Dzień piąty.doc

(797 KB) Pobierz
Dzień pierwszy (Sobota 02

Dzień piąty (Środa 06.08.2008)

Kolejny piękny dzień przed nami, ale jakoś tak ciężko się podnieść z rana po całym poprzednim dniu w Bieszczadach. Rano było trochę krzątaniny przy sprzętach. Andrzej wymieniał olej, bo już przyszła pora i nie było sensu katować sprzęta na zużytym. Cjt7 wyjechał już z domu na zupełnie rozciągniętym łańcuchu i po Bieszczadach nie było wyjścia tylko trzeba było jedną parę ogniwek wywalić. Normalnie się tego nie robi ale on zmienił tylną zębatkę na mniejszą i przez to tylne koło się cofnęło o jeden zakres, więc od kreski do kreski można było spokojnie zaryzykować. Obiecał jednak, że zaraz po powrocie zmienia na jakiś markowy. Najlepsze jest to, że potem łańcuch przez resztę wyprawy spisywał się jak nowy i prawie go nie trzeba było naciągać. Przykręcając cięgno od biegów przestawiłem niechcąco o jeden ząbek na wieloklinie i Cjt7 miał później problemy z wciskaniem biegów, ale do tego jeszcze dojdziemy.

Pora ruszać w dalszą drogę i opuścić tą gościnną Sieniawę. Chłopcy w ramach podziękowania za gościnę wręczyli mojej mamie mały prezencik i ruszyliśmy dalej.

Daleko nie ujechaliśmy bo tylko 7km i w Rymanowie trzeba było się rozstać z Majkelempl, który musiał już wracać w kierunku stolicy.

Zostało nas tylko ośmiu wspaniałych na chińskich rumakach.. Jedziemy w stronę granicy na przejście w Barwinku. Tam mała przerwa pod kantorem. Nocek niechcąco wdepnął w małą kałuże i ku zdziwieniu wszystkich noga weszła mu prawie po kolana. Może tam cos siedziało i chciało go całego wciągnąć?

Granica przekroczona, ale nie ma się co rozpędzać bo zaraz za jest wieża widokowa z panoramą okolicy, w której swego czasu toczyły się ciężkie walki z hitlerowcami.

Jedziemy dalej poznawać obce dalekie kraje. Przed Bardejovem Cjt7 zgłasza usterkę, nie może wbić biegu, więc robimy małą przerwę techniczną.

Zajęło to kilka minut, Cjt7 sam przestawił sobie cięgno od biegów o jeden ząbek, mnie już wolał trzymać z daleka od swojego sprzęta. Sypiemy dalej prosto na starówkę Bardejova, a tu Shipp, który jechał ostatni gdzieś przepadł. Zatrzymały go światła i potem nie wiedział gdzie dalej jechać.

Jak już nas znalazł to przyszła pora na lekcję nr5: wykrzyczaną tak, że nawet umarły by usłyszał, czyli: każdy pilnuje swoich pleców, czyli tego co jedzie za nim i w momencie gdy zmienia się kierunek jazdy, skręca gdzieś, czy cuś, ten co zgubił swoje plecy, grzecznie czeka w widocznym miejscu. W ten sposób nikt się nie zgubi. Prowadzący też nie jest w stanie wszystkich doliczyć w lusterku dlatego każdy pilnuje pleców.

Lekcja nr6:  Poza miastem gdy jest większa prędkość gdy jedziemy gęsiego to zachowujemy większe odstępy, jak droga jest szeroka z dobrym asfaltem to lekko naprzemiennie by nie wisieć komuś na ogonie, ale jak jedziemy w mieście to ścieśniamy się maksymalnie, tworzymy jeden duży pojazd tak by nikt się między nas nie wciskał, czyli szyk naprzemienny możliwie blisko siebie w zależności od prędkości. Jak z przodu ustawienie się zmieni to cały tył też się przestawia, a nie uparcie jedzie w starym ustawieniu. Na światłach stajemy na pasie po dwóch obok siebie i ruszamy w kolejności naprzemiennej. Koniec lekcji.

Po wyczerpującej edukacji idziemy zwiedzać starówkę.

Trzeba by tu coś zjeść bo orkiestra brzuszna gra na całego. Jest fajna pizzeria to atakujemy.

Jedzonko było smaczne i niedrogie, tylko Shipp wybrał sobie pizzę o podejrzanie brzmiącej nazwie katastrofa. Nie trzeba było długo czekać i pizza dała o sobie znać. Shipp robił się raz blady, a innym razem zielony, w końcu nie obeszło się bez  Wyzwolenia Cierpiących, w skrócie WC.

Przed Preszovem Cjt7 zamienił się z Nockiem za sprzęty. Nocek jednak nie wytrzymał długo na nieokiełznanym sprzęcie Cjt7 i błagał by się czym prędzej przesiąść a Cjt7 wcale nie miał na to ochoty bo z zamiany był zadowolony i kto wie czy teraz sobie takiego nie kupi.

Za Preszovem wylatujemy na autostradę tam manetki na maxa i przed tunelem atakujemy zjazd bo co to za przyjemność przejechać przez dziurę w ziemi, pojedziemy serpentynkami górą. Początkowo było sporo łat na drodze, ale później pokazał się dobry bardzo szorstki asfalt.

Wypruliśmy z Nockiem po serpentynach do przodu, a Cjt7 nam deptał po piętach. Czułem, że oponki dobrze mi się trzymają tego asfaltu i opory przed ostrymi winklami zniknęły. Ale była jazda. Nocek jechał pierwszy, ja mu siedziałem na ogonie. Doszedłem do wniosku, że znacznie łatwiej jedzie się za kimś niż samemu prowadzi, bo widać jak się ten ktoś składa i jaki będzie zakręt. Można bardziej podkręcić manetkę.

Nagle prawie przy samym dole góry Nocek zwalnia i zjeżdża na pobocze ale nie pokazuje, że mu się coś stało to gonie na sam dół by nie tracić impetu. Po chwili jedzie Nocek z całą bandą. Okazało się, że przegrzały mu się hamulce, ma oba tarczowe i o mało co nie zagotował płynu hamulcowego. Jego silnik ma trochę inną charakterystykę niż mój, u mnie jak odpuści się manetkę to czuć sporą siłę hamującą od silnika i dlatego na długo nie da się puścić kierownicy bo moto szybko zwalnia, a w Cruiserze Nocka siła hamowania silnikiem jest o wiele słabsza. Nocek więc musiał wytracać prędkość przed winklami przy pomocy hamulców a ja robiłem to silnikiem, wspomagając się tylko hamulcami. Efekt był taki, że ja miałem ledwo ciepłe hamulce, a Nocka kipiały z gorąca.

Po wystudzeniu jedziemy dalej i naszym oczom ukazuje się największy w Europie kompleks ruin zamkowych czyli zamek Spiski Hrad.

Zaparkowaliśmy na pobliskim parkingu i większość z nas poszła zdobywać zamek.

W czasach swojej świetności zamek musiał robić piorunujące wrażenie jak i widok z niego.   Ja, że już byłem rok temu, to poszedłem sobie na pobliską górkę strzelać foty okolicy. Pobliskie miasteczko też bardzo ładne ale zaniedbane i niedoinwestowanie. Dużo zabytkowych kamieniczek niszczeje. Jest duży kontrast między odnowioną starówką w Bardejowe. Można było też zauważyć duże skupiska Cyganów i ogólną biedę.

 

 

Dzień się kończył i pomału trzeba było się rozglądać za noclegiem, na szczęście opodal była sympatyczna knajpka z polem namiotowym. Długo się nie trzeba było zastanawiać, zostajemy.

 

Rozbicie namiotów poszło nam szybko i sprawnie, pora zaatakować knajpę stojącą opodal.

Piwo było dobre i tanie, jedzonko pyszne, obsługa przemiła ,a knajpa nazywała się Spiski Salasz. Niektórzy nawet chcieli zostać na dłużej.

To był kolejny udany pełen przeżyć dzień.

 

Podsumowanie dnia piątego:

Przejechaliśmy 194km

Odrobinkę przygotowania technicznego sprzętów rano było, ale awaria żadna nikomu się nie przytrafiła. Chińskie sprzęty kolejny dzień dzielnie się spisały.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin