ZS FYM-1.pdf

(1186 KB) Pobierz
Zagadnienia „smoleńskie” (1)
Free Your Mind
Wykład 1.
Problem tego, co się wydarzyło 10 Kwietnia
Proszę państwa, takie wypadki się bada 3 lata nawet.
E. Klich 1
Gdyby poprosić kogoś zaczepionego na ulicy jednego z polskich miast o to, by powiedział, co
zaszło 10-04-2010, to zapewne (o ile nie trafilibyśmy na któregoś z blogerów „od maskirowki”),
odrzekłby, że w Smoleńsku doszło do lotniczej katastrofy z udziałem polskiego „prezydenckiego
tupolewa” 2 . Gdybyśmy to samo pytanie stawiali innym zagadniętym osobom, to rozkład głosów w
takiej ulicznej sondzie byłby zapewne tego typu, że jedni ludzie by twierdzili, że 10-04 zdarzył się
nieszczęśliwy wypadek losowy, drudzy zaś, że doszło do zamachu w Smoleńsku. Gdyby jednak
spytać którąś z tychże osób, czy przez te dwa i pół roku widziała jakiś film lub może zdjęcie
ilustrujące sam moment katastrofy, to miałaby chyba problem z przypomnieniem sobie czegoś
takiego. A gdyby też spytać, czy ta osoba widziała jakieś fotografie ofiar na pobojowisku – choćby
zrobione z lotu ptaka – pośród nielicznych, sporej wielkości, fragmentów wraku, to też,
podejrzewam, byłby z tym problem.
Katastrofa lotnicza, której do tej pory, a więc od paru już lat, nie pokazano – miało zaś do niej dojść
w niemałym wschodnioeuropejskim mieście, nieopodal osiedli mieszkaniowych i podczas
oczekiwania (na przylot delegacji) licznych oficjeli. Katastrofa lotnicza, której miejsce
błyskawicznie zdewastowano i którego (wraz z ułożeniem ciał ofiar) nie udokumentowano przed
dokonaniem tej dewastacji. Jak wiemy jednak, brak tych, zdawać by się mogło, dość oczywistych,
podstawowych dowodów na zaistnienie katastrofy i materiałów z nią związanych, nie przeszkodził
jej badaczom w jej badaniu. Wielu badaczy wszak akurat materialnymi dowodami owego
lotniczego zdarzenia się niemal zupełnie nie przejęło – brakujące elementy badawczej rekonstrukcji
1
.
2
Fraza „prezydencki tupolew” utarła się w narracji „okołosmoleńskiej”, dlatego i ja jej używam, należy jednak
pamiętać, że jest to wyłącznie pewien skrót myślowy – statki powietrzne (byłego) 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa
Transportowego (dalej jako 36 splt) to samoloty rządowe – nie zaś prezydenckie.
900881720.016.png
 
przebiegu wypadku znajdując w najprzeróżniejszych relacjach (przybywających z biegiem czasu,
coraz to nowych) okolicznych świadków i/lub w konstruowanych przez siebie animacjach
komputerowych.
Nie wiem, czy ktokolwiek z nas przewidywał, że po tak długim okresie czasu (a formułuję te słowa
we wrześniu 2012) od tragedii polskich delegatów udających się na rocznicowe uroczystości
katyńskie, stan rzeczy, jeśli chodzi o ustalanie przyczyny i przebiegu Zdarzenia, jak też kwestie
ewentualnej odpowiedzialności poszczególnych osób za to, co się stało – będzie taki, jaki jest
obecnie. Przeżyliśmy na przestrzeni tego czasu kilka czarnych komedii: (kilkudniowe, tj. do czasu
całkowitego „posprzątania pobojowiska”) badania 10-osobowej „komisji MAK”, (jednodniowe)
badania 34-osobowej „komisji Millera” 3 , a na koniec (bezdotykowe, prowadzone na odległość)
badania niezwykle licznej „komisji Macierewicza”. Osobno należałoby potraktować specyficzne
badania 3- lub 4-osobowej „komisji płk. Latkowskiego” 4 zebrane w serii ksiąg pt. „ Ostatni lot 5 ,
przez to, iż była to formacja „spontaniczna”, nie zaś jakieś zinstytucjonalizowane ciało czy
gremium. O pracach tychże grup badawczych jeszcze będę w niniejszych wykładach wspominał,
rzecz jasna.
3
Tj. powołanej przez ówczesnego szefa MON B. Klicha, Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa
Państwowego, której, jak wiemy, nie należy mylić z Państwową Komisją Badania Wypadków Lotniczych
( http://www.transport.gov.pl/2-4821a237de95c.htm ) , nawet jeśli wśród członków tej ostatniej
( http://www.transport.gov.pl/2-4822ffecb3544.htm ) pojawiają się członkowie tej pierwszej
anstwowego.html ).
4
Zwykle to J. Osieckiego uznaje się za „twarz” tejże „komisji”, ale to T. Białoszewski, który potem włączy się w
prace „komisji płk. Latkowskiego” swój pierwszy tekst (wraz z M. Sarjuszem-Wolskim) dotyczący 10-04
opublikuje już w majowym (2010) wydaniu Polski Zbrojnej (nr 20, 16.05.2010, s. 9-15), por.
http://www.tbb.pl/images/dodatki/20100516_polskazbrojna_150.pdf . Zwracam uwagę na ten tekst z tego choćby
względu, iż ukazuje się on jeszcze zanim (na przełomie maja i czerwca 2010) upublicznione zostają „stenogramy
rozmów w kokpicie prezydenckiego tupolewa” w pierwszej wersji, natomiast zawiera on (nie wiadomo, w jaki
sposób uzyskane) treści rozmów między wieżą kontroli lotów a załogą tupolewa ( Warunki są bardzo trudne,
proponujemy lotnisko zapasowe! ), jak też między tą ostatnią a załogą jaka-40 ( Rozmowa była krótka: Dowódca
Jaka-40: „Widać 100 i mleko.” Tu 154 Lux: „Dobra...” To były ostatnie słowa, które usłyszała załoga polskiego
Jaka-40 , j.w., s. 12).
5
Mówię o serii, ponieważ powstały do tej pory (jak informowali sami Autorzy) już trzy pozycje książkowe, przy
czym drugą z nich na życzenie samych Autorów wycofano po wydrukowaniu, zanim trafiła do dystrybucji: „Druga
książka, będąca kontynuacją naszego dziennikarskiego śledztwa, została ukończona i przesłana do druku pod koniec
lipca 2011 r., kilka dni przed zakończeniem prac komisji ministra Jerzego Millera. Zakładaliśmy, że fakty i
informacje, do których dotarliśmy, uzasadniają jej wydanie. Jednak już po wstępnej, pobieżnej analizie i krótkiej
burzy mózgów doszliśmy do wniosku, że wycofujemy ją z druku po to, aby przedstawić - w świetle raportu komisji -
900881720.017.png 900881720.018.png 900881720.010.png 900881720.011.png 900881720.012.png 900881720.013.png
 
(fragment tekstu T. Białoszewskiego i M. Sarjusza-Wolskiego z maja 2010; pierwszy z autorów zaliczany jest przeze
mnie do „komisji płk. Latkowskiego”)
Określenie „czarna komedia” może się komuś wydać nazbyt publicystyczne, a może i
prowokacyjne – w jaki jednak sposób można werbalnie ująć prowadzone z powagą prace, które: 1)
nie spełniają żadnych kryteriów stosowanych w cywilizowanym świecie w ramach badań katastrof
lotniczych i 2) dokonywane są na całkowicie zdewastowanym przez buldożery, dźwigi i inny ciężki
sprzęt „miejscu katastrofy”? Jak można nazwać prace, w których nie dokumentuje się najpierw
całego „miejsca zdarzenia”, nie rejestruje ułożeń ciał ofiar, nie analizuje stanu zwłok etc.? Jak
można mówić o badaniu katastrofy lotniczej, jeśli nie rekonstruuje się wraku rozbitego samolotu?
Jak można badać katastrofę, w ogóle nie będąc na jej miejscu ani nie mając fizycznie do czynienia z
wrakiem (vide „komisja Macierewicza”)? To tylko garść elementarnych pytań, jakie postawiłbym
komuś, kto obruszałby się, słysząc w powyższym kontekście termin „czarna komedia”.
Oprócz tych trzech/czterech wymienionych wyżej „komisji”, które, jak można sądzić, zakończyły
już swoje badawcze prace 6 , swoje śledztwo kontynuuje polska wojskowa prokuratura, lecz nie jest
6
Przynajmniej w stopniu pozwalającym na wstępne podsumowanie – jak wiemy „komisja Macierewicza” planuje
„raport końcowy” opublikować dopiero w przyszłym roku. Z drugiej jednak strony od wielu już miesięcy utrzymuje
ona z dużą dozą pewności, iż 10 Kwietnia doszło do „rozerwania samolotu w powietrzu za pomocą dwóch silnych
eksplozji”, do czego miało dojść na wysokości kilkudziesięciu metrów podczas przeprowadzanego przez załogę
manewru „odchodzenia”. Wyniki badań „komisji Macierewicza” są więc już doskonale zainteresowanym sprawą
900881720.014.png
wcale wykluczone (zważywszy na treści upubliczniane na dotychczasowych, wyjątkowo rzadkich
konferencjach prasowych prokuratorów), że jego część (ta oficjalna, nie tajna 7 ) zakończy się
ustaleniami niewiele odbiegającymi od znanej nam już od dnia tragedii wersji wydarzeń. Nim
jednak przejdę do rozważań bardziej szczegółowych (zatem także do kwestii badań poszczególnych
„komisji”), chciałbym na wstępie spróbować udzielić odpowiedzi na pytanie, dlaczego 2,5 roku po
10 Kwietnia, największej polskiej tragedii i traumie po II wojnie światowej – sytuacja związana ze
śledztwem wygląda tak a nie inaczej.
Po pierwsze, prawdy nie usiłuje się dowiedzieć wielu naszych rodaków – jedni już machnęli ręką,
wróciwszy do „prozy życia”, drudzy zaś nie są w stanie przebić się przez medialny mur otaczający
Zdarzenie. Mur ten tworzą dwie narracje ściśle związane z jednym miejscem, jakim było i wciąż
jest północne, wojskowe, smoleńskie lotnisko (oznaczane jako XUBS). W tym więc względzie obie
narracje można traktować jako „komplementarne”: pierwsza traktuje o wypadku na XUBS, druga
zaś o zamachu na/nad XUBS.
Po drugie, sytuacja związana ze śledztwem tak a nie inaczej wygląda, ponieważ od dociekania
prawdy odstąpiło z jakichś względów wielu polskich naukowców, którzy (tak jak zwykli
obywatele) „zostali ogłuszeni” medialnym szumem towarzyszącym dwóm oficjalnym narracjom i
właściwie poprzestali na sympatyzowaniu albo ze „smoleńsko-wypadkowym”, albo „smoleńsko-
zamachowym” scenariuszem.
Po trzecie, nie powstała do tej pory instytucja, która by rzetelnie i bez żadnych „wstępnych
założeń” zbadała sprawę tragicznych losów prezydenckiej delegacji, zaś (po czwarte) środki
masowego przekazu wraz ze środowiskami dziennikarskimi generalnie umywają ręce od sprawy
wyjaśniania tego, co się stało 10 Kwietnia, w najlepszym razie trzymając się jednej z dwóch
wymienionych wyżej narracji i ani na krok od niej nie odstępując 8 .
Swego czasu odbyłem dość gorączkową, nerwową rozmowę z jednym z profesorów (grono
„Smoleńska” znane.
7
O tym, że prokuratura prowadzi dodatkowe tajne śledztwo mogą świadczyć następujące przesłanki: 1) utajnianie
sporej części materiału dowodowego, 2) utajnianie dokumentacji, 3) niewspółmierna do skali wydarzenia polityka
informacyjna (nietransparentność śledztwa). Naturalnie może być też tak, iż prokuratura zwyczajnie nie radzi sobie
z prowadzeniem dochodzenia i poszczególnych czynności procesowych, zaś powyższe działania to jedynie
przejawy ukrywania indolencji przez prokuratorów – w takiej jednak sytuacji (choć wydaje się ona mało
proawdopodobna) należałoby kiedyś (w ramach prac nadzwyczajnej komisji śledczej) poddać gruntownemu
sprawdzeniu także działalność samych prokuratorów zajmujących się „dochodzeniem smoleńskim”.
8
Na tym tle, nawiasem mówiąc, intrygująco prezentuje się kwietniowy (2012) eksperyment przperowadzony przez
jedną z brytyjskich telewizji, a związany z kontrolowanym rozbiciem Boeinga 727 lecącego z prędkością 225 km/h,
który to eksperyment, jak na razie, nie znalazł zrozumienia u A. Macierewicza:
900881720.015.png
 
naukowców było szersze), który dowiedziawszy się podczas niej, że uważam, iż do żadnej
katastrofy w Smoleńsku nie doszło, uznał tego rodzaju scenariusz za science fiction. Stwierdził, że
może polski rząd coś tam zawalił, np. jeśli chodzi o zabezpieczanie miejsca zdarzenia, lecz z tego
powodu nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków, takich chociażby, jak ten, iż
katastrofy Tu 154M PLF 101 na/nad XUBS nie było. Wprawdzie tenże naukowiec (którego zresztą
lubię i się dość dobrze znamy od paru już lat), nie posiadał wiedzy o wielu detalach związanych z
dochodzeniem (i pracami „komisji”), nie przeszkadzało mu to jednak w opowiadaniu się po stronie
oficjalnej, „katastroficznej”, narracji – może z lekkim przechyłem w stronę „hipotezy
dwuwybuchowej” (czyli scenariusza „komisji Macierewicza”).
Musimy jednak zdać sobie dziś sprawę, że problem nie polega na tym, żeby w odniesieniu do 10
Kwietnia obrać stanowisko, typu: „jak tam było, tak tam było, ale jakoś było”, lecz by dowiedzieć
się dokładnie, w całkowicie transparentnym i odpolitycznionym śledztwie, co zaszło tamtego dnia,
poczynając od godzin przygotowań do odlotów z Okęcia (EPWA), poprzez sam przelot, na
tragicznym finale kończąc. Jak dotąd takiego dochodzenia nie zapewniła żadna, podkreślam: żadna ,
z instytucji oficjalnie zajmujących się ustalaniem przyczyn oraz przebiegu wydarzeń z tragicznej
kwietniowej soboty. Silne spolityzowanie „sprawy 10 Kwietnia” świadczy po pierwsze o tym, iż
rozmaitym środowiskom politycznym (nie tylko związanym z partią rządzącą, ale też tym
związanym z antyrządową opozycją) zależy przede wszystkim na ukryciu prawdy o tragedii, nie zaś
na jej ujawnieniu. Tym pilniejsze więc w takim kontekście wydaje się powołanie nadzwyczajnej
komisji, która podejmie się zbadania całej sprawy zupełnie na nowo i bez oglądania się na
jakiekolwiek polityczne zależności czy towarzyskie koterie.
Po drugie, owo silne spoliyzowanie dowodzi, iż te środowiska, które do tej pory zajmowały się
dochodzeniami (typując do nich swoich przedstawicieli), szachują się nawzajem i w ten sposób ich
działalność zamienia się w swoisty teatr telewizyjny, a więc w pewien spektakl, który ma na celu
„rozładowanie społecznych napięć” lub też „ukierunkowanie” ich, tak by odwrócić uwagę
publiczną od przeróżnych kłopotliwych kwestii właśnie z samą tragedią związanych.
„Rozładowanie” polega na utrwalaniu narracji „losowo-wypadkowej” (tu ewentualnie
„ukierunkowuje się” emocje na załogę „prezydenckiego tupolewa” oraz Prezydenta Lecha
Kaczyńskiego ewentualnie na gen. Andrzeja Błasika 9 ) – w tym podejściu utrzymuje się, że po
prostu „co się stało, to się stało i się nie odstanie”, a więc „zaszedł nieszczęśliwy wypadek” i nie ma
co się nim szczególnie zajmować, bo należy wrócić do codziennych obowiązków. W
9
Tego ostatniego za współwinnego „katastrofy smoleńskiej” uznaje „komisja płk. Latkowskiego”. O tym jeszcze
będzie mowa w jednym z następnych wykładów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin