R.D. Wingfield - Frost i zastraszone miasto.pdf

(1328 KB) Pobierz
R
R.D.WINGFIELD
FROST i ZASTRASZONE MIASTO
Przełożyła Agnieszka Lipska-Nakoniecznik
W TOREK , NOCNA ZMIANA (1)
Była jesienna, przejrzysta noc, a zimny wiatr wstrząsał co chwila gałęziami drzew.
Stojący w cieniu człowiek drżał. Dłonie w lateksowych rękawiczkach miał wilgotne, a po
ukrytej pod maską twarzy spływały krople gorącego potu. Wkrótce powinien ją zobaczyć.
Dotknąć jej. Ona nie dostrzeże zakapturzonej postaci, schowanej w najgłębszym mroku. Nie
zauważy jego obecności aż do momentu, gdy będzie za późno.
Na początku myślał, że to pułapka zastawiona przez policję. Dziewczyna, młoda
dziewczyna w mundurku szkolnym, spacerująca samotnie o jedenastej w nocy w Denton
Woods... Ale skąd policja miałaby wiedzieć, że on zjawi się akurat tutaj? Do pozostałych
napadów doszło w całkiem innej okolicy, daleko stąd. Zresztą w jaki sposób mogliby się
domyślić, że to właśnie młode dziewczęta podniecały go do obłędu? Gliniarze o niczym nie
mieli pojęcia. Był dla nich za sprytny. O wiele za sprytny. Wezwali go na przesłuchanie, a
potem oczyścili z wszelkich podejrzeń. Nawet dziękowali mu za współpracę.
Absolutnie jednak nie zamierzał podejmować ryzyka. Tylko głupcy ryzykują. Jak
zawsze starannie zbadał teren. Nic. Cisza. W promieniu wielu, wielu mil był tylko on i ta
dziewczyna. Dziewczynka! Dziewczynka w mundurkutych włamań, więc skoroszyt leżący na
jego biurku z każdym dniem robił się coraz grubszy. To przez nie raport dotyczący
nierozwiązanych przestępstw w danym okręgu wyglądał wyjątkowo nieciekawie.
Z góry dobiegła kolejna salwa śmiechu. Szef policji musiał wygłosić któryś ze swoich
mało śmiesznych dowcipów, a Mullett pewnie od razu posikał się w gacie. Frost ze smutkiem
popatrzył na sufit, a potem nagle się rozpromienił. Z pewnością szef policji i Mullett nie będą
tam tkwić do końca imprezy. Jak tylko wyjdą, on natychmiast uda się na górę i z nawiązką
odbije sobie stracony czas. Spokojnym krokiem podszedł do biurka, żeby poczęstować Wellsa
papierosem.
- No, Jack. - Wells cofnął się gwałtownie, kiedy płomień zapalniczki Frosta przypalił
mu nos. - Nigdy w życiu nie zgadniesz, jaki jest ostatni wymysł Mulletta. Jego zdaniem nasz
hol wygląda zbyt ponuro i w związku z tym mamy się postarać o jakieś cholerne kwiatki.
Frost słuchał go jednym uchem. Z niewiadomego powodu w pamięci ujrzał twarz
Bena Cornisha. Martwe oczy patrzyły z wyrzutem, jakby chciały powiedzieć, że inspektor coś
przeoczył. Nagle Frost doszedł do wniosku, że wcale nie powiedział Wellsowi, czyje ciało
znalazł w toalecie.
- Ben Cornish? Och, nie... - Wells skulił się na krześle. Cornish był jednym ze stałych
bywalców posterunku, choć nigdy nie chodziło o poważne zarzuty... Naruszenie porządku
publicznego, pijaństwo i chuligaństwo... Ostatnio coraz częściej bywał pod wpływem
narkotyków. Twardych narkotyków. - Trafił do nas zaledwie kilka dni temu. Na milę
zalatywało od niego metamfetaminą, a poza tym był chudy jak szczapa. Dałem mu funta,
żeby sobie kupił coś do żarcia.
- Wątpię, czy kupił jedzenie, Bill. Moim zdaniem od dobrych kilku tygodni nie jadł
nic porządnego. Kiedy zobaczyłem go dziś wieczorem, wyglądał jak ofiara strajku głodowego
w obozie koncentracyjnym w Bergen-Belsen. Pewnie jutro podczas sekcji okaże się, że jego
żołądek jest zupełnie pusty. Cokolwiek kupił za twojego funta, trafiło prosto do jego żyły
przez zardzewiałą igłę.
- Na pewno jego matka fatalnie to przyjęła. Frost uderzył się w czoło otwartą dłonią.
- Niech to jasny szlag! Wiedziałem, że zapomniałem o czymś ważnym! Będę musiał
do niej skoczyć... Czy są jakieś szanse, żebym najpierw dostał herbatę?
- Zaraz powinna być gotowa - powiedział Wells z zadowoleniem. - Webster właśnie ją
parzy.
Frost ze zdziwienia cofnął się o krok. - Jak ci się udało go zmusić?
- Zwyczajnie. Po prostu wydałem mu rozkaz. Zresztą dlaczego miałby odmówić?
Przecież jest tylko cholernym posterunkowym.
- Być może teraz jest posterunkowym - mruknął Frost. - Ale jeszcze nie tak dawno był
inspektorem i pewnie często zdarza mu się myśleć, że nadal nim jest.
Obiekt tej rozmowy, dwudziestosiedmioletni posterunkowy Martin Webster, kręcił się
po umywalni, napełniając zniszczony czajnik gorącą wodą z kranu, żeby szybciej się
zagotowała. Wrzucił na cynową tacę sześć względnie czystych kubeczków i wysiorbał resztę
mleka z kartonu.
Czy właśnie taka rola była mu przeznaczona? Chłopaczka do parzenia herbaty? Sześć
miesięcy wcześniej był szkolnym. I w takich ciemnych, grubych pończochach. Nie mogła
mieć więcej niż piętnaście lat „...Dziewczynka w wieku szkolnym, młoda i niewinna,
nieświadoma tego, jak pięknie rozwija się jej ciało...”. Tak samo jak bohaterka jego ulubionej
książki, którą trzymał schowaną w swojej sypialni... Co to było?!
Zastygł w kompletnym bezruchu i wytężył słuch. W przeraźliwej ciszy rozległo się
jedynie łomotanie jego serca. Potem coś usłyszał. W ciemności coś się poruszało. Napiął
wszystkie mięśnie, gotów w każdej chwili zerwać maskę i rzucić się do ucieczki. Tylko
maska mogła go zdradzić. Bez niej policja nie miałaby niczego. Żadnych śladów, żadnych
wskazówek. Niczego. Nawet jeśli doprowadzą do spotkania twarzą w twarz z jego ofiarami, i
tak żadna nie zdoła go zidentyfikować. Pierwsze, co odczuwały, gdy dochodziło do spotkania
z nim, to nagła duchota i ciemność, kiedy czarna płachta spadała na głowę, a potem zacisk
jego palców na gardle, coraz silniejszy, coraz bardziej dławiący... Jednej z dziewcząt -
drugiej, a może trzeciej, dokładnie nie pamiętał - udało się wyswobodzić, ale zdążyła
zobaczyć jedynie maskę, bo zaraz potem uderzeniami pięści pozbawił ją przytomności. Ten
czarny kaptur, który całkowicie zakrywał jego włosy, twarz i szyję... Gazety nazwały go
„Diabłem w kapturze”. Dzisiejszy nagłówek będzie wyglądał mniej więcej tak: „«Diabeł w
kapturze» znów atakuje. Uczennica ostatnią ofiarą”. Uwielbiał czytać w prasie artykuły na
swój temat. Dzięki temu czuł się kimś ważnym.
Wsunął się głębiej w cień drzewa. Wciąż był spięty, wyłapywał każdy, nawet
najcichszy dźwięk. Powtórzył się dziwny odgłos. Szelest, trzask łamanej gałązki. Odruchowo
podniósł rękę do maski, starając się odgadnąć, co to mogło być. Potem rozległo się
posapywanie i chrząknięcie, i coś małego zaczęło się przedzierać przez leśne poszycie. Jakieś
nieduże zwierzę. Może borsuk, ale zdecydowanie nie człowiek. Wyraźnie się uspokoił.
Znowu czuł zapach własnego potu i wzbierającego w nim podniecenia. Już niedługo powinien
usłyszeć jej kroki.
Co za hańba, że musiał skrzywdzić właśnie ją. Była tak młoda, tak niewinna... Jak
cudownie byłoby, gdyby poddała się bez protestu, z szeroko otwartymi i pełnymi zdziwienia
oczyma. „Z początku była przerażona, ale stopniowo, w miarę jak doświadczała nowych,
podniecających doznań i niewiarygodnych odczuć, które poznała dzięki niemu, zaczęła jęczeć
z rozkoszy, otwartymi ustami chwytać powietrze, aż w końcu przyciągnęła go bliżej...”.
Tymi słowami autor książki opisywał reakcję dziewczynki, która przeżywała swój
pierwszy raz. Ona także była jeszcze uczennicą.
Teraz doleciał do niego inny dźwięk. Suchy trzask zeschłych liści na ścieżce,
zgniatanych przez czyjeś szybkie, nerwowe kroki.
To była ona. Jego dziewczynka. Znów wstrzymał oddech. Stał bez ruchu, napinając
wszystkie mięśnie...
Gotów w każdej chwili skoczyć.
*
Posterunkowy David Shelby, lat dwadzieścia pięć, żonaty, ojciec dwojga małych
dzieci, trząsł się z zimna i przestępował z nogi na nogę, podczas gdy wiatr, który szalał na
opustoszałej, bocznej ulicy, znalazł pustą puszkę po piwie i zrobił sobie z niej grzechotkę.
Posterunkowy zerknął na zegarek. Dwadzieścia po jedenastej. Zaczął się zastanawiać, kogo
dyspozytor tutaj przyśle. Miał nadzieje, że nie wpadną na pomysł, żeby przysyłać detektywa
inspektora Allena; zresztą ktokolwiek to będzie, lepiej żeby przyjechał jak najprędzej.
Posterunkowy miał dziś w planach o wiele ciekawsze zajęcia i nie zamierzał tkwić tu w
nieskończoność, pilnując trupa.
Nad jego głową w porywach wiatru kołysał się emaliowany znak zawieszony na
misternie kutej, żelaznej konstrukcji jak ciało skazańca na szubienicy i przy każdym
wahnięciu skrzypiał dziwacznie. Na nim wielkimi literami napisano słowo PANOWIE, a
znajdująca się poniżej strzałka wskazywała schody prowadzące w dół. Metalowa krata za
plecami Shelby ego, powyginana i wyrwana z zawiasów, nie spełniała już swej pierwotnej
funkcji. Teraz każdy mógł wejść na zniszczone, wykończone mosiądzem schodki, które
wiodły w przepastną ciemność publicznych toalet, zbudowanych w tysiąc osiemset
dziewięćdziesiątym siódmym roku na polecenie rady miasta Denton dla uczczenia
Brylantowego Jubileuszu Królowej Wiktorii.
Gdzieś z dali doleciał odgłos zbliżającego się samochodu. Reflektory błysnęły
oślepiająco, gdy koła zachlapanego błotem, granatowego forda cortiny załomotały na
nierównym bruku. Samochód w ostatniej chwili zahamował i zatrzymał się tuż przed wozem
patrolowym Shelby’ego. Drzwi otworzyły się i wygramoliła się z nich jakaś parszywie
wyglądająca postać w brudnym, nieprzemakalnym płaszczu z udrapowanym dookoła szyi
równie brudnym szalikiem. Gość wyglądał na czterdziestkę z niezłym okładem, a jego
zniszczona przez słońce twarz upstrzona była mnóstwem piegów. Łysiejącą na czubku głowę
otaczał wianuszek kręconych, jasnobrązowych włosów. Shelby powitał go uśmiechem,
szczęśliwy, że przysłano niefrasobliwego inspektora Jacka Frosta, a nie tę złośliwą świnię,
Allena, który z pogardą traktował każdego człowieka w mundurze i pewnie od razu zacząłby
zadawać niewygodne pytania.
Wiatr znowu napotkał na swej drodze puszkę po piwie i potoczył ją po jezdni w stronę
inspektora, a ten wymierzył jej solidnego kopniaka. Nieszczęsna puszka poszybowała w
powietrzu, gwizdnęła Shelby’emu koło ucha, odbiła się od pierwszego stopnia i stoczyła po
schodach w nieprzeniknioną ciemność.
- Gol! - wrzasnął Frost i pokłusował w stronę wejścia do toalet.
Shelby uśmiechnął się od ucha do ucha, a potem skierował światło latarki w głąb
czeluści.
- Czy chce pan tam zejść, inspektorze?
Wolał jak najprędzej mieć to za sobą, ale Frost najwyraźniej nigdzie się nie spieszył.
- Po co ten pośpiech, synu? Jeśli ten gość nie żyje, to z pewnością na nas poczeka.
Nawiasem mówiąc, włożyłem dziś swoje najlepsze ubranie i nie chcę go upaprać wcześniej,
niż to będzie absolutnie konieczne.
Odpiął guziki płaszcza, ukazując światu prawie całkiem nowy garnitur w niebieskie
prążki i świeżo odprasowane spodnie z budzącymi szacunek kantami. Dziś wieczorem na
posterunku odbywało się pożegnalne przyjęcie. Po dwudziestu ośmiu latach służby na
emeryturę odchodził inspektor George Harrison i z tej okazji w kantynie posterunku
urządzano wielką fetę. Co prawda Frost oficjalnie pełnił dzisiaj służbę, niemniej uparł się, że
weźmie udział w zabawie i niecierpliwie czekał na pierwszą sposobność, żeby wymknąć się
na górę. To właśnie dlatego ślubny garnitur w niebieskie prążki został po latach wydobyty z
wypełnionego kulkami na mole więzienia. Frostowi nie w smak była gorliwość tego
nowicjusza, Shelby’ego, który akurat dzisiaj musiał znaleźć jakiegoś zawszonego
nieboszczyka.
Z głębi przepastnych kieszeni wyłowił wymiętą paczkę i wyłuskał z niej ostatniego
papierosa.
- A teraz odpowiedz mi na parę pytań, synu. Jak to się stało, że go znalazłeś, i czemu,
do diabła nie wpadło ci do głowy, że lepiej udawać, że go nie widzisz, i zostawić tę
przyjemność dla porannej zmiany?
- No cóż, panie inspektorze... Przejeżdżałem tędy, bo jestem dziś na służbie, i wtedy
zauważyłem, że ktoś wyłamał stalową kratę, która zwykle odcinała dostęp do podziemi...
- Nie tak prędko! - zawołał Frost. - Wiesz przecież, że rozmawiasz ze zramolałym,
starym durniem. Co ci strzeliło do łba, żeby się zapuszczać o tej porze w jakąś pieprzoną
boczną uliczkę?
- To część mojego rewiru - odparł z urazą posterunkowy. - Muszę sprawdzać, co tu się
dzieje.
- Doprawdy, wielce chwalebne i godne polecenia. - Frost prychnął z pogardą i wypluł
na chodnik kawałek tytoniu, który utkwił mu między zębami. - Ale zapamiętaj sobie: kiedy
następnym razem w kantynie będzie impreza, masz się trzymać głównych ulic. A teraz
streszczaj się, synu, bo wychlają nam całe piwo, zanim dobrniesz do sedna sprawy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin