The Doll House 7.pdf

(90 KB) Pobierz
rozdział nie był betowany
beta: Anna_Rose
Rozdział siódmy
Gra
Wszystkim nam było przeznaczone umrzeć. Do tej pory w każdej sytuacji
udawało mi się dostrzec jej pozytywne strony, ale kiedy tylko facet gór
postanowił, że wyruszymy na polowanie na tropicieli, mój optymizm nagle się
ulotnił. Nie. Chwila. Wróć. Postanowił, że to oni wyruszą. Ja miałam jedynie
ukryć się w jakimś zacisznym miejscu, gdzie nic by mi nie groziło. Ale jeszcze
nie wiedział, że za nic na to nie pozwolę.
Rosalie postanowiła dalej grzebać przy jeepie. Wydawało się, że i tak nic nie
wskóra, ale nie było możliwości odciągnąć jej od tego pomysłu. Emmett przez
swoją kontuzję tak czy inaczej nie mógłby się nigdzie ruszyć, ale coś mi
mówiło, że mimo wszystko nigdy nie zostawiłby Rose samej.
Mike i Jessica byli praktycznie nierozłączni. Z jakichś powodów śmiałam
sądzić, że właśnie pieprzą się w imię powodzenia akcji, ale jakiś czas temu
przestałam już oceniać ludzi w ten sposób. Może i byłam zazdrosna, chociaż i
tak nie chciałabym znaleźć się na miejscu żadnego z nich.
Lauren aktywowała tryb suki. Czy to źle, że chciałam, żeby tropiciele dorwali
najpierw ją? Przynajmniej pozostali mogliby umrzeć w spokoju.
Zastanawiałam się nad tym co by było, gdybym sama dźgnęła ją nożem, ale
wolałam jak najdłużej powstrzymać się od uśmiercania kogokolwiek. Nie
wydaje mi się, żeby miało mi to sprawić przyjemność. Cholerne sumienie.
Najbardziej martwiłam się o Jacoba. Jeszcze kilka dni temu próbowaliśmy
dojść do siebie po naszym rozstaniu. Teraz nie wiem, co bym zrobiła, gdyby
coś mu się stało. Zostawiając w spokoju samo rozejście, był chyba moim
najlepszym kumplem. Chciał, abym wyszła z tego cało, ale znał mnie na tyle
dobrze, żeby wiedzieć, że nie mam zamiaru się ukrywać. Jeśli tylko udałoby
mi się wyślizgnąć spod skrzydeł tamtego tyrana, Jacob czekałby na mnie.
Przysiągł.
Jedyną osobą, jakiej tropiciele mogliby się obawiać, był Edward. Już teraz
miał za sobą kilka nocy spędzonych w lesie. Wiedział, gdzie się ukrywać. Znał
ich najlepiej z nas. Miał też więcej powodów do policzenia się z nimi. Walczył
w obronie życia swojego, swojej siostry i, z pewnych nieznanych mi
powodów, mojego.
- Bella. – Zignorowałam go. Miałam już po uszy sposobu, w jaki byłam
traktowana. Przyparł mnie do ściany i przytrzymał rękoma.
- Przestań zachowywać się jak jakiś bachor. Usiłuję uratować ci dupę.
- Zmuszasz mnie do tego, żebym się ukrywała, kiedy inni mają walczyć.
Dlaczego tylko mnie? Dlaczego nie Jessicę? Dlaczego nie Lauren? – napadłam
na niego.
- Mam gdzieś Jessicę czy Lauren. Jeśli chcą zginąć to ich decyzja. Ostatnią
rzeczą, jaką mam zamiar zawracać sobie tyłek, kiedy muszę rozprawiać się z
tymi gnojami, jest to, czy nie robisz czegoś głupiego – odpowiedział.
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
- To moja sprawa, czy chcę umrzeć. Nawet się nie znamy, więc mnie też
powinieneś mieć gdzieś. – Próbowałam się mu wyrwać, ale ten naparł jeszcze
mocniej.
- Nie obchodzi mnie, czy będziesz się rzucać, czy nie. Po prostu idź do tego
pieprzonego schowka i nie wychodź, dopóki ja się tam nie zjawię – zażądał.
- A co, jeśli nie wrócisz? – zapytałam.
- Wrócę – odpowiedział spokojnie.
Kiedy się cofnął, od razu pobiegłam na górę. I tak nie miałam zamiaru ruszać
się stąd, dopóki był w pobliżu. Pewnie skończyłoby się na tym, że
przywiązałby mnie do krzesła. Weszłam do garderoby i zatrzasnęłam za sobą
drzwi. Może zachowywałam się jak dziecko, ale on przy tym grał dupka. Nie
miał żadnego prawa mówić, co mam robić. Nawet, jeśli chciał przez to ocalić
mi życie. Nie będę postępowała jak tchórz, kiedy moi przyjaciele zupełnie
sami mają stawać na linii ognia.
Zaczekałam do chwili, kiedy wiedziałam, że wszyscy już wyszli i wyślizgnęłam
się z szafy. Poruszając się najostrożniej jak mogłam i trzymając z dala od
okien, zeszłam na dół. Nie miałam zamiaru skończyć jak Bree. Wydostałam
się na zewnątrz, ale Jacoba tam nie było. Obiecał, że będzie w pobliżu.
Zawsze dotrzymywał słowa, ale gdzie, do cholery, był teraz? Musiał kręcić się
po okolicy, więc cicho zaczęłam okrążać dom.
- O mój Boże! – Wzięłam głęboki oddech. Jacob, nieprzytomny, leżał na
ziemi. Schyliłam się, żeby sprawdzić puls. Na szczęście żył. – Jake! –
Potrząsnęłam nim. – Jacob, proszę, obudź się!
Nie wiedziałam, co robić. Nie mogłam wzywać pomocy. To by tylko
przyciągnęło tropicieli. Nie dałabym rady wnieść go do środka ani chociażby
wciągnąć po schodach. W końcu zrobiłam najlepsze, co mi zostało, i
zaciągnęłam chłopaka pod werandę. Zaraz potem poszłam zatrzeć ślady,
jakie zostawiło ciało, a kiedy wróciłam, ułożyłam jego głowę na swoich
kolanach. Modliłam się, żeby szybko się obudził.
Przez deski zauważyłam, że ktoś się zbliża. Bałam się, że znajdą nas albo
Rose i Emmetta, więc nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, kiedy dołączyli
do nich jeszcze inni. Była ich przynajmniej piątka.
- Proszę – jakiś znajomy głos błagał. – Wypuść ją. Nie zrobiła ci nic złego. –
Mike. Cholera. Co miałam robić? Było ich za dużo. Jeśli ujawniłabym się,
zabiliby mnie i Jake’a. Ten nawet nie mógłby się bronić. Nie mogłam
pozwolić, żeby zginął w taki sposób.
- No cóż, będzie chociaż sprawiedliwie. – Victoria przemówiła. – Ty zabiłeś
mojego pupilka, więc ja zrobię to samo z twoim. – Widziałam ją przez
szczeliny w deskach. Jej włosy były dzikie i ogniście czerwone. Trzymała
zakneblowaną i płaczącą Jessicę przed sobą, przyciskając nóż do jej gardła.
- Nie wiem, o czym mówisz – tłumaczył się. Nie mogłam tego słuchać.
Chciałam wrócić do domu.
- To ty zabiłeś Riley’a, prawda? – zapytała złudnie przyjaznym głosem. –
Wiesz, jak trudno jest znaleźć kogoś, kto będzie gotów spełnić każdą twoją
zachciankę? – Spojrzała dziewczynie w twarz i głęboko westchnęła. – Co za
szkoda. Aro by cię pokochał. – Kim, do diabła, był Aro? – Podnieś go. –
Dwóch facetów chwyciło Mike’a i postawiło na nogi, tak żeby mógł spojrzeć w
twarz Jessice. – Pożegnaj się ładnie.
- Jess, tak mi przykro. – Szlochał.
- Och – Victoria zagruchała. – Jak – Pchnęła nożem w szyję Jessici, a krew
wytrysnęła z rany – słodko. – Mike wybuchnął płaczem. Razem z nim
zanosiłam się w ciszy, ukrywając twarz w piersi Jacoba. – Zabij go. –
Słyszałam jego tłumione krzyki, kiedy najpierw go kneblowali, a zaraz potem
ugodzili nożem. Zacisnęłam powieki. – Musimy zanieść ciała do domku.
Powiemy Aro, że ta mała suka zabiła Stanley, zanim zdążyliśmy ją
powstrzymać.
- Nie będzie zadowolony – jeden z mężczyzn odpowiedział.
Victoria warknęła na niego.
- Jeśli pozostali przeżyją, nie będzie robił problemów. Lepiej trzymaj się
planu.
- Nie ma ich w środku – sprzeczał się. – Jeśli uciekli...
- Nie uciekli! – huknęła, ale zaraz potem się uspokoiła. – Naprawdę wierzysz,
że cały czas będą się błąkać po okolicy? Wrócą.
Jedyne, czego pragnęłam, to tego, żeby już ich tu nie było. Bałam się, że
Jacob może się obudzić i wywołać jakiś hałas.
- Ale co, jeśli ją znajdą? – inny koleś zapytał.
Znowu nie miałam pojęcia, o czym mówią, ale wydawało się, że Victoria była
wkurzona. Wymierzyła nożem w jednego z tropicieli.
- Nie. Znajdą. – Przycisnęła ostrze do jego skóry. – Przestań zadawać tyle
pytań i chodź za mną.
Nie wiem, jak dużo czasu minęło, zanim przestałam płakać. Nie było niczego,
co mogłabym zrobić, żeby ich uratować, prawda? Mogliby mnie zabić, ale
wcześniej może udałoby mi się ocalić chociaż jedno z nich.
- Bells? – Jake zachrypiał.
- Jacob – wyszeptałam. – Wszystko w porządku? Co się stało?
- Nie wiem. Ktoś napadł na mnie od tyłu – odpowiedział. Rozejrzał się
dookoła. – Gdzie jesteśmy?
- Pod werandą. – Wyglądał na zakłopotanego, więc wyjaśniłam: - Nie
mogłam wciągnąć cię do środka. Jake, Mike i Jessica nie żyją. Victoria ich
zabiła. Nie wiem co z Edwardem i Lauren.
Podnosząc się, lekko się skrzywił. Był zbyt wielki, żeby móc się całkowicie
wyprostować. Owinął mnie w przyjemnym uścisku. – Wydostańmy się stąd.
Jeśli trzeba będzie, to zaniosę Emmetta na własnych rękach, ale uciekajmy z
tych gór.
Po cichu wydostaliśmy się spod schodów domku i wróciliśmy do środka.
Przyniosłam mu trochę lodu do obłożenia jego rany na głowie. Nie mogłam
zrozumieć, dlaczego mu się to stało. Usłyszałam, że ktoś się zbliża, więc
razem z Jacobem usunęliśmy się z widoku.
- To dlaczego mnie uratowałeś? – Lauren zapytała swoim irytującym głosem.
- Miałem zabić tropicieli. Ty tylko mi się napatoczyłaś – Edward odpowiedział.
Jake wyszedł do nich.
- Załatwili Mike’a i Jessicę. Ja byłem nieprzytomny, ale Bella wszystko
widziała. – Przyciągnął mnie do siebie.
Edward rzucił mi rozzłoszczone spojrzenie. Jego koszula była zaplamiona
krwią.
- Jak udało ci się tego dokonać, skoro miałaś być cały czas na górze?
Nie było czasu na pieprzenie głupot.
- Pracują dla kogoś o imieniu Aro. Mówi ci to coś?
- Co jeszcze powiedzieli? – zapytał.
- Jedno z nich wściekało się, że nie było nas w domku. Bało się, że mogliśmy
się gdzieś oddalić. Inne martwiło się, że możemy kogoś odszukać, jakąś
kobietę – wyjaśniłam.
Nagle pojawił tuż przede mną.
- Jaką kobietę?
- Nie wiem, nie mówili. Powiedzieli po prostu ją. Victoria zapewniała ich, że
nie dalibyśmy rady jej znaleźć. – Coś mi mówiło, że Edward wiedział coś,
czym się z nami nie podzielił.
- Koleś, musimy się stąd wydostać – powiedział Jacob.
Edward odsunął się ode mnie i poklepał go po plecach.
- Jeśli mielibyśmy iść, nie możemy pójść tą samą drogą, co poprzednio. To
byłoby zbyt ryzykowne.
- A co z Rose i Emmettem? – zapytałam.
- Kogo to obchodzi? – Lauren wtrąciła. – Po prostu, ku***, zwijajmy się stąd.
- Czy ktoś kiedyś sprawi, że ta suka się zamknie? – warknęłam.
Jacob chwycił mnie za ramiona.
- Chodźmy z nimi porozmawiać. Razem coś wymyślimy. – Ciągnął mnie za
sobą, kiedy szliśmy do garażu. – To my. Wchodzimy. – Zdaje się, że nie
chciał zostać postrzelony.
Rosalie pochylała się nad silnikiem, robiąc Bóg wie co. Emmett siedział na
stole za nią. Byłam prawie pewna, że patrzył się na jej tyłek. Uśmiechnął się
do nas, kiedy weszliśmy do środka.
- Kopę lat!
- Uciekamy stąd. Będę cię niósł – powiedział Jacob.
- Nie powinieneś najpierw zabrać mnie na drinka? – zapytał.
Rosalie wyprostowała się i wytarła ręce.
- Gdzie reszta?
- Tylko my zostaliśmy – odpowiedziałam.
- O ku*** – powiedział Emmett. – Przykro mi.
- Nie chcą, żebyśmy ruszali się z domku, dlatego stąd idziemy. Jeśli
wybierzecie się z nami, wymyślimy sposób, żeby cię stąd wydostać – Edward
wyjaśnił. Wydawał się trochę nieswój po tym, jak jeszcze niedawno
rozmawiał z Lauren, ale to ona tak wpływała na ludzi.
Emmett spojrzał na Rose.
- A ty, Rosie, co powiesz?
- Myślę, że uda mi się to naprawić – odpowiedziała, wskazując na jeepa. –
Potrzebuję tylko jeszcze trochę czasu.
- Nie mamy czasu – powiedział Jacob.
- W takim razie zostaję z nią – powiedział Emmett. – I tak tylko
spowalniałbym wasze tempo. Jedynie obiecajcie, że już nie wrócicie, bo
potraktuję kulką wszystko, co przekroczy ten próg.
Edward skinął.
- Najpierw chyba trochę odpoczniemy. Zmęczeni daleko nie zajdziemy.
- Przynieście kilka poduszek – Emmett zasugerował. – I najlepiej będzie, jeśli
ktoś podejmie się czuwania. – Podniósł broń, pokazując, że byłby gotów zabić
również w naszej obronie.
Załadowaliśmy nasze plecaki wszystkim, co znaleźliśmy i czego moglibyśmy
potrzebować. Jacob przyniósł dla nas kilka materaców. Zaskoczyło mnie, w
jakiej ciszy pracowała Rosalie. Dzięki temu byłam o nią trochę spokojniejsza.
Może tropiciele jej nie usłyszą. Pewnie najpierw zajmą się naszą uciekającą
czwórką.
Edward usiadł przy moim boku.
- Nie śpisz.
- Co za spostrzegawczość – odpowiedziałam ostro.
Zmarszczył brwi.
- Powinnaś się przespać.
- Ale nie mogę, Edward. Szukają nas jakieś psychopatyczne potwory, nasze
życie wisi na włosku, dopiero co widziałam, jak nasi znajomi są mordowani,
niedługo zostawię tu dwójkę przyjaciół i... – Dotknął mojej twarzy i dobrał się
do ust w szybkim, zaskakującym pocałunku. Przyglądałam się mu, kiedy
odsuwał się i zabierał rękę. – Co to, ku***... – Potrząsnęłam głową. – Już
nic. – Domyśliłam się odpowiedzi. – Chciałeś mnie uciszyć.
- Bella, zdrzemnij się – powiedział cicho. – Obudzę cię, kiedy będziemy
musieli iść. Proszę, odpocznij chociaż trochę.
- Tak cholernie się boję – wyszeptałam.
- Musiałabyś być głupia, gdyby tak nie było – odpowiedział szczerze.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Nie mógłbyś chociaż założyć, że tak będzie i skłamać? – Wolałabym
usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. – Chcę poczuć się bezpieczna.
- Mogę się z tobą położyć – odpowiedział, układając się na materacu.
Przyciągnął mnie do siebie i w końcu jakoś skłonił do tego, żebym na chwilę
zamilkła.
- Nie bierz sobie tego do serca, ale czasami naprawdę mnie irytujesz. I to
chyba też nie sprawia, że czuję się lepiej – przyznałam.
- Idź spać, Bella – jęknął. Zamknęłam oczy i zmęczenie w końcu wzięło górę
nad strachem.
Moje sny były okropne. Widziałam Mike’a, Jessicę, a nawet Tylera. Victoria
uśmiechała do mnie, kiedy ich zabijała. A potem coś się zmieniło.
Zobaczyłam Jacoba, Rosalie i Edwarda. Umierali, a ja przez cały ten czas
byłam w ukryciu i tylko się temu przyglądałam.
- Bella, już czas. – Głos Edwarda wyrwał mnie ze snu. Pomógł mi wstać i
podał plecak.
- Dzięki – wymamrotałam i odwróciłam się do Rosalie. Nie chciałam się
żegnać. Nienawidziłam myśli, że ją tu zostawiamy. – Jeśli coś ci się stanie,
zabiję cię.
Uśmiechnęła się.
- To takie niewiarygodnie głupie. Przytuliłabym cię, ale... A niech to. –
Przycisnęła mnie do siebie, obejmując ramionami. – Jeszcze was
wyprzedzimy. Trzymajcie kciuki, a może załapiecie się na transport.
Uścisnęłam ją.
- To ty lepiej je trzymaj. Niedługo się zobaczymy.
Podeszliśmy do Emmetta. Uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona, więc
jego oczywiście też uścisnęłam.
- Nie martw się, mała Bello. Nie pozwolę, żeby coś jej się stało. Chyba nawet
Zgłoś jeśli naruszono regulamin