Richard Dawkins - Najwspanialsze widowisko świata.doc

(10867 KB) Pobierz



NAJWSPANIALSZE

WIDOWISKO

ŚWIATA

 

TU JESTEŚ

NAJWSPANIALSZE

WIDOWISKO

ŚWIATA

Świadectwa Ewolucja

 

Richard Dawkins

 

Dla Josha Timonena

 

              Copyright © 2009 by Richard Dawkins

              The Greatest Show on Earth. The Euidence for Euolution originally

publis" in Great Britain in 2009 by Bantam Press an imprint of

Transworld Publishers

 

 

              Copyright © 2010 for the Polish translation and for this edition by

Wydawnictwo CiS

              Ali rights reserved. Przedruk fragmentów wyłącznie za zgodą wydawcy

 

Przekład: Piotr J. Szwajcer

 

              Konsultacja naukowa: prof. Magdalena Fikus, dr Paweł Golik,

prof. Andrzej Jerzmanowski, dr Marcin Ryszkiewicz, dr Marcin Zych

 

              Opracowanie redakcyjne: Ewa Szwajcer i Jakub Sanin

 

              Korekta: Zespół D

 

              Projekt okładki: wg Transworld. Jacket Art by Tom Poland/Transworld

 

Wydawnictwo CiS

02-526 Warszawa, Opoczyńska 2A/5

e-mail: cis@cis.pl

www.cis.pl tel./fax: + 228480065

 

Wydanie I

 

Stare Groszki 2010

 

ISBN 978-83-85458-39-5

Wstęp

 

Rozdział I Tylko teoria?

Co to jest teoria? Co to jest fakt?

 

Rozdział II  Psy, krowy i kapusta

Duch Platona.

Rzeźbiąc genetyczną pulę.

 

Rozdział III Szalona podróż do makroewolucji i uroki życia

To owady rozpoczęły udomawianie.

To ty jesteś moim doborem naturalnym.

Szczurze zęby.

I znowu psy.

Znowu kwiaty.

Natura jako podmiot dokonujący wyboru.

 

Rozdział IV Cisza i powolny czas

Słoje drzew.

Zegary radioaktywne.

Węgiel.

 

Rozdział V Masz to przed samym nosem

Jaszczurki z Pod Mrcaru.

Czterdzieści pięć tysięcy pokoleń w laboratorium.

Gupiki.

 

Rozdział VI Brakujące ogniwo? Czemu „brakujące"?

A gdzie kaczkodyl?

Uwierzę w ewolucję, kiedy zobaczę małpę, która powiła ludzkiego noworodka".

Zgubne dziedzictwo „wielkiego łańcucha bytów".

Na ląd!

Powrócę na morze znów.

Postscriptum

 

Rozdział VII "Brakujące ogniwo" - Już nie!

A mi się marzy...

Tylko pójdź i zobacz!

 

Rozdział VIII Tobie to zajęło dziewięć miesięcy!

Nie ma choreografa.

Analogie rozwoju.

Modelowanie komórek.

Enzymy.

Uczmy się od robaków.

 

Rozdział IX Arka kontynentów

Jak powstają nowe gatunki.

Łatwo sobie wyobrazić...".

Czy ziemia się porusza?

Rozdział X Drzewo genealogiczne

Kość z kości.

Żadnych pożyczek.

Skorupiaki.

Czego mógłby dokonać D'Arcy Thompson, gdyby miał komputer.

Porównania molekularne.

Zegar molekularny.

 

Rozdział XI Historia zapisana w nas

Niegdyś wspaniałe skrzydła.

Utracone oczy.

Nieinteligentny projekt.

 

Rozdział XII Wyścig zbrojeń i „ewolucyjna teodycea"

Ekonomia solarna.

Trzeba biec bardzo szybko, by zostać w tym samym miejscu.

Ewolucyjna teodycea.

 

Rozdział XIII "Jest to Wzniosły zaiste pogląd..."

Z walki w przyrodzie, z głodu i śmierci".

Najwznioślejsze zjawisko, jakie możemy pojąć".

Natchnął życiem".

Kilka form lub tylko jedną".

Planeta nasza, podlegając ścisłym prawom ciążenia".

Z tak prostego początku".

Nieskończony szereg form najpiękniejszych i najbardziej godnych podziwu".

 

Dodatek

Historyczni negacjoniści.

 

Przypisy

 

Przypisy bibliograficzne do wydania polskiego

 

Bibliografia i lektury polecane

 

Ilustracje — podziękowania i prawa autorskie

 

Kolorowa wkładka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WSTĘP

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              Liczba dostępnych świadectw ewolucji rośnie z dnia na dzień i nigdy jeszcze nie mieliśmy tylu dowodów jej prawdziwości. Paradoksalnie jednak w tym samym czasie rośnie w siłę antyewolucjonizm i tu też nie pamiętam, by kiedykolwiek był to ruch aż tak potężny. Ta książka stanowi moje osobiste podsumowanie świadectw ewolucji, empirycznych faktów, które potwierdzają, że sama teoria ewolucji jest faktem, faktem równie niezaprzeczalnym, jak inne naukowe fakty.

 

              To nie jest moja pierwsza książka o ewolucji i chyba powinienem wyjaśnić, czym różni się od poprzednich. Otóż można ją nazwać „brakującym ogniwem" w moim dorobku. W "Samolubnym genie" i w "Rozszerzonym fenotypie" prezentowałem pewną szczególną wizję całkiem nieźle znanej teorii doboru naturalnego, ale nie poruszyłem w nich kwestii dowodów poświadczających to, iż ewolucja rzeczywiście zachodzi. W kolejnych trzech książkach "Ślepy zegarmistrz", "Rzeka genów" i (mój faworyt z tej trójki) "Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa" starałem się na różne sposoby rozproszyć wątpliwości, jakie wzbudza koncepcja doboru naturalnego, choćby wyjaśniając, jaki może być pożytek z połowy oka, a jaki z połowy skrzydła oraz jak dobór naturalny może w ogóle działać, skoro większość mutacji jest szkodliwa. Znów jednak hardziej zająłem się usuwaniem przeszkód utrudniających zrozumienie ewolucji niż przedstawianiem dowodów świadczących, że nie jest ona żadną „taką sobie teorią", lecz przyrodniczym faktem. Najobszerniejsza z moich książek "The Ancestor's Tale" prezentowała już pełną historię życia na Ziemi. Nadałem jej narracyjną formę wyprawy w głąb czasu, niemal Chaucerowskiej opowieści o podróży w poszukiwaniu przodków, ale i tym razem samą ewolucję uznałem za fakt niewymagający dowodzenia.

 

              W pewnym momencie uświadomiłem sobie jednak, że wciąż tak robię i że we wszystkich moich książkach ewolucja bierze się jakby znikąd. Od tej chwili narastała we mnie chęć wypełnienia tej istotnej luki, a ponieważ właśnie mamy rok 2009 i zbiegają się dwie ważne rocznice, a mianowicie mija 200 lat od urodzin Karola Darwina i 150 od ukazania się "O powstawaniu gatunków", uznałem, że nadszedł odpowiedni moment, by zrealizować ten plan. Nic dziwnego, że w tak pełnym znaczących rocznic momencie na podobny pomysł wpadło wielu innych, dzięki czemu ukazało się sporo wybitnych opracowań, w tym wspaniała książka "Ewolucja jest faktem" Jerry'ego Coyne'a (moją entuzjastyczną z niej recenzję opublikował „Times Literary Supplement" i można ją znaleźć w Internecie: http://richarddawkins.net/article,3594, HeattheHornet,Richard-Dawkins).

 

              Roboczy tytuł, pod jakim mój agent literacki, niestrudzony wizjoner John

Brockman, proponował planowaną książkę wydawcom, brzmiał "Only a Theory" [Tylko teoria], później jednak okazało się, że ten tytuł zdążył już „zająć" Kenneth Miller dla obszernej publikacji, w której opisywał i komentował jeden z licznych sądowych procesów (w tym akurat sam odegrał bardzo ważną rolę), w którym ewolucja znów musiała bronić swego miejsca w programach amerykańskich szkół. Nie zmartwiłem się zbytnio, bo od początku nie byłem przekonany, czy ten tytuł na pewno pasuje do przygotowywanej książki. Zmiana przyszła mi tym łatwiej, że

w pewnym momencie odkryłem w dość nieoczekiwanym miejscu sformułowanie, które moim zdaniem pasowało znacznie bardziej. Otóż parę lat temu jakiś anonimowy sympatyk przysłał mi T-shirt z wielkim napisem: „Evolution, the Greatest Show on Earth, the Only Gamę in Town"* („Ewolucja — najwspanialsze widowisko świata, jedyna rozrywka w mieście"). Od czasu do czasu zakładałem ten T-shirt, zwłaszcza, kiedy prowadziłem wykład tak właśnie zatytułowany, i w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że to również świetny tytuł dla książki, trzeba go tylko trochę skrócić. I tak właśnie narodziło się "Najwspanialsze widowisko świata", a „Tylko teoria" ze znakiem zapytania, niezbędnym z racji kreacjonistycznych skłonności do cytowania sformułowań wyrwanych z kontekstu, stało się tytułem Rozdziału I.

 

              Pomogło mi w pracy nad książką, i to na różne sposoby bardzo wiele osób, w tym:Michael Yudkin, Richard Lenski, George Oster, Caroline Pond, Henri D. Grissino-Mayer, Jonathan Hodgkin, Matt Ridley, Peter Holland, Walter Joyce, Yan Wong, Will Atkinson, Latha Menon, Christopher Graham, Paula Kirby, Lisa Bauer, Owen Selly, Victor Flynn, Karen Owens, John Endler, Iain Douglas-Hamilton,

Sheila Lee, Phil Lord, Christine DeBlase oraz Rand Russell .

Sally Gaminara oraz Hilary Redmon i ich (odpowiednio brytyjski i amerykański) zespoły okazali mi wyjątkowe wsparcie. Trzykrotnie podczas, wydawałoby się  końcowych etapów pracy nad książką w prasie naukowej pojawiały się informacje o nowych, ważnych odkryciach i trzykrotnie na moje nieśmiałe pytanie, czy w tak zaawansowanym stadium prac wydawniczych da się w ogóle coś jeszcze zrobić, żeby

uwzględnić te najnowsze dowody, zamiast typowych dla większości wydawców narzekań i marudzenia z racji konieczności wprowadzania zmian w ostatniej chwili, usłyszałem zgodę. Nie przesadzę dużo, mówiąc, iż Sally i Hilary gotowe były góry dla mnie poruszyć. Nie mniej pomocny (i cierpliwy) był Gillian Somerscales, który nadzorował skład i kolacjonował książkę z prawdziwie literacką wrażliwością.

 

              Po raz kolejny towarzyszyła mi w pracy moja żona Lalla, stylistycznie książka ta bardzo wiele jej zawdzięcza. Pomysł książki i jej początki nałożyły się na ostatnie miesiące mojej pracy w katedrze noszącej imię Charlesa Simonyiego. Rozstając się z

dumnie brzmiącym tytułem „Simonyi Professor for Public Understanding of Science", czternaście lat i siedem książek po naszym pierwszym spotkaniu, raz jeszcze chciałbym wyrazić olbrzymią wdzięczność dla Charlesa. Lalla przyłącza się do tych podziękowań i tak jak ja ma nadzieję, że nasza przyjaźń będzie trwała jeszcze długo.

 

              Zadedykowałem tę książkę Joshowi Timonenowi, chcąc w ten sposób

 

* Na użytek polskiego czytelnika warto dodać, że "Greatest Show on Earth" to tytuł nagrodzonego kilkoma Oskarami amerykańskiego filmu z lat 50. W Polsce wyświetlany był jako "Największe widowisko świata", a "Only Game in Town" to dla odmiany tytuł filmu z roku 1970 z Liz Taylor i Warrenem Beatty i z muzyką Jarre'a, oraz tytuł jednego z tomów bardzo poczytnej serii książek dla młodzieży Johna Bibee (przyp. tłum.).

zrewanżować się jemu i nielicznej grupce zapaleńców, którym powstanie zawdzięcza moja witryna, Richard-Dawkins.net.  Internet zna Josha przede wszystkim jako wspaniałego i inspirującego projektanta stron, ale wierzcie mi to naprawdę tylko wierzchołek góry lodowej, choć może w jego wypadku nie jest to najtrafniejsza metafora, gdyż nie oddaje ona pełnej skali jego rozlicznych talentów, wielkiego wkładu w nasze wspólne przedsięwzięcie, ani wreszcie ciepła i poczucia humoru, które nigdy go nie opuszczają.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

TYLKO TEORIA?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              Wyobraź sobie, że jesteś wykładowcą historii Rzymu i nauczycielem łaciny i to, czego najbardziej pragniesz, to zarazić innych swoją miłością do antyku i podzielić się fascynacja, jaką w tobie wzbudzają elegie Owidiusza, poematy Wergilego, ascetyczna oszczędność łacińskiej gramatyki, tak wspaniale widoczna w mowach Cycerona, strategiczne subtelności wojen punickich, wodzowskie talenty Juliusza Cezara, zmysłowe ekscesy późniejszych cesarzy... W każdym razie to bardzo trudne zadanie, które wymaga czasu, skupienia i poświecenia. Jesteś na to przygotowany, lecz im bardziej się angażujesz, tym bardziej masz wrażenie, że większość twoich wysiłków idzie na marne, bo uwagę studentów wciąż stara się odciągnąć głośno ujadająca sfora żałosnych ignorantów, ty jako miłośnik łaciny określisz ich raczej mianem „ignorami", wiedząc, że tak powinna brzmieć liczba mnoga*. Otóż „szczekające kundelki" z nieprawdopodobnym wręcz zapałem (a przy okazji ze sporym wsparciem politycznym i jeszcze pokaźniejszym finansowym) próbują wmówić twoim niecierpliwym studentom, że tak naprawdę Rzymianie nigdy nie istnieli. Ich przekaz jest prosty: nie było żadnego Imperium Rzymskiego, a cały nasz świat powstał na krótko przed nami. Hiszpański, włoski, francuski, portugalski, kataloński, oksytański (czyli prowansalski), romansz i wszystkie dialekty zaliczane do tej grupy językowej powstały niezależnie, rozprzestrzeniły się spontanicznie i nie mają żadnych wspólnych korzeni, jakiejś tam łaciny chociażby. W rezultacie ty, zamiast z pełnym zaangażowaniem realizować swoje szlachetne powołanie wykładowcy, uczonego i klasycysty, musisz marnować czas i energię na przekonywanie słuchaczy, że Rzymianie jednak istnieli. W innych okolicznościach nad taką głupotą i ignorancją, z jaką przyszło ci walczyć, mógłbyś tylko zapłakać, teraz jednak zbyt wiele czasu zajmuje ci zwalczanie tych bredni...

 

              No, dobrze, jeśli moja opowieść o profesorze latynistyki wydaje się komuś zbyt wydumana, oto przykład bardziej realistyczny. Tym razem pomyśl, że wykładasz całkiem współczesną historię, ale twoje seminarium poświęcone dziejom Europy w XX wieku jest nie dość że bojkotowane przez niektórych studentów, to pojawiają się też na nim nieproszeni goście, którzy, wrzeszcząc i wszczynając burdy, usiłują zakłócić jego przebieg. Przy czym gołym okiem widać, że twoi oponenci

reprezentują środowisko sprawnie zorganizowane, zamożne i dysponujące silnym politycznym zapleczem. Nietrudno się domyślić, że mówię o ludziach, którzy zaprzeczają historyczności Holocaustu, czyli tzw. negacjonistach. Różnica polega na tym, że jakkolwiek w rzeczywistości nikt (chyba?) nie przeczy istnieniu Rzymu, to negacjoniści istnieją naprawdę i stanowią jak najbardziej realną polityczną siłę, są

przy tym dość hałaśliwi, a zarazem (z pozoru przynajmniej) wystarczająco plastyczni, by nawet się uczyć. Warto dodać, że publicznie popiera ich co najmniej jeden przywódca wielkiego kraju, a w swych szeregach mają przynajmniej jednego

katolickiego biskupa. Teraz wyobraź sobie, że jako wykładowca historii współczesnej nieustannie spotykasz się z nachalnymi żądaniami, by w trakcie zajęć „nauczać o

 

*Określenie „ignorami" funkcjonuje już w języku angielskim i oznacza bardziej pseudo-idiotów niż ignorantów (w sensie „nieuków"). Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się jakiś ładny polski odpowiednik (przyp. tłum.).

kontrowersji" i dawać „równe szansę" „alternatywnej teorii"*, zgodnie z którą nie było Zagłady, a cały Holokaust to syjonistyczny wymysł. W pewnym sensie zresztą takie pomysły narzuca wciąż jeszcze modny w kręgach intelektualnych relatywizm, głoszący iż obiektywna prawda nie istnieje, jeśli by tak było, to istotnie kwestia historyczności Shoah stanowiłaby wyłącznie problem indywidualnych przekonań, możesz w istnienie obozów koncentracyjnych wierzyć, albo nie, wszystkie

punkty widzenia są równie sensowne i równie „godne szacunku".

 

              Tymczasem, proszę mi wierzyć, los bardzo wielu poważnych nauk przyrodniczych wcale nie jest dziś lepszy niż tego wyimaginowanego historyka. Kiedy ci ludzie starają się objaśnić podstawową zasadę biologii, kiedy próbują ukazać świat ożywiony w jego historycznym kontekście, czyli znaczenie ewolucji,

kiedy wreszcie badają i wyjaśniają strukturę życia, są nękani i poddawani

mobbingowi, rzuca się im kłody pod nogi i próbuje zastraszać, a szantażowanie ich pracy nie należy do rzadkości. Strata czasu, z jaką się to wszystko wiąże, to może nie tak wielki problem, ale listy z pogróżkami od rodziców i drwiące uśmieszki biednych odmóżdżonych dzieciaków na pewno nie są przyjemne. W tym samym czasie innym

nauczycielom w Stanach Zjednoczonych nakazuje się korzystanie z zaaprobowanych przez komisje stanowe podręczników, z których słowo „ewolucja" zostało starannie wyrugowane, albo też jakiś domorosły cenzor podmienił je na „zmiana w czasie".

Do tej pory naśmiewaliśmy się z tego, sądząc, że to wyłącznie amerykańska

specjalność, obecnie jednak podobne problemy dotarły już na Stary Kontynent, po części oczywiście (zwłaszcza w Wielkiej Brytanii) dzieje się tak wpływem naszych amerykańskich sąsiadów, ale znacznie istotniejszym czynnikiem jest coraz liczniejsza grupa uczniów wyznających islam: jak wiadomo, tzw. multikulturalizm jest oficjalnie promowaną doktryną, a poza tym nikt nie chce być uznany za rasistę.

 

              Mówi się, skądinąd w pełni zasadnie, że teologowie i wysokiej rangi duchowni nie mają żadnego problemu z teorią ewolucji i często nawet wspierają naukowców w walce z obskurantyzmem. Sam zresztą mogę poświadczyć, że tak jest, dwukrotnie

miałem okazję do owocnej współpracy z ówczesnym biskupem Oksfordu

(dzisiejszym lordem Harriesem). W roku 2004 wspólnie napisaliśmy do

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin