Thompson Colleen (2004) - Fatalna pomylka.rtf

(569 KB) Pobierz

Prolog

To przykre, że ludzkie szczątki są świętością tylko dla ludzi. Dla padlino¬żerców nasi zmarli są tylko źródłem pokannu - ani lepszym, ani gorszym niż martwe ciała innych zwierząt.

W południowo-zachodnim Teksasie zwierzętom żyje się trudno. Wychudzone kojoty wykorzystują każdą okazję, żeby coś zjeść, tak jak sępy, borsuki, mu¬chy i mrówki.

Ale nawet najbardziej wygłodniałe zwierzęta coś zostawiąją: zbyt twardą kość, niestrawiony kłąb pozlepianych włosów, kawałek zakrwawionej tkani¬ny. Te rozrzucone szczątki to ślad po tym, jak zakończyło się życie - na co człowiek nie miał wpływu.

Taki koniec, chociaż wydaje się okropny, nigdy nie jest nieludzki. Po zmar¬łym zawsze ktoś płacze, nieważne,jak daleko znajduje się jego grób. Nie wol¬no sądzić serca po fatalnych pomyłkach, które doprowadziły je do śmierci. Trzeba poznać pobudki działania człowieka, kiedy jeszcze żył.

 

Rozdział I

Gdy Susan usiadła przy stoliku w restauracji, rodzice jej dawnego ucznia, ranczerzy, wstali i wyszli. Przedtem kobieta o rudych, siwiejących wło¬sach, kiedyś gorliwa członkini komitetu rodzicielskiego, spojrzała na nią, jak¬by chciała powiedzieć: "Niech cię piekło pochłonie!" Susan to zabolało.

Powinna już przywyknąć do znaczących spojrzeń i szeptów, plotek o tym, że morderstwo ujdzie jej na sucho. Ale w takich sytuacjach zawsze robiło jej się przykro: Ból nie ustępował.

Samochód Harrisów wyjechał z parkingu, wzbijając kłęby pyłu, jakby ktoś odkurzał drogę gigantyczną miotłą. Gdy pył opadł i ukazał się motocykl, Su¬san poczuła, że nie może złapać tchu.

Niech mi pomoże - z rodzinnej lojalności lub ze wstydu za brata, a nawet, wszystko mi jedno, przez wzgląd na tamtą noc, o której od dawna próbujemy zapomnieć. Niech tylko obieca, że to zrobi.

Wiedziała, że to nie jest zbyt tradycyjna modlitwa, ale liczyła na punkty za desperację. Miała prawo się martwić: po godzinie jazdy z Clementine piasz¬czystą drogą, na której więcej było jaszczurek i chwastów niż samochodów, Luke musiał być bardzo spocony i bardzo rozdrażniony.

Co gorsza, był Maddoksem - ostatnią osobą, której mogłaby zaufać.

"Weź to pudełko i zanieś do ... " Mama oparła się na balkoniku, szukając w myślach słowa. W jej brązowych oczach pojawiło się zniecierpliwienie. Wreszcie zmusiła do posłuszeństwa ośrodek mowy, uszkodzony z powodu wylewu. "Do szeryfa, tak jak należy. Jeśli dasz to komuś z Maddoksów, będą. .. będziesz miała większe kłopoty. Jeszcze tego nie rozumiesz?"

O tak, Susan dobrze to rozumiała. Dużo można się nauczyć, kiedy mąż po sześciu latach ucieka z żoną miejscowego bankiera, fortuną z zaciągniętych kredytów i Bóg wie jaką forsą, skradzioną z rodzinnej firmy.

Pomimo przykrych doświadczeJ1 nie miała wątpliwości: szwagier był je¬dyną nadzieją dla niej i matki. Wiedziała jednak, że Luke się wścieknie, gdy odkryje, że podstępem zwabiła go do restauracji trzeciej kategorii na skrzyżo¬waniu ruchliwej autostrady 90 z piaszczystą drogą wiodącą z Clementine, sto¬licy hrabstwa.

Susan też miała kiepski nastrój - gniew nie opuszczał jej przez osiem mie¬sięcy od zniknięcia Briana - ale nie była głupia. Jeśli kiedykolwiek w życiu powinna być grzeczna, to właśnie teraz.

Do restauracji wkroczył Luke - całe metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Na wi¬dok jego miny Susan zdenerwowała się jeszcze bardziej. Szedł gniewny w jej stronę z kaskiem pod pachą i mokrymi od potu ciemnymi włosami. Każdy krok sprawiał, że z jego dżinsów unosiła się chmurka pyłu.

Zdjął okulary przeciwsłoneczne i popatrzył na nią wściekle, nie dając się zwieść czerwonej szmince ani kapeluszowi o szerokim rondzie, skrywające¬mu jej brązowe włosy, sięgające ramion. Nawet kiedy Susan siedziała, widać było, że jest wysoka i ma wysportowaną sylwetkę.

- Na parkingu stoi twój czerwony dżip, zgadza się? Ten, z powodu którego zadzwoniłaś? - Z jego tonu wnioskowała, że znał odpowiedź. - Opony są , w porządku.

Cieszyła się, że byli jedynymi klientami w restauracji. Zanosiło się na kłót¬nię, a ona bardzo nie chciała sceny w miejscu publicznym.

- Usiądź, proszę - zaproponowała spokojnym tonem, który na lekcjach bio~ logii pomagał jej rozwiązywać codzienne problemy uczniów. Udała, że ser¬decznie się uśmiecha. - Wypłucz sobie muchy z zębów.

Nie odwzajemnił uśmiechu.

- Na dworze są trzydzieści trzy stopnie. Muchy siedzą w klimatyzowanych domach.

- Czemu nie wziąłeś któregoś auta i nie włączyłeś klimatyzacji?

Aby powiedzieć mu o przebitej oponie w dżipie, zadzwoniła przecież do jego biura - tego, które było drugim domem jli,j męża, Briana. Nie powinna się więc dziwić, że przyjechał motocyklem, a nie samochodem. Luke był tym sza¬lonym Maddoksem.Ajego rozsądny brat teraz pewnie siedział najakiejś plaży w Meksyku, opalając się i śmiejąc z tej idiotki, swojej żony.

Nikomu chyba nie zależało na odnalezieniu go - oprócz niej i może Hala Beechera, którego żona zniknęła w tym samym czasie.

- Samochody nie należąjuż do mnie ani do mojej rodziny - poinformował ją Luke. - Od spotkania, które przerwał twój telefon.

- Spotkania?

- Rano przyjechali przedstawiciele korporacji, żeby odebrać nam salon samochodowy. Mama nie zniosłaby tej rozmowy. Jest załamana, bo tata poświę¬cił firmie tyle lat życia. Poprosiła więc, żebym załatwił to za nią.

Susan skrzywiła się, przypominając sobie, że nie tylko ona ucierpiała z po¬wodu zdrady Briana. Jej mąż zamawiał i sprzedawał samochody, ale nie płacił wytwórcom i nie wywiązywał się ze wszystkich zobowiązaJ1 finansowych. Nie udało się ustalić, co zrobił z setkami tysięcy dolarów. Teraz salon, na który jego ojciec pracował całe życie, został odebrany rodzinie.

- Przykro mi. - Bardzo żałowała, że nie domyśliła się, co planował jej mąż, i że nie zwracała baczniejszej uwagi na jego zachowanie w ostatnich miesią¬cach przed zniknięciem.

Czy zorientowałaby się, gdyby nie była zaprzątnięta chorobą mamy? Nie chciała o tym myśleć. Wyobraziła sobie, że wbija kolejną szpilkę w wyimagi¬nowaną lalkę wudu, przedstawiającą Briana.

Powstrzymała uśmiech na myśl o tym, że gdźieś na meksykaJ1skiej plaży odcięty penis mężczyzny wypada przez nogawkę kąpielówek. Miała nadzieję, że Jessica Beecher zabrała ze sobą wibrator ...

- Mnie też jest przykro. - Luke opadł na krzesło naprzeciwko Susano ¬Przede wszystkim dlatego, że moja matka powierzyła Brianowi finnę.

Susan wzruszyła ramionami.

- Jak mogłaby przewidzieć, co on zrobi? Czy ktokolwiek z nas mógłby się tego spodziewać?

- Czasami ludzie wolą nie widzieć tego, co bolesne. To jest jak histeryczna ślepota. Słyszałaś o tej chorobie?

Zaczerwieniła się, czując narastający gniew. Nie wybuchła jednak, pamięta-

jąc o swojej prośbie i wąskim pudełku w torebce.

- Ty poradziłbyś sobie lepiej, gdybyś był na miejscu? - zapytała ostrożnie. Pokręcił głową.

- Tego nie mówię. Co jakiś czas rozmawialiśmy z Brianem przez telefon, ale nie byliśmy sobie bliscy. Dobrze o tym wiesz. Teraz jestem na miejscu. Przez co najmniej miesiąc będę się kontaktował z biurem przez komputer. Zmęczyły mnie dojazdy do Austin. To przecież tysiąc trzysta kilometrów.

Nie zdziwiło jej, że fakty różniły się od wersji, którą słyszała. Ludzie mó¬wili, że został zwolniony z firmy, zajmującej się zabezpieczeniami kompu¬terowymi, bo po zniknięciu Briana zaniedbywał swoje obowiązki w pracy. Odczuła na własnej skórze, że plotki w zachodnim Teksasie zawsze mijają się z prawdą.

- Miło ze strony twojego szefa, że się na to zgodził - powiedziała. Wzruszył ramionami.

- Nie lubię się użerać z szefami. Wykupiłem jego udziały jakiś czas temu. Susan była zaskoczo,na, że o tym nie słyszała. Ale przecież wiedziała, jak skryty jest Luke.

Gdy tylko Luke spojrzał na swoją pustą szklankę, przy ich stoliku zjawiła się kelnerka, chociaż prawie od piętnastu minut ignorowała Susano Blondynka w średnim wieku, o ostrych rysach, przyniosła dzbanek herbaty w karmelo¬wym kolorze i odsłoniła w uśmiechu zęby, na których widniał osad. Susan zauważyła na identyfikatorze imię Cyndee i pomyślała, że kobieta na pewno zmieniła jego pisownię w szkole średniej.

- Ma pan ochotę? - zapytała Cyndee. Jej ciężkie od makijażu oczy jak igła kompasu skierowały się w stronę Luke'a Maddoksa i jego zabójczego, orze¬chowego spojrzenia.

Kiedy skinął głową, nalała mu herbaty, nawet nie patrząc w kierunku Susano Oparła dzbanek na stole i przeciągnęła się prowokująco, wskazując panel kli¬matyzacji na ścianie.

- Pomyślałam, że ochłodzę tu trochę dla pana. Jest panu chyba bardzo go¬rąco.

Susan wzniosła oczy do nieba. Choć już piętnaście lat temu skończyli szko¬łę średnią, szerokie ramiona i regularne rysy Luke'a wciąż doprowadzały ko¬biety do szaleństwa. Powinna to dobrze wiedzieć: kiedyś była gotowa zostać przewodniczącąjego fanklubu. Na szczęście mama położyła temu kres.

Nalała sobie herbaty.

- Może zostawi pani dzbanek i przyniesie nam danie dnia? - zapytała blondynkę•

Cyndee zamrugała.

- Co? - zapytała z irytacją.

Susan musiała dwa razy powtórzyć zamówienie, zanim kobieta wreszcie poszła do kuchni. Pewnie po to, żeby napluć w jej kanapkę. Luke wypił pół szklanki herbaty.

- A teraz powiedz, dlaczego skłamałaś, żeby mnie tu ściągnąć. Na pewno nie z powodu znakomitej obsługi w tej restauracji.

- Wybrałam to miejsce, bo jest odosobnione - wyjaśniła. - Nikt z Clemen¬tine nawet by tu nie wszedł.

Może oprócz Harrisów. Dobrze, że nie zobaczyli jej z Lukiem.

- Po co te tajemnice? - zapytał. - Chyba aż tak się nie boisz mojej matki. Zaśmiała się szorstko.

- Twojej może nie - skłamała, uświadamiając sobie, że próbuje zyskać na czasie. - Moja śmiertelnie mnie przeraża.

Matka tak się uparła w tej sprawie, że Susan obiecała pojechać do szeryfa.

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak świadomie skłamała. - Jak się czuje Maggie? - zapytał Luke.

Szczere zainteresowanie sprawiło, że jego rysy złagodniały, a Susan wbrew sobie poczuła wdzięczność. Od zniknięcia Briana prawie nie widywała spoj¬rzeń, w których nie czaiłyby się niewypowiedziane pytania.

Mogłaś to zrobić? Zrobiłaś?

Znajomi i sąsiedzi, współpracownicy i rodzice uczniów nie patrzyli na nią wprost, ale wiedziała, że oglądali jej zdjęcie w gazecie. Tuż obok zdjęć zagi¬nionej Jessiki Beecher, Briana i jego spalonego samochodu, stojącego gdzieś daleko na pustyni.

Do tej pory nie mieściło jej się w głowie, że mógł być tak podły, by w ten sposób zatrzeć ślady. W myśli wbiła mu w oko kolejną szpilkę.

- Mama czuje się znacznie lepiej - odpowiedziała Luke'owi. - Terapia bardzo pomogła, zwłaszcza w odzyskiwaniu mowy. Ale prawa strona ciała nadal funkcjonuje gorzej, a mentalnie ... powiem tylko, że nie dałaby sobie rady sama.

- Mieszkacie teraz razem?

- Tak, wyobrażasz to sobie? Kiedyś sprawiałam jej tyle kłopotów, teraz muszę być bardzo odpowiedzialna. To dobrze, że mam się kim opiekować. Dzięki temu nie myślę o złych rzeczach. Cóż ... - Wzruszyła ramionami. ¬Oczywiście to kłamstwo, ale przynajmniej mam przed kim udawać.

W milczeniu spojrzała mu w oczy. Ucieszyła się, nie widząc w nich podej¬rzeń, tylko zrozumienie i smutek.

Grzecznie byłoby zapytać o zdrowie jego matki, ale chociaż Virginia także przeżyła koszmar, Susan nie mogła się do tego zmusić. Dławiły ją wspomnie¬nia oskarżeń, które starsza kobi~ta wygłosiła pod jej adresem.

Z rozmyślań wyrwał ją głos Luke'a.

- Przejdźmy do rzeczy. Dlaczego ściągnęłaś mnie aż tutaj?

Poczuła ucisk w gardle, ale zmusiła się do powiedzenia prawdy. Prawdy, którą przez tydzień ukrywała przed matką.

- Zadzwonił do mnie dyrektor szkoły. Powiedział... powiedział, że posta¬nowili rozwiązać ze mną umowę.

Panika, która narastała w niej od kilku dni, teraz zalałająjak rwący potok.

- Nie dopuszczę, żeby to zrobili! Jeśli nie pozwolą mi jesienią wrócić do szkoły, będę musiała wyjechać z miasta i poszukać innej pracy. Wtedy mama trafi do mojej siostry. Znasz Carol. Gdy mama zacznie jej choć trochę prze¬szkadzać, oddają do jakiegoś domu opieki w Kalifornii. A to by było dla niej zabójcze! Matka całe życie spędziła w Clementine. Ma tu przyjaciół, z tym miastem wiążą się jej y.'szystkie wspomnienia ... Nie pozwolę tym łajd ...

- Chwileczkę. Pomówmy o tym spokojnie - zaproponował Luke. - Dla¬czego chcą cię zwolnić?

- Dyrektor Winthrop mówi, że telefonują rodzice. Podobno nie chcą, żebym uczyła ich dzieci. Dodał, że "rozpraszam uwagę młodzieży i przeszkadzam w zdobywaniu wiedzy". - Jej śmiech zabrzmiał chrapliwie. - Zabawne! Po¬przednim razem, gdy do mnie dzwonił, powiedział, że zostałam wybrana na¬uczycielką roku w całym okręgu. Cholerny drań bez kręgosłupa!

- Nie rozumiem, dlaczego ktokolwiek miałby na ciebie narzekać - dziwił się Luke. - Brian żyje. Dwaj świadkowie widzieli go z Jessicą Beecher na stacji benzynowej w Nowym Meksyku kilka dni po tym, jak szeryf znalazł samochód. I czy Jessica nie zostawiła jakiejś wiadomości na automatycznej sekretarce?

- O tym gazety napisały na siódmej stronie. Zresztą to chyba bez znacze¬nia. Pierwszy artykuł załatwił sprawę. - Poczuła gniew. Przełknęła z trudem ślinę. - Nikt nie zapomni zdjęć, zwłaszcza tych, na których zastępcy szeryfa wynoszą dowody z mojego domu. Jestem pewna, że wszyscy plotkują o tym, co powiedział ten dupek Ramirez.

Jego wypowiedź wryła się Susan w pamięć co do słowa: "Susan Maddox twierdzi, że w dniu zniknięcia męża była na wycieczce w parku narodowym, ale na razie nie znaleźliśmy świadków, którzy potwierdziliby jej wersję".

Wersję! Jakby wszystko zmyśliła. Jakby dostatecznym dowodem nie były zdjęcia z datą, które zrobiła w parku. Już wtedy postanowiła, że wyimagino¬wana lalka Ramireza zajmie miejsce obok lalki Briana i że w nią też będzie wbijać szpilki.

- Przecież następnego dnia szeryf oczyścił cię z wszelkich podejrzeń - prze¬konywał Luke. - Ciebie i Hala Beechera.

- Beecher od początku nie miał żadnych kłopotów. - Stafała się nie okazać urazy. Od niej odwrócili się starzy znajomi, a męża Jessiki Beecher z każdej strony otaczano życzliwością. Sąsiadki przynosiły mu nawet posiłki. Cóż, . w dniu zniknięcia ich małżonków Hal Beecher był na spotkaniu w El Paso, co potwierdziło kilkunastu świadków. W dodatku pojechał tam zbierać fundusze na klinikę dla ubogich, którą chciał założyć, by upamiętnić swoją zmarłą cór¬kę.

Jak mogliby podejrzewać człowieka, którego córeczka dwa lata wcześniej umarła na białaczkę? Wszyscy uznali, że Jessica uciekła właśnie z powodu cierpienia po stracie dziecka. Jakby żal mógł usprawiedliwić wszystko, co zro¬biła.

- Beecher miał kłopot - poprawił ją Luke. - Pamiętaj, że jego świat legł w gruzach. Brian nie tylko zabrał mu żonę, ale także, z powodu kredytów, znacznie uszczuplił zasoby jego banku. Teraz facet został z czteroletnim syn¬kiem, który stracił matkę.

- Wiem, wiem. Brian zachował się jak sukinsyn, a teraz płacą za to wszy¬scy. Nie tylko ja. - Zamilkła, widząc kelnerkę niosącą potrawy.

Cyndee postawiła oba talerze, uśmiechając się do Luke'a. Udała, że nie sły¬szy prośby Susan o keczup i wróciła do kuchni. Susan zaczęła się zastanawiać, czy zachowanie blondynki nie wynikało z czegoś więcej niż tylko z braku kultury. Może kelnerka także pamiętała jej zdjęcia z prasy?

Pomyślała, że wpada w obłęd. Przecież takie kobiety jak Cyndee nawet nie patrzyły na pierwsze strony gazet, od razu przechodząc do działu zdrowia i uro¬dy. Jeśli w ogóle czytały.

Luke wstał. Susan zamarła, myśląc, że wyjdzie, ale on tylko wziął z sąsied¬niego stolika butelkę z keczupem i jej podał.

- Proszę - powiedział, muskając palcami jej palce. - Kelnerka chyba znik¬nęła na jakiś czas.

Susan nie mogła odpowiedzieć, zbyt oszołomiona impulsem, który doma¬gał się, aby chwyciła go za rękę i uścisnęła. Gdyby to zrobiła, czy cofnąłby dłoń?

Co się z nią działo? Przecież tylko dotknął jej palców. W dodatku był dla niej teraz tylko bratem Briana, nie chłopakiem z liceum, który bardzo ją onie¬śmielał swoją skłonnością do szybkich samochodów i jeszcze szybszych dziew¬czyn. Pewnego wieczoru dała się jednak namówić na przejażdżkę kabriole¬tem. A nocą, pod gwiaździstym niebem, wśród pachnących kwiatów juki... była tak głupia, że oddała mu swoje dziewictwo. Następnego dnia matka na dwa tygodnie zamknęła ją w domu, bo Carol wypaplała, że widziała ich dwoje przy szafce Susan, "o wiele za blisko siebie". Gdyby siostra wiedziała wszyst¬ko, pomyślała, do dziś miałabym szlaban!

Ale gdy Susan zdołała wreszcie uspokoić podejrzenia matki i siostry, Luke zainteresował się już większym i ładniejszym biustem w rozmiarze B - jakby ich wspólna noc nic dla niego nie znaczyła. Od tamtej pory żadne z nich nie wspomniało o tym zdarzeniu.

Myśląc o Brianie, Susan zastanawiała się, czy niestałość w uczuciach to cecha genetyczna, czy raczej stała właściwość chromosomu Y. To by wiele . wyjaśniało w kwestii mężczyzn i pilotów do telewizora.

- Czego więc potrzebujesz? - zapytał Luke. - Dobrego adwokata? Mogła¬byś pozwać doktora Winthropa i całą cholerną radę szkoły. Nie wyrzuca się dobrej nauczycielki z powodu kilku skarg histerycznych rodziców.

- Nie jestem pewna, czy wszyscy skarżący byli histerykami - powiedziała Susano - Winthrop wymienił kilka nazwisk. Znalazłbyś je na liście KKP.

Zamilkła na chwilę, myśląc o wyborach do rady szkoły, które miały się od¬być w listopadzie. Od czterdziestu lat nie wybrano kandydata niemającego poparcia KKP. W hrabstwie Ocotillo rządziło Koło Konserwatywnych Pań. A Kołem rządziła matka Luke'a i Briana, Virginia Maddox.

- O cholera - mruknął Luke. - Wiem, o czym myślisz. I wiem, że nie za¬wsze zgadzałyście się z moją mamą, ale przecież nadal jesteś w rodzinie Mad¬doksów. Matka nigdy by ...

- Złożyłam pozew rozwodowy, Luke. Kilka miesięcy temu. Adwokat mi to doradził, żebym nie ponosiła prawnych konsekwencji czynu Briana. - Wzru¬szyła ramionami. - Oczywiście i tak zażądałabym rozwodu, ale twoja mama nie jest w stanie tego zrozumieć.

Skrzywił się.

- To prawda. Wciąż uważa, że Brian wróci i wszystko wyjaśni, trzeba mu tylko dać trochę czasu. Albo że ty ...

Urwał wpół słowa.

- Co? - ponagliła Susan, jakby sama się nie domyślała. Pokręcił głową.

- Ona zawsze musi obwiniać kogoś innego. Kogokolwiek, byle nie Briana. Susan potaknęła, przypominając sobie złość i frustrację Virginii Maddox w tych pierwszych dniach, gdy wszyscy razem czekali przy telefonie.

"Nigdy by cię nie zostawił... - zaczynała teściowa - gdybyś tylko była ... " Bardziej tradycyjna. Bardziej uległa. Bardziej rozsądna. Mniej uparta. Ata¬ki ciągnęły się w nieskończoność. Każde oskarżenie było jak pchnięcie no¬żem. Susan zastanawiała się, czy starsza kobieta mogła mieć rację. W końcu Virginia Maddox posunęła się za daleko i oświadczyła: "Gdybyś tylko urodzi¬ła mu dziecko".

Tego było już za wiele. Susan przestała się obwiniać i wpadła w szał. Dała Virginii pół minuty na wzięcie torebki i powrót do domu - wszystko jedno jak, choćby i na miotle. Długo się do siebie nie odzywały, wreszcie teściowa za¬dzwoniła, żeby skrzyczeć ją za pozew rozwodowy. Skąd właściwie o nim wie¬działa?

- Porozmawiam z mamą-obiecał Luke. - Wątpię jednak, żeby spiskowała z kimś przeciwko tobie. Przede wszystkim od lat nie jest przewodniczącąKKP . Nie przypuszczam, by nadal działała w organizacji.

- Chyba zapomniałeś, jak się tutaj żyje - zauważyła Susano - Ale ty prze¬cieżjesteś Maddoksem. Może Maddoksowie nie muszą przestrzegać zasad.

- Odkąd pamiętam, słyszę te żałosne, idiotyczne oskarżenia - odparował. - Ja nigdy taki nie byłem.

Chciał wstać, chwyciła go więc za nadgarstek.

- Proszę, nie idź - błagała. - Przepraszam. Po prostu ...

- Jeden Maddox, a raczej dwoje Maddoksów już ci przyłożyło - dokończył za nią.

Tak intensywnie wpatrywał się w swój nadgarstek, że go puściła. Czekała, prawie nie oddychając, dopóki nie upewniła się, że Luke nie wstanie.

- Pytanie brzmi... - ciągnął, patrząc jej w oczy - co się stało, że chcesz spróbować szczęścia z trzecim Maddoksem?

Drżącą ręką sięgnęła do torebki i wyciągnęła pudełko wielkości książki w miękkiej oprawie.

Z tego powodu tu przyszła. To była jedyna, choć mizerna szansa na ocale¬nie. Podając pudełko Luke' owi, poczuła ucisk w piersi. Na czoło wystąpiły jej kropelki potu. Starała się opanować zdenerwowanie, wygładziła dżinsową spód¬nicę i skrzyżowała gołe nogi, żeby odkleić je od skajowego siedzenia.

- Znalazłam to wczoraj - powiedziała. - Mam nadzieję, że tutaj mogą być odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują.

Luke wziął od niej przedmiot.

- Twardy dysk? Briana? - Gdy skinęła głową, dodał: - Myślałem, że biuro szeryfa skonfiskowało jego komputer.

- Ale nie ten dysk.

Pytająco uniósł brwi.

- Dysk zepsuł się jakieś dwa tygodnie przed zniknięciem Briana. Brian bardzo się zdenerwował, powiedział, że ma tam dane podatkowe i że nie chciał¬by wklepywać ich od nowa przez następne trzy miesiące.

- Radziłem, żeby robił kopie zapasowe. Niektórzy nigdy nie zmądrzeją ¬mruknął Luke.

- Mówisz o Brianie i połowie użytkowników komputerów na świecie. ¬O mnie też, pomyślała ze wstydem. - Nie powinienem narzekać. Dzięki tej p~łowie wielu informatyków ma pracę•

- Chciał jak najszybciej naprawić dysk - powiedziała Susan - zawiózł więc komputer aż do sklepu z artykułami elektronicznymi w El Paso. Sprzedawca wcisnął mu nowy dysk. Powiedział, że staremu już nic nie pomoże.

- Ci kretyni zaw,sze tak robią - mruknął Luke. - Znacznie łatwiej zainstalo¬wać nowy twardy dysk niż odzyskać utracone informacje. Jeśli ten facet w ogóle wiedział, jak się do tego zabrać. Prawdziwi specjaliści od odzyskiwania da¬nych zarabiają tysiące dolarów i nigdy nie dają gwarancji powodzenia.

- Nowy dysk ... - ciągnęła - był w pudełku z kartą gwarancyjną. Kiedy pakowałam rzeczy Briana, pudełko spadło z górnej półki w jego szafie. Pod¬niosłam je i zauważyłam, że w środku jest też stary dysk. Pomyślałam więc, że może ktoś o twoich umiejętnościach zdołałby naprawić dysk, dotrzeć do pocz¬ty elektronicznej Briana i danych finansowych ...

Luke położył dysk na stole, w miejscu, gdzie nie było okruszków. Końcami palców przysunął go do niej.

- Tymi sprawami zajmują się eksperci policyjni. Lepiej, żebym go nie dotykał.

- Dlaczego? -- zapytała piskliwie, czując narastającą panikę. - Wiem, że

jesteś bardzo dobry, dostałeś wiele branżowych nagród. Prawie całe życie in¬teresujesz się tech ...

- Właśnie - przerwał Luke. - I jestem bratem Briana. Nawet gdybym mógł odzyskać jakieś dane z tego twardego dysku, a prawdopodobieństwo jest nie¬wielkie, to informacje byłyby niewiarygodne. Wiesz, jak łatwo sfałszować pli¬ki komputerowe?

- Nie zrobiłbyś tego. Zresztą to bez znaczenia. Najważniejsze, żebym zna¬lazła coś, co pomoże mi odnaleźć Briana.

Pokręcił głową.

- Tak samo jak ty chcę, żeby Brian wrócił. Niech mi wyjaśni, co sobie myślał, uciekając. I niech zapłaci za szkody!

- Kiedy udowodnimy wszystkim, że on żyje, moglibyśmy ...

- Nie. Nie zgodzę się, żeby rodzina spłacała jego długi. Matka na pewno sprzedałaby ranczo. Nie zmusiłbym go do zapłacenia, nawet dając mu porząd¬nego kopniaka w tyłek, chociaż od tego z trudem bym się powstrzymał. Brian musi iść do więzienia za to, co zrobił. Skrzywdził bardzo wiele osóoi choć raz w życiu musi ponieść konsekwencje swojego postępowania.

Oczy Luke'a płonęły urazą. Susan domyślała się powodu. Ile razy słyszała, jak Virginia Maddox lekceważąco nazywała jego pracę "wygłupami z idiotycznymi narzędziami". Na niego mówiła "chwast niewiele lepszy niż śmieć", bo często zmieniał miejsce pracy, gdyż rynek informatyczny był niestabilny. Susan dobrze pamiętała, że ta okropna, stara baba chwaliła Briana za wszyst¬ko, co zrobił. Mimo to uważała, że strasznie jest mieć taką matkę ...

Choć dzień był gorący, zadrżała.

- Musisz to zawieźć do szeryfa - powiedział Luke. - Nie rozumiem, czemu nie zrobiłaś tego od razu.

- Facet pełni swoją funkcję od czasów, gdy Sam Houston chodził do pod¬stawówki - wybuchła. - Godzinami musiałabym tłumaczyć Hectorowi Abbotto¬wi, czym w ogóle jest twardy dysk.

Ostatni raz, gdy odwiedziła siwowłosego dziadka, wystukiwał coś pracowi¬cie na staromodnej, ręcznej maszynie do pisania. Pisał z rękami wyprostowa¬nymi w łokciach, żeby widzieć litery.

- Mogliby mu pomóc młodsi zastępcy albo Strażnicy Teksasu - upierał się Luke. - Czy nie wysłali twojego komputera do państwowego laboratorium w Wydziale Maszyn i Urządzeń?

- Dawno temu. Szeryf Abbott mówił, że wciąż czeka na odpowiedź - wyja¬śniła Susano - Ale chyba mu na niej nie zależy, zresztą ostatnio nie zależy mu na niczym. Zawsze, gdy z nim rozmawiam, poklepuje mnie po dłoni i mówi:

"Trzeba czasu, pani Maddox". Kiedy powiedziałam, że mam dość tego protek¬cjonalnego traktowania, oświadczył, że jego zdaniem wygląda to raczej na sprawę rodzinną niż na zbrodnię.

Luke zmarszczył brwi, sięgając po frytkę.

- Może po prostu chciał cię spławić. Pewnie dzwoniłaś do niego codzien¬nie i byłaś bardzo natarczywa.

Susan pomyślała o dniach, kiedy dzwoniła dwa, a nawet trzy razy i dopyty¬wała się o postępy w śledztwie.

- Nie cierpię czekać z założonymi rękami - przyznała. - Zupełnie mi to nie wychodzi.

- Być może, ale masz inne talenty. Na przykład niezwykłązdolność do iry¬towania ludzi i do kłamstw. Nie dodawaj do tej listy utrudniania pracy wymia¬rowi sprawiedliwości.

- Ja nie kłamię.

Luke wskazał kciukiem jej czerwonego dżipa na czterech nieprzebitych oponach.

Skrzywiła się, przypominając sobie także to, co powiedziała matce. I to, czego jej nie powiedziała. Prędzej czy później mama usłyszy, że Susan zwol¬niono z pracy. Na szczęście jeszcze nie zaczęły się plotki. Prawo zabraniało członkom rady ujawniania informacji o sprawach personelu, a ona powiedziała

im, że planuje odwołanie się od decyzji. Wiedziała jednak, że w małym mia¬steczku taka tajemnica wkrótce zacznie się rozprzestrzeniać szybciej niż opryszczka w noc balu maturalnego.

- Tak, skłamałam, ale miałam powód. Wcale nie chcę utrudniać pracy 'NY¬miarowi sprawiedliwości. Próbuję tylko przyśpieszyć jego działania. - Piekły . ją oczy, źle widziała: Zamrugała, żeby się nie rozpłakać. - Muszę odnaleźć swojego męża w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Wtedy rada szkoły będzie rozpatrywać moje odwołanie.

Pchnęła twardy dysk w jego stronę.

- Luke, pomóż mi, bardzo proszę. Nie ma czasu na grę według ich zasad.

I tak już stracę dom, bo Beecher skonfiskuje go za niespłacanie kredytu. Jeśli wyrzucą mnie z pracy, nie będzie mnie stać nawet na opłacanie czynszu za mieszkanie mamy.

Luke nie dotknął dysku.

- Zanieś go Hectorowi. On prowadzi śledztwo, nie my. Ale jeśli potrzebu¬jesz pieniędzy ...

Tym razem to ona wstała i spojrzała na niego z góry.

- Nie potrzebuję twoich cholernych pieniędzy, Luke! Potrzebuję ciebie!

 

Rozdział 2

W drodze powrotnej do domu Luke omal się nie zabił. Poniekąd z powodu Susano

Powinien pamiętać, że choć w promieniach popołudniowego słońca pusty¬nia wygląda jak martwa, to jednak zwierzęta przeczekują upał w nielicznych cienistych kryjówkach, tych wysepkach w morzu gorąca.

Do wypadku doszło, gdy jego motocykl wypłoszył jakiegoś gryzonia z nory.

Luke zobaczył zwierzę, przebiegające przez drogę. Kiedy starał się je ominąć, w szybę motocykla coś uderzyło z hukiem, wyleciało w górę i walnęło w jego kask tak mocno, że głowa odskoczyła mu do tyłu ..

Zamroczony, próbował utrzymać się na swoim kawasaki. Czuł, że traci pa¬nowanie nad pojazdem, który spod niego ucieka. Rama przesunęła się w lewą stronę. Na szczęście był doświadczonym motocyklistą. Jakimś cudem zdołał utrzymać pojazd w pionie, a potem zatrzymać się, wzbijając tumany kurzu.

Wokół niego opadały brązowe i białe pióra. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi.

- Cholera jasna - wykrztusił drżącym głosem, widząc bezwładny ksztah kilka metrów od siebie.

Ptak, i to wielki. Wyglądał jak myszołów. Miał nienaturainie wykrzywioną głowę, na pewno nie żył.

Luke spojrzał na pękniętą szybę motocykla. Jego oszołomiony od adrenali¬ny mózg gorączkowo szukał wyjaśnienia. Przypominając sobie podobne do szczura zwierzę, które przecięło mu drogę, stwierdził, że myszołów, siedzący na którymś z pobliskich jadłoszynów, na pewno dostrzegł ruch i zapikował w stronę potencjalnego posiłku.

Luke wyłączył silnik i zsiadł z motocykla. Nogi miał miękkie jak źdźbła trawy. Gdyby myszołów uderzył go w głowę od razu, nie rykoszetem, teraz to on leżałby martwy na drodze.

Dlaczego ptak zginął? Ponieważ w jednej, krytycznej chwili pozwolił, żeby głód odwrócił jego uwagę od większego niebezpieczeństwa. Tak jak on po¬zwolił sobie myśleć o Susan Dalton Maddox, zamiast uważać na drogę• Kopnął kamień i zaklął, zły, że nawet teraz miał przed oczami jej obraz, lśniący jak fatamorgana na horyzoncie. W jej niebieskich oczach zobaczył roz¬czarowanie. A potem odwróciła od niego twarz.

"Wyjdź, jeśli nie chcesz mi pomóc - powiedziała. - Idź już, nie będę więcej zaprzątać twojej uwagi".

Co do tego się pomyliła. Zaprzątała jego uwagę nieustannie, myślał o wiel¬kim zaufaniu, jakie dostrzegł w jej oczach, gdy prosiła go o pomoc. Przypo¬mniał sobie wyraz jej twarzy, gdy przekreślił jej nadzieje.

Widział już to spojrzenie, kiedy zawiódł ją pierwszy raz. I chociaż więk¬szość wspomnień ze szkoły średniej była jak długie, zamazane pasmo, to nie zatarło się w pamięci. Doskonale pamiętał tamten wieczór, gdy uwiódłjątylko po to, by sobie udowodnić, że może ...

Zmusił się do przerwania smutnych rozmyślań. Postanowił wziąć się w garść.

Oddychając powoli i głęboko, pozwolił, by milczący krajobraz podziałał na niego swoją pradawną magią - był jeszcze starszy niż Indianie, którzy kiedyś nazywali to miejsce swoim domem.

Luke spojrzał w niebo. Daleko w górze, nad sterczącymi kaktusami oco¬tillo, inny myszołów unosił się jak latawiec na wietrze. Ciemny ptak leciał w stronę odległych fioletowych wzgórz. Pozorna bezcelowość tego lotu była myląca. Gdy tylko Luke opuści to miejsce, ptak powróci, żeby najeść się padli¬ny .

Podmuch wiatru przyniósł kilka piór do stóp Luke'a. Mężczyzna pochylił SIę, wziął Jedno I pogładził koncem palca.

Po chwili otworzył dłoń i pozwolił, żeby gorący wiatr uniósł pióro. Podska¬kiwało na piasku, aż stracił je z oczu wśród kolczastych opuncji.

- Miałem rację - oznajmił pustyni. - Postąpiłem słusznie, odmawiając jej. Warkot silnika zwrócił jego uwagę na drogę. Nad małą plamą czerwieni unosiła się chmura pyłu. Dżip Susan, pomyślał. Ona zaraz tu będzie.

Wolał ruszyć w drogę, żeby nie wyjaśniać jej, co się stało. Denerwował się zresztą, że mogłaby znów poruszyć temat twardego dysku.

Wsiadł na motocykl i pojechał łagodnym wzniesieniem w stronę zielenią¬cych się wzgórz w pobliżu Clementine. Tym razem uważnie przyglądał się drodze.

Celowo przyspieszył, żeby zwiększyć odległość między sobą a szwagierką.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin