0063.Adams Kelly - Upojne noce.pdf

(296 KB) Pobierz
111167883 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY·
Błyskawica rozdarła ciemności, rozświetlając wzgórza Pensylwanii. Po niebie przetoczył
się grzmot Po chwili zaczął padać czerwcowy deszcz. Zwykle ożywczy i łagodny,
sprawiał tym razem ponure wrażenie i budził niepokój.
- Mamusiu! - Livvy McCabe usłyszała szlochanie. Wyskoczyła z łóżka. Czuła, że to nie
burza obudziła jej córkę, ale koszmarny sen, mara, która dręczyła dziecko już od sześciu
miesięcy. Pospiesznie weszła na piętro, gdzie znajdowała .się sypialnia małej.
- Co się stało, kochanie? - szepnęła, otulając się szczelniej szlafrokiem. Uklękła przy
łóżku i objęła płaczącą dziewczynkę. - Miałaś zły sen?
Córka skinęła głową. Wskazała Myszkę Miki zdobiącą rękaw jej piżamy.
- Duchy złapały Matchoo - załkała.
- Powiedz "abrakadabra".
Obie pamiętały ten żart. Zazwyczaj śmiały się z niego do rozpuku, ale teraz nie
powstrzymał on łez płynących z oczu dziewczynki. Dowcip pochodził z czasów, gdy
Mimi dopiero uczyła się mówić i nie potrafiła wypowiedzieć imienia "Matthew". W jej
ustach brzmiało ono "Matchoo". Było to imię przy jaciela jej ojca. Nazywała też tak
swoje ulubione zwierzątka.
"Tak dawno nikt nie śmiał się w tym domu" - pomyślała Livvy.
Pogłaskała córkę i dotknęła jej czoła. Dziecko nie miało gorączki.
- To tylko zły sen - powiedziała. Mimi zaczęła ssać duży palec.
- Nie - zaprzeczyła. Jej oczy nadal były wypełnione łzami, przestała jednak szlochać. -
Duchy naprawdę złapały Matchoo. Tak jak tatusia.
- Kochanie, Matthew na pewno jest bezpieczny. Westchnęła, widząc wyraz
niedowierzania na twa-' rzy dziewczynki. Ponownie pogładziła Mimi.
Przeszły do salonu. Livvy usiadła w fotelu na biegunach i posadziła córkę na kolanach.
Dziecko przytuliło się do niej. Czuła, że powoli się uspokaja
"To było bardzo ciężkie przeżycie dla nas, 'a zwłaszcza dla ciebie, malutka" - pomyślała
ze smutkiem.
Mimi zasnęła. Livvy zaniosła ją do sypialni, położyła do łóżka i troskliwie otuliła kołdrą.
Przez chwilę spoglądała na śpiącą córeczkę.
"Dziecko urodzone w środę nigdy nie będzie szczęśliwe." - Przypomniała sobie
porzekadło.
Minęły już cztery lata, odkąd Mimi przyszła na świat. Była tak szczęśliwa, pełna radości,
wesoła.' Czuła się kochana przez rodziców i odwzajemniała miłość. Było im dobrze
razem. Mieszkali w dużym, położonym w przepięknym miejscu domu. Z nikim nie
utrzymywali kontaktów, nawet z rodziną mieszkającą w St. Louis. Nie potrzebowali
tego. Sielanka nie trwała jednak długo. Jej koniec nadszedł niespodziewanie i boleśnie.
Przed rokiem Will pojechał do St. Louis, by zawrzeć umowę w imieniu wuja. Zabrał ze
sobą Mimi. Dziewczynka bardzo cieszyła się, że odwiedzi babcię i ukochanego Matchoo.
Livvy pozostała w domu. Ponieważ uczyła w szkole, wykorzystała wolny czas na
przygotowanie się do lekcji i sprawdzenie klasówek. U snęła nad zeszytami.
Wyrwał ją ze snu natarczywy dźwięk telefonu. Podniosła słuchawkę i usłyszała
zmieniony głos Matthew.
O tragedii powiadomiła Matthew matka Willa, Ann. Zaraz potem do drzwi jego
mieszkania zapukała policja Od policjantów dowiedział się szczegółów. Po spotkaniu z
biznesmenami Will zamiermł odwieŹĆ Mimi do babci. Znajdowali się na głównej ulicy,
gdy wpadł na nich samochód prowadzony przez pijanego mężczyznę. Will zginął na
miejscu. Mimi doznała tylko lekkich obrażeń.
Livvy natychmiast pojechała do St Louis. Nie wiedziała, co się z nią działo; była w
szoku. Pozostał jej w pamięci tylko pogrzeb. Will został pochowany
obok ojca. .
Gdy Mimi wydobrzała, zabrała ją do domu. Chociaż dziecko niewiele pamiętało z
wypadku, stało się małomówne i zamknięte w sobie. Livvy wiedziała, że córka jeszcze
długo nie będzie tą dawną, tryskającą radością dziewczynką. W dodatku sześć mie,sięcy
później umarła na raka ukochana opiekunka Mimi. Od tej pory zaczęły dręczyć
dziewczynkę koszmarne sny.
- Nie decyduj się na żadne poważne zmiany w swoim życiu przynajmniej przez rok -
poradziła Livvy jej przyjaciółka.
- Musisz być pewna swoich uczuć.
Rok minął właśnie przed miesiącem.
Livvy była już pewna swoich uczuć. Zrezygnowała z pracy w szkole i wystawiła dom na
sprzedaż. hnponująca, dwupiętrowa willa została sprzedana niemal natychmiast
Will był ubezpieczony, dostała więc sporą sumę. Musiło jej to wystarczyć do czasu
znalezienia nowej pracy.
Zamierzała przeprowadzić się do Sto Louis. Miała nadzieję, że koszmary przestaną w
końcu dręczyć Mimi.
Deszcz uderzał o szyby. Zwykle po nagłym przebudzeniu Mimi nie mogła już zasnąć.
Gdy Livvy otworzyła drzwi, usłyszała:
- Nie gaś światła, mamusiu.
- Dobrze, kochanie - odpowiedziała łagodnie, wychodząc z sypialni.
Przy drzwiach leżał Puddles, ulubiony pluszowy lew Mimi. Dziewczynka miała go ze
sobą podczas wypadku. Livvy wróciła do sypialni i położyła zabawkę na łóżku obok
śpiącej córki.
Nie chciało jej się spać. Poszła więc do salonu i usiadła wygodnie w fotelu. Burza
oddalała się. Po raz kolejny Livvy zaczęła rozpamiętywać tamto tragiczne wydarzenie.
Przecież mogła stracić także Mimi.
Livvy, Will i Matthew chodzili do tej samej szkoły średniej. Przyjaźnili się. Matthew
opiekował się Livvy, odkąd umarła jej matka. Wkrótce wszyscy już wiedzieli, że
zakochał się w niej do szaleństwa. Will zazdrościł mu takiej dziewczyny. Livvy nie
chciała, by Matthew był dla niej kimś więcej niż przyjacielem. Bardzo przypominał jej
ojca. Miał podobne poczucie humoru i był tak samo lekkomyślny.
Po skończeniu szkoły Matthew miał zamiar kontynuować naukę w college'u. Wyjechał
więc z St Louis. Odtąd Livvy i Will spędzali czas razem. Livvy ceniła w Willu
łagodność i stateczność. Wkrótce spostrzegła, że przyjaźń przerodziła się w miłoŚĆ. Nie
zwierzyła się jednak ze swych uczuć Willowi.
Wszystko zmieniło się po aresztowaniu jej ojca.
Pewnej nocy do drzwi ich domu zapukało dwóch policjantów. Okazało się, że ojciec
fałszował czeki. Livvy natychmiast zadzwoniła do Matthew. Poprosiła go, by pozwolił
jej przyjechać.
,,Nie - rzekł. - To nie ma sensu."
Dodał, że wkrótce skończy szkołę i pragnie latać. Ta chłodna odpowiedź wstrząsnęła
Livvy. Odłożyła słuchawkę. Wtedy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Gdy otworzyła,
ujrzała Willa. Łzy napłynęły jej do oczu. Po chwili była już w jego ramionach. Will nie
wiedział, jak ją pocieszyć. Zażenowany podążył za nią do sypialni. Tam ponownie
przytulił zanoszącą się od płaczu Livvy. Całował ją czule, aż w końcu uspokoiła się i
przylgnęła do niego całym ciałem.
Po miesiącu Livvy spostrzegła, że jest w ciąży. Pobrali się. Urządzili skromne przyjęcie
weselne, na które zaprosili tylko rodziców. Trzy dni potem przeprowadzili się do
Pensylwanii, gdzie Will miał pracować w fIrmie wuja. Byli bardzo szczęśliwi.
Oboje rozpaczali, gdy Livvy poroniła. Pragnęli mieć dziecko. Przeżyli cztery trudne lata,
zanim urodziła się Mimi.
Livvy spojrzała na otwarty list leżący na stole. Matthew pisał, że chciałby z nią
porozmawiać i wkrótce zadzwoni.
,.Ale po co?" - pytała samą siebie.
Zadzwonił telefon. Za każdym razem, gdy rozlegał się dźwięk telefonu, zamierało w niej
serce.
- Livvy? - usłyszała męski głos. - Obudziłem cię?
Ściszyła radio.
- Matthew? -zdziwiła się.
- O, do diabła! Zapomniałem o różnicy czasu. Spałaś?
- Słuchałam radia. Nie mogłam spać. Mamy tu dziś fatalną pogodę.
Matthew opowiedział jej, jak spędził wakacje. Livvy wróciła pamięcią do dawnych,
letnich nocy. Matthew stukał do jej okna. Szybko zakładała 'na piżamę dżinsy i koszulkę
i wychodziła z nim na spacer do parku. Czasami szli do nocnego sklepu, gdzie sprze-
dawano hamburgery. Najczęściej siadali gdzieś na ławce i rozmawiali. Myśli Matthew
wydawały się jej tak odległe.
- Matthew, jak się czuje matka Willa? - spytała.
- Z Ann wszystko w porządku.
Chrząknął. Pomyślała, że za chwilę dowie się, o czym chcial z nią porozmawiać.
_ Livvy, Ann powiedziała mi, że masz zamiar wrócić z Mimi do S t. Louis.
- Tak, jutro tam lecimy.
- Czy to prawda, że chcecie zamieszkać w domu twojej babki? - zapytał ostrożnie.
- W zeszłym tygodniu rozmawiałam z ojcem. Powiedział, że możemy tam zamieszkać,
dopóki nie znajdziemy czegoś innego. Ostatnio nie miał żadnych lokatorów i dom stał
pusty. Wiesz coś może na ten temat?
Matthew nie odpowiedzIał. Livvy poczuła niepokój.
- Co ojciec teraz robi? - zapytała.
Livvy i jej ojciec nie byli sobie zbyt bliscy. Po śmierci żony Sam pogrążył się w
rozpaczy do tego stopnia, że niemal zapomniał o córce. Tracił mnóstwo pieniędzy,
grając w pokera lub na wyścigach konnych. Bardzo rzadko bywał w domu. W ten spo-
sób chciał zapomnieć o stracie żony. Postępowanie ojca sprawiało Livvy ból.
Początkowo. Później już obserwowała go ze stoickim spokojem. U odpomiła się.
Postanowiła, że nigdy nie poprosi ojca o pomoc. Niedawno zapytała go, czy może
zamieszkać w domu babki - tylko dlatego, iż wydawało się jej, że zbliży ich to.
- Livvy - rzekł Matthew - Sam wczoraj sprzedał dom
- Ojciec sprzedał dom? - powtórzyła oszołomiona
"Co teraz pocznę?" - pomyślała. Kupiła już dwa bilety na samolot, zamówiła ciężarówkę
mającą przewieźć jej rzeczy do przechowalni. W dodatku miła młoda para, której
sprzedała dom, miała wprowadzić się do niego już jutro.
- Prosił, abym cię o tym powiadomił. - Matthew sprawiał wrażenie niezadowolonego, że
to właśnie na nim spoczął ten przykry obowiązek.
- Tak, to do niego podobne.
- Wiem, że zrobił ci świństwo, ale w pewnym sensie został do tego zmuszony.
- Nie chcę o tym słyszeć! - rozzłościła się. - Pewnie upomniał się o pieniądze jeden z
jego wierzycieli. A on łudził się, że dadzą mu spokój.
Livvy dobrze pamiętała, jak ojciec sprzedawał, co się dało, aby móc spłacić stale rosnące
długi.
- Coś w tym rodzaju - rzekł Matthew. - Posłuchaj, - mam pewien pomysł. Ty i Mimi
możecie zamieszkać u mnie.
Livvy zastanawiała się, co też skłoniło Matthew do okazania jej pomocy.
- Nie, nie możemy - powiedziała szybko.
- Co więc zamierzasz zrobić?
Dobre pytanie. Ale w żaden sposób nie mogła znaleźć na nie odpowiedzi.
- Nie możemy sprawiać ci kłopotu, Matthew.
- Livvy, byliśmy kiedyś przyjaciółmi. Przecież nie sprawisz mi kłopotu.
Livvy czuła, że nie powinna ulec namowom Matthew. Dokonała już kiedyś wyboru,
wychodząc za Willa. Zawsże była zadowolona z tej decyzji.
- Nie wiem - odpowiedziała.
_ Proszę. Może pomógłbym Mimi. Powinnaś się zgodzić.
Spojrzała w stronę sypialni córki. Mimi zawsze przybiegała, słysząc telefon. Rozmowy
telefoniczne sprawiały jej dawniej przyjemność ... Mała lubiła dzwonić i Livvy musiała
czasem siłą odciągać ją od telefonu.
"Może rzeczywiście pomoże to Mimi - zastanawiała się. - Skoro kiedyś był moim
przyjacielem, dlaczego nie miałby być nim i teraz? Ale tylko przyjaźń. Na nic więcej
niech nie liczy".
_ Zatrzymajcie się u mnie.- nalegał Matthew.
_ Dobrze, zatrzymamy się. Dziękuję. Nadal latasz? _ zapytała niespodziewanie.
Matthew zaśmiał się w sobie tylko właściwy sposób.
Dopiero teraz Livvy zdała sobie sprawę, jak mało wiedziała o tym, jak Matthew ułożył
sobie życie. Will czasem odwiedzał go. Nigdy jednak nie opowiadał jej o spotkaniach z
nim.
_ Och, Livvy, mam małą firmę lotniczą. Jestem właścicielem najwspanialszego na
świecie samolociku o nazwie Cessna. zabiorę cię na wycieczkę. Zobaczysz, że złamie ci
serce.
_ Będziesz musiał złamać mi nie tylko serce, żeby zmusić mnie do wejścia na pokład -
odpowiedziała.
Roześmiał się.
_ Uważaj, kobiety obawiające się samolotów można bardzo łatwo uwieść.
- Czy to jedna z twoich słynnych teorii, Matthew? - uśmiechnęła się.
- Zgadłaś. Przekonasz się, że jest prawdziwa. Wiąże się to z uszami. Kobiece uszy są
bardzo wrażliwe. Wystarczy, że mężczyzna dmuchnie w damskie ucho i... - Och,
Matthew, nie żartuj.
Miał takie specyficzne poczucie humoru. Zaległa cisza.
- Więc naprawdę zamieszkasz u mnie? - odezwał się po chwili. - Tylko postaraj się, żeby
żaden facet przedtem nie dmuchnął ci w ucho.
- Tak, naprawdę.
- Przy lecę po was.
- Nie, nie, kategorycznie odmawiam.
Roześmiał się głośno i wtedy zrozumiała, że tylko żartował.
- Jesteś pewna?
- Tak. Nigdy nie postawię stopy na żadnej z twoich piekielnych machin!
- Nie ufasz mi?
Miała wrażenie, że to pytanie zawierało głębszą treść, że chodziło mu o coś więcej. Nie
wiedziała, co powiedzieć.
- To nie tobie nie ufam. Boję się, że na przykład odpadnie skrzydło.
Stanął jej w pamięci pogrzeb Willa. Przystojny, silny Matthew położył wtedy różę na
jego trumnie. Szybko odpędziła od siebie wspomnienia.
- W porządku, Livvy. Czy zgodzisz się, żebym chociaż przyjechał po was na lotnisko?
A może nie wierzysz także, że potrafię prowadzić samochód?
-Przecież wiesz, że zawsze podziwiałam twoje wszechstronne zdolności. Naprawdę
poradzimy sobie.
- Livvy, przestańmy zachowywać się jak dwoje obcych sobie ludzi jadących windą. To
dla mnie żaden kłopot. Poczekaj chwileczkę, zaraz przyniosę coś do pisania i zanotuję
numer twojego lotu.
-Dobrze.
Odszukała bilety lotnicze w papierach leżących na stoliku obok telefonu i podała mu
numer.
-Będę.
- Matthew - zaczęła z wahaniem - czy z ojcem wszystko w porządku? .
- Widziałem go w zeszłym tygodniu. Wyglądał całkiem nieźle.
"Spotkał go w jakiejś knajpie albo na wyścigach" - pomyślała. Co do tego nie miała
wątpliwości.
- Lekarz zalecił mu, by położył się do łóżka z powodu wysokiego ciśnienia.
- Wysokiego ciśnienia? Nic mi o tym nie mówił.
- Nie chciał cię martwić. Naprawdę nic mu nie jest.
- Nie chciał mnie martwić? - zdumiała się. Po tym wszystkim, co jej zrobił, miała teraz
wierzyć, że nie chciał jej martwić?
- Muszę już kończyć. Do zobaczenia jutro.
Livvy zrozumiała, że Matthew wolał nie rozmawiać o jej ojcu.
- Dziękuję za wszystko, Matthew.
ROZDZIAŁ DRUGI
Livvy spojrzała na zegarek. Była bardzo niespokojna. Lot z Filadelfii do Sl Louis miał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin