GENESIS RAZ JESZCZE. CZY WSPÓŁCZESNA NAUKA DOŚCIGA STAN WIEDZY STAROŻYTNOŚCI.rtf

(744 KB) Pobierz

 

ZECHARIA SITCHIN
GENESIS RAZ JESZCZE. CZY WSPÓŁCZESNA NAUKA DOŚCIGA STAN WIEDZY STAROŻYTNOŚCI?
[Genesis Revisited. Is Modern Science Catching Up With Ancient Knowledge? / wyd. orygin.:1990]

 

 

SPIS TREŚCI:

Przedmowa / Prolog

1. Zastępy niebios
2. Przybysz z dalekiego kosmosu
3. Na początku
4. Posłańcy Genesis
5. Gaja: rozszczepiona planeta
6. Świadek Genesis
7. Nasienie życia
8. Adam: niewolnik stworzony do posłuchu
9. Matka zwana Ewą
10. Gdy mądrość zstąpiła z nieba
11. Baza kosmiczna na marsie
12. Phobos: awaria czy incydent wojen gwiezdnych
13. Utajnione przewidywani

 

PRZEDMOWA

Ze wszystkich tajemnic, przed jakimi stoi ludzkość poszukująca wiedzy, największą jest tajemnica zwana życiem.

Teoria ewolucji wyjaśnia, jak życie rozwijało się na Ziemi, ale nie tłumaczy, jak powstało. Pojawia się też kwestia nader zasadnicza: czy życie na Ziemi jest czymś wyjątkowym, nie mającym precedensu w Układzie Słonecznym, w naszej Galaktyce, we Wszechświecie?

Według Sumerów, życie zostało przyniesione do Układu Słonecznego przez Nibiru; to właśnie Nibiru przekazało Ziemi nasienie życia". Nauka przebyła długą drogę, żeby dojść do tego samego wniosku.

Godne uwagi jest, że teksty starożytne pokrywają się z ustaleniami współczesnej nauki. Piąta tabliczka Enuma elisz, mimo że poważnie uszkodzona, opisuje tryskającą lawę jako "ślinę" Tiamat i lokalizuje aktywność wulkaniczną w czasie poprzedzającym utworzenie się atmosfery, oceanów i kontynentów. Ślina, twierdzą teksty, w miarę wylewania się "zalegała warstwami". Opisano fazę stygnięcia" "zbierania się chmur wodnych"; potem wzniesione zostały posady" Ziemi i powstały oceany. Wersję tę powtarza Genesis. Dopiero potem pojawiło się na Ziemi życie: "ziele" na kontynentach i "mrowie istot" w wodach.

Żywe komórki, nawet najprostsze, składają się ze skomplikowanych cząsteczek, utworzonych z różnych związków organicznych. Ale jak cząsteczki te powstały? W 1953 roku dwóch naukowców z Uniwersytetu Chicagowskiego, Harold Urey i Stanley Miller, przeprowadzili coś, co od tamtej pory zwane jest "najbardziej frapującym eksperymentem. Zmieszali pod ciśnieniem cząsteczki metanu, amoniaku, wodoru i tlenu, rozpuścili tę miksturę w wodzie, tworząc "prabulion", i poddali to działaniu wyładowań elektrycznych, błyskawic. W rezultacie powstało kilka aminokwasów i hydroksykwasów: budulec białka, tak istotnego składnika materii żywej. Później inni badacze sporządzili podobne mikstury, w odpowiedniej temperaturze naświetlili je promieniami ultrafioletowymi i poddali działaniu między innymi promieniowania jonizującego. Otrzymali takie same rezultaty.

 

PROLOG

W ostatnich dekadach XX wieku byliśmy świadkami niepokojąco gwałtownego wzrostu ludzkiej wiedzy i niebywale szybkiego rozwoju technologii. Naszych postępów na każdym polu nauki nie odmierzają już stulecia czy nawet dziesięciolecia, lecz lata, a nawet miesiące; skala osiągnięć doby dzisiejszej zdaje się przekraczać wszystko, co człowiek zdobył w przeszłości.

Lecz czy to możliwe, że człowiek wyszedł z mroków prehistorii, przebył starożytność i średniowiecze, doszedł do Wieku Oświecenia, doświadczył rewolucji przemysłowej i wkroczył w erę wysokiej technologii, inżynierii genetycznej i lotów kosmicznych po to tylko, żeby dogonić starożytną wiedzę?

Przez wiele pokoleń Biblia i jej nauki spełniały rolę kotwicy dla poszukującej ludzkości; współczesna nauka zdaje się jednak pozbawiać nas tego oparcia i pozostawiać we mgle dezorientacji – szczególnie w kwestiach dotyczących pochodzenia człowieka. Celem tej książki jest wykazanie, że konflikt między ewolucjonizmem a kreacjonizmem jest bezpodstawny; że Genesis i jej źródła odzwierciedlają najwyższy znany nam poziom naukowej wiedzy.

A zatem czy jest możliwe, że to, co nasza cywilizacja odkrywa dziś na Ziemi i w Kosmosie – w tym zakątku Wszechświata zwanym przez nas niebem – jest tylko dramatem, jaki moglibyśmy nazwać "Genesis jeszcze raz", niczym więcej niż ponownym odkryciem tego, co było wiadome znacznie wcześniejszej cywilizacji, na Ziemi i innej planecie?

 

Pytania tego nie dyktuje jedynie ciekawość naukowa; jest to pytanie o istotę egzystencji człowieka, jego pochodzenie i jego przeznaczenie. Dotyczy ono przyszłości Ziemi jako miejsca do życia, ponieważ związane jest z jej przeszłością: w swej intencji odkrycia skąd przyszliśmy, staje się pytaniem o to, dokąd zmierzamy. A odpowiedzi prowadzą, jak zobaczymy, do nieuniknionych wniosków, jakie dla jednych są zbyt niewiarygodne, by je przyjąć, dla innych zaś zbyt straszne, by brać je pod uwagę.

 

1. ZASTĘPY NIEBIOS

Na początku stworzył
Bóg niebo i ziemię

Sama koncepcja początku wszechrzeczy jest podstawowa dla współczesnej astronomii i astrofizyki. Twierdzenie, że istniała próżnia i panował chaos, zanim nastał porządek, odpowiada najnowszym teoriom, mówiącym, iż nie trwała równowaga, lecz chaos jest regułą Wszechświata. Następnie pojawia się idea rozbłysku światła, które rozpoczęło proces stworzenia.

Czy mato związek z Wielkim Wybuchem, teorią, według której Wszechświat powstał w wyniku pierwotnej eksplozji, erupcji energii w postaci światła, rozsyłającej we wszystkich kierunkach materię, z jakiej uformowane są gwiazdy, planety, skały i ludzie i tworzącej cuda, jakie widzimy w niebie i na Ziemi? Niektórzy naukowcy, natchnieni przekazem naszego najgłębiej inspirującego źródła, tak właśnie myślą. Lecz w takim razie skąd w zamierzchłej przeszłości pradawny człowiek wiedział o teorii Wielkiego Wybuchu? Czy ta biblijna opowieść jest raczej opisem rzeczy bliższych, relacją o tym, jak nasza mała planeta Ziemia i jej strefa niebieska nazywana firmamentem, czyli "wykutą bransoletą" – zostały powołane do istnienia?

Właściwie w jaki sposób pradawny człowiek w ogóle doszedł do kosmogonii? Co naprawdę wiedział i jak się tego dowiedział?

Jedynym odpowiednim miejscem, gdzie należy zacząć szukać odpowiedzi na te pytania, jest miejsce, gdzie rozpoczął się bieg wypadków – niebo; tam człowiek od niepamiętnych czasów szukał swoich korzeni, wyższych wartości – czy Boga, jak kto woli. To, co odkrywamy pod mikroskopem, jest nie mniej przejmujące swym bezmiarem niż to, co widzimy w teleskopie; odkrycia te jednakowo uświadamiają nam wielkość natury i Wszechświata. Ze wszystkich postępów poczynionych ostatnio najbardziej imponujące są bez wątpienia wyprawy badawcze w przestrzeń otaczającą naszą planetę.

Cóż za oszałamiający postęp! Zaledwie w kilka dziesięcioleci oderwaliśmy się od naszej planety, przemierzyliśmy ziemskie nieba setki kilometrów nad jej powierzchnią, wylądowaliśmy na jej samotnym satelicie, Księżycu, i wysłaliśmy serie bezzałogowych statków, aby zbadały naszych sąsiadów w Kosmosie, odkrywając wibrujące, aktywne światy, olśniewające swymi kolorami, osobliwościami, swoją strukturą, satelitami, pierścieniami. Być może pierwszy raz potrafimy uchwycić znaczenie i odczuć potęgę słów psalmisty:

"Niebiosa opowiadają chwałę Pana,
a sklepienie niebios głosi dzieło rąk jego."

Fantastyczna era badań planetarnych sięgnęła świetnego szczytu, kiedy w sierpniu 1989 bezzałogowy statek kosmiczny, nazwany Voyager 2, przeleciał obok dalekiego Neptuna i przesłał na Ziemię obrazy i inne dane. Ważący zaledwie około tony, lecz pomysłowo upakowany kamerami telewizyjnymi, czujnikami, sprzętem pomiarowym, nuklearnym źródłem zasilania, nadajnikami i miniaturowymi komputerami (il. 1), wysłał podobne do szeptu fale, które potrzebowały ponad czterech godzin, żeby z szybkością światła dotrzeć na Ziemię. Na Ziemi fale te przechwycił szereg radioteleskopów tworzących Sieć Dalekiej Przestrzeni Kosmicznej NASA; słabe sygnały zostały następnie przetłumaczone przez elektroniczną magię na fotografie, wykresy i inne obrazy danych we wspaniałych laboratoriach Jet Propulsion Laboratory (JPL) w kalifornijskiej Pasadenie, gdzie realizowano ów projekt dla NASA.

 

Wystrzelone w sierpniu 1977, dwanaście lat przed osiągnięciem ostatecznego celu swojej misji – czyli Neptuna – Voyager 1 oraz jego kolega, Voyager 2, wyznaczone były początkowo do spotkania i zbadania tylko Jowisza i Saturna. Miały za zadanie zebrać dodatkowe dane o tych dwóch gazowych olbrzymach, aby uzupełnić wiadomości dostarczone wcześniej przez bezzałogowe statki Pioneer 1 i Pioneer 2. Jednak naukowcy i technicy z JPL z podziwu godną pomysłowością i zręcznością skorzystali z rzadko przypadającego uszeregowania planet zewnętrznych i wyzyskując siły grawitacyjne tych planet jako katapultę zdołali przerzucić Voyagera 2 najpierw od Saturna do Urana, a potem od Urana do Neptuna (il. 2).

 

Przez kilka dni w końcu sierpnia 1989 roku doniesienia dotyczące innego świata usunęły w cień codzienne wiadomości o konfliktach zbrojnych, politycznych przewrotach, wynikach sportowych i tendencjach rynkowych, jakie stanowią codzienny pokarm ludzkości. Przez kilka dni świat, który nazywamy Ziemią, rezerwował sobie czas, by obserwować świat inny; przyklejeni do telewizorów chłonęliśmy z przejęciem widok fotografowanej z bliska planety, nazywanej przez nas Neptunem.

Gdy olśniewające obrazy globu barwy akwamaryny ukazywały się na ekranach telewizyjnych, komentatorzy podkreślali co chwila, że oto po raz pierwszy człowiek na Ziemi może naprawdę widzieć tę planetę, która, oglądana przez najlepsze nawet ziemskie teleskopy, jawi się jako niewyraźnie oświetlona plamka w ciemnościach Kosmosu, oddalona od nas o prawie 5 mld km. Przypominali widzom, że Neptun został odkryty dopiero w roku 1846, po stwierdzeniu, że orbita nieco bliższej planety, Urana, ulega perturbacjom, co wskazywało na istnienie jakiegoś ciała niebieskiego za Uranem. Przypominali także, iż nikt przedtem – ani Sir Izaak Newton w wieku XVIII, ani Jan Kepler w wieku XVII – odkrywcy i interpretatorzy praw rządzących ruchem w Kosmosie, ani Kopernik, który w wieku XVI ustalił, że Słońce, nie Ziemia, jest środkiem naszego układu planetarnego, ani Galileusz, który sto lat później użył lunety i ogłosił, że Jowisz ma cztery księżyce,- żaden wielki astronom aż do połowy XIX wieku, i z pewnością nikt przedtem, nie wiedział o Neptunie. A zatem nie tylko przeciętni widzowie telewizyjni, lecz sami astronomowie mieli zobaczyć to, czego nigdy nie oglądano – po raz pierwszy mieliśmy się dowiedzieć, jakie są prawdziwe kolory i jaka jest budowa Neptuna.

Ale dwa miesiące przed sierpniowym spotkaniem z tą planetą napisałem artykuł zamieszczony w kilku amerykańskich, europejskich i południowoamerykańskich miesięcznikach, kwestionujący te długo wyznawane poglądy: Neptun był znany w starożytności, napisałem, a odkrycia, jakie jeszcze nastąpią, jedynie potwierdzą starożytną wiedzę. Przepowiedziałem, że ujrzymy Neptuna jako planetę błękitno-zieloną, wodnistą, z plamami koloru "bagiennej wegetacji".

Elektroniczne sygnały z Voyagera 2 potwierdziły to wszystko i dostarczyły więcej danych. Odsłoniły piękną, niebieskozieloną planetę w tonacji akwamaryny, otoczoną atmosferą helu, wodoru i węglowodorów, omiataną szybkimi wirami wiatrów, przy których ziemskie huragany wydają się łagodne. Pod atmosferą widoczne są tajemnicze gigantyczne "plamy", których koloryt jest czasem ciemnoniebieski, a czasem zielonkawożółty, być może w zależności od kąta, pod jakim pada na nie światło Słońca. Jak tego oczekiwano, temperatury atmosfery i powierzchni są poniżej zera; niespodziewanie jednak okazało się, że Neptun generuje ciepło, emanujące z wnętrza tej planety. W przeciwieństwie do uprzedniego poglądu, że Neptun jest planetą "gazową", Voyager 2 wykrył skaliste jądro, opływane, wedle słów naukowców z JPL, przez "mieszaninę kry". Warstwa wody, krążąc wokół skalistego jądra, gdy planeta obraca się podczas swego szesnastogodzinnego dnia, działa jak dynamo, które wzbudza silne pole magnetyczne.

Odkryto, że ta piękna planeta (il. 3) otoczona jest kilkoma pierścieniami złożonymi z głazów, odłamków skalnych i pyłu; krąży też wokół niej co najmniej osiem satelitów, czyli księżyców. Największy księżyc, Tryton, wywołał nie mniejszą sensację niż jego planetarny pan. Voyager 2 potwierdził ruch wsteczny tego niewielkiego ciała niebieskiego (zbliżonego rozmiarem do ziemskiego Księżyca): porusza się ono wokół Neptuna w kierunku przeciwnym biegowi tej planety i wszystkich innych znanych planet w Układzie Słonecznym – nie odwrotnie do ruchu wskazówek zegara, jak podążają wszystkie, lecz zgodnie z tym ruchem. Poza tym, że w ogóle istnieje i porusza się w odwrotnym kierunku, i poza dość poprawnym wyobrażeniem o jego wielkości astronomowie nie wiedzieli niczego więcej o Trytonie. Voyager 2 ujawnił, że jest to "księżyc błękitny", zawdzięczający swój wygląd obecności metanu w atmosferze. Powierzchnia Trytona, przeświecająca przez cienką atmosferę, jest rożowawoszara, znaczona urwistymi skarpami i grzbietami na jednej półkuli, na drugiej zaś pozbawiona niemal zupełnie kraterów, prawie gładka. Zdjęcia wykonane z bliska sugerują niedawną aktywność wulkaniczną, bardzo przy tym osobliwą: to, co gorące, czynne wnętrze wyrzuca na zewnątrz; nie jest to roztopiona lawa, lecz tryskający strumieniami na pół stopiony lód. Już wstępne rozpoznanie wykazało, że Tryton w swej przeszłości miał płynące wody; całkiem możliwe, że na jego powierzchni istniały nawet jeziora i to w czasie stosunkowo niezbyt odległym, gdy mówimy w kategoriach geologii. Astronomowie nie znajdują na razie wytłumaczenia, czym są "podwójnie znaczone pręgi", jakie biegną prosto setki kilometrów i przecinają się, w jednym czy nawet w dwóch punktach, pod kątem wyglądającym na prosty, sugerując równomiernie dzielone powierzchnie (il. 3).

 

Tak więc odkrycia te w pełni potwierdziły moją przepowiednię: Neptun jest rzeczywiście niebieskozielony; w wielkiej części składa się z wody; są na nim obszary, których barwa przypomina "bagienną wegetację". Ów niepokojący aspekt może powiedzieć nam więcej niż kod barw, jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie implikacje odkryć poczynionych na Trytonie gdzie "ciemniejsze obszary z jaśniejszą obwódką" wskazują naukowcom z NASA na możliwość istnienia "głębokich zbiorników organicznego szlamu". Bob Davis, pisząc do "The Wall Street Journal", relacjonował z Pasadeny, że Tryton, którego atmosfera zawiera tyle azotu, co ziemska, może wyrzucać swoimi aktywnymi wulkanami nie tylko gazy i na półstopiony lód, lecz również "materię organiczną, związki węgla, miejscami najwyraźniej obecne na powierzchni tego księżyca".

Takie satysfakcjonujące i całkowite potwierdzenie mojej przepowiednie było rezultatem jedynie szczęśliwego domysłu. Można je odnieść wstecz do roku 1976, gdy ukazała się Dwunasta Planeta, moja pierwsza książka z serii Kroniki Ziemi. Opierając swoje wnioski na tekstach sumeryjskich sprzed tysięcy lat, zapytałem retorycznie: "Czy gdy zbadamy Neptuna któregoś dnia, odkryjemy, że przyczyną, dla której zawsze kojarzono tę planetę z wodą, były bagna", jakie kiedyś na niej widziano?

Zostało to opublikowane – i oczywiście napisane – rok przed wystrzeleniem Voyagera 2; powtórzyłem to w artykule dwa miesiące przed spotkaniem z Neptunem.

Skąd mogłem być tak pewien w przeddzień spotkania Voyagera z Neptunem, że moja przepowiednia z 1976 roku znajdzie potwierdzenie? Jak mogłem zaryzykować nietrafny sąd, gdy w kilka tygodni po moim artykule mogło się okazać, że byłem w błędzie? Pewność wynikała z obserwacji zdarzeń, jakie zaszły w styczniu 1986, gdy Voyager 2 przelatywał obok Urana.

Uran – choć trochę bliższy Ziemi, dzieli nas bowiem od niego jakieś 3 mld km z okładem – znajduje się jednak w takiej odległości od Saturna, że nie można go dostrzec gołym okiem. Został odkryty w 1781 roku przez Fredericka Wilhelma Herschla, muzyka, który był też astronomem-amatorem i korzystał z udoskonalonego właśnie teleskopu. Obwołano wtedy Urana – i mówi się tak o nim do dziś – pierwszą planetą n i e znaną w starożytności, jaką odkryto w czasach nowożytnych. Panuje opinia, że starożytni znali i czcili Słońce, Księżyc i pięć planet (Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna); sądzili, że krążą one wokół Ziemi na "sklepieniu nieba". Nie mogli zatem widzieć ani znać żadnej planety dalszej od Saturna.

Ale same tylko dowody zebrane przez Voyagera 2 przy Uranie świadczą o czymś wręcz przeciwnym: że był czas, kiedy pewien starożytny lud wiedział zarówno o Uranie, jak i o Neptunie, a nawet o jeszcze bardziej odległym Plutonie!

Naukowcy wciąż analizują fotografie i dane z Urana i jego zadziwiających księżyców, szukając odpowiedzi na nie kończące się zagadki. Dlaczego Uran leży na boku, tak jakby został uderzony przez inne wielkie ciało niebieskie? Dlaczego jego wiatry wieją w przeciwną stronę, inną niż wskazuje norma Układu Słonecznego? Dlaczego temperatura na jego półkuli odwróconej od Słońca jest taka sama, jak na półkuli przeciwnej? I co ukształtowało niezwykłą rzeźbę terenu i zdumiewającą strukturę geologiczną kilku księżyców Urana? Szczególnie intrygujący jest księżyc Miranda; jak mówią astronomowie z NASA, jest to, jeden z najbardziej zagadkowych obiektów Układu Słonecznego", odznaczający się regularnie uformowanym płaskowyżem, wyodrębnionym stusześćdziesięciokilometrowymi skarpami, które tworzą kąt prosty (cecha nazwana przez astronomów szewronem). Po obu stronach tego płaskowyżu widoczne są eliptyczne linie, które wyglądają jak koncentrycznie ułożone tory wyścigowe (tablica A; il. 4).

 

Ze wszystkich odkryć dotyczących Urana dwa zjawiska wybijają się na pierwszy plan, wyróżniając tę planetę spośród innych. Jednym z nich jest jej kolor. Dzięki teleskopom ustawionym na Ziemi oraz bezzałogowym statkom poznaliśmy szary brąz Merkurego, siarkowej barwy mgiełkę spowijającą Wenus, czerwonawego Marsa, wszelkie odcienie brązu, żółci i czerwieni, jakimi mienią się Jowisz i Saturn. Ale gdy zapierające dech w piersiach obrazy Urana poczęły się ukazywać na ekranach telewizyjnych w styczniu 1986 roku, cechą najbardziej uderzającą był zielonkawobłękitny kolor tej planety – zupełnie inny niż barwa wszystkich poprzednio widzianych planet.

Drugie niezwykłe i niespodziewane odkrycie dotyczyło materii, z jakiej ta planeta jest utworzona. Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom astronomów, że Uran jest, podobnie jak olbrzymi Jowisz i Saturn, planetą całkowicie "gazową", Voyager 2 stwierdził na jego powierzchni nie gazy, lecz wodę; nie tylko zewnętrzną warstwę lodu, lecz ocean wody. Gazowa atmosfera, jak się okazało, rzeczywiście osłania tę planetę, pod atmosferą jednak kotłuje się i kipi potężna masa – warstwa grubości 10 000 km! – ,przegrzanej wody o temperaturze 8000° Fahrenheita (4427° C)" (według słów analityków z JPL). Ta warstwa gorącej cieczy otacza roztopione jądro, w którym pierwiastki radioaktywne (lub inne nie znane nam procesy) wytwarzają tę olbrzymią wewnętrzną temperaturę.

Gdy obrazy Urana na ekranie telewizyjnym stawały się coraz większe w miarę jak Voyager 2 zbliżał się do planety, komentator z Jet Propulsion Laboratory zwrócił uwagę na jej niezwykły, zielononiebieski kolor. Nie mogłem powstrzymać głośnego okrzyku: "O Boże, jest dokładnie taka, ją opisywali ją Sumerowie!" Przeszedłem śpiesznie do gabinetu, złapałem egzemplarz Dwunastej Planety i drżącymi rękami odszukałem stronę 25. Czytałem wciąż na nowo wersety cytowane ze starożytnych tekstów. Tak nie było wątpliwości: mimo że nie mieli teleskopów, Sumerowie opisywali Urana jako MASH.SIG, terminem, który przetłumaczyłem słowami: "jasny, zielonkawy".

Po kilku dniach ogłoszono rezultaty analizy danych z Voyagera 2, potwierdzające między innymi relacjonowany przez Sumerów związek Urana z wodą. Okazało się, że woda jest na nim wszędzie; jak poinformowano w programie telewizyjnym "Uderzona planeta" z serii NOVA, "Voyager 2 odkrył, że wszystkie księżyce Urana utworzone są ze skał i zwykłego lodu". Obfitość, czy nawet tylko obecność, wody na tej "gazowej", jak domniemywano, planecie i jej satelitach na krańcu Układu Słonecznego, była całkowitą niespodzianką.

A jednak mieliśmy w tym względzie dowód, przedstawiony w Dwunastej Planecie, że w swoich tekstach sprzed tysięcy lat starożytni Sumerowie nie tylko pisali o istnieniu Urana, lecz dokładnie opisywali go jako planetę wodną i zielonkawoniebieską!

Jaki z tego wniosek? Taki, że w roku 1986 współczesna nauka nie odkryła rzeczy nie znanych, lecz raczej ponownie doszła do tego, co wiedzieli starożytni, i dogoniła dawną astronomię. A więc pewność mojej przepowiedni dotyczącej odkryć na Neptunie w przeddzień spotkania Voyagera 2 z tą planetą wynikała z potwierdzenia w 1986 roku mojego tekstu z roku 1976 oraz z wiarygodności przekazów sumeryjskich.

Przeloty Voyagera 2 obok Urana i Neptuna potwierdziły zatem nie tylko starożytną wiedzę o samym istnieniu tych dwóch planet zewnętrznych, lecz także istotne szczegóły dotyczące ich budowy. W roku 1989 przelot obok Neptuna dostarczył jeszcze więcej potwierdzeń starożytnych tekstów. W tekstach tych Neptuna wymieniano przed Uranem, w kolejności normalnej dla kogoś, kto przybywa do Układu Słonecznego i widzi najpierw Plutona, potem Neptuna, a potem Urana. W owych tekstach, czyli wykazach planet, nazywano Urana Kakkab shanamma, "planetą, która jest podwójna" – sobowtórem Neptuna. Dane z Voyagera 2 w wielkiej mierze podtrzymują tę starożytną koncepcję. Uran rzeczywiście przypomina Neptuna rozmiarem, kolorem i zawartością wody; obie planety otoczone są pierścieniami i krąży wokół nich mnóstwo księżyców. Odkryto niespodziewane podobieństwo pól magnetycznych tych dwóch planet: obie wykazują niezwykle duże odchylenie pola magnetycznego od osi obrotu globu – na Uranie wynosi ono 58°, na Neptunie 50°. "Neptun wydaje się być magnetycznym bliźniakiem Urana", pisał w "The New York Times" John Noble Wilford. Te dwie planety są też podobne do siebie pod względem długości swoich dni: na każdej z nich dzień trwa około szesnastu do siedemnastu godzin.

Szalone wiatry na Neptunie i warstwa lodu pływająca po jego powierzchni świadczą o wielkiej temperaturze, jaka powstaje wewnątrz tej Planety, co zaobserwowano także na Uranie. Raporty z JPL stwierdzają, że wstępne pomiary wykazały "podobieństwo temperatur Neptuna do temperatur Urana, który jest o ponad 1,6 mld km bliżej Słońca". Naukowcy przypuszczają zatem, że "Neptun w jakiś sposób generuje więcej wewnętrznego ciepła niż Uran, kompensując większe oddalenie od Słońca, aby uzyskać te same temperatury, co Uran. W rezultacie na obu planetach panują zbliżone temperatury. Stanowi to obok rozmiaru i innych właściwości jeszcze jedną cechę, jaka czyni z Urana niemalże bliźniaka Neptuna:"

"Planeta, która jest podwójna" – mówili o Uranie Sumerowie, porównując go z Neptunem. "Rozmiar i inne właściwości, jakie czynią z Urana niemalże bliźniaka Neptuna", mówią naukowcy z NASA. Nie tylko opisane cechy są zbliżone, ale nawet terminologia – "planeta, która jest podwójna" "niemalże bliźniak Neptuna" – jest podobna. Tyle tylko, że jedna charakterystyka, sumeryjska, została podana około 4000 prz. Chr., druga zaś, autorstwa NASA, w roku 1989, blisko 6000 lat później...

Wygląda na to, że w przypadku tych dwóch odległych planet współczesna nauka tylko dogoniła starożytną wiedzę. Brzmi to niewiarygodnie, lec; powinniśmy pozwolić dojść do głosu faktom, fakty zaś mówią same za siebie. Co więcej, jest to zaledwie pierwsze z licznych odkryć naukowych, jakie od czasu opublikowania Dwunastej Planety kolejno potwierdzaj przedstawione w niej tezy.

Czytelnicy moich książek (Schody do nieba, The Wars of Gods and Men. [Wojny bogów i ludzi] i The Lost Realms [Zaginione królestwa] są kontynuacją pierwszej) wiedzą, że są one oparte w głównej mierze na wiedzy przekazanej nam przez Sumerów.

Ich cywilizacja była pierwszą z tych, które znamy. Pojawiła się nagle, pozornie znikąd, jakieś 6000 lat temu, i przypisuje się jej właściwie wszystkie pierwiastki wysoko rozwiniętej cywilizacji: wynalazki i ulepszenia, koncepcje i wierzenia, które tworzą podstawę naszej zachodniej kultury i w gruncie rzeczy wszystkich innych cywilizacji i kultur na całej Ziemi. Koło i zaprzęgi, łodzie rzeczne i statki morskie, piec i cegła, wielopiętrowe budynki, pismo, szkoły i skrybowie, prawa, sędziowie i sądy, królestwo i rady miejskie muzyka i taniec, sztuka, medycyna i chemia, tkactwo i tkaniny, religia, kapłaństwo i świątynie – wszystko to zaczęło się tam, w Sumerze, kraju położonym w starożytnej Mezopotamii, w południowej części dzisiejszego Iraku. A przede wszystkim tam się zaczęła znajomość matematyki i astronomii.

I rzeczywiście, wszystko to, na czym opiera się współczesna astronomia, pochodzi z Sumeru: koncepcja sfery niebieskiej, horyzontu i zenitu podział koła na 360 stopni, koncepcja pasa niebieskiego, w którym planety krążą wokół Słońca, ugrupowanie gwiazd w konstelacje i nadanie im nazw oraz graficznych symboli, co teraz nazywamy zodiakiem, zastosowanie liczby 12 do tego zodiaku i do podziału czasu, wprowadzenie kalendarz stanowiącego podstawę kalendarzy do dnia dzisiejszego. Wszystko to i wiele, wiele innych rzeczy zaczęło się w Sumerze.

Sumerowie spisywali swoje kontrakty handlowe i ugody prawne, kroniki i opowieści na tabliczkach glinianych (il. 5b); ilustracje sporządzali na pieczęciach cylindrycznych, na których obrazek był rytowany jako negatyw, przekształcający się w pozytyw, kiedy pieczęć przetaczano po mokrej glinie (il. 5b). W ruinach miast sumeryjskich, odkopanych przez archeologów w ubiegłym stuleciu, znaleziono setki, jeśli nie tysiące, tekstów i ilustracji dotyczących astronomii. Są wśród nich wykazy gwiazd i konstelacji, prawidłowo zlokalizowanych na niebie, oraz podręczniki uczące obserwacji wschodów i zachodów gwiazd i planet. Są teksty poświęcone szczególnie Układowi Słonecznemu. Są inne, które wyliczają planety krążące wokół Słońca w ich prawidłowym porządku; jeden z takich tekstów podaje nawet odległości między planetami. I są ilustracje na pieczęciach cylindrycznych, przedstawiające Układ Słoneczny, jak widać to na Tablicy B; pieczęć ta, przechowywana obecnie w Muzeum Państwowym w Berlinie (wydział Bliskiego Wschodu) pod numerem katalogowym VA/243, liczy sobie co najmniej 4500 lat.

 

Gdy przerysujemy ilustrację widoczną w lewym górnym rogu sumeryjskiego wizerunku (il. 6a), ujrzymy kompletny Układ Słoneczny, w którym Słońce (nie Ziemia!) znajduje się w środku, otoczone przez wszystkie planety, jakie znamy dzisiaj. Widać to wyraźniej, kiedy narysujemy te planety wokół Słońca zachowując ich właściwe proporcje i prawidłową kolejność (il. 6b). Podobieństwo między starożytnym wizerunkiem a rysunkiem dziś wykonanym jest uderzające; nie pozostaje cień wątpliwości, że bliźniacze planety, Uran i Neptun, były znane w starożytności.

 

Sumeryjski wizerunek jednak ujawnia też pewne różnice. Nie wynikają one z błędu artysty czy fałszywej wiedzy, przeciwnie, te dwie rozbieżności są bardzo znaczące.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin