Stephanie Meyer
Ś W I T
Breaking Dawn
Kilka słów od autora ebooka:
Wreszcie jest. Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym światło dzienne w końcu ujrzał pierwszy polski, nieoficjalny przekład „Breaking Dawn”. Mam nadzieję, że nie kazaliśmy wam czekać zbyt długo. Chciałabym niezmiernie podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do ukończenia ebooka, zaczynając od tłumaczy oraz osób pomagających w korekcie. Myśląc o przekładzie całej książki na język polski nie marzyłam nawet, że zgłosi się do mnie tyle kompetentnych, chętnych do pomocy ludzi. Bez nich skompletowanie sensownie brzmiącej całości zajęłoby mi pewnie całą wieczność. ;) W drugiej kolejności dziękuję wszystkim cierpliwym fanom Twilight, którzy zasypywali mnie wiadomościami i mailami, za okazane wyrazy uznania oraz wsparcie. Nie ma za co dziękować – to wszystko dla was. W końcu jesteśmy jedną wielką twilightową rodziną i musimy sobie pomagać. ;) A teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak życzyć wam miłego czytania. Mam nadzieję, iż mimo wszystko w styczniu zaopatrzycie się w oficjalne polskie wydanie książki. I z góry przepraszam za błędy, których zapewne jest dość sporo – pośpiech nie sprzyja perfekcji. ;) Przyjemnej lektury.
Evergreen & TeamTwilight
Poniższy przekład nie jest przeznaczony do celów komercyjnych, nie czerpiemy z niego żadnych korzyści. Umieszczanie go na stronach internetowych i forach jest zabronione. Prosimy o rozpowszechnianie tłumaczenia tylko w zaufanych kręgach fanów. Tytuł „Świt” powstał na potrzeby tłumaczenia – w żadnym wypadku nie jest on polskim tytułem oficjalnym. Wszelkie uwagi i sugestie proszę kierować na ten adres mailowy (refleksje mile widziane).
Tłumaczenie:
Atrivie
Lir
Ladybug
Madeline
Natalia
Evergreen
Noorey
Noone S.
Mapet
Anonim
Luthien
Arionka
Syntia
Emension
Bulb
Amara
Lily
Korekta & pomoc:
Mahi
Wygładzenie i oprószenie przecinkami:
Doogie as Brahooo
Księga Pierwsza
~*~ Bella ~*~
„Dzieciństwo nie trwa od urodzenia do określonego wieku ani w jakimś ustalonym czasie. Dziecko staje się dorosłym i odkłada na bok dziecięce sprawy. Dzieciństwo jest królestwem, w którym nikt nie umiera.”
Edna St. Vincent Millay
Prolog
W swoim życiu otarłam się o śmierć zdecydowanie więcej razy niż normalnie przytrafiało się to zwykłym ludziom, mimo to trudno byłoby do tego kiedykolwiek przywyknąć. Wydawało się to dziwnie nieuniknione - znowu stałam w obliczu śmierci. Jakby naprawdę było mi przeznaczone nieszczęście. Wciąż mu się wymykałam, ale ono nieodwracalnie powracało. Jednak tym razem było zupełnie inaczej. Możesz uciekać przed kimś, kogo się boisz, możesz próbować walczyć z kimś, kogo nienawidzisz. Wszystkie moje odruchy były nastawione na tego rodzaju zabójców - potwory, wrogów. Ale gdy kochasz tego, kto cię zabija, nie masz wyboru. Jak możesz uciekać, jak możesz walczyć, skoro uczynienie tego, zraniłoby tę ukochaną osobę? Jeśli twoje życie było wszystkim, co musisz oddać tej ukochanej osobie, jak możesz tego nie oddać? Jeżeli był to ktoś, kogo prawdziwie kochasz?
1. ZARĘCZONA
Nikt się na ciebie nie gapi, powtarzałam sobie. Nikt się na ciebie nie gapi.
Nikt się na ciebie nie gapi. Ale ponieważ nie potrafiłam kłamać przekonująco nawet samej sobie, musiałam się przekonać. Gdy tak czekałam na zmianę świateł, zerknęłam w prawo – pani Weber w swoim minivanie całą sylwetką zwróciła się w moją stronę, świdrując mnie oczyma. Wzdrygnęłam się, zastanawiając, dlaczego nie spuściła wzroku lub nie wyglądała na zawstydzoną. Gapienie się na innych ludzi wciąż uważano za niegrzeczne, prawda? Czy ta zasada już się mnie nie tyczyła? Wtedy przypomniałam sobie o przyciemnianych szybach. Dzięki nim prawdopodobnie nie miała w ogóle pojęcia, iż to ja siedziałam w środku, nie mówiąc już o tym, że odwzajemniałam jej spojrzenie. Spróbowałam się choć trochę pocieszyć faktem, iż nie gapiła się na mnie, tylko na samochód. Mój samochód. Westchnęłam. Spojrzałam w lewo i jęknęłam. Dwóch przechodniów zamarło na chodniku, tracąc okazję, by przejść przez ulicę, zagapiwszy się na mój samochód. Za nimi pan Marshall wyglądał przez okno wystawowe swojego niewielkiego sklepu z pamiątkami. Przynajmniej nie przyciskał nosa do szyby. Jeszcze. Światło zmieniło się na zielone. Chcąc jak najszybciej stamtąd uciec, nacisnęłam pedał gazu bez zastanowienia – z taką samą siłą, z jaką uczyniłabym to w mojej starej furgonetce, by zmusić ją do ruszenia z miejsca. Silnik zawarczał jak polująca pantera, a samochód wystartował do przodu tak szybko, że moim ciałem zarzuciło o oparcie siedzenia obitego czarną skórą, a żołądek podszedł mi do gardła.
- Arg! – wydyszałam, szukając stopą hamulca. Patrząc przed siebie, ledwo go dotknęłam, a mimo to samochód natychmiast się zatrzymał. Nie miałam odwagi rozejrzeć się dookoła, by sprawdzić, jaką reakcję wywołałam. Jeśli wcześniej ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, kto prowadzi ten samochód, teraz już się ich pozbył. Czubkiem buta delikatnie przycisnęłam pedał gazu o pół milimetra. Samochód znów ruszył do przodu. Zdołałam dotrzeć do celu – stacji benzynowej. Gdyby nie brakowało mi paliwa, w ogóle nie przyjechałabym do miasta. Ostatnimi czasy radziłam sobie bez wielu rzeczy jak Pop-Tarts'y** i sznurowadła, by uniknąć przebywania w miejscach publicznych. Poruszając się, jakbym uczestniczyła w jakimś wyścigu, otworzyłam klapkę wlewu paliwa, odkręciłam (*Pop-Tarts – rodzaj ciastek popularnych w USA, przyp. tłum.)
korek, włożyłam kartę do czytnika i wsunęłam pistolet dystrybucyjny do baku w ciągu paru sekund. Oczywiście nic nie mogłam poradzić na to, by cyfry na wyświetlaczu przyspieszyły. Przesuwały się leniwie, jakby robiły mi to specjalnie na złość. Na dworze nie było jasno – typowy, dżdżysty dzień w Forks, w stanie Waszyngton – ale ja mimo to wciąż czułam się jak w świetle reflektorów, które skupiało uwagę na delikatnym pierścionku na mojej lewej dłoni. W takich chwilach, gdy wyczuwałam czyjeś spojrzenie na swoich plecach, wydawało mi się, że pierścionek pulsuje jak neonowy znak: Spójrz na mnie, spójrz na mnie. Takie zażenowanie było naprawdę głupie. Wiedziałam o tym. Poza opinią taty i mamy, czy to, co ludzie mówili o moich zaręczynach, rzeczywiście miało znaczenie? Albo o moim nowym samochodzie? Lub o tajemniczym przyjęciu mnie do college’u należącego do Ivy League? Czy też o błyszczącej czarnej karcie kredytowej, która zdawała się parzyć moją tylną kieszeń?
- No właśnie, kogo obchodzi, co sobie myślą – wymamrotałam pod nosem.
- Hm, proszę pani? – zawołał mnie jakiś męski głos.
Odwróciłam się i natychmiast tego pożałowałam. Dwóch mężczyzn stało obok luksusowej terenówki z przypiętymi na dachu nowiutkimi kajakami. Nie patrzyli na mnie, obaj gapili się na mój samochód. Osobiście nie rozumiałam tego. Byłam dumna, że rozróżniałam symbole Toyoty, Forda i Chevroleta. To auto było czarne, lśniące i ładne, ale dla mnie to wciąż było tylko auto.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale możesz mi powiedzieć, jakim samochodem jeździsz? – spytał wyższy.
- Eee, Mercedesem, prawda?
- Tak – odpowiedział uprzejmie, podczas gdy jego niższy towarzysz wywrócił oczyma, słysząc moją odpowiedź. – Wiem. Ale zastanawiałem się, czy to... jeździsz Mercedesem Guardianem? – mężczyzna wymówił tę nazwę z szacunkiem.
Miałam wrażenie, że doskonale dogadałby się z Edwardem, moim... moim narzeczonym (naprawdę nie byłam w stanie przyzwyczaić się do myśli, że do ślubu pozostało kilka dni). – One jeszcze nie powinny być dostępne w Europie – kontynuował. – I przy tym pozostańmy.
Jego wzrok śledził kontury mojego samochodu, które dla mnie nie różniło się niczym od każdego innego mercedesa. Ale co ja tam wiedziałam? Ja tymczasem szybko rozważyłam moje problemy ze słowami takimi jak narzeczony, ślub, mąż itd. Po prostu nie potrafiłam tego ułożyć sobie w głowie. Z jednej strony byłam wychowywana, by wzdrygać się na samą myśl o zwiewnych białych sukniach i bukietach kwiatów. Co więcej, nie potrafiłam pogodzić koncepcji statecznego, szanowanego, nudnego męża z moją koncepcją Edwarda. To tak, jakby obsadzić archanioła w roli księgowego. Nie umiałam wyobrazić sobie go w żadnej zwyczajnej roli. Jak zwykle, gdy tylko zaczynałam myśleć o Edwardzie, zatraciłam się w powodujących zawroty głowy marzeniach. Nieznajomy musiał chrząknąć, żeby przyciągnąć ponownie moją uwagę. Ciągle czekał na odpowiedź dotyczącą modelu samochodu.
- Nie wiem – przyznałam szczerze.
- Nie masz nic przeciwko, żebym zrobił sobie z nim zdjęcie?
Chwilę zajęło mi przetrawienie tej informacji: - Serio? Chce pan zrobić sobie zdjęcie z samochodem?
- Jasne, nikt mi nie uwierzy, jeśli nie będę miał dowodu.
- Eee. Dobrze. Niech będzie.
Wyjęłam pistolet dystrybucyjny i odłożyłam go na miejsce, potem wślizgnęłam się na przednie siedzenie, by się skryć. Tymczasem zapaleniec wygrzebał olbrzymi, wyglądający na profesjonalny, aparat fotograficzny z plecaka. On i jego przyjaciel po kolei pozowali przed maską, a potem poszli zrobić zdjęcie z tyłu samochodu.
- Tęsknię za moją furgonetką – zaskamlałam do siebie.
Bardzo w porę – może nawet za bardzo – moja furgonetka wydała ostatnie tchnienie, akurat kilka tygodni po tym, jak ja i Edward zawarliśmy nierówny kompromis. Jednym z ustaleń było to, że będzie mógł mi sprawić nowe auto, jeśli moje stare się zepsuje. Edward zaklinał się, że można się było tego spodziewać, gdyż moja furgonetka miała długie, wyczerpujące życie, a potem umarła śmiercią naturalną.
Według niego. A ja oczywiście nie miałam możliwości, by zweryfikować tę historię lub spróbować przywrócić auto do życia na własną rękę. Mój ulubiony mechanik... Powstrzymałam tę myśl, nie chcąc jej kończyć. Zamiast tego zaczęłam przysłuchiwać się przytłumionym głosom mężczyzn na zewnątrz.
- ...zionął w niego miotaczem ognia na filmiku w Internecie. Nawet nie zniszczył lakieru.
- Oczywiście, że nie. Mógłbyś przetoczyć się czołgiem przez to cudeńko, i przeżyje! Nie jest raczej przeznaczone na nasz rynek. Zaprojektowano go głównie dla dyplomatów na Środkowym Wschodzie, handlarzy bronią i baronów narkotykowych.
- Myślisz, że ona...? – spytał niższy ciszej. Pochyliłam głowę.
- Hm – powiedział wyższy. – Być może. Nie potrafię sobie wyobrazić, po co komuś tutaj szyby rakietoodporne i dwutonowe opancerzone nadwozie. Pewnie zmierza w stronę jakiegoś bardziej niebezpiecznego miejsca.
Opancerzone nadwozie. Dwutonowe opancerzone nadwozie. RAKIETO-odporne szyby? Świetnie. Co się stało ze starymi, dobrymi szybami kuloodpornymi? Cóż, przynajmniej teraz to miało jakiś sens – dla kogoś o wypaczonym poczuciu humoru. To nie tak, że nie oczekiwałam, iż Edward wykorzysta naszą umowę, by móc dać dużo więcej niż miałby otrzymać. Zgodziłam się, by mógł wymienić moją furgonetkę, jeśli będzie trzeba, ale nie spodziewałam się, że ten moment nadejdzie tak szybko. Kiedy zostałam zmuszona przyznać, że moja furgonetka stała się niczym więcej jak nieruchomym hołdem dla klasycznych Chevroletów na moim podjeździe, zdawałam sobie sprawę, że ten pomysł z wymianą samochodu zapewne wprowadzi mnie w zakłopotanie. Skupi na mnie natrętne spojrzenia i szepty. Miałam rację co do tej części. Ale nawet w moich najczarniejszych wyobrażeniach nie przewidziałam, że kupi mi dwa samochody. To był ten samochód „przed”. Powiedział, że jest wypożyczony i że zwróci go po ślubie. To wszystko nie miało dla mnie żadnego sensu. Aż do teraz. Ha, ha. Ponieważ byłam tak kruchym człowiekiem, ściągającym na siebie wszelkie wypadki, ofiarą swojego własnego niebezpiecznego pecha, że najwyraźniej potrzebowałam samochodu odpornego na czołgi, by mnie ochronić. Komiczne. Byłam przekonana, że on i jego bracia świetnie się bawili za moimi plecami. Lub może, ale tylko może, cichy szept odezwał się w mojej głowie, to nie jest żart, głupia. Może on naprawdę tak się o ciebie martwi. To nie byłby pierwszy raz, kiedy posunął się odrobinę za daleko, by mnie chronić. Westchnęłam. Jeszcze nie widziałam samochodu „po”. Był ukryty pod płótnem w najgłębszym zakamarku garażu Cullenów. Wiedziałam, że większość ludzi do tej pory zdążyłaby już podejrzeć, ale ja naprawdę nie chciałam wiedzieć. To auto prawdopodobnie nie było opancerzone, ponieważ po miesiącu miodowym nie będę tego potrzebować. Niezniszczalność była tylko jednym z wielu przywilejów, których nie mogłam się doczekać. Najlepszym elementem bycia jednym z Cullenów nie były wcale drogie samochody czy imponujące karty kredytowe.
- Hej! – zawołał wysoki mężczyzna, kładąc ręce na szybie i próbując zajrzeć do środka. – Skończyliśmy. Wielkie dzięki!
- Nie ma za co – odpowiedziałam, a potem spięta odpaliłam silnik i nacisnęłam pedał bardzo delikatnie...
Nieważne, ile już razy wracałam do domu znajomą trasą, wciąż nie potrafiłam zignorować impregnowanych na deszcz ogłoszeń. Każdy z nich, czy to przyklejony do słupa telefonicznego, czy do znaku drogowego, był świeżym policzkiem wymierzonym we mnie. Bardzo zasłużonym. Mój umysł powrócił do tamtej myśli. Wcześniej potrafiłam ją zagłuszyć. Ale na tej drodze nie mogłam jej uniknąć. Nie ze zdjęciami mojego ulubionego mechanika migającymi obok mnie w regularnych odstępach. Mój najlepszy przyjaciel. Mój Jacob. Plakaty – „Czy widziałeś tego chłopca?” – nie były pomysłem ojca Jacoba. To mój ojciec, Charlie, wydrukował je i porozwieszał w mieście. Nie tylko w Forks, ale także w Port Angeles, Sequim, Hoquiam, Aberdeen i w każdym innym mieście na półwyspie Olympic. Poza tym upewnił się, że wiszą one również we wszystkich komisariatach policji w stanie Waszyngton. Jego własny komisariat miał nawet całą korkową tablicę poświęconą poszukiwaniom Jacoba. Korkową tablicę, która była prawie pusta ku jego rozczarowaniu i frustracji. Rozczarowany był nie tylko brakiem jakichkolwiek informacji. Najbardziej zawiedziony był postawą Billy’ego, ojca Jacoba oraz jego najlepszego przyjaciela. Zawiedziony, bo Billy nie chciał bardziej zaangażować się w poszukiwania swojego szesnastoletniego zbiega, bo Billy odmówił rozwieszania plakatów w La Push – rezerwacie na wybrzeżu, który był domem Jacoba, bo Billy wydawał się pogodzony ze zniknięciem Jacoba, jak gdyby nic już nie mógł zrobić. Wedle jego słów – „Jacob jest już dorosły. Wróci do domu, jeśli będzie chciał”. Charlie był także zawiedziony mną, gdyż stanęłam po stronie Billy’ego. Również nie rozwieszałam plakatów. Ponieważ zarówno ja, jak i Billy, wiedzieliśmy, gdzie był Jacob ogólnie rzecz biorąc – i wiedzieliśmy też, że nikt nie widział tego chłopca. Przez te plakaty w moim gardle uformowała się gula, a oczy zapiekły mnie od łez. Byłam wdzięczna, że w tę sobotę Edward był na polowaniu. Gdyby zobaczył moją reakcję, także poczułby się fatalnie. Oczywiście fakt, że była sobota, miał też swoje ujemne strony. Gdy powoli i ostrożnie skręciłam na swoją ulicę, dostrzegłam radiowóz ojca na podjeździe przez domem. Znów urwał się z wędkowania. Wciąż dąsał się z powodu ślubu. Więc nie będę mogła skorzystać z telefonu w domu. Ale musiałam zadzwonić... Zaparkowałam przy krawężniku obok Chevroleta i wyciągnęła ze schowka komórkę, którą Edward dał mi w razie nagłych wypadków. Zadzwoniłam, trzymając palec na przycisku kończącym rozmowę. Na wszelki wypadek.
- Słucham? – odezwał się Seth Clearwater.
Westchnęłam z ulgą. Byłam zbyt tchórzliwa, żeby rozmawiać z jego siostrą Leah. Wyrażenie „urwać komuś głowę” w przypadku Leah nie sprowadzało się jedynie do metafory.
- Hej, Seth. Tu Bella.
- Och, cześć, Bella! Jak się czujesz?
Niezdolna do wyduszenia z siebie czegokolwiek. Rozpaczliwie poszukująca pociechy.
- Świetnie.
- Pragniesz poznać najnowsze informacje?
- Jesteś jasnowidzem.
- Raczej nie. Nie jestem Alice – ty jesteś po prostu przewidywalna – zażartował.
Seth jako jedyny z paczki z La Push nie czuł się niezręcznie, nazywając Cullenów po imieniu, nie mówiąc już o żartowaniu sobie z takich rzeczy jak na przykład moja prawie wszystkowiedząca przyszła szwagierka.
- Wiem o tym. – Zawahałam się przez chwilę. – Co z nim? Westchnął.
- To samo co zawsze. Nie rozmawia, mimo że wiemy, iż nas słyszy. Wiesz, stara się nie myśleć jak człowiek. Żyje w zgodzie ze swoimi instynktami.
- Wiesz, gdzie teraz jest?
- Gdzieś w północnej Kanadzie. Nie wiem, w której prowincji. Niezbyt zwraca uwagę na granice stanów.
- Żadnej wskazówki, że mógłby...
- Nie wraca do domu, Bello. Przykro mi.
Przełknęłam ślinę. - To nic, Seth. Wiedziałam, zanim jeszcze zapytałam. Po prostu nie przestaję mieć nadziei.
- No, my też.
- Dzięki za informacje, Seth. Wiem, że reszta pewnie ci się naprzykrza z tego powodu.
- Nie, są twoimi największymi fanami – zgodził się radośnie. – To trochę bezsensowne. Jacob dokonał swoich wyborów, ty swoich. Jake’owi nie podoba się ich podejście. Bo on sam nie jest jakoś specjalnie podekscytowany tym, że sprawdzasz, co się z nim dzieje.
- Myślałam, że nie rozmawiał z tobą – wydyszałam.
- Nie może wszystkiego przed nami ukryć, mimo że się stara.
Więc Jacob wiedział, że martwiłam się o niego. Nie byłam pewna, jak się z tym czułam. Cóż, przynajmniej wiedział, że nie uciekłam w nieznane i nie zapomniałam o nim kompletnie. Mógł sobie wyobrażać, że jestem do tego zdolna.
- Chyba zobaczymy się na... ślubie – powiedziałam, wymawiając ostatnie słowo przez zaciśnięte zęby.
- Tak, ja i mama będziemy tam. Fajnie, że nas zaprosiłaś.
Uśmiechnęłam się, słysząc entuzjazm w jego głosie. Chociaż zaproszenie Clearwaterów było pomysłem Edwarda, cieszyłam się, że o tym pomyślał. Miło będzie mieć tam Setha – takie połączenie, choć wątłe, z moim zaginionym najlepszym przyjacielem. – To nie byłoby to samo bez ciebie.
- Pozdrów Edwarda ode mnie, dobrze?
- Jasne.
Potrząsnęłam głową. Przyjaźń, która zrodziła się między Edwardem i Sethem, wciąż nie mieściła mi się w głowie. Jednak stanowiła dowód na to, że wszystko nie musiało wyglądać w ten sposób. Że wilkołaki i wampiry mogły ze sobą współżyć, jeśli tylko chciały. Nie każdemu podobał się ten pomysł.
- Ach – odezwał się Seth, jego głos podniósł się o oktawę. – Leah wróciła do domu.
- Och! Pa!
Rozłączył się. Zostawiłam telefon na siedzeniu i przygotowałam się psychicznie przed wejściem do domu, gdzie czekał Charlie. Mój biedny tata miał obecnie tyle na głowie. Ucieczka Jacoba była tylko jednym z ciężarów, które musiał dźwigać na swoich barkach. Równie mocno martwił się o mnie – o swoją ledwie pełnoletnią córkę, która miała wyjść za mąż. I to w ciągu najbliższych dni. Szłam powoli przez lekki deszcz, wspominając wieczór, w którym mu powiedzieliśmy...
Na dźwięk radiowozu Charliego zwiastującego jego powrót, pierścionek nagle zaciążył mi na palcu. Chciałam schować lewą rękę do kieszeni albo usiąść na niej, ale chłodny, mocny uścisk Edwarda nie pozwolił mi na to.
- Przestań się wiercić, Bello. Proszę, spróbuj zapamiętać, że nie przyznajesz się do popełnienia morderstwa.
- Łatwo ci mówić!
Przysłuchiwałam się złowieszczemu odgłosowi butów mojego ojca stąpających po chodniku. Klucz zabrzęczał w już otwartych drzwiach. Ten dźwięk przypomniał mi filmy, w których ofiara uświadamia sobie, że zapomniała zaryglować drzwi...
- Uspokój się, Bello – wyszeptał Edward, słysząc przyspieszone bicie mojego serca.
Drzwi uderzyły o ścianę, wzdrygnęłam się, jakby mnie potraktowano paralizatorem.
- Witaj, Charlie – zawołał Edward całkowicie rozluźniony.
- Nie! – syknęłam.
- Co? – wyszeptał pytająco.
- Poczekaj, aż odłoży broń!
Edward zachichotał i wolną ręką przeczesał zmierzwione brązowe włosy. Charlie wyłonił się zza rogu, wciąż w mundurze i uzbrojony. Starał się nie skrzywić, gdy dostrzegł nas razem na kanapie. Ostatnio bardzo starał się polubić bardziej Edwarda. Oczywiście, ta nowina z pewnością sprawi, że natychmiast zaprzestanie tych wysiłków.
- Cześć, dzieciaki. Co słychać?
- Chcielibyśmy z tobą porozmawiać – odparł Edward. – Mamy dobre wiadomości.
Wyraz twarzy Charliego w ciągu sekundy zmienił się z wymuszonej życzliwości w podejrzliwość. - Dobre wiadomości? – warknął, patrząc wprost na mnie.
- Usiądź, tato.
Uniósł brew, gapiąc się na mnie przez pięć sekund, a potem podszedł do rozkładanego fotela, usiadł na jego skraju, wyprostowany, jakby połknął kij.
- Nie denerwuj się, tato – przerwałam po chwili napiętą atmosferę. – Wszystko jest w porządku.
Edward skrzywił się, wiedziałam, że to z powodu użycia zwrotu „w porządku”. On prawdopodobnie użyłby czegoś w rodzaju „wspaniale”, „doskonale” lub „cudownie”.
- Jasne, Bello, jasne. Jeśli wszystko jest świetnie, to czemu pocisz się jak mysz?
- Nie pocę się – skłamałam.
Odsunęłam się, widząc jego wściekłą minę, i wtuliłam się w Edwarda, instynktownie wycierając wierzchem prawej dłoni czoło, by ukryć dowód.
- Jesteś w ciąży! – wybuchnął Charlie. – Jesteś w ciąży, prawda?
Choć pytanie było skierowane do mnie, rzucał wściekłe spojrzenie Edwardowi. Mogłabym przysiąc, że widziałam, jak jego ręka drgnęła w kierunku broni.
- Nie! Oczywiście, że nie! – Chciałam szturchnąć Edwarda w żebra, ale zdawałam sobie sprawę, że nabiłabym sobie tylko siniaka. Mówiłam mu, że ludzie od razu dojdą do takiego samego wniosku! Jaki inny sensowny powód mogliby mieć normalnie ludzie, by pobierać się w wieku osiemnastu lat? (Jego odpowiedź sprawiła, że wywróciłam oczyma – miłość. Jasne.) Charlie nie patrzył już tak ostro. Zwykle łatwo było wyczytać z mojej twarzy, czy kłamałam, dlatego uwierzył mi teraz.
- Och. Przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte.
Nastąpiło długie milczenie. Po chwili uświadomiłam sobie, że wszyscy czekali, aż coś powiem. Spojrzałam spanikowanym wzrokiem na Edwarda. Nie było szans, że wydobędę teraz z siebie cokolwiek. Uśmiechnął się do mnie, a potem wyciągnął ramiona i odwrócił się do mojego ojca.
- Charlie, zdaję sobie sprawę, że nie zrobiłem wszystkiego po kolei, jak należy. Wedle tradycji powinienem zapytać cię pierwszego. Nie chciałem okazać ci braku szacunku, ale skoro Bella powiedziała już „tak”, a ja nie chcę pomniejszać wagi jej wyboru, więc zamiast prosić cię o jej rękę, proszę cię o twoje błogosławieństwo. Pobieramy się, Charlie. Kocham ją bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie, bardziej niż własne życie, a ona – jakimś cudem – odwzajemnia to uczucie. Dasz nam swoje błogosławieństwo?
Brzmiał tak pewnie, tak spokojnie. Przez ułamek sekundy, przysłuchując się absolutnej pewności w jego głosie, doświadczyłam tego rzadkiego momentu, w którym miałam wgląd do jego świadomości. Przelotnie zobaczyłam, jak świat wyglądał w jego oczach. Przez długość jednego uderzenia serca, wszystko to miało sens. I wtedy dostrzegłam wyraz twarzy Charliego, jego oczy utkwione były teraz w pierścionku. Wstrzymałam oddech, podczas gdy jego skóra zmieniała odcienie – od jasnego do czerwonego, od czerwonego do purpurowego, od purpurowego do niebieskiego. Zaczęłam się podnosić – nie jestem pewna, co planowałam uczynić, może zastosować manewr Heimlicha,* (*Manewr Heimlicha - technika pomocy przedlekarskiej stosowana przy zadławieniach. Polega na wywarciu nacisku na przeponę, w
celu sprężenia powietrza znajdującego się w drogach oddechowych i "wypchnięcia" obiektu znajdującego się w tchawicy, przyp. tłum.) by upewnić się, że się nie dusi – ale Edward ścisnął moją dłoń i wymamrotał „daj mu minutę” tak cicho, że tylko ja to mogłam usłyszeć. Milczenie tym razem trwało dużo dłużej. A potem, stopniowo, na twarz Charliego powróciły normalne kolory. Usta miał ściągnięte, brwi zmarszczone – rozpoznałam ten wyraz twarzy – był pogrążony w myślach. Przypatrywał się nam przez długą chwilę. Poczułam, jak Edward rozluźnił się u mego boku.
- Chyba nie jestem taki zaskoczony – mruknął. – Wiedziałem, że będę musiał zmierzyć się z czymś takim już wkrótce.
Odetchnęłam.
- Jesteś tego pewna? – spytał, rzucając mi groźne spojrzenie.
- Jestem w stu procentach pewna Edwarda – powiedziałam, nie dając się zbić z tropu.
- Ale ślub? Po co ten pośpiech? – Znów przyjrzał mi się podejrzliwie.
Pośpiech był spowodowany tym, iż każdego parszywego dnia zbliżałam się do dziewiętnastu lat, podczas gdy Edward zatrzymał się na swoich siedemnastu latach perfekcji. Nie żeby w moim słowniku małżeństwo było związane z tym faktem, ale ślubu wymagał delikatny i zawiły kompromis, jaki Edward i ja zawarliśmy, by dojść do punktu, gdy moja transformacja ze śmiertelnika w istotę nieśmiertelną będzie możliwa. Jednak to nie były rzeczy, które mogłam wyjaśnić Charliemu.
- Na jesieni wyjeżdżamy razem do Dartmouth, Charlie – przypomniał mu Edward. – Chciałbym to zrobić, cóż, we właściwy sposób. Tak mnie wychowano. – Wzruszył ramionami.
Nie przesadzał; podczas pierwszej wojny światowej staroświecka moralność była czymś dużo poważniejszym. Charlie wykrzywił usta, szukając jakiegoś aspektu, z którym mógłby polemizować. Ale co mógłby powiedzieć? "Wolałbym byś najpierw żyła w grzechu"? Był ojcem, miał związane ręce.
- Wiedziałem, że to się zbliża – wymamrotał do siebie, krzywiąc się. Potem nagle jego twarz rozpogodziła się.
- Tato? – odezwałam się nerwowo. Zerknęłam na Edwarda, nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy, gdy spoglądał na Charliego.
- Ha! – wybuchnął Charlie. Podskoczyłam na swoim siedzeniu. – Ha, ha, ha!
Przyglądałam mu się niedowierzająco, gdy jego śmiech jeszcze wzmógł na sile. Trząsł się na całym ciele ze śmiechu. Spojrzałam na Edwarda pytająco, ale on miał zaciśnięte wargi, jakby starał się usilnie również nie roześmiać.
- Dobrze – wydusił Charlie. – Pobierzcie się. – Wstrząsnął nim kolejny spazm śmiechu. – Ale...
- Ale co?
- Ale musisz o tym powiedzieć matce! Ja jej nic nie powiem! To twoje zadanie! – powiedział, po czym ryknął śmiechem.
Zamarłam z ręką na klamce, uśmiechając się do siebie. Pewnie, w tamtej chwili jego słowa przeraziły mnie. Ostateczna zguba - wyznanie tego matce. Małżeństwo w młodym wieku było wyżej na jej czarnej liście niż gotowanie żywcem szczeniaków. Kto mógłby przewidzieć jej reakcję?
Nie ja. Z pewnością nie Charlie. Może Alice, ale nie pomyślałam, żeby ją spytać.
- Cóż, Bello - powiedziała Renee po tym, jak, krztusząc się, wyjąkałam to trudne zdanie: "Mamo, wychodzę za Edwarda".
- Czuję się trochę urażona tym, że zwlekałaś tak długo przed wyznaniem mi tego. Ceny biletów lotniczych są coraz droższe. Och! - zaniepokoiła się. - Myślisz, że do tego czasu zdejmą Philowi gips? Popsułby zdjęcia, gdyby nie był w garniturze.
- Czekaj chwilę, mamo - wydyszałam.
- Co masz na myśli przez "zwlekałaś tak długo"? Dopiero co się zarę... zarę... - Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa "zaręczyłam". - ... wszystko ustaliłam, wiesz, dzisiaj.
- Dzisiaj? Naprawdę? A to niespodzianka. Przypuszczałam...
- Co przypuszczałaś? Kiedy?
- Cóż, kiedy przyjechałaś odwiedzić mnie w kwietniu, wydawało się, że wszystko było już zapięte na ostatni guzik, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Nie trudno cię przejrzeć, kochanie. Ale nic nie mówiłam, bo wiedziałam, że i tak nic nie zdziałam. Jesteś taka sama jak Charlie - westchnęła zrezygnowana.
- Jak już podejmiesz jakąś decyzję, nie ma sensu się z tobą kłócić. Oczywiście, również tak samo jak Charlie, trzymasz się swoich postanowień. Nie popełniasz moich błędów, Bello. Twój głos brzmiał jakbyś była przerażona, domyślam się, że to mnie się boisz. - Zachichotała.
- Tego, co sobie pomyślę. Wiem, że powiedziałam wiele rzeczy o małżeństwie i głupocie - wcale ich nie cofam - ale musisz zdać sobie sprawę, że te rzeczy odnoszą się głównie do mnie. Jesteś zupełnie inną osobą niż ja. Popełniasz swoje własne błędy i jestem pewna, że jest sporo rzeczy, których żałujesz. Ale zobowiązania nigdy nie były twoim problemem, kotku. Masz większe szanse, by ci wyszło niż większość czterdziestolatków, których znam. - Znów się zaśmiała.
- Moje małe, dojrzałe dzieciątko. Na szczęście wygląda na to, iż znalazłaś inną starą duszę...
- Nie jesteś... wściekła? Nie uważasz, że popełniam olbrzymi błąd?
- Cóż, wiadomo, że wolałabym, byś poczekała jeszcze kilka lat. Chodzi mi o to - czy ja naprawdę wyglądam na kogoś, kto mógłby już być teściową? Nie odpowiadaj. Ale tu nie chodzi o mnie. Chodzi o ciebie. Jesteś szczęśliwa?
- Nie wiem. Czuję się, jakbym przebywała poza ciałem.
Renee cicho się zaśmiała. - Czy on cię uszczęśliwia, Bello?
- Tak, ale...
- Czy kiedykolwiek będziesz pragnęła kogoś innego?
...
Neosha66