Dlaczego nie należy bać się nowotworu.doc

(199 KB) Pobierz
Dlaczego nie należy bać się nowotworu

Dlaczego nie należy bać się nowotworu ?
 


www.nieznany.pl

Uważam, że główną przyczyną częstych porażek w przypadku chorób nowotworowych nie są one same, lecz niszczycielska moc lęku przed śmiercią i cierpieniami związanymi z silnie stresującą, inwazyjną terapią
 

Chciałbym przedstawić stanowiącą efekt moich długoletnich przemyśleń nietypową koncepcję pochodzenia nowotworu oraz odmienny od stereotypowego punkt widzenia na ich istotę.
   W latach 50. ubiegłego wieku naukowcy odkryli, że krzem, pierwiastek znajdujący się w Tablicy Mendelejewa w jednej grupie z węglem, podobnie jak on, może tworzyć długie łańcuchy związków organicznych, w tym m.in. białka. Ze względu na tę właściwość, będący półprzewodnikiem krzem został uznany za alternatywną (czyli wymienną) wobec węgla podstawę wszelkich form biologicznego życia.
  Na podstawie tych odkryć w drugiej połowie XX wieku wysunięto hipotezę, że we Wszechświecie mogą istnieć organizmy, których tkanki - w przeciwieństwie do ziemskich, opartych na węglu - zbudowane są ze struktur krzemowych. Jest to, zauważmy, tym bardziej możliwe, że krzem okazuje się bardzo

 

dobrym (lepszym niż węgiel) przewodnikiem, zatem w przypadku takich organizmów obok roli budulca spełniałby też rolę informacyjną. Białko krzemowe, dzięki fantastycznym wręcz właściwościom krzemu (m.in. znacznej odporności na promieniowanie jonizujące oraz działanie kwasów, wysokiej temperatury i ciśnienia), pozwalałoby żywym organizmom, w tym również istotom rozumnym, zamieszkiwać planety o znacznie podwyższonych parametrach kosmicznego promieniowania, temperatury i ciśnienia, jak również charakteryzujących się deficytem tlenu, a zatem skrajnie nieprzyjaznych (bardziej „kwaśnych") dla organizmów zbudowanych ze struktur węglowych, do których zalicza się organizmy zamieszkujące Ziemię.

 

   Niewykluczone, że życie biologiczne oparte na białku krzemowym było szeroko preferowane we wczesnej fazie jego rozwoju we Wszechświecie (rzec można: w okresie młodości), gdy był on bardziej gorący i „napromieniowany" oraz posiadał bardziej kwasotwórczy charakter, niż obecnie. W tej fazie, we wciąż rozszerzającym się po wielkim wybuchu Wszechświecie, którego gęstość, temperatura i ciśnienie, a przede wszystkim wielkość promieniowania jonizującego były nieporównywalnie większe od późniejszych i obecnych, istniały warunki dla powstania różnych form biologicznego życia, nie wyłączając istot rozumnych, opartych na strukturach krzemowych, czego realność potwierdziły współ-

 

czesne rozważania naukowe. Wynika stąd wniosek, iż biologiczne struktury oparte o krzem, bardziej odporne, pojawiły się jako pierwsze, zaś struktury zdominowane przez węgiel zaistniały w późniejszej fazie rozwoju Wszechświata, kiedy wytworzyły się bardziej przyjazne ku temu warunki, a przede wszystkim ukształtowały się planety ze znaczną ilością tlenu i jego odmianą -ozonem, chroniącym przed kosmicznym promieniowaniem.
   Studiując literaturę naukową dotyczącą nowotworów możemy uznać za wysoce prawdopodobne, iż nowotwór jest strukturą opartą na białku krzemowym, która w biologicznym organizmie pojawia się dzięki naturalnej możliwości przystosowawczej, jaką stanowi zdolność każdej komórki do mutacji, czyli takiej zmiany w genach, jednostkach dziedziczności, która pozwala organizmowi komórkowemu na dalsze życie w odmiennych od początkowych warunkach. Przy tego rodzaju ujęciu problemu nowotwór należałoby nazwać starotworem, gdyż jest on powieleniem tych krzemowych struktur biologicznych, które istniały we Wszechświecie przed pojawieniem się struktur opartych na węglu. Potwierdzeniem artykułowanych tu myśli i wniosków są współczesne wyniki badań naukowych i eksperymentów, z których nie od dzisiaj wynika, że tkanka nowotworowa cechuje się silną kumulacją krzemu, przy jego równoczesnym znacznym deficycie w innych tkankach i narządach ciała. W celu ściągnięcia z organizmu krzemu tworzy własną sieć naczyń krwionośnych, zaopatrujących go w ten niezbędny pierwiastek poprzez krew.
   Następnym dowodem na to, że nowotwór stanowi tkankę zbudowaną z białka krzemowego, jest jego tzw. „nieśmiertelność" (niezniszczalność), czyli niezwykła odporność na wysoką temperaturę, ciśnienie, kwasy i promieniowanie. Udowodnił to między innymi polski lekarz-onkolog, dr Anatol Rybczyński, który badając przez 60 lat tkankę nowotworową doszedł do wniosku, że jest ona swoistym połączeniem białka z krzemem.
   Nowotwór, jak uważam, powstaje w wyniku naturalnej przemiany (mutacji) pierwotnych, węglowych komórek w momencie, gdy w żywym organizmie biologicznym zaczynają dominować warunki nieprzyjazne dla ich rozwoju, a przyjazne dla komórek zbudowanych na bazie białka krzemowego. Nowotwór jest naturalną, przedłużającą życie tkanką, jest -jak napisał w swojej książce Rak prof. Rudolf Klimek - alternatywą śmierci, dzięki której, w odpowiednio przyjaznych warunkach, żywy organizm może przeżyć długie lata albo też, w szczególnych okolicznościach, np. w trakcie walki z zakaźną chorobą, po zajściu w ciążę lub po odpowiedniej dawce życiowej energii (bioenergii), może ją usunąć (tzw. nowotworowa remisja, regresja lub onkoliza). Z kolei mutacja, powodująca przemianę opartych o struktury węglowe komórek w komórki krzemowe - nowotworowe, jest naturalnym mechanizmem przystosowawczym, pozwalającym z jednej strony żyć i walczyć o powrót do normalności, z drugiej zaś ukazującym swoisty powrót do przeszłości, czyli do struktur istniejących we wczesnej fazie życia biologicznego we Wszechświecie. Gdyby rozumowanie to było słuszne, należałoby uznać, że nowotwór, jako wypracowana wcześniej przez Naturę struktura, stanowi efekt biologicznej rekapitulacji, czyli wynik procesu odtworzenia w krótkim czasie tych struktur, które istniały w młodości Wszechświata, gdy panujące w nim warunki sprzyjały tworzeniu i rozwojowi biologicznego życia opartego na białku krzemowym.
  W „pamięci" komórek istot zamieszkujących Ziemię wpisana jest możliwość nowotworzenia, czyli zamiany w tkanki, które zostały wykreowane już wcześniej, w toku rozwoju i ewolucji Wszechświata. W momencie pojawienia się cech, które współczesna nauka nazywa kancerogennymi (rakotwórczymi), w procesie mutacji dokonują się zmiany przystosowawcze komórek w nowotworowe, pozwalające na dalszą egzystencję w okolicznościach uniemożliwiających rozwój i życie tkanek węglowych.
   Nowotwór kształtuje się w efekcie powstania warunków, zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych, daleko odbiegających od tych, gdy na Ziemi-Matce bujnie rozwijało się biologiczne życie oparte o struktury węglowe, a zatem wówczas, gdy na naszej planecie ilość tlenu była o 10% wyższa niż obecnie, atmosfera nie posiadała przepuszczających zabójcze promieniowanie słoneczne i kosmiczne dziur ozonowych, gleba i woda nie były tak kwaśne, jak obecnie, a cała przyroda egzystowała w wielkiej harmonii. Tymczasem tkanka nowotworowa to właśnie efekt nieharmonijnego życia wielu współczesnych ludzi, w którym dominują negatywne emocje, o kwaśnym charakterze, „spalające" wiele tlenu i życiowych pierwiastków oraz kształtujące się na ich podłożu myśli. Powodują one nerwowo-mięśniowe napięcia i blokady w przepływie nerwowych impulsów, życiowej energii w meridianach (kanałach energetycznych) oraz krwi. Napięcia te uniemożliwiają właściwe dotlenianie i dostarczanie tkankom organizmu cennych biopierwiastków. W połączeniu z mało energetycznym odżywianiem (skąpym w rzadkie biopierwiastki metali szlachetnych) i nałogami oraz z zanieczyszczeniem i napromieniowaniem otaczającego środowiska stwarza to warunki do przemiany (mutacji) komórek opartych na węglu w komórki również naturalne, ale bardziej odporne. Chodzi o „stare" komórki krzemowe, nazwane przez medycynę akademicką nowotworowymi.
   Tu na marginesie warto napomknąć, że w pierwszej, najbardziej pierwotnej fazie swojego istnienia tkankę nowotworową tworzą zmutowane, ale czyste komórki, niczym nie różniące się, na poziomie optycznym, od komórek opartych na węglu. Na tym etapie rozwoju nie jest w stanie ich wykryć żadna aparatura medyczna, różnią się one bowiem od „węglowych" energetyczną emanacją, którą potrafią zidentyfikować jedynie ponad-przeciętnie wrażliwi i odpowiednio ukierunkowani radiesteci. Jeśli chodzi o nowotwór, to, co odkrywa oficjalna medycyna, jest tkanką - najczęściej pod postacią guza - wysoce już zdegenerowaną, mocno zanieczyszczoną toksynami pochodzącymi z nieprawidłowego, silnie zakwaszającego pokarmu oraz środowiskowymi i psychicznymi.
   Potwierdzeniem przedstawionych tez są m.in. prace ks. prof. Włodzimierza Sedlaka, jednego z pierwszych uczonych drugiej połowy XX wieku, który zwrócił uwagę na olbrzymią rolę krzemu w ludzkim organizmie. Profesor Sedlak, biolog i filozof, twórca polskiej szkoły bioelektroniki, interesował się tym pierwiastkiem przez całą swoją długą naukową drogę, poczynając od pierwszej rozprawy zatytułowanej Rola krzemu w ewolucji człowieka, a kończąc na głośnym dziele Homo elektronicus, łączącym w sposób genialny wiedzę nowoczesnej elektroniki z biologią życia. W pracy tej prof. Sedlak wykazał, że każdy organizm na Ziemi zbudowany, jak wiadomo, ze struktur opartych o długie łańcuchy węglowe, posiada swoją energoinformacyjną matrycę, swoisty wzorzec, którego subtelną konstrukcję tworzy energetyczny organizm krzemowy. W wyniku działania we współczesnym świecie olbrzymiej ilości destrukcyjnych wpływów, w tym głównie negatywnych czynników psychicznych, radiestezyjnych i energetycznych, następuje znaczna utrata cennych, tworzących fizyczne ciało biopierwiastków oraz jego silne zanieczyszczenie kwaśnymi, powodującymi utratę naturalnej alkaliczności i odporności toksynami, co - jak uważał prof. Sedlak - przyczynia się do rozregulowania energoinformacyjnej matrycy krzemowej. To zaś z kolei zjawisko stanowi bezpośredni impuls do mutacji, wskutek której powstaje krzemowa struktura -nowotwór, pozwalająca na przedłużenie życia w destrukcyjnych dla tkanek węglowych warunkach. Jak już wspomnieliśmy, jest on wynikiem biologicznej rekapitulacji, a zatem „spadkiem" po krzemowej młodości Wszechświata, zdominowanej życiem biologicznym opartym na tkankach krzemowych.

 

 

 

  Choroba nowotworowa, podobnie jak i inne, zmusza cierpiącego człowieka oraz całą ludzką społeczność do pokory wobec praw Natury, zrozumienia własnych słabości, wad i niewłaściwych nawyków, ale także do poszukiwań dróg wyjścia z sytuacji, gdy pojawiają się dolegliwości niosące ze sobą cierpienie. Jeśli człowiek w momencie choroby świadomie nie podejmuje mądrych działań na rzecz rozwoju swojego psychoenergetycznego potencjału, w tym potencjału immunologicznego zwalczającego również raka, o czym świadczy m.in. onkoliza, może go spotkać smutny los. Odchodzi bowiem w niewiedzy, przeświadczony o bezradności swojej i całego świata wobec choroby, która w rzeczy samej jest dobrodziejstwem Natury i w sposób naturalny daje się usunąć. A przecież dojrzeliśmy już do tego, by zrozumieć, że choroby nie są karą

 

Bożą, lecz konsekwencją nieharmonijnego rozwoju i opartego na nim niewłaściwego postępowania. Są wezwaniem, by człowiek przebudził się do nowego życia, do rozwoju swojego potencjału, dzięki któremu z jednej strony staje się on bardziej wrażliwy na czynniki kancerogenne, z drugiej zaś - przybywa mu naturalnych sił pozwalających na likwidowanie każdej przypadłości.
   Choroby mają za zadanie uświadomić nam, że najwyższy czas zmienić swoje życie, odrzucić wszystko, co niesie ze sobą destrukcję oraz unicestwienie, i zwrócić się w stronę działań otwierających ludzki umysł na przepływ pozytywnych, subtelnych i uzdrawiających energii wyższych poziomów świadomości, pozytywnych emocji oraz przyjaznych uczuć i myśli. Powstałe pod wpływem kumulacji psychicznych i środowiskowych toksyn dolegliwości są informacją, że nie można już dłużej żyć w dysharmonii z Naturą i sobą samym. Choroba ma zadanie przywrócić w człowieku pradawną wiarę w to, czego okiem zobaczyć nie można, wiarę w moc, której pozytywne efekty są coraz częściej potwierdzane przez oficjalną naukę, w moc subtelnych energii Natury, energii roślinnego pożywienia i ziół oraz oczyszczonego, otwartego umysłu.
  Choroba, zwłaszcza nowotworowa, jest czynnikiem zmuszającym do świadomej transformacji umysłowej, do przestawienia się z destrukcyjnie oddziałujących negatywnych emocji i myśli na pozytywne, posiadające oczyszczający i uzdrawiający potencjał. Kto podchodzi do niej w taki właśnie sposób, nie walcząc z nią zacięcie, a raczej traktując jako przejściowy, potrzebny do oczyszczenia i umysłowej transformacji stan, ten wygrywa piękne życie.
   W tym miejscu chciałbym przytoczyć historię dalekiego krewnego mojej matki, Stanisława A., która wydarzyła się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. U tego zwykłego człowieka, gdy miał około 60. lat, odkryto nowotwór na oskrzelach. Jak wykazały badania, był on nie do usunięcia konwencjonalnymi metodami, a lekarze „dali" choremu pół roku życia.
   Stanisław nie poddał się „czarnym myślom". Rzucił palenie papierosów i zaczął żyć tak, jakby każdy dzień był ostatnim, czyli bardzo, jak na swój wiek i schorzenia, intensywnie. Dzień zaczynał od godziny 4.00 rano po to, by, niezależnie od pogody, w godzinę później stanąć przed sklepem mięsnym lub spożywczym i czekać na jego otwarcie w celu dokonania zakupu, rzadkich w tamtych czasach artykułów spożywczych. Po ich nabyciu maszerował przez Poznań, aby z dumą podzielić się zdobyczą z moją babcią, którą po cichu, bo był jeszcze żonaty, adorował. Mimo że posiadał całkiem niezłą emeryturę, zatrudniał się gdzie tylko mógł: jako szatniarz w kinie, bileter na Międzynarodowych Targach Poznańskich, portier w zakładzie pracy. Żyjąc tak intensywnie, czując się potrzebnym i kochanym przeżył z nowotworem dwadzieścia kilka lat. Odszedł, nie męcząc się, w godnym wieku 86 lat.

 

   Historia Stanisława A., jak i wiele innych, podobnych do niej, a opisanych w światowej literaturze (m.in. w słynnym bestsellerze Berniego Siegiela Miłość, medycyna i cuda) dowodzi, że nowotwór nie zabija przedwcześnie tych osób, które żyją pełnią życia i są ze swojej egzystencji zadowolone. Takie są zresztą prawa ewolucji: w wyniku choroby odchodzą jednostki lękliwe, nieufne, poddające się, czujące się niepotrzebne, a zatem te, w przypadku których dominują negatywne myśli i emocje.
   Niestety, mimo iż tkanka nowotworowa nie jest tkanką obcą, lecz własną, choć w sposób naturalny zmienioną - zmutowaną (dlatego układ immunologiczny tak trudno ją rozpoznaje), ze względu na brak pełnego zrozumienia istoty powstawania nowotworu oraz traktowania go jak zło i ciężką chorobę, według wielu ludzi prowadzącą nieuchronnie do zgonu,

 

wokół tej sprawy narosło wiele negatywnych emocji, a w szczególności lęków, przeradzających się wręcz w atawistyczny strach.
   Emocje te, poparte negatywnymi, wynikającymi z niewiedzy i posiadającymi destrukcyjny potencjał, myślami, są świadomie lub mniej świadomie generowane oraz podtrzymywane przez współczesną, zdominowaną przez fizykę, chemię i biologię - medycynę. Tylko nieliczne, wybitne jednostki ze świata medycznego, jak np. prof. J. Aleksandrowicz, prof. Tołpa, dr A. Rybczyński, dr C. Simonton, dr G. Hamer, potrafiły przeciwstawić się szeroko rozpowszechnionym lękom oraz negatywnym myślom związanym z nowotworem i stosować wobec niego, często odkryte w wyniku własnych doświadczeń, przemyśleń oraz obserwacji metody i środki pomocne w likwidacji choroby. Należy w tym miejscu dodać, że negatywne energie psychiczne chorych oraz lekarzy, wynikające najczęściej z ograniczoności środków, jakimi dysponuje oficjalna medycyna, kumulują się dając w efekcie olbrzymią, wyniszczającą organizm cierpiącego siłę. Jak bowiem dowiodły tego współczesne badania naukowe, w konsekwencji działania tych energii oraz ich kumulacji następuje „spalanie" i utrata wielu cennych, zasilających zarówno układ nerwowy, jak i immunologiczny biopierwiastków (mikroelementów), tak bardzo potrzebnych, wręcz nieodzownych do zlikwidowania jakiejkolwiek choroby.
   Dodatkowym, wynikającym z lęków efektem są wspomniane już nerwowo-mięśniowe napięcia oraz blokady. Utrudniają one, a niekiedy uniemożliwiają prawidłowy przepływ życiowej energii w meridianach oraz impulsów w układzie nerwowym i krwi w układzie krwionośnym, co z kolei przyczynia się do dalszego upośledzenia „dowozu" do tkanek ciała cennych biopierwiastków i tlenu, nieodzownego dla prawidłowego metabolizmu oraz powrotu do zdrowia. Zarazem opisane tu stany lęków i innych negatywnych emocji, najczęściej w nieprawidłowy sposób odreagowywanych i skumulowanych w podświadomości, tłumaczą zjawisko zgonów osób, które - mimo zażywania i otrzymywania olbrzymich dawek biopierwiastków - nie zdołały zwalczyć choroby. W ogóle pora uznać, że niezmiernie istotne, wręcz priorytetowe znaczenie w likwidowaniu choroby nowotworowej, jak zresztą i wielu innych dolegliwości, mają pozytywne, otwierające pacjenta na przepływ uzdrawiających energii (cennych biopierwiastków i tlenu) czynniki psychiczne.
    Pojawienie się nowotworu w organizmie - powtórzmy raz jeszcze - nie oznacza nieuchronności śmierci, gdyż jest on naturalną strukturą, powstałą w naturalnym procesie przystosowawczym właśnie po to, aby kontynuować egzystencję w warunkach nieprzyjaznych dla tkanek węglowych. Gdyby nie możliwość nowotworzenia, czyli powrotu do żywych struktur istniejących już wcześniej we Wszechświecie, każdy destrukcyjny czynnik, obecnie uznawany za kancerogenny, powodowałby szybki zgon. Natomiast śmierć w wyniku choroby nowotworowej, która zbiera obecnie tak obfite żniwo, jest efektem kilku czynników stanowiących wynik rozwoju odhumanizowanej cywilizacji naukowo-technicznej. Można do nich zaliczyć m.in.: ignorancję naukowego i medycznego establishmentu wobec osiągnięć i wiedzy medycyny energetycznej a zwłaszcza radiestezji, wskazującej na jeden z istotnych i szeroko obecnie rozpowszechnionych kancerogenów, jakim jest różnorakie - naturalne i sztuczne -szkodliwe promieniowanie (np. cieków wodnych i pól elektromagnetycznych) oraz środki i sposoby jego ekranowania lub neutralizowania.
    Kolejnym czynnikiem sprzyjającym zgonom w wyniku raka jest brak zrozumienia istoty nowotworzenia oraz samego nowotworu i wynikające stąd konsekwencje w postaci silnie stresogennych i bardzo kosztownych oraz inwazyjnych badań tudzież terapii, jak również nagromadzone wokół choroby i skumulowane w organizmach chorych olbrzymie ilości destrukcyjnego lęku. Osobiście uważam, że większość pacjentów schodzi przedwcześnie z tego świata nie w wyniku samej choroby nowotworowej, ale w rezultacie niszczycielskiej mocy lęku przed śmiercią i cierpieniami związanymi z silnie stresującą, inwazyjną terapią. Dlatego właśnie tak ważnym, wręcz priorytetowym elementem terapii nowotworowej jest opanowanie lęku, jak również pozbycie się innych, destrukcyjnych, skumulowanych w podświadomości emocji, będących następstwem stresogennych sytuacji i zdarzeń. Zadanie to spoczywa „na barkach" nie tylko psychologów, ale również samych lekarzy, którzy przyjaznym podejściem do pacjenta, dobrym słowem i mądrą poradą mogą zlikwidować lęk i tym samym przyczynić się do przechylenia szali na rzecz powrotu do zdrowia.

 

Bogdan Trawkowski
Autor jest znanym niekonwencjonalnym
terapeutą, autorem książek na ten temat,
a zarazem badaczem zjawisk oraz
czynników wpływających na powstanie
i rozwój chorób. Bliższe informacje:
http://trawkowski.com
Zdjęcia komórek nowotworowych
w tekście:internet

 

Jak pokonałam raka

Jestem po kolejnej tomografii, która wykazała, że ostatni, trzeci guz, który kilkanaście miesięcy wcześniej wymagał natychmiastowej operacji, całkowicie zniknął z moich płuc. Pamiętam, iż dwa lata temu zastanawiałam się, czy warto kupować sobie nowe buty, bo przecież mogę niedługo umrzeć i narażę się na zbędny wydatek. Dzisiaj jestem pewna, że będę żyć. Co więcej, mam obecnie dużo więcej energii, jakiej nie odczuwałam nigdy wcześniej

     Będę żyć, mimo iż wykryty u mnie guz nosi nazwę chondrosarcoma, która jest jedną z najbardziej złośliwych odmian nowotworu, nie pozostawiającą - w opinii wielu - praktycznie żadnych szans na ratunek.
    Będę żyć, choć mój pierwotny nowotwór na żebrach miał najbardziej dojrzałą formę i z punktu widzenia medycyny konwencjonalnej wykonał dwa przerzuty na kolejne płaty płuc. Będę żyć, mimo iż mój ojciec zmarł na raka, mama ma ciało pokryte różnego rodzaju guzami, a wiele osób z mojej dalszej rodziny odeszło z powodu raka płuc.
   Jestem przykładem osoby, wobec której medycyna konwencjonalna okazała się bezsilna, ja jednak postanowiłam się nie poddawać. Stwierdziłam, że, aby pokonać raka, wypróbuję wszystkiego, co tylko możliwe. W tym celu sięgnęłam po wszelkie dostępne mi terapie niekonwencjonalne. Niektóre z nich, choć od dawna znane, są wyśmiewane przez dyplomowanych lekarzy.
   Dziś wiem, iż rak to choroba duszy, która dopiero w następnym etapie staje się przypadłością fizyczną. Obecnie mogę już powiedzieć, iż w moim przypadku była ona błogosławieństwem. Mimo bowiem, że cierpienia fizyczne, jakie przeszłam, są dla przeciętnego człowieka niewyobrażalne, wszystko to miało swój sens. Wierzę, że nic w naszym życiu nie dzieje się bez przyczyny, a doświadczenia, które stały się moim udziałem, oznaczały całkowite przewartościowanie życia.
    Dostrzegłam to, czego wcześniej nie widziałam. Przekonałam się, iż życie, które wiodłam przed chorobą w ciągłym pośpiechu i stresie, było pozbawione jakiegokolwiek sensu. Dzięki chorobie bardzo się wyciszyłam, zwolniłam tempo, przestałam się stresować błahymi sprawami. Nauczyłam się pokory i wdzięczności za to, co mam.
   Moje przeżycia związane z chorobą, nauczyły mnie postrzegać świat z innej perspektywy. Próbuję doceniać wszystko, co zostało mi dane, cieszyć się każdą chwilą tu i teraz.
   Mam również nadzieję, że to, co napisałam, będzie stanowiło inspirację dla osób chorych, aby walczyć o swoje zdrowie i tym samym życie.

 

Dlaczego zachorowałam?

    Pytania, jakie sobie ciągle zadawałam, brzmiały: Dlaczego ja?, Co jest przyczyną mojej choroby i jakie są sposoby walki z rakiem? Intuicyjnie czułam, iż jeśli znajdę na nie odpowiedź, mam szansę wyzdrowieć.
    W momencie wykrycia pierwszego guza miałam 28 lat i pięcioletniego synka. Uważałam, że jestem zdecydowanie za młoda, by umierać. Ponieważ od onkologa usłyszałam tylko, iż powinnam jak najszybciej poddać się operacji, więcej na temat nowotworów próbowałam dowiedzieć się z lektur.  

 

    Największe wrażenie zrobiła na mnie książka Elaine Nussbaum Pokonałam raka. Pozwoliła mi ona uwierzyć, iż - niezależnie od stadium nowotworu - możliwe jest cofnięcie się komórek rakowych. Mimo przerzutów nowotworu na kości i płuca autorka - dzięki ogromnej wewnętrznej sile i determinacji - wyzdrowiała. Po zastosowaniu makrobiotyki i poddaniu się masażowi Shiatsu udało jej się doprowadzić do całkowitego zaniku komórek rakowych.
    Kolejne książki, jakie udało mi się przeczytać, dotyczyły programów zdrowienia. Jednym z nich był program amerykańskiego onkologa Carla Simontona, który twierdzi, że wyzdrowienie jest zależne od kondycji psychicznej chorej osoby. Przede wszystkim należy skupić się na poprawie jakości życia oraz zmienić swoje przekonania na temat choroby i procesu zdrowienia. Na poprawę stanu zdrowia ogromny wpływ mają zwłaszcza pozytywne myślenie oraz radość życia.
    Następne książki, do których udało mi się dotrzeć, dotyczyły wizualizacji. Mimo iż wówczas wydawały mi się one abstrakcją, rozpoczęłam pracę ze swoją podświadomością. Wyobrażałam sobie własne ciało oraz wewnętrzną walkę komórek zdrowych z chorymi. W walce tej zawsze wygrywały komórki zdrowe. Po każdej wizualizacji czułam się bardzo zmęczona, tak jakbym rzeczywiście uczestniczyła w bitwie. I ona istotnie się toczyła, tyle że w moim umyśle. Kolejnymi wizualizacjami, jakie stosowałam, było wyobrażenia moich żeber i całego ciała jako całkowicie zdrowych.

Historia walki

    Dzięki przeczytanym książkom wiedziałam już, co powinnam zrobić, aby wyzdrowieć. Nadal jednak intrygowało mnie pytanie, co jest przyczyną powstania nowotworu w moim organizmie.
    W końcu dotarłam do publikacji sugerujących, iż chodzi o poczucie krzywdy. Może ono dotyczyć sytuacji, kiedy czujemy się winni z powodu krzywdy, jaką komuś wyrządziliśmy, albo sami zostaliśmy skrzywdzeni. Poczucie krzywdy i związanych z nią myśli jest do tego stopnia toksyczne, że powstaje rak.
    Tak właśnie było w moim przypadku.
   Wiem obecnie, że na nowotwory zapadają ludzie, którzy nie potrafią wybaczyć innym lub sobie. Pielęgnowana uraza zżera ciało od środka, aż powstaje guz. Pamiętam też, że bardzo trudno było mi wybaczyć pewnym osobom. Taka sytuacja powtarzała się przed pojawieniem się każdego kolejnego guza. Celowo nie używam słowa: przerzut, bo zgodnie z Nową Germańską Medycyną dr. Hamera, przerzuty (w terminologii medycznej meta) nie istnieją. Nowe ogniska nowotworowe to efekt kolejnych konfliktów psychicznych i nie mają one nic wspólnego z rozprzestrzenianiem się w ciele komórek rakowych.
    Tak naprawdę zaczęłam się bać dopiero w momencie, kiedy pojawił się trzeci guz. Było to dokładnie cztery miesiące od momentu drugiej operacji wycięcia części płuca. W odróżnieniu od pierwszej operacji usunięcia żeber, po której odzyskałam sprawność, nadal czułam się bardzo źle pod względem fizycznym.
    Wówczas - jak nigdy wcześniej - odczułam bliskość śmierci. Rozpacz to zbyt małe słowo, aby z jego pomocą można było wyrazić mój stan emocjonalny w tamtym czasie. Dodam, iż mój syn miał wtedy jedenaście lat i perspektywa osierocenia go była dla mnie nie do zniesienia.
    Swoją walkę o życie rozpoczęłam od przychodni holistycznej, gdzie pracują dyplomowani lekarze, zajmujący się zarówno ciałem jak i duszą pacjenta. Otrzymałam tam konkretne wskazówki, co mam zrobić, aby wyzdrowieć.
    Pierwszym warunkiem była dieta - bez cukru, mięsa i mleka. To akurat nie stanowiło dla mnie problemu, gdyż cały czas bazowałam na makrobiotyce, która jest jeszcze bardziej rygorystyczna. Drugą cenną wskazówką okazało się przeczytanie książki Colina Tippinga Radykalne wybaczanie oraz kilkakrotne uczestnictwo w warsztatach organizowanych przez Instytut Radykalnego Wybaczania. Ważne było również zapoznanie się z teorią Nowej Germańskiej Medycyny. Ostatni punkt zdrowienia stanowiło spotkanie z kobietą-jasnowidzem, która miała mi pomóc w pozbyciu się negatywnych emocji, przejętych od moich bliskich.
    Tu pewna dygresja. Gdyby rok wcześniej ktokolwiek wspomniał mi o wróżkach czy jasnowidzach, wyśmiałabym go. Wcześniej nie wierzyłam w ich możliwości. Gdy jednak medycyna konwencjonalna w moim przypadku zawiodła, stwierdziłam, iż zrobię wszystko, by wyzdrowieć.
   Jasnowidzka, do której trafiłam, okazała się cudowną osobą. Już samo obcowanie z nią jest niesamowitą przyjemnością. Podczas spotkania odbyłam sesję oddechową, w trakcie której uwalniałam się od negatywnych emocji, takich jak gniew, lęk, strach, nienawiść.
     Moja uzdrowicielka stwierdziła, że jestem bardzo silnie zablokowana energetycznie, ale zapewniła, że wspólnymi siłami pokonamy chorobę. Była w niej taka pewność, iż nawet człowiek sceptycznie nastawiony do życia musiałby uwierzyć tym słowom.
    Jednocześnie poczułam niesamowity głód wiedzy duchowej. Nowy, nieznany wcześniej świat zafascynował mnie tak bardzo, że dosłownie zaczęłam pochłaniać książki związane z tematyką duchowego uzdrawiania. We wszystkich przewijało się stwierdzenie, iż każda choroba jest spowodowana zablokowaniem energii. Przyczyną tego zjawiska może być np. brak pieniędzy czy chroniczne uczucie zmęczenia. Jeśli energia nie może swobodnie przepływać, pojawia się choroba. Z drugiej zaś strony, samo „posiadan...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin