Kruche światy
Idrilka1.Jest taki świat, w którym Sally Sparrow czeka na Doktora, tego chudego, piegowatego mężczyznę w prążkowanym garniturze i z włosami sterczącymi zawadiacko we wszystkie strony, który pokazał jej kiedyś, że istnieje więcej niż tylko tu i teraz. Że czas nie biegnie, nie stoi, tylko plącze się bez ustanku, i kiedy tylko ktoś wie, za którą nić pociągnąć i jak ją rozsupłać, by nie naruszyć kruchej konstrukcji wszechświata, może się znaleźć wszędzie i zawsze. Sally myśli czasem o tym, jak będzie wyglądać to drugie spotkanie. (Nie myśli o tym, że mogłoby do niego w ogóle nie dojść.) Chciałaby, żeby tego dnia padał deszcz, żeby spływał krętymi strumyczkami po lekko zaparowanej szybie wystawowej, przez którą zobaczy niebieską policyjną budkę i brązowy garnitur w prążki. Sally lubi deszcz — przypomina jej o tym dniu, kiedy wszystko się zaczęło, kiedy anioły ukrywające twarze w dłoniach przestały być tylko kamiennymi figurami pociemniałymi od upływu czasu. (Teraz już wie, że czas tak naprawdę nie płynie.)Larry nic nie mówi i tylko potrząsa z rezygnacją głową, kiedy widzi ją stojącą po raz kolejny przy oknie. Sally wie, że ma do niej żal. O to, że tak naprawdę jest tylko namiastką, a mimo to zupełnie bez sensu czeka, aż ona przestanie czekać. — Chcesz? — Larry podsuwa jej pękaty kubek pełen parującego earl greya. Dziewczyna chowa dłonie w rękawy swetra i odbiera od niego herbatę; gorący napój przyjemnie ogrzewa palce. Za oknem pada deszcz, uderzając miarowo o szyby, spływając w dół stromych ulic, zmuszając ludzi do przemykania pod zadaszeniami i chowania się w kołnierzach kurtek. To jedyna rzecz, której Sally nie lubi, kiedy pada. Twarze przechodniów, ukryte w kapturach albo pod parasolami, stają się wtedy niemożliwe do rozpoznania. — A mamy mleko? — Zawsze pije herbatę z mlekiem i jedną łyżeczką cukru. To jedna z tych rzeczy, których Larry nie potrafi nigdy zapamiętać, chociaż jest w stanie wyrecytować przez sen wszystkie filmy, w których pojawił się Jonathan Rhys Meyers. — Ups. — Chłopak uśmiecha się rozbrajająco, po czym wygląda z rezygnacją za okno i zakłada kurtkę, wzdychając ciężko. Parasol znowu został w mieszkaniu. — Spoko, nie ma problemu. Zaraz skoczę. Przez moment Sally myśli o tym, że kiedy pierwszy raz spotkała Doktora, Larry też akurat wyszedł do sklepu po mleko i zamierza tylko pokiwać głową, ale potem patrzy na chłopaka, który kuli się w sobie, trochę jak kudłaty pies, który nie chce moknąć na spacerze, i kładzie mu dłoń na ramieniu.— Nie, daj spokój. Ten jeden raz przecierpię — żartuje, po czym upija łyk. Larry się uśmiecha i wraca na zaplecze.W dniu, w którym Sally wreszcie spotyka Doktora po raz drugi, słońce prześwieca jasno przez jesienne liście płonące złotem, pomarańczą i czerwienią. Wciąż jest ciepło, ale wiatr niesie ze sobą zapowiedź chłodu, więc dziewczyna zawiązuje na szyi apaszkę i zapina cienki trencz. Wychodząc ze sklepu, Sally zauważa kątem oka plamę błękitu i kiedy się odwraca, Doktor stoi przed nią z rozwianymi włosami i szerokim uśmiechem, wyciągając rękę w geście zaproszenia. Sally waha się przez chwilę, patrząc na Larry’ego, który zwiesza z rezygnacją głowę, po czym prostuje się i uśmiecha.— Idź — mówi. Dziewczyna rzuca mu jeszcze jedno niepewne spojrzenie, a potem ujmuje dłoń Doktora i biegną. Później on pokazuje jej wszechświat — wybuchające supernowe i gasnące słońca, białe karły i czerwone olbrzymy. Podróżują razem przez czas i przestrzeń. Nigdy się nie dowiaduje, że Doktor tak naprawdę zawsze jest sam.2.W innym świecie Sally Sparrow zrywa ciemną, lekko zawilgłą tapetę odłażącą od ścian całymi płatami, by odkryć tylko cztery słowa wypisane na tynku czarnymi, drukowanymi literami: STRZEŻ SIĘ PŁACZĄCEGO ANIOŁA. Nie potrafi odgadnąć ich znaczenia. Napis wygląda na kończony w pośpiechu, bo litery robią się coraz mniej wyraźne i Sally myśli, że pewnie zostawił go tutaj jakiś lekko zwariowany bezdomny, jeden z tych odważnych, którzy czasami przychodzą nocować do Wester Drumlins. Może ulicą przejeżdżał patrol policji, więc autor wystraszył się i uciekł. Dziewczyna wzrusza ramionami, ale z ciekawości zrywa tapetę z całej ściany. Wszędzie jest tylko szary tynk pokryty zaciekami i ciemnymi plamami pleśni. Sally robi jeszcze kilka zdjęć i kieruje się w stronę schodów, gdy nagle zauważa za oknem poszarzałą od upływu czasu figurę płaczącego anioła. Jego skrzydła są szeroko rozpięte, a twarz schowana w dłoniach. Kiedy odwraca wzrok, przez chwilę wydaje jej się, że kątem oka dostrzega, jak posąg ledwo zauważalnie się porusza, ale później kręci tylko głową i schodzi ostrożnie z niestabilnych, lekko zbutwiałych drewnianych schodów. Obiecuje sobie, że wróci tu rano z Kathy, żeby zrobić jeszcze kilka zdjęć w świetle dziennym. Wraca następnego dnia, tak jak zaplanowała, ale jest sama. Kathy powiedziała jej, że chyba zwariowała i oświadczyła kategorycznie, że ona nie ma zamiaru zrywać się o jakiejś chorej godzinie tylko po to, żeby włamywać się na czyjąś posesję — nawet jeśli dom stoi pusty od lat — i robić zdjęcia. Sally wciąż nie potrafi zapomnieć o napisie na ścianie w Wester Drumlins. To naprawdę dziwne. (I do tego jeszcze ten chudy mężczyzna ze starego nagrania, które widziała u Kathy, prowadzący dialog z kimś nieistniejącym, a może po prostu odpowiadający głośno na pytania, które sam sobie zadawał w myślach. Jakiś kosmiczny czubek albo jeszcze gorzej. Jedno jest pewne — lista dziwnych rzeczy w życiu Sally Sparrow powiększyła się od zeszłej nocy o co najmniej dwie pozycje.) Miasto jest pełne płaczących aniołów — zauważa to dopiero teraz, wcześniej omijała je wzrokiem, traktując jako jedne z tych rzeczy, które po prostu są, tak samo jak brukowane chodniki, białe linie wymalowane na drogach albo latarnie świecące wieczorami żółtopomarańczowym światłem. Teraz anioły spoglądają na nią niewidzącymi oczami z dachów budynków, wnęk przy oknach, wież kościołów — są wszędzie i Sally czuje się dziwnie osaczona, chociaż wie, że to irracjonalny lęk. — Sally Sparrow, weź się w garść — mówi cicho do samej siebie, kręcąc z politowaniem głową, po czym poprawia zsuwający się pasek torby i przedostaje się przez zamkniętą na kłódkę bramę. Dom za dnia wygląda inaczej, wydaje się niższy i zdecydowanie mniej groźny. Światło, przedostające się do środka przez okna, z których wyrwano deski, jest miękkie i przyćmione, oblewa łagodnie zrujnowane wnętrze i maluje na ścianach cienie. Jeden z nich ma szeroko rozpostarte skrzydła i kiedy Sally odwraca się gwałtownie, widzi płaczącego anioła, który jeszcze wczoraj stał w ogrodzie, pomiędzy zaniedbanymi wierzbami, ale przecież to niemożliwe, to tylko kamień, a kamień się nie porusza i nie zmienia kształtu, myśli gorączkowo, starając się uspokoić bijące zbyt szybko serce. — Przestań! To niemożliwe! — krzyczy, ale i tak nie jest w stanie zmienić faktu, że anioł, który wczoraj chował swoje oblicze przed światem w dłoniach, teraz patrzy na nią z grymasem wściekłości na kamiennej twarzy. Sally odwraca się i biegnie. Doktora widzi dopiero długi czas później (lub wcześniej, w zależności od perspektywy). Pewnego dnia idzie ulicą, wracając z pracy, kiedy nagle potrąca ją wysoki, chudy mężczyzna z rozwichrzonymi włosami, ubrany w brązowy garnitur w prążki i płaszcz, który powiewa za nim na wietrze. Sally z początku nie potrafi skojarzyć, gdzie go już widziała, ale później przypomina sobie mieszkanie Kathy (która jeszcze się nawet nie urodziła) i zatrzymaną klatkę ze starego nagrania. Później wydaje jej się jeszcze, że kątem oka widzi dziwną plamę błękitu, ale mężczyzna już dawno zniknął jej z oczu, więc potrząsa tylko głową i idzie dalej. Sally Sparrow umiera czternastego września tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku. Nigdy się nie dowiaduje, że ktoś inny uratował wszechświat. 3.Istnieje jeszcze inny świat, w którym Sally Sparrow jest już w połowie wspinaczki po bramie prowadzącej do Wester Drumlins, kiedy słyszy za sobą pojedynczy sygnał policyjnej syreny. Zamyka na moment oczy, z ust wyrywa jej się cicha cholera, po czym zeskakuje na ziemię i otrzepuje spodnie, którymi otarła się o coś brudnego. — Włamujemy się na cudzą posesję? — Z samochodu wysiada ciemnoskóry mężczyzna w cywilnym ubraniu. — Detektyw inspektor Shipton — przedstawia się, wyciągając odznakę. Trzyma ją przez chwilę w górze, jakby spodziewał się, że z tej odległości i przy tym świetle Sally będzie w stanie cokolwiek odczytać, po czym chowa ją z powrotem do kieszeni kurtki. — A pani?— Sally. Sally Sparrow — odpowiada dziewczyna, poprawiając zsuwający się pasek torby, w której ciąży jej aparat. Później bierze głęboki oddech i uspokaja lekko drżące ręce. — No dobra, przyłapał mnie pan. Ale to naprawdę nie to, na co wygląda. Nie jestem żadnym psycholem, chciałam tylko pstryknąć kilka zdjęć. O, widzi pan? W tej torbie mam aparat — uśmiecha się niepewnie, nie wiedząc, czy policjant uwierzy. I w ogóle co tu robi detektyw inspektor? O tej porze? Za mało mają krawężników? Detektyw Shipton przez chwilę przygląda się Sally, po czym sięga po notes i długopis. Kiedy wręcza jej kartkę, widnieje na niej tylko jedenaście cyfr wypisanych ładnym, okrągłym charakterem pisma.— Zrobimy tak: ty nie będziesz się już włamywać na cudze posesje, a ja zapomnę, że znalazłem cię wiszącą na bramie — mówi, uśmiechając się do niej. — Ale pod jednym warunkiem. Dasz mi swój numer. I pójdziesz ze mną na drinka. — To dwa warunki — odpowiada Sally żartobliwym tonem, potrząsając z rozbawieniem głową. — Ale dam. I pójdę. — Świetnie. Co powiesz na teraz?— Teraz? — powtarza z niedowierzaniem. — Nie jest pan przypadkiem na służbie?— Billy — poprawia. — I nie, właśnie skończyłem. Poza tym życie jest krótkie, a ty jesteś boska, więc czemu nie?Lądują w niewielkiej kawiarni nad kubkami parującego latte i szarlotką z cynamonem. — Dobrze, że akurat tamtędy przejeżdżałem — odzywa się Billy, po czym upija łyk kawy. — Już chrzanić włamanie, ale w tamtych okolicach od dłuższego czasu znikają ludzie. Nikt nie ma pojęcia, co jest grane, więc naprawdę lepiej tam nie włazić. Właściwie to co ty tam robiłaś?— Mówiłam ci już, zdjęcia. Kocham stare rzeczy. Wywołują u mnie smutek. Sally nie jest do końca pewna, co się dzieje i co właściwie robi, bo absurd tej sytuacji przerasta nawet ją, ale Billy ma miły głos, ładne, zgrabne dłonie obejmujące kubek z kawą i ciepłe, ciemne oczy, więc nie protestuje, kiedy po jednym latte następuje drugie. Później spotykają się od czasu do czasu — piją razem kawę albo szkocką w pobliskim pubie, spacerują po parku albo chodzą do kina. Potem widują się coraz częściej. W deszczowe albo słoneczne jesienne dni Sally odwiedza stare cmentarze lub zapuszczone zakątki parków, o których już nikt nie pamięta i robi zdjęcia. Fotografuje obrośnięte mchem, zrujnowane groby, nad którymi rozrośnięte wierzby pochylają gałęzie, opuszczone domy straszące pustymi oknami i poszarzałe od upływu czasu posągi płaczących aniołów. Są wszędzie, w całym mieście, na dachach budynków, wieżach kościołów i cmentarzach, i Sally czasami ma wrażenie, że kiedy nie patrzy się na nie wprost, kątem oka można dostrzec, jak poruszają się ledwo zauważalnie. Czasami mogłaby przysiąc, że nie tylko widzi, ale i czuje ruch. Później tylko śmieje się z siebie samej i rusza dalej, zostawiając nieruchomą figurę za sobą. Nigdy się nie dowiaduje, jak kruchy jest świat, po którym stąpa.
Dajr_Kintar