Mil Janusz i Sławomir - Exodus VI.rtf

(421 KB) Pobierz
Janusz Mil, Sławomir Mil - EXODUS VI

 

EXODUS VI

Janusz Mil, Sławomir Mil


I. Człowiek Pierwszy


1. Przebudzenie

 

Jeszcze starał się śledzić wskazania jak największej liczby parametrów roboczych, jeszcze gorączkowo rzucał dane do kalkulatora, jeszcze analizował wyniki... Nadaremnie. Odchylenie narastało coraz gwałtowniej Czując potęgującą się wibrację, kontrolował już tylko najważniejsze wskaźniki. Jeszcze walczył, ale statek wymykał się spod kontroli; wskazania już dawno odbiegały od normy. O niczym już nie mógł trzeźwo myśleć, działał tylko resztkami instynktu...

Statek spadał zataczając kilkukilometrową spiralę.

Powoli popadał w panikę. Chciał wykonywać tysiąc czynności naraz, myśli kłębiły mu się w mózgu a dominującym uczuciem stawała się chęć krzyku - o pomoc, o ratunek, o życie. Już tylko kilometry dzieliły go od powierzchni planety, już widział jej powierzchnię, rozpoznawał szczegóły... Jeszcze sekundy...

I wtedy, gdzieś w głębi świadomości, z trudem torując sobie drogę przez powstały w mózgu chaos, napłynęła jakaś nowa myśl. Nowa, irracjonalna, nie rozpoznana jeszcze do końca, ale niosąca jakąś ulgę, dająca jakiś cień szansy. Ale co? Co?...

No tak. Sen. Oczywiście sen... przecież jest w Centrum... Dwa dni po powrocie z Procjona... Badania... Jeszcze tydzień... Potem raporty, sprawozdania... Setki rozmów, spotkań... I dom, a raczej wspomnienia po nim... Tylko pamiątki po bliskich...

Otworzył oczy. W panującym półmroku nie mógł dokładnie rozpoznać pomieszczenia, ale nie kojarzył go sobie z niczym. Poprzedniego dnia, po długiej rozmowie z doktorem Wernerem, psychologiem Centrum, położył się spać w niewielkiej, znanej sobie dobrze izolatce. A teraz był w zupełnie innym miejscu. Leżał na czymś niewyczuwalnym i kątem oka dostrzegał blok skomplikowanej aparatury. Lekki niepokój walczył w nim z dziwną ociężałością i rozleniwieniem. Jeszcze tkwił w błogostanie, w jaki popadł po uświadomieniu sobie, że katastrofa była tylko sennym koszmarem, ale przemógł się w końcu i uniósł nieco głowę. Dokładniej widać było tylko aparaturę. Przyglądał się...

Na pierwszy rzut oka wygląd jej nic nie mówił. Nie zdziwił się. W końcu przez te siedemdziesiąt kilka lat coś musiało się zmienić w technice medycyny kosmicznej. Przez dłuższy czas błądził bezmyślnie wzrokiem po poszczególnych fragmentach złożonego systemu i w momencie, gdy odwracał oczy, aby przyjrzeć się reszcie pomieszczenia, w mózgu eksplodował mu sygnał alarmu. Znieruchomiał...

Coś było nie tak. Ale co? Nie patrząc na aparaturę analizował błyskawicznie. Dziwne, opalizujące tworzywo obudowy? Nie. Romboidalne tarcze wskaźników? Nie. Chaotyczne rozmieszczenie sygnalizatorów? Też nie. Ale sygnalizatory...

Powoli odwrócił się, przyjmując jednocześnie pozycję siedzącą. Tak. Przy lampkach sygnalizacyjnych były napisy. Na pewno napisy. Ale nie ma i nigdy nie było takiego rodzaju pisma. Tego był pewny. Zerwał się gwałtownie na nogi i jakby w odpowiedzi na to, gdzieś spod sufitu rozległ się głos...

- Uspokój się, Dalton!

- Gdzie jestem? - spytał gdy minęło pierwsze zaskoczenie.

- Uspokój się! Wszystkiego się dowiesz. Na razie trzymaj się ściśle moich instrukcji. Widzisz drzwi? Odwrócił się.

- Widzę.

- Wyjdź przez nie. W sąsiednim pomieszczeniu znajdziesz kombinezon. Ubierz się i czekajcie.

Powoli wracał do równowagi. Sam się temu dziwił, ale fakt obecności jeszcze kilku osób, na co wskazywały jednoznacznie ostatnie słowa, pozwolił mu na niemal całkowite zbagatelizowanie niezwykłości sytuacji. Nie zwracając już uwagi na aparaturę z jej napisami, przeszedł do przyległej sali.

 


2. Artur

 

Przez chwilę stał oślepiony jaskrawo seledynowym światłem, którego źródła nie mógł dokładnie zlokalizować. Wypełniało ono po prostu całą przestrzeń nie pozwalając na określenie rzeczywistych rozmiarów sali...

- Cześć, Robert!

Artur O'Connor. Pilot. Spotykał go sporadycznie w Centrum. Raz czy dwa razy zamienili kilka słów. W tej chwili kończył właśnie zakładanie skafandra.

- Cześć! Gdzie jesteśmy?

- W każdym razie na statku - wzruszył ramionami Artur.

Zmieszał się. Idiotyczne. Nie zauważyć przy swoim stażu, że przyspieszenie jest większe od ziemskiego, niewiele - pięć, dziesięć procent, ale wystarczająco by wiedzieć chociaż tyle...

- Nigdzie nie miałem lecieć. Przedwczoraj wróciłem z Procjona-dodał jakby usprawiedliwiając się.

- Ja miałem dzisiaj lecieć. Ale na pewno nie tym statkiem - zawahał się. - Na tym, na którym miałem lecieć, ja bym wydawał polecenia.

- Napisy widziałeś?

- Na hibernatorze? Widziałem.

Zrezygnował z dalszych pytań. Nie chciał kompromitować się jeszcze bardziej. Nie wiedzieć, że się jest na statku, nie przyjrzeć się dokładnie aparaturze i nie rozpoznać w niej hibernatora... Wystarczy jak na jeden raz! Chcąc zyskać na czasie podszedł do skafandra leżącego na czymś w rodzaju fotela z bardzo niskim oparciem.

- „Zanik pamięci, potworny zanik pamięci - myślał.-Jeśli obudziłem się z hibernacji, a tak chyba było, to pół roku na start i początkowe manewry, plus dwa lata regulaminowej przerwy między lotami, plus przygotowania... Jakby nie liczyć, przynajmniej trzy lata. Wszystko się zgadza, po częściowej amnezji mogę nie pamiętać i jakiegoś alfabetu lub kodu. Ale z jakiego powodu? Uraz? Wstrząs psychiczny? Wpływ jakiegoś pola?"

Zainteresował się skafandrem, którym bawił się bezwiednie od jakiegoś czasu. Też był dziwny. Jednoczęściowy, bez hełmu. Ciemnogranatowe tworzywo, bardzo cienkie i rozciągliwe. W dodatku, jak się przekonał zaraz po włożeniu, posiadające bardzo dziwną dynamikę. Jakiemukolwiek ruchowi ciasno opiętego ciała odpowiadało znacznie szybsze przesunięcie się odpowiedniej części zewnętrznej powierzchni skafandra. Stwarzało to wrażenie wzmocnienia i przyspieszenia każdego ruchu. Przyjrzawszy się bliżej stwierdził, że tak jest naprawdę. Wzdłuż skafandra biegły cieniutkie, różowe linie, które rzeczywiście przemieszczały się znacznie szybciej niż powinny. Próbując zapiąć kombinezon na piersi z zakłopotaniem stwierdził zupełny brak jakiegokolwiek zamka. Gładka płaszczyzna po prostu urywała się ostro. Machinalnie zbliżył do siebie obie części, a one się po prostu połączyły. Był ubrany.

Postanowił być szczery...

- Słuchaj, Artur, ze mną coś niezupełnie...

- Masz zanik pamięci? Ja też. Co pamiętasz?

- Badania w Centrum. Po locie.

- A ja badania przed lotem. Następnego dnia miałem lecieć na epsilon Eridani.

- No więc, co się dzieje?

- Nie wiem. Przemyślałem już prawie wszystko i nic mi nie przychodzi do głowy.

- Może robią na nas jakiś eksperyment... Symulację...

- Symulację? Żartujesz chyba! Nelson w grobie by się przewrócił! I nie tylko on.

Jim Nelson załamał się przy siódmej symulacji. Sześć poszło mu doskonale. W trakcie siódmej najpierw zbagatelizował lekki dryf boczny, potem przeoczył wskazania odchylenia, a jeszcze później po prostu nie walczył do końca. Widać doszedł do wniosku, że najwyżej straci na dwa lata licencję pierwszego pilota. W końcu skąd mógł wiedzieć, że w tym cyklu badań przechodzi się tylko sześć testów... Na pokładzie, oprócz niego, było jeszcze jedenaście osób. Tajne badania symulacyjne definitywnie zniesiono.

- Chyba tak. A czy nie wyczułeś czegoś w przygotowaniach do lotu? Może rzeczywiście lecimy na tę twoją epsilon Eridani, a ciebie hibernowali jeszcze na Ziemi....

- A ty skąd się wziąłeś?

- Nie wiem. Może...

Nie dokończył. W tym samym momencie światła pogasły i rozległ się głos; ten sam co poprzednio.

 


3. Instrukcja,

 

- Mówi dowódca specjalnej jednostki bojowo--rozpoznawczej Korpusu Bezpieczeństwa Centrali. Zostaliście dehibernowani w celu wykonania określonego zadania bojowego, z którym zapoznacie się później. Reszta załogi pozostanie w hibernacji. Misja nasza została podjęta na skutek zetknięcia się ze śladami obcej cywilizacji technologicznej, które mogą świadczyć o wrogich względem nas zamiarach. Ostatnio podejrzenia te przekształciły się w pewność. Dlatego też musieliśmy zastosować maksimum środków ostrożności. Należy do nich przede wszystkim wasza częściowa amnezja. Musieliśmy zablokować ten obszar waszej pamięci, który zawiera dane związane z przygotowaniem naszego lotu oraz ostatnimi ziemskimi osiągnięciami technicznymi. Podejrzewamy, bowiem zdolność przeciwnika do odczytania zawartości ludzkich mózgów, musimy więc asekurować się na wypadek przejęcia przez niego naszego statku. Na zabieg ten wyraziliście zgodę przed lotem. Pamięć krytycznego okresu zostanie wam przywrócona po pomyślnym zakończeniu misji. Z tego samego względu na statku nie znajdują się żadne wskazówki, mogące określić położenie naszego układu, nie znane do tej pory przeciwnikowi. Wy nie poznacie dokładnego, aktualnego położenia statku i będziecie operować jedynie, podanymi wam później, umownymi współrzędnymi. Wszystkie urządzenia statku są nietypowe a napisy kodowane. Zostaniecie teraz przeszkoleni w obsłudze systemów statku, ale tylko tych, które mogą wam być potrzebne do wykonania zadania głównego. Jedyną osobą o pełnej pamięci jestem ja. Dlatego też znajduję się w izolowanej, hermetycznej kabinie, zawierającej ponadto niezbędną rzeczywistą dokumentację statku i sytuacji strategicznej. Kabina zostanie automatycznie wystrzelona w momencie przedostania się obcych istot na statek. Nie będziecie się więc mogli zetknąć ze mną osobiście, przynajmniej podczas lotu.

Waszym bieżącym zadaniem jest przejście do kabiny operacyjnej statku. Wyjdziecie przez drzwi oznaczone niebieskim światłem i idąc głównym korytarzem, znajdziecie kabinę oznaczoną dwoma czerwonymi światłami. Przez niezbędny okres będziecie szkoleni w obsłudze urządzeń nawigacyjnych i bojowych. Należy zachować pełną koncentrację, gdyż statek wyposażony jest w broń anihilacyjną. Ponieważ ilość danych, jaką mogę wam przekazać jest ze względów bezpieczeństwa ściśle ograniczona, nie będę odpowiadał na żadne wasze pytania. Wykluczona jest wszelka komunikacja dwustronna. Począwszy od tego momentu dowodzenie obejmuje O'Connor.

 


4. Statek

 

Długo patrzyli na siebie. Nic nie mówili. No bo w końcu co mogliby powiedzieć? Sytuacja była szokująco bezprecedensowa. Owszem, rozbudowane aż do przesady przepisy robocze Centrum przewidywały prawie wszystko. I musieli znać je na pamięć. Nawet lepiej niż podstawy pilotażu! Ale czegoś takiego na pewno nie było. Przecież to stan wojny. Pierwsza napotkana cywilizacja i od razu konflikt zbrojny! A gdzie te języki, wspólne dla całego cywilizowanego Kosmosu, gdzie te tablice, gdzie te kody? Dwadzieścia pokoleń kosmosocjologów udoskonalało procedurę ewentualnego kontaktu, a tu od razu konflikt militarny...

- No to idziemy - Artur podniósł się z miejsca.

Poszli. Przed nimi ciągnął się bardzo długi korytarz. Ciemny, nie na tyle jednak, by nie móc swobodnie się poruszać. Mijali szeregi drzwi rozmieszczonych w nieregularnych odstępach po obu stronach korytarza. Nad każdymi była umieszczona jakaś kombinacja dwóch lub trzech kolorowych świateł. Jedynie one rozjaśniały korytarz tworząc swoją różnorodnością jakiś nierzeczywisty, surrealistyczny nastrój. Korytarz był niski, tak, że Robert, wyższy o prawie pół głowy od Artura, musiał schylać się od czasu do czasu, gdy przechodzili pod czymś w rodzaju łuków niewiadomego przeznaczenia. Wyminęli kilka bocznych korytarzy, których końca nie było widać. Po części powodowały to bardzo łagodne ich skręty, a po części przypuszczalnie ogromne rozmiary samego statku.

Nierealna sceneria sprawiła, że prawie zapomnieli o celu, a Artur oprzytomniał dopiero, gdy minęli już o kilka metrów drzwi z dwoma czerwonymi światłami, i dopiero, gdy wpadł na Roberta zawracając gwałtownie, obaj wrócili do rzeczywistości.

Otworzyli drzwi.

Przez dwadzieścia lat lotów nie widział nigdy nawet czegoś zbliżonego do tego. Pierwszym wrażeniem było znalezienie się wewnątrz kuli o ścianach stanowiących nie tyle mapę nieba, ile jego rzeczywisty obraz. W samym jej środku, o kilka metrów przed nimi, umieszczony był na czymś w rodzaju niewielkiej platformy, pulpit i dwa fotele. Prowadził do nich wąski pomost. Automatycznie podeszli i zajęli miejsca. Artur, jako dowódca, po prawej stronie, co zrobili z czystego nawyku, bo przynajmniej na razie nie mogło to mieć żadnego znaczenia.

Obejrzał się. Kula zamknęła się. Nie było już ani pomostu, ani drzwi. Jednocześnie ściany przybrały kolor intensywnej czerwieni, a gwiazdy rozbłysły naturalnym światłem. Można było odnieść wrażenie przebywania w próżni, gdyby nie to, że cała kula pokryta została delikatną jasnozieloną siatką współrzędnych. Mniej więcej na wprost przed nimi znajdował się jaskrawy, czerwony punkt. Bieżący kurs...

Pulpit zawierał zadziwiająco mało wskaźników i manipulatorów. W dwóch niezależnych, umieszczonych przed fotelami kolumnach, rozmieszczone były pary wielopozycyjnych wskaźników. Tylko górna ich para była w tej chwili rozjarzona cyframi. Te same wartości na obu oraz czerwony ich kolor niedwuznacznie sugerowały, że jest to cyfrowa wartość ich bieżącego kursu. Niższe wskaźniki były martwe, za to większość z nich wyposażona była w przyciski ustawiania.

Było jeszcze kilka nieregularnie rozmieszczonych przycisków i wskaźników oraz skomplikowana płyta - zapewne sterowania kalkulatorem. Całość dopełniały: spory ekran niewiadomego przeznaczenia i dźwignia ręcznego sterowania, tylko przed lewym fotelem. Typowy podział: pilot - dowódca.

 


5. Nauka

 

Nauka trwała około dziesięciu dni. A może były to dwa tygodnie. Czas wskazywany był w jednostkach umownych i nie mieli go z czym porównać. W każdym razie trwało to dwanaście biologicznych cykli pokładowych.

Mieli kabiny naprzeciwko sterowni. Tam spali i jedli. Spali jednocześnie. Jedli stale tę samą pastę o nieokreślonym, nieprzyjemnym smaku. Prawie nie rozmawiali. Na razie nie było o czym...

W zasadzie sterowanie dostępnymi im urządzeniami mogli opanować w ciągu kilku godzin. Wszystko tu było idealnie proste. Powtarzali jednak w nieskończoność kilkanaście czynności, albo żeby dojść do absolutnej wprawy, albo by czymś zapełnić czas do chwili kiedy przejmą sterowanie. Bez przerwy pozostawali pod pełną kontrolą dowódcy.

Podawał im zwięzłą informację. Jeśli nie rozumieli jej, co zresztą zdarzało się bardzo rzadko, przyciskali specjalny klucz i słyszeli ją ponownie. Wykonywali instrukcję i dostawali nową. I tak w kółko.

Pod koniec tego okresu dysponowali już ogromnymi możliwościami. Oczywiście pod warunkiem przejęcia sterowania. W zasadzie nie znali tylko procedur startu i lądowania. Ale, widać, na razie nie miały im być potrzebne. Mogli natomiast sterować kursem, ręcznie lub programowo. Mogli zmieniać prędkość i przyspieszenie. Mogli prawie tysiąckrotnie powiększać obraz wybranego rejonu i obserwować go na ekranie radaru tachionowego. Dysponowali kalkulatorem pokładowym o dużej mocy obliczeniowej. Mogli ustawiać dowolnie celownik miotacza antymaterii. Mogli strzelać.

Nie mogli natomiast dowiedzieć się niczego bliższego ani o ogólnej sytuacji, ani nawet o aktualnym położeniu statku. Tak jak zresztą obiecywał im dowódca. Współrzędne na powierzchni otaczającej ich kuli były umowne. Nie wyznaczały ich środek Galaktyki i Ziemia, a środek Galaktyki i jakiś fikcyjny punkt. Gwiazdozbiory nie mówiły im nic. Nieco w lewo od aktualnego kursu mieli przed sobą sporą gromadę kulistą. Przy założeniu rozsądnego czasu lotu, nie dłuższego niż kilkadziesiąt lat, mogły to być Hiady. Przynajmniej wskazywały na to cechy gromady. Ale równie dobrze mogli być po drugiej stronie Galaktyki, gdyby nie to, że ekspansja kosmiczna człowieka nie przekroczyła jakichś piętnastu parseków. Przynajmniej w czasie, który jeszcze pamiętali...

Podczas ostatnich cykli pokładowych nauki, wykonywali już całe złożone sekwencje sterowania. Jednoczesne manewry kierunkowe, prędkościowe i celownicze.

Podział ról był oczywisty. Robert sterował statkiem, a Artur obsługiwał radar i urządzenia celownicze. I tylko on miał przed sobą przycisk urządzenia spustowego.

 


6. Zadanie

 

Intuicyjnie wyczuwali, że okres nauki zbliża się do końca. Instrukcje były prostsze. Przeważnie powtórzenia. Wreszcie, po wykonaniu któregoś z rzędu, nie otrzymali następnego zadania. Było cicho. Czekali...

Pociły mu się dłonie. Chciał mieć już za sobą całą niepewność i wiedzieć o co tu w końcu chodzi. Do głowy przychodziły mu dziesiątki wątpliwości i pytań. Dowódca zapewne przewidywał ich nastrój, toteż odczekał aż uspokoją się zupełnie. Faktycznie, po pewnym czasie - dwóch, może trzech godzinach -zobojętnieli na wszystko. I dopiero wtedy...

- Ustawcie radar na 247.20-38.12-rozległ się znany głos.

Arturowi zajęło to kilka sekund.

- Powiększajcie powoli obraz!

Najpierw nie było nic, potem pojawiła się niewielka gwiazda, która w miarę wzrostu powiększania uciekła poza ekran, a potem był statek. Idący ciągiem - z błękitno rozżarzoną rufą.

- Wyłączcie radar!

W miejscu obserwacji pojawił się na czaszy, stanowiącej mapę nieba, błękitny punkt a pod nim cyfry-8.342.

- Jest od was oddalony o ponad osiem miliparseków. To znaczy był. Nasz radar tachionowy ma roboczą prędkość tylko dwanaście razy większą od świetlnej.

Sami lecieli z podświetlną. 0,6 c. Tamten statek był mniej więcej na ich kursie. Czyli, za jakieś piętnaście dni...

- A teraz obejrzyjcie całą czaszę!

W sumie było sześć błękitnych punktów. Sześć statków. Ten, ku któremu lecieli, był najbliżej. Inne znajdowały się od dwudziestu do pięćdziesięciu mili-parseków od nich. Rozmieszczone były mniej więcej na połowie czaszy. Tej przed nimi...

- Waszym jedynym zadaniem jest wprowadzenie statku na kurs 210.00-57.30. Kierunek ten, a właściwe cały otaczający sektor jest blokowany przez sześć statków przeciwnika. Nie możecie zbliżać się do żadnego z nich na odległość mniejszą niż 0,3 miliparseka. W żadnym wypadku. Taki jest zasięg rażenia ich statków o prawdopodobieństwie trafienia przekraczającym krytyczne. Szczytowe prędkości mają zbliżone do nas, moc także. Za to dysponują większą szybkością manewrów. Na wykonanie zadania macie nieograniczoną ilość czasu. Ale musicie pamiętać, że statki możemy obserwować z odległości nie większej niż dwieście miliparseków. I tylko na tyle możecie mieć pewność czystego pola w innych kierunkach. Jeszcze raz popatrzcie!

Z punktów oznaczających każdy ze statków wybiegły przerywane linie, zakończone bliźniaczymi punktami, także oznaczonymi cyframi.

- Jest to ekstrapolowana pozycja ich statków w bieżącej chwili.

Najbliższy był, a raczej mógł być już tylko o 8,137, a jego kurs powoli stawał się asymptotyczny do ich kursu. Sytuacja robiła się jednoznaczna...

- Powtarzam zadanie. Wyjść na kurs 210.00-57.30 nie zbliżać się do żadnego z ich statków bardziej niż 0,3- Ciągiem dysponujecie w sposób nieograniczony. Jeśli to będzie możliwe, wykonajcie zadanie bez zniszczenia żadnego z ich statków. Przejmijcie sterowanie! Nie usłyszeli już nic więcej.

 


7. Taktyka

 

Taktykę przyjęli prostą. Bo też, na pozór, wyjście na zadany kurs z ominięciem blokady wydawało się dziecinnie proste. Iść prosto na statek przeciwnika a potem, w bezpiecznej jeszcze odległości, rozpocząć pełną mocą manewr wymijania szerokim łukiem. Przy możliwym do uzyskania przyspieszeniu, około 1000 g, bo tyle wytrzymywało pole antygrawitacyjne statku, i różnych kierunkach lotu ich i przeciwnika, powinien on od razu znaleźć się w tyle. Oczywiście, przy założeniu, że nie doścignie ich potem.

Już pierwsza próba, której dokonali po dwunastu dniach, gdy tylko zbliżyli się do nich dostatecznie, wykazała, że nie jest to takie proste. Przeciwnik utrzymywał swój najbliższy statek na nieco mniejszej prędkości, ale za to na prawie tym samym kursie. Sprawiało to wrażenie, jakby to oni sami powoli go doganiali. Na każdą zmianę kursu odpowiadali analogiczną zmianą, opóźnioną tylko o okres obserwacji. Od razu też stało się jasne, że ich zdolność przyspieszania, a więc i prędkość manewrów, jest jakieś półtora rażą większa. Jakby, więc nie manewrowali, stale mieli ich przed sobą. I to coraz bliżej.

Pozostałe statki były jeszcze dość daleko i chociaż nie przeszkadzały im bezpośrednio w manewrowaniu, stwarzały określone zagrożenie na przyszłość. Dwa z nich powoli dochodziły ich z boków, a trzy najwyraźniej zmierzały do stworzenia drugiej linii blokady.

Przez cztery doby pokładowe Robert próbował wszystkich możliwych manewrów. Stale z tym samym skutkiem.

Piątej doby szedł z przy zerową prędkością, powoli zbliżając się do nich. Już tylko trzy miliparseki dzieliły ich od strefy krytycznej. Obaj doskonale wiedzieli, że jeżeli jeden statek potrafi im zablokować praktycznie cały sektor, to drugi, zbliżywszy się, zmusi ich po prostu do wycofania się.

Szóstej doby poddał się.

- Nic więcej nie zrobię. Teraz ty!

Artur popatrzył na niego smutnym wzrokiem.

- Prawdopodobnie na to wyjdzie. Tylko nie od razu. Mamy jeszcze trochę czasu. Wykonasz jak najwięcej manewrów, a kalkulator przeanalizuje każdorazowo ich odpowiedzi. Za trzy, cztery doby powinniśmy mieć program celowania o nie najgorszej dokładności.

Opowiadał jeszcze dalej, snuł szczegóły techniczne, ale Robert już go nie słuchał. Od razu wychwycił jakiś fałszywy ton. Wzrok Artura przeczył jego słowom. Błądził gdzieś na boki, wyrażając dziwne lekceważenie dla wypowiadanych słów.

Po chwili zrozumiał. Artur nie mówił do niego. Mówił do słuchającego ich na pewno dowódcy. W pewnym momencie zmusił wzrokiem Roberta do • spojrzenia w dół.

Fotele ich stykały się oparciami a pulpit prawie dochodził do piersi. W wąskiej luce zobaczył, wysuniętą maksymalnie w jego kierunku, nogę Artura. Bez namysłu wysunął swoją i gdy tylko nogi ich zetknęły się, poczuł szybkie uderzenia kodu. Artur mówił ciągle, teraz już znacznie wolniej, robił przerwy na namysł, a w ich trakcie błyskawicznie nadawał.

 


8. Wątpliwości

 

- Trzeba będzie najpierw ustalić optymalny informacyjnie sposób naszych manewrów. (... czy ty naprawdę chcesz strzelać... skąd wiesz, kto jest na tych statkach... i jakie ma zamiary... skąd wiesz, co się w ogóle dzieje... co wiesz o dowódcy... naszym dowódcy...). Większość trzeba będzie powtarzać po kilka razy. (... byliśmy kilkadziesiąt lat w hibernacji... on .znaczną część czasu czuwał... miałeś kilka dłuższych samotnych lotów... wiesz jak człowiek się czuje...). Gdy otrzymamy pełny algorytm ich reakcji, przystąpimy do testowania go. (... miewałeś urojenia... ja też... i to nie będąc obciążonym taką sytuacją... co podejrzewam... że nie wszystko z nim w porządku. ...język... czy ktoś formułował ci tak polecenia...). Przejdziemy na błądzenie przypadkowe a kalkulator będzie sprawdzał odchyłki ich przewidywanego kursu. (... skąd wiesz po co w ogóle wylecieliśmy... w jakim celu wyraziliśmy zgodę na amnezję... może to tylko zabezpieczenie, bo nikt nie zna ich bliżej... może mieliśmy dopiero zbadać ich zamiary...). Przy większych odchyłach przeprowadzimy manewry korekcyjne. (... lecąc z taką misją, można nawet na podstawie błahych poszlak dojść do katastrofalnych wniosków... i może to tylko on do nich doszedł... musimy działać ostrożnie... nie może niczego podejrzewać...). Potem oddamy sterowanie kursem i wyrzutnią kalkulatorowi. (... na razie trzeba zorientować się w sytuacji... od niego niczego się nie dowiemy... musimy nawiązać z nimi kontakt... nie wiem jak... pomyśl... w najgorszym razie poczekamy na nich...). Dopiero przy mniejszych dystansach zmienimy taktykę. (... nawet jeśli faktycznie mają wrogie zamiary, to zniszczenie naszego statku nie powinno przynieść większych zmian w skali ogólnej... w każdym razie będą nieporównywalnie mniejsze niż w przypadku zniszczenia ich statku, jeśli nie mają wrogich zamiarów...). Oczywiście, o ile okaże się konieczne. Sądzę, że zniszczymy ich wcześniej. (... na razie działamy tak jak mówiłem i szukamy możliwości kontaktu...).

 


9. Kontakt

 

Kontakt miał przyjść znacznie szybciej niż mogli się tego spodziewać. I wyjść miał wcale nie z ich strony...

Na razie manewrowali. Najpierw sami, potem pod dyktando kalkulatora. Różne kierunki, różne prędkości, różne przyspieszenia... Kalkulator gromadził dane o reakcjach przeciwnika na każdy ich manewr. Sytuacja strategiczna robiła się coraz gorsza. Ich statki zbliżały się nieuchronnie, a kalkulator nie opracował jeszcze algorytmu o zadowalającym stopniu dokładności. Mimo intensywnych rozmyślań nie znaleźli sposobu kontaktu, możliwego do przeprowadzenia bez wiedzy dowódcy. Mieli zbyt ograniczone możliwości. Przede wszystkim, w ogóle nie zostali zaznajomieni z systemami łączności statku, a nawet ze sposobami sygnalizacji alarmowej. Wszystko to pozostało w rękach dowódcy. W dodatku poważnie musieli się liczyć z możliwością uśpienia ich i hibernacji, gdyby tylko powziął on, najmniejsze choćby, podejrzenia. I wtedy zapewne sam przejąłby sterowanie, działając dalej według własnych, rzeczywistych, bądź wyimaginowanych kryteriów.

Minęły kolejne trzy doby. I chociaż nie nastąpiła żadna poprawa w sytuacji, to przynajmniej wyjaśnił się podstawowy, dręczący ich problem. I to w najmniej oczekiwany sposób.

Podczas wykonywania któregoś z kolei manewru, wygasł nagle cały czołowy sektor mapy. Pojawiła się zamiast niego niewielka, jasno oświetlona płaszczyzna. Jednocześnie rozległ się głos dowódcy:

- Będziemy mieli kolejny kontakt holowizyjny z przeciwnikiem. W poprzednich wzywali nas do zastopowania i biernego czekania na nich. Gdy ukażą się przed wami ich postacie, włączcie translator poprzez kod 12D39E kalkulatora. Informacje, które odbierzecie, mogą być dla was przydatne.

Ukazały się trzy sylwetki.

Przeżyli chwilowy szok. Później nie mogli już sobie uświadomić, czego właściwie oczekiwali, ale na pewno nie tego, że pierwsze napotkane w Kosmosie istoty rozumne, i to istoty o przypuszczalnie wrogich zamiarach, okażą się człekokształtne. Ale tak było.

Byli znacznie masywniejsi od ludzi, ale tylko w stosunku do wzrostu, którego z braku skali nie mogli ocenić. Jeżeli przekaz był w naturalnych wymiarach, to nie przekraczał on półtora metra. Ręce, nogi, tułów, głowa. Twarz, widoczna chyba bez żadnego okrycia, była najmniej ludzka. Bardzo spłaszczona. Spękana, zrogowaciała skóra tworząca coś na kształt łusek. Bardzo niskie i szerokie czoło. Oczy prawie na wierzchu. Zupełny brak włosów. To wszystko zauważyli na pierwszy rzut oka. Później zwrócili uwagę na dłonie. Palce o większej ilości stawów ustawione były zupełnie inaczej. Jakby na obwodzie koła. Nie było ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin