Odcinek 181.DOC

(38 KB) Pobierz

 

Odcinek 181

 

Carlos Santa Maria skończył opowiadać wszystko, co wiedział o Rodriguezie. Zapadło milczenie, przerywana tylko cichym szlochem Natalii.

 

- Bardzo przepraszam - mężczyzna poczuł się głupio. - Nie chciałem pani zasmucić.

 

- Pragnęłam poznać prawdę i tak się stało - podniosła głowę Rojo. - Jestem wdzięczna, że pozwolił mi pan bliżej poznać mojego brata. Ubolewam tylko nad tym, że nie mogłam spytać go o tak wiele rzeczy osobiście.

 

- Rozumiem, że zaakceptowałaby go pani takim, jakim był? - Carlos był zadowolony, nie pomylił się co do tej kobiety.

 

- Oczywiście! Przecież to syn mojego...ojca.

 

Ostatnie słowo powiedziała z wahaniem, jakby zmuszała się, by nazwać Diego ojcem. I tak też było, odkąd dowiedziała się o jego podwójnym życiu, nie odezwała się do niego ani słowem, miała zresztą zamiar się wyprowadzić, jak tylko pozna prawdę o Ricardo.

 

- A jego...odmienność?

 

- A co to ma do rzeczy? Sam pan powiedział, jaki to dobry człowiek! I to, co robił dla tej dziewczyny, Sonyi...Mam prośbę. Czy mogłabym ją poznać? Musi być tak samo wspaniała, jak on, skoro tak się dla niej poświęcił.

 

- Bardzo chętnie! Tylko, jak już wspominałem, mieszka w tej chwili u swojej matki i musiałbym porozumieć się najpierw z Vivianą, ewentualnie po prostu tam pojedziemy i...

 

- Nie chcę sprawiać kłopotu - przerwała mu Natalia. - To mój numer telefonu, proszę dać znać, jak będę mogła się z nią zobaczyć.

 

- Dlaczego nie zrobimy od razu? Zadzwonię tylko i dowiem się, czy jest w domu.

 

- Jest pan taki dobry...Dziękuję!

 

W pierwszej chwili miała ochotę go uściskać, ale się powstrzymała. Przecież to obcy człowiek, cóż z tego, że tak bardzo jej pomógł! Poza tym jest już narzeczonym tej...harpii, która siedziała obok i nie odezwała się ani słowem po tym, jak ją okłamała.

 

- Carlos, jadę z wami, od miesiąca nie widziałam Sonyi, chcę z nią porozmawiać na pewien temat. Przeprosić za to, co powiedziałam tuż po śmierci Juana. Byłam zdenerwowana i nie za bardzo panowałam nad sobą.

 

Santa Maria zatrzymał się w pół kroku, ale zaraz potem dodał:

 

- Doceniam twoje pobudki, skarbie, ale wydaje mi się, że jedno przeżycie naraz wystarczy dla mojej córki. Spotkanie z siostrą ukochanego na pewno mocno na nią wpłynie. Zaczekaj z przeprosinami na później, dobrze?

 

Monteverde zacisnęła usta z wściekłości. Czuła, że traci kontrolę, Carlos zaczyna sam decydować, mieć własne zdanie, a ona ma siedzieć w domu i dowiadywać się tylko z trzeciej ręki, co się dzieje.

 

- Właśnie dlatego chcę być przy niej, by pomóc jej pogodzić się z tym wszystkim i...

 

Zaskoczona zorientowała się, że Santa Maria już jej nie słucha, tylko rozmawia z kimś w rezydencji.

 

- Graciela? Czy wiesz może, czy Sonya jest w domu?

 

Kiedy dostał odpowiedź, odwrócił się z uśmiechem - przeznaczonym tylko dla Rojo:

 

- Możemy jechać, Sonya właśnie wróciła z cmentarza i na pewno ucieszy się z takich odwiedzin.

 

Kilkanaście minut potem wyszli, nie reagując na prośby Andrei. Carlos rzucił tylko na odchodnym:

 

- Kochanie, obiecuję ci, że niedługo spotkasz się z Sonyą. Jeśli tak bardzo chcesz, pójdziemy kiedyś razem na cmentarz, zapalimy znicze i położymy kwiaty. To na pewno pomoże ci pogodzić się z dziewczyną. A teraz chodźmy, pani Natalio.

 

Otoczył siostrę Ricardo opiekuńczym ramieniem, gdyż wciąż pochlipywała, szczerze wstrząśnięta tym, co usłyszała przed chwilą. A potem wyszli razem.

 

Ułamki sekund później w te same drzwi, którymi wyszedł mężczyzna, trafił kieliszek wina, rzucony przez Andreę. Roztrzaskał się na miliony kawałków.

 

"Wyjdź za mnie". "Wyjdź za mnie, Viviano!". Te słowa natarczywie wciąż powtarzały się w jej głowie, odbijając się echem po setki razy. Felipe nadal klęczał, jakby czekał na wyrok, jakby jedynym, czego w tej chwili pragnął, było małżeństwo z Vivianą. Ale czy to była prawda? Jeszcze tak niedawno uwierzyłaby mu bez trudu, ale po tym, co jej zrobił...

 

- Jaką mam pewność, że nie chcesz mnie znowu skrzywdzić?

 

- Wiem, że zachowałem się jak nikczemnik, ale już nigdy więcej tego nie zrobię. Będę cię otaczał opieką, troską i miłością. Pozwól mi się kochać, najdroższa!

 

Spostrzegła, że Felipe ma łzy w oczach. Czyżby jednak nie kłamał, czyżby mówił prawdę i tak bardzo żałował tego, co uczynił?

 

- Ja...nie wiem, czy nie potrafię ci jeszcze zaufać.

 

- Wiesz, że owszem. Tak wiele nas łączy, tyle tajemnic, tyle wydarzeń, tyle uczuć...Wiemy o wiele rzeczach, o których nie wie nikt, albo tylko nieliczni, wspieramy się wzajemnie. Daj mi wynagrodzić ci tamto zdarzenie, błagam cię, Viviano!

 

Po czym odłożył zaręczynowy pierścionek na stół i dosłownie padł do jej stóp.

 

- Przepraszam! - wykrzyczał. - Przepraszam cię z całej mojej podłej duszy!

 

- Felipe, wstań! - poprosiła, ujęta jego zachowaniem. - Obiecuję, że przemyślę twoją propozycję.

 

- Dziękuję ci, dziękuję! - z tymi słowami podniósł się, przytulił ją mocno i zaczął obsypywać jej twarz pocałunkami. W końcu wycisnął jeden z nich na jej ustach, długi i namiętny. Oddała mu go, znów czując to samo zatracenie, co zwykle - mimo wszystko kochała tego mężczyznę - i to bardzo.

 

Nieszczęsny kuzyn Alejandro zauważył zadowolony, że jego podopieczny wszedł do pomieszczenia i rozgląda się ciekawie. W pewnej chwili przestał bać się tego dziwnego stwora, nie był pewien, dlaczego, ale coś mówiło mu, że może być spokojny. Jednak za kilka chwil zdziwił się niepomiernie - kiedy tamten podszedł do zapadniętego łóżka, "Mnich" dałby sobie uciąć głowę, że zaraz wejdzie na posłanie i zaśnie - albo straci przytomność. Jednakże "człowiek - zwierzę" zrobił coś bardzo dziwnego - owszem, zbliżył się do mebla, ale po krótkim obwąchaniu ułożył się nie na nim, a obok niego!

 

- Chyba nie jest ci tam wygodnie, ale to twój wybór - mruknął Rodrigo i sam wszedł na posłanie. - Może nie ma tu kołdry, ale mnie przynajmniej będzie w miarę miękko. Teraz prześpijmy się, odzyskasz siły, a ja się zastanowię, co z tobą zrobić. Nie mam żadnych leków, mam więc nadzieję, że ciepło, jakie tu w miarę panuje, pomoże ci wrócić do zdrowia. Tylko mnie nie ugryź, kiedy będę spał! - uśmiechnął się życzliwie "Mnich".

 

Ten dom. On pachnie. Pachnie czymś dziwnym, czymś...znajomym. Jakby już tu kiedyś był. Ale przecież to niemożliwe. I czymś jeszcze, czymś, co przyciąga, ale i budzi rozpaczliwą tęsknotę. Nie, on nie chce tu być, boi się, nie wie, dlaczego, ale to miejsce budzi w nim smutek. Jakby coś tutaj utracił, coś ważnego, co...

 

Zaczekał, aż oddech Rodrigo się wyrówna, znak, że mężczyzna usnął. Potem Rodriguez cichutko wstał - oczywiście do swojej pozycji - i powoli, krzywiąc się z bólu zmarzniętego ciała, rozpoczął wędrówkę po pokoju. Co jakiś czas znów szukał nosem tego zapachu, oczywiście nie było tu już śladów Sonyi, on je wyczuwał tylko swoim instynktem.

 

Dotarł w końcu do jednego z kątów i tam zatrzymał się na dłużej. Przychylił jeszcze bliżej ziemii i spojrzał na to, co miał pod...miłosiernie nazwijmy to nadal rękami, chociaż z powodu długo nie obcinanych paznokci, ogromnego brudu i ran przypominały raczej zwierzęce łapy. Przecież używał wszystkich kończyn do chodzenia...

 

Krew. To akurat skojarzył, znał ją bardzo dobrze, zarówno swoją, jak i Edgara i...tych innych stworzeń, które napotykał w lesie, jaki niedawno opuścił. Ale ta była inna, zaschnięta, tylko słaby ślad został na deskach podłogi.

 

Wsadził palec w plamę, jakby chciał ją skosztować, ale wiedział, że jest stara. Coś tu się wydarzyło i to dawno temu. Ktoś musiał zostać ranny i to dość ciężko, sądząc po wyblakłym rozmiarze.

 

Huk. Błysk, potem przenikliwy ból w boku, utrata przytomności, cierpienie. Czyjeś słowa, ramiona, objęcia, płacz nad nim, za nim. A potem, gdy otworzył oczy, czyjaś twarz, uśmiech szczęścia i niedowierzania. Krew, tak, wszechobecna krew, ale poza tym radość, miłość i ciepło. Ale nie takie, jak pod kołdrą, ale jakieś inne, jakby prosto...z serca. I te włosy, brązowe, długie, spadające aż na ramiona, tak mu bliskie, jakby mógł się w nich zanurzyć i być bezpiecznym do końca życia...

 

- SON...- szepnął cicho, bo coś rozerwało mu duszę i nie miał siły na nic więcej.

 

Pogładził zakrzepłą krew, a w jego głowie pojawiały się obrazy - Mario biczujący jego i Sonyę, potem nagle Messi wyciągający broń i strzelający w dziewczynę, a on sam ratujący jej życie prawie kosztem własnego...

 

Z bladego policzka spłynęła jedna łza - za sekundę zabita przez to, co zrobiły z nim leki Edgara. Owszem, widok dziewczyny, albo znane miejsca co jakiś czas powodowały w mózgu Ricardo przebłyski świadomości, ale jak powiedział Edgar - zniszczenia były przeogromne. A powroty do wspomnień coraz rzadsze i coraz krótsze...

 

Manolo Fernandez powoli otwierał list, który dostał. Nigdy nikt do niego nie pisał, dlatego teraz tym bardziej waliło mu serce - spodziewał się przecież, co znajdzie w środku. I faktycznie - była to jedna, mała kartka z krótkim tekstem:

 

"Zadanie wykonane".

 

Uśmiechnął się pod nosem. Był pewien, że jego pomocnik nie kłamał. Cesar Vargas nie należał do tych, którzy kręcą...a przynajmniej nie swojego szefa.

 

Raul Monteverde równocześnie poczuł falę strachu, miłości, przywiązania i obawy. Strachu, bo spodziewał się, że zostanie conajmniej spoliczkowany, ciepłe uczucia były oczywiste, a obawę powodował lęk, czy ojciec mu wybaczy. Z żalem ściskającym serce zobaczył, jak Gregorio postarzał się, odkąd widzieli się po raz ostatni. Z całą pewnością to śmierć syna przyprawiła mu nowe zmarszczki i nadała twarzy ponury wygląd.

 

Teraz jednak na obliczu senora rodu Monteverde malowało się coś na kształt zdumienia i szalonej radości. Przeważało niedowierzanie i rosnąca nadzieja, o wszystkim, co targało duszę ojca, Raul dowiedział się nie tylko z twarzy, ale i z drżenia ręki, jaką uniósł Gregorio. Młodzieniec myślał najpierw, że spodziewał się słusznie i zaraz poczuje piekący ból na policzku, mylił się jednak. Siwowłosy mężczyzna miast uderzyć syna, dotknął jego twarzy i przesunął po niej delikatnie dłonią.

 

- Raul...- wydobyło się z równie drżących ust Monteverde. - Mój syn żyje i czuje się dobrze, skoro chodzi o własnych siłach...

 

- Tak, to ja, tato. - Nie potrafił już dłużej zachować równowagi, wpierw mocno przycisnął rękę ojca do policzka, a potem dał upust swoim uczuciom i objął go mocno.

 

Gregorio Monteverde przez kilka dobrych chwil nie objął syna. Stał z opuszczonymi rękami i pozwalał się przytulać. Dopiero po kilkunastu sekundach, jakby z wahaniem, uczynił to samo, co Raul. Młodszy Monteverde zauważył to, ale nie wypuścił ojca, zbyt długo już czekał na to spotkanie.

 

Kiedy już puścili się wzajemnie, starszy mężczyzna spytał sucho:

 

- Cieszę się, że przyznałeś się do mnie, bo już się bałem, że zaraz usłyszę coś w rodzaju: "Nie znam pana".

 

- Dlaczego miałbym się nie przyznać? - zdumiał się Raul. - Jesteś moim tatą i wiesz, że cię kocham.

 

- Nieprawda. Ani nie jestem twoim ojcem, ani nie czuję twojej miłości. Ba, jestem pewien, że jej nie ma. A teraz bądź tak łaskaw i chodźmy gdzieś w jakieś ustronne miejsce, gdzie opowiesz mi - o ile oczywiście masz na to ochotę - jakim cudem żyjesz.

 

Raul westchnął ciężko, widząc, że trudno mu będzie odzyskać zaufanie Gregorio, a tym bardziej jego uczucie. Monteverde czuł się zdradzony i nic nie wskazywało, że da się przekonać o słuszności postępowania potomka Barbary.

 

Niedługo później usiedli razem w kącie pobliskiej restauracji i rozpoczęli rozmowę. Trzydziestotrzylatek w krótkich słowach streścił to, co mu się ostatnio przydarzyło.

 

- Jestem ciekaw technicznej strony tego przedsięwzięcia - powiedział potem Gregorio. - Jak przekonałeś tylu lekarzy, żeby ci pomogli?

 

- Za pomocą pieniędzy i czegoś jeszcze. Opowiedziałem im historię mojego nieudanego małżeństwa i zdobyłem ich współczucie. W sumie to nie było ich tak dużo - tylko ci, którzy przeprowadzali operację.

 

- Rozumiem, rozumiem. Czyli obecnie jesteś na bieżąco wszystkiego, co dzieje się w Acapulco, tak?

 

- Prawie - odparł Raul, mając wrażenie, że dyskutuje o interesach.

 

- Pozwól więc, że opowiem ci coś jeszcze.

 

I w ten sposób syn uzupełnił swoją wiedzę na temat zdarzeń w jego rodzinnym mieście.

 

- Kiedy wracasz? - padło potem pytanie.

 

- Zamierzałem na ślub Andrei i Carlosa, żeby przeszkodzić im w ostatnim momencie.

 

- Błąd. Powinieneś zawiadomić mnie o wszystkim i razem ze mną rozpocząć vendettę.

 

- Tato, przecież Andrea to twoja córka...

 

- Dawno przestała nią być - machnął ręką Monteverde. - Zrobimy inaczej - jedziesz dzisiaj ze mną i z Barbarą do domu, ukryję was tam i stamtąd będziecie działać.

 

- Mamy się kryć jak przestępcy? - skrzywił się Raul. - Ani ja, ani matka nigdy się na to nie zgodzimy.

 

- Teraz lepiej być w centrum wydarzeń. Poza tym przebywając w rezydencji możesz na różne sposoby uprzykrzać życie swojej żony - bo zdaję sobie sprawę, że nadal nią jest według Kościoła. Bądź blisko niej, a ci się to opłaci. Aha, służbą się nie martw, są dyskretni - zresztą przecież znasz ich wszystkich.

 

- Muszę spytać matki, zadzwonię do niej.

 

Wykręcił numer i opowiedział szybko, co się zdarzyło. Potem zwrócił się z powrotem do ojca:

 

- Widzę, że powinniście wziąć ślub. Ona uważa tak samo, zresztą tęskni za Meksykiem. W takim razie kiedy wyruszamy?

 

- Zaraz - stwierdził Monteverde. - Nie ma na co czekać.

 

"Mnich" spał jak zabity, widać bardzo się zmęczył przeżyciami na cmentarzu. W sen zapadł również Rodriguez, który ułożył się przy plamie krwi i tam spędził kilka godzin. Nie na tyle jednak, by nie zbudzić się przed Rodrigo i nie wrócić do badania domu. Nie przeszkadzały mu zalegające wszędzie zeschłe liście - widocznie wpadły przez rozbite okna, albo dziury w dachu.

 

Dotarł w końcu - daleko przecież nie miał - do miejsca, gdzie chatka się zawaliła - dawniej była tam pamiętna łazienka, gdzie Ricardo robił za rurę pod umywalką. Nic jednak z tego nie kojarzył. Pewne rzeczy się zmieniły, znać, że od czasu do czasu ktoś tu zaglądał - bardzo prawdopodobne, że były to jakieś zwierzęta, zachęcone do spędzenia czasu w ciepłym - a przynajmniej cieplejszym, niż na dworze - budynku. Być może to dlatego na podłodze znajdował się przedmiot, którego normalnie nie powinno tu być - mianowicie nóż. Stary, zardzewiały, ale nadal mogący służyć do obrony w razie potrzeby. Albo ataku...

 

Wziął go do ręki i podumał nad nim chwilę, zastanawiając się, co to może być. A potem przypomniał sobie, jak to stworzenie, które go tu przyprowadziło, wspominało coś o Velasquezie. O tym znienawidzonym potworze, celu życia Rodrigueza, celu jego pomsty. Zaraz, zaraz, a jeżeli ono nie tylko wspominało, ale i było Francisco? Może ten ktoś przedstawił się, a Ricardo dopiero teraz to zrozumiał, może to kolejna sytuacja z wielu tych, gdzie don Conrado się nad nim znęcał? Tak, to musi być to, że też się od razu nie zorientował! A skoro właśnie znalazł swojego kata, to czas z nim skończyć.

 

Nieświadom niczego Rodrigo spał smacznie w resztkach łóżka, na którym kiedyś spędzała noce Sonya Santa Maria, kiedy pojawił się nad jego głową jakiś cień. Była to ręka z nożem, wzniesiona wysoko - jakimś cudem obiekt Edgara uniósł się powyżej swojej normalnej pozycji i walcząc z potwornym bólem kręgosłupa brał zamach, by wbić ostrze w serce tego, który go zniszczył. W jego umyśle zabijał Velasqueza, tak naprawdę za sekundę zatopi nóż w sercu "Mnicha", który uratował mu życie.

 

Koniec odcinka 181

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin