną, zdrową i normalną dziewczynkę. Dzisiaj ma ona już 11 lat.

     W czasie mojego powrotu z dzieckiem ze szpitala, mąż przechodził atak. W ogóle nie wiedział, że ja jestem już w domu. Dopiero na drugi dzień doszedł do siebie. Zobaczył, że jestem w domu i zdawał sobie sprawę, że ma córkę. Chodził taki dumny, dotykał ją jednym palcem. Była bardzo do niego podobna. Potem wychodził z nią nawet na spacery, chociaż wcześniej twierdził, że nigdzie z nią nie wyjdzie. Były też momenty, że nie mogłam z nim zostawić dziecka. Różne rzeczy przychodziły mu do głowy. Mógł ją wziąć z łóżeczka i po prostu wyrzucić. Tak mówił, a później żartował, że nigdy by tego nie zrobił. Ja nie bałam się wcale męża. On mi właściwie krzywdy nie zrobił.

     Magda jest ładnym, udanym dzieckiem. Jest naszą radością. Zupełnie zmieniła tryb naszego życia. Wszystko się zmieniło. Z początku myślałam, że sobie nie poradzę, ale mimo wszystko poradziłam sobie.

     Dzisiaj, kiedy po śmierci męża zostaliśmy same, gdyż starsza córka wyszła za mąż, Magda jest moim szczęściem. Dobrze się uczy, jest zdrowa.

Gdybym teraz spodziewała się dziecka, już był go nie zniszczyła. Na pewno. Jestem całkowicie przeciwna zabijaniu dzieci nienarodzonych!

     Każde dziecko można wychować. Wszystko jest do pokonania. Każda kobieta wychowa, nawet sama. Myślę, że nawet w najgorszych warunkach można wychować, jeżeli się chce. Ciężko jest tylko przez pewien czas. Sama to przeżyłam, więc wiem. I gdybym w tej chwili miał jeszcze jedno dziecko, to też bym je wychowała. Bo cóż to jest dwoje dzieci?

     Jeżeli kobieta jest w ciąży, to nie powinna niszczyć, tylko przyjąć dziecko i je wychować. Macierzyństwo przychodzi samo, miłość do dziecka rozwija się w trakcie 9-ciu miesięcy ciąży. U mnie ten proces trwał długo.

     Jeżeli normali ludzie mają normalne warunki, to nie rozumiem, dlaczego nie chcą dziecka.
 

Matka
 

Sztuka planowania rodziny

Sztuka planowania rodziny

Josef Rötzer

Książka prof. med. J. Rötzera na temat metody objawowo-termicznej miała już ponad trzydzieści wydań w krajach niemieckojęzycznych. Została również przetłumaczona na kilkanaście języków. W przystępny sposób przedstawia ona, na podstawie solidnych badań naukowych, zasady jednej z najskuteczniejszych metod rozpoznawania płodnośc

 

Nawrócenie amerykańskiej aborcjonistki

     Dr Beverly McMillan cieszy się sławą wspaniałego ginekologa. W pierwszych ośmiu latach swojej praktyki lekarskiej dokonywała również zabiegów przerywania ciąży. Prawda o tym, że są to morderstwa najbardziej niewinnych istot ludzkich, dotarła do niej dopiero pewnego wieczoru w 1977 r. kiedy po skończonym zabiegu przeprowadziła rutynową identyfikację pokrojonych części ciała, a więc rąk, nóg, tułowia i główki. Patrząc na pocięte ciało dwunastotygodniowego dziecka uświadomiła sobie, że to był chłopiec. Przy oglądaniu rączki z pięknym maleńkim bicepsem przyszedł jej na myśl czteroletni synek, który lubił napinać mięśnie i chwalić się nimi. W tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że jeszcze przed kilkoma minutami to dziecko żyło, a ona je w okrutny sposób uśmierciła. Z całą mocą dotarła do niej przerażająca prawda: "To ja go zabiłam. Dlaczego ja to robię?" To była jej ostatnia aborcja. Postanowiła w tym momencie, że nigdy już nie uśmierci nienarodzonego dziecka.

     Dlaczego była aborcjonistką? Dlaczego przez prawie 8 lat zabijała bez skrupułów najbardziej bezbronne i niewinne istoty ludzkie?

     Po raz pierwszy uśmierciła nie narodzone dziecko w 1969 r. podczas nocnego dyżuru w jednym z chicagowskich szpitali. Kierowała się litością wobec matki, bo nie chciała, aby przeprowadziła zabieg w prywatnym gabinecie. Była przecież świadkiem, że do jej szpitala zgłaszało się wtedy około 15-25 kobiet dziennie z ostrym zapaleniem narządów rodnych spowodowanym niechlujnie wykonanym zabiegiem przerwania ciąży w prywatnym gabinecie pewnego ginekologa. Aborcjonista ten w pośpiechu nie oczyszczał dokładnie macicy po "zabiegu" tylko radził, aby kobiety zgłaszały się do najbliższego szpitala. Kiedy w 1973 r. aborcja została zalegalizowana w całych Stanach Zjednoczonych, dr Beverly odetchnęła z ulgą bo sądziła, że wreszcie zabiegi będą dokonywane w sanitarnych warunkach. Jednak po pewnym czasie bardzo się zawiodła bo okazało się, że problem poaborcyjnych powikłań jeszcze bardziej się pogłębił.

     W 1974 r. dr Beverly przeprowadziła się do Jackson Miss. W mieście tym powstała klinika oferująca tzw. bezpieczną aborcję. Jednak tuż przed jej otwarciem powstał problem, ponieważ trudno było znaleźć lekarza, który byłby odpowiedzialny za ten proceder uśmiercania nienarodzonych. W końcu dr Beverly zgodziła się pełnić tę funkcję. Była to pierwsza klinika aborcyjna otwarta w 1975 r. w tym mieście.

     Dr McMillan osiągnęła wszystko to, co wydawało się jej potrzebne do szczęścia: piękny i zasobny dom, lukratywną praktykę lekarską. Jednak nosiła w sobie jakiś nieokreślony niepokój i smutek. Była katoliczką, ale od czasu studiów utraciła wiarę i uważała się za agnostyka. Przychodziły stany depresji. W czasie jednej z nich czytała książkę dr. Normana Yincent Peal "Siła pozytywnego myślenia". Przy końcu pierwszego rozdziału autor wymienia dwadzieścia wskazówek, które pomagają przezwyciężyć depresję i osiągnąć radosne i optymistyczne nastawienie do życia. Potrafiła wykonać wszystkie wskazówki z wyjątkiem jednej. Chodziło o to, by przynajmniej dziesięć razy w ciągu dnia głośno powiedzieć: "Panie, Jezu Chryste, tylko dlatego, że umacniasz mnie swoją miłością, mogę osiągnąć wszystko." Tego zdania nie mogła wypowiedzieć. Cały tydzień zmagała się ze sobą aby to uczynić, ale bezskutecznie. Jednak pewnego ranka, jadąc samochodem do pracy, przełamała się i wypowiedziała głośno: "Panie, Jezu Chryste, tylko dlatego, że umacniasz mnie swoją miłością, mogę wszystko osiągnąć." Dr Beverly pisze: "...po wypowiedzeniu tych słów nagle tak mocno odczułam obecność Pana Jezusa, że wybuchnęłam płaczem. Czułam, że moje serce pęka z radości. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, jak bardzo błądziłam. Zawsze nosiłam w sobie przekonanie, że jestem dobrą i uczciwą osobą. Idąc za radą autora książki, zaczęłam czytać Biblię. Przeczytanie jej w całości zajęło mi dwa lata."

     Po tym pierwszym kroku zbliżenia się do Boga zaczęła uczęszczać na wykłady biblijne, ale w dalszym ciągu sądziła, że aborcja nie jest moralnym złem. Dopiero pamiętnego wieczoru 1977 r. po dokonanej aborcji, gdy patrząc na pocięte ciałko nienarodzonego dziecka przyszedł jej na myśl czteroletni synek, wtedy zrozumiała, że aborcja jest makabrycznym morderstwem najbardziej bezbronnych i niewinnych istot ludzkich. Nie wiedziała, ile setek czy nawet tysięcy aborcji dokonała, ale była pewna, że nigdy więcej już tego nie uczyni. Dr McMillan sądzi, że to Duch Święty otworzył jej umysł i oczy tak, aby w pełni zrozumiała, że przerywanie ciąży jest przerażającą zbrodnią. Przeżycie to zadecydowało, że zrezygnowała z pełnionej funkcji dyrektora i zerwała wszelkie kontakty z kliniką aborcyjną. Włączyła się w działalność grupy lekarzy ruchu obrony życia. Wtedy też sięgnęła po książkę dr. Bernarda Nathansona "Aborting America" . Ten światowej sławy profesor, specjalista z dziedziny ginekologii, położnictwa i bioetyki, w latach 60. był przywódcą amerykańskiego ruchu prokreacyjnego, które doprowadziło w 1973 r. do zalegalizowania w USA aborcji na życzenie. Dopiero intensywne badania naukowe ludzkich płodów przy pomocy najnowszej aparatury pozwoliły mu obserwować dziecko w łonie matki jak oddycha, ssie swój kciuk, przełyka, oddaje mocz, a nawet śni. Jak sam pisze, dopiero dane naukowe uświadomiły mu, "że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia - zapłodnienia, i od tego momentu mamy do czynienia z osobą ludzką. Nie ma żadnego miejsca w macicy, w którym mogłoby dojść do zmiany czegoś, co nie jest osobą, w osobę. Nie ma żadnej nagłej zmiany w czasie rozwoju wewnątrzmacicznego i dlatego życie jest nieprzerwanym ciągiem od swojego początku aż do końca. Ludzki płód jest człowiekiem bezbronnym i dlatego musi być chroniony. Zrozumiałem, że życie to nie tylko materia, i że nie my jesteśmy szafarzami życia... Przerwanie ludzkiego życia w tym stadium rozwoju to makabryczna zbrodnia."

     Lektura książki "Aborting America" była dla dr Beverly wielkim duchowym wstrząsem który sprawił, że odtąd wszystkie swoje siły oddała na rzecz ratowania dzieci nienarodzonych.

     W 1990 r. dr McMillan przeżyła głęboko śmierć swego ojca, katolika. Wspomina: "...było nas sześcioro rodzeństwa. Niestety, na pogrzebie nikt z nas nie mógł przystąpić do Komunii św. za wyjątkiem naszej mamy. Wtedy pomyślałam sobie, że potrzebuję więcej siły i duchowej mocy. Wiedziałam, że mogłam ją znaleźć tylko w Eucharystii. Wtedy podjęłam decyzję i po 30 latach poszłam do spowiedzi. Przygotowałam się do niej opierając się na Dekalogu. Była to spowiedź generalna z całego życia. Płakałam, doświadczając ogromu Bożego Miłosierdzia. Bóg był wierny mimo mojej niewierności. Czułam, że to mój ojciec wymodlił moje nawrócenie modląc się o to każdego dnia rano, w południe i wieczorem."

     Od tego czasu dr McMillan codziennie, przed pójściem do pracy, uczestniczy we Mszy św. o godz. 6 rano. Przynajmniej raz na miesiąc korzysta z sakramentu pokuty. Jako katoliczka odkryła radość bycia we wspólnocie Kościoła, gdzie odnajduje pełnię prawdy oraz miłość Chrystusa w darze siedmiu sakramentów.

     Dr McMillan opiekuje się kobietami ciężarnymi, które zrezygnowały z aborcji na skutek działalności ruchu obrony życia. Nie przepisuje swoim pacjentom środków antykoncepcyjnych ani nie kieruje nikogo do sterylizacji. Tłumaczy, że antykoncepcja wynika z błędnego nastawienia do rzeczywistości. "Jeśli stosujesz antykoncepcję, to oznacza, że nie doceniasz tego wielkiego daru jakim jest płodność, że nie akceptujesz siebie takim, jakim zostałeś lub zostałaś stworzona. Stosując antykoncepcję działasz przeciwko prawu natury, przeciw Bogu i sobie samemu."

     Pytana, jak sobie radzi z ciężarem win z przeszłości, odpowiada: "Bóg sobie z nim poradził. Jego Miłość przezwycięża każdy grzech. Tylko trzeba Bogu zaufać w najtrudniejszych sytuacjach życiowych. Ciężar moich win powierzałam Bogu wielokrotnie na spowiedzi, a także mówiłam ludziom o mojej aborcyjnej przeszłości w publicznych wystąpieniach. Mam również okazję i szansę, żeby moje winy wynagrodzić, pomagając kobietom ciężarnym. Niedawno przyszła do mojego gabinetu nastolatka, która została zgwałcona i była już w 26 tygodniu ciąży. Była zdecydowana poddać się aborcji, jednak w ostatniej chwili zgłosiła się do mnie po radę. Po rozmowie zmieniła zdanie, zrozumiała, że dziecko żyjące w jej łonie nie jest winne krzywdy, którą wyrządził jej gwałciciel. Na koniec wspólnie modliłyśmy się, a z oczu popłynęły łzy radości z ocalenia jeszcze jednego niewinnego dziecka."

     Pani dr McMillan przechowuje zdjęcia setek dzieci, które uratowała od śmierci przez cierpliwą i wytrwałą rozmowę z zagubionymi matkami.
 

br. Mieczysław Chmiel TChr



http://adonai.pl/graph/milujcie.gif
nr 9-10/2000
 

Nauczanie moralne Jana Pawła II: Bioetyka

Nauczanie moralne Jana Pawła II: Bioetyka

Jan Paweł II

Doskonały przewodnik po nauczaniu Jana Pawła II. Między innymi: aborcja, eutanazja, homoseksualizm, klonowanie, sztuczne zapłodnienie, transplantacja organów.

 

 

 

Aborcja boli na zawsze

     O tym, jak wielkim nieszczęściem w życiu kobiety jest aborcja i jak tragiczne powoduje konsekwencje, mówi świadectwo Carolyn, opublikowane w książce "Aborted Women. Silent no morę".

     To było 10 lat lemu. Zaszłam w ciążę. Byłam rozwiedziona i faktycznie samotna. Pierwszą moją reakcją była panika. Miałam już 4-letnią córkę, pracowałam tylko dorywczo, więc niewiele zarabiałam. Ojciec dziecka, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży, wycofał propozycję małżeństwa. Byłam bez środków do życia, bez ubezpieczenia i nie wiedziałam, gdzie szukać pomocy.

     Kiedy zwracałam się do znajomych, każdy mi mówił coś innego: "Z czego się utrzymasz przy twoich zarobkach?", "Przecież masz już jedno dziecko do wyżywienia", "Z czego zapłacisz za poród i pobyt w szpitalu?". Miałam okropny zamęt w głowie, nikt mnie nie wsparł, nie przytulił, nie zapytał, co czuję. A wystarczyłaby choć odrobina miłości czy wsparcia...

     Znajoma, która 25 lat wcześniej poddała się nielegalnej aborcji, pierwsza podsunęła mi to rozwiązanie. Przecież teraz aborcja jest już legalna i "bezpieczna". I choć ona sama na skutek aborcji nie mogła mieć dzieci, bardzo mnie do niej namawiała. Czułam się jak w potrzasku. Nie było czasu na myślenie...

     Byłam kompletnie zdezorientowana i ogłupiona, nie wiedziałam, co robić. W tej sytuacji moi znajomi postanowili się zająć wszystkim sami. Czułam się jak ktoś patrzący na to wszystko z zewnątrz, jakby to w ogóle mnie nie dotyczyło, jakby chodziło o kogoś innego. Nie oskarżam teraz nikogo, oni po prostu robili to, co uważali za najlepsze. Dlatego teraz wiem, że tak ważne jest, by ludzi uczyć i uświadamiać w tym, co naprawdę jest dobre!

     Znalazłam się w Cleveland, u znajomych, którzy zawieźli mnie do kliniki aborcyjnej. Moje serce mówiło mi wtedy, że robię źle, jednak rozsądek tłumaczył to, do czego namawiali inni.

     Zostałam sama w klinice, wzięto ode mnie 200 dolarów, poddano testowi ciążowemu i przydzielono metalową szafkę, taką jak na pływalni. Dostałam papierową jednoczęściową piżamę. Wszystko wokół było zimne, personel zachowywał się w sposób mechaniczny i formalny. Żadnego współczucia, żadnego wsparcia. Jak w jakiejś fabryce. Kazano mi czekać na wywołanie w małej poczekalni. Potem przeprowadzono mnie do innego pomieszczenia, kazano położyć się na stole i włożyć stopy w coś w rodzaju strzemion. Wszystko było tak zimne, że miałam dreszcze. Jeszcze nigdy tak się nie bałam i nie byłam taka samotna. Okazało się, że zabieg, który miał być bezbolesny, wcale taki nie był. Kiedy wyrywano ze mnie dziecko, ból stał się tak nieznośny, że z oczu popłynęły mi łzy. Kazano mi leżeć spokojnie i obiecywano, że "to zaraz się skończy". Po aborcji kazano mi przejść do innego pokoju, gdzie pozwolono mi położyć się na pół godziny, po czym kazano wstać i pójść. Poszłam do szafki i ubrałam się. Miałam się zgłosić do lekarza rodzinnego za sześć tygodni. Zapytałam, czy mogę zadzwonić po kogoś. Odpowiedziano, że szpital nie ma telefonu na użytek pacjentek i że mogę zadzwonić z budki na zewnątrz.

     Wyszłam na ulicę. Był zimny, listopadowy dzień. Kiedy czekałam przed kliniką na samochód, byłam zmarznięta, czułam nudności, zawroty głowy, samotność i pustkę. Podjechała po mnie znajoma ze swoją przyjaciółką. Jechały właśnie na lunch do restauracji, więc byłam zmuszona im towarzyszyć. Chciałam po prostu z kimś być. Po dwóch dniach ktoś ze znajomych odstawił mnie z powrotem do domu i dosłownie zostawił przed drzwiami mieszkania. Ciekawe, że tyle osób było gotowych, żeby mi doradzać przed aborcją, a po wszystkim zostałam kompletnie sama...

     Wszystko, co nastąpiło później, przypominało bardziej koszmar niż rzeczywistość. W nocy śniło mi się moje własne, zabite dziecko... Zaczęłam pić, doszłam do pięciu butelek alkoholu tygodniowo. Czasem nie jadłam przez kilka dni, a potem, zmusiwszy się do jedzenia, wymiotowałam wszystko, co wcześniej zjadłam. W końcu poszłam do lekarza i okazało się, że po aborcji wdała się infekcja dróg rodnych. Lekarz zac...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin