Irving Washington - Rip Van Winkle i inne opowiadania.pdf
(
1046 KB
)
Pobierz
WASHINGTON IRVING
RIP VAN WINKLE
I INNE OPOWIADANIA
TYTUŁ ORYGINAŁU: RIP VAN WINKLE AND OTHER STORIES
PRZEKŁAD: WACŁAWA KOMARNICKA
INSTYTUT WYDAWNICZY „NASZA KSI
Ę
GARNIA” WARSZAWA 1966
NOTKA BIOGRAFICZNA
WASHINGTON IRVING
1783—1859
Washington Irving, syn kupca szkockiego, osiadłego w Nowym Jorku, przygotowywał
si
ę
do kariery s
ą
dowej, ale zamiłowania literackie skłoniły go do podj
ę
cia pracy w dzienni-
karstwie. Od 1815 do 1832 roku przebywał w Europie, a w latach 1842—1846 był ambasado-
rem ameryka
ń
skim w Hiszpanii. Ostatni okres
ż
ycia sp
ę
dził w pogodnym zaciszu swej posia-
dło
ś
ci „Sunnyside” obok Tarrytown w stanie Nowy Jork, gdzie zmarł uko
ń
czywszy siedem-
dziesi
ą
t siedem lat.
Irving zajmuje poczesne miejsce w literaturze jako eseista i autor biograficznych i histo-
rycznych dzieł. Jego pierwszym utworem, który osi
ą
gn
ą
ł wielki sukces, była „Historia Nowe-
go Jorku, spisana przez Diedricha Knickerbockera” (1809), na pół
ż
artobliwy opis
ż
ycia i
obyczajów wczesnych osadników holenderskich w Nowej Anglii. Potem nast
ą
piły urocze
obrazki z
ż
ycia angielskiego i ameryka
ń
skiego pod tytułem „Szkicownik Geoffreya Crayona,
szlachetnie urodzonego” (1819—1820), „Bracebridge Hall” (1822) i „Opowiadania podró
ż
-
nika” (1824). Jego historyczne dzieła dotycz
ą
głównie Hiszpanii: „Kronika podboju Grena-
dy” (1829), „Alhambra” (1832). Z dzieł biograficznych na wyró
ż
nienie zasługuj
ą
ż
yciorysy
Kolumba (1828), Goldsmitha (1849) i Jerzego Waszyngtona (1855—1859).
Cał
ą
twórczo
ść
Washingtona Irvinga cechuje subtelny humor oraz wytworny i pełen
wdzi
ę
ku styl.
RIP VAN WINKLE
Z PAPIERÓW PO
Ś
MIERTNYCH DIEDRICHA KNICKERBOCKERA
Ktokolwiek odbył podró
ż
w gór
ę
Hudsonu, musi pami
ę
ta
ć
góry Kaatskill. Stanowi
ą
uci
ę
t
ą
odnog
ę
wielkiej rodziny Appalaskiej i wida
ć
je na zachód od rzeki, wysokie, majesta-
tyczne, panuj
ą
ce nad rozpostartym wokół krajobrazem. Ka
ż
da zmiana pory roku, ka
ż
da zmia-
na pogody, ba, ka
ż
da nawet godzina dnia wywołuje równie
ż
zmiany we wspaniałych barwach
i zarysach tych gór, tote
ż
niewiasty z bli
ż
szych i dalszych okolic uwa
ż
aj
ą
je za doskonały
barometr. Gdy pogoda jest pi
ę
kna i zapowiada si
ę
na dłu
ż
ej, góry, odziane w bł
ę
kit i purpur
ę
,
odcinaj
ą
si
ę
wyra
ź
nie na tle czystego przedwieczornego nieba, czasem jednak, mimo
ż
e doko-
ła na firmamencie nie ma ani chmurki, otulaj
ą
swe szczyty kapturem z szarych mgieł, który w
promieniach zachodz
ą
cego sło
ń
ca mieni si
ę
i płonie blaskiem niby aureola.
U stóp tych czarodziejskich gór podró
ż
ny mo
ż
e dostrzec lekki dym, unosz
ą
cy si
ę
z mia-
steczka, którego czerwone dachy połyskuj
ą
w
ś
ród drzew, tam gdzie niebieskie barwy terenów
podgórskich wtapiaj
ą
si
ę
w
ś
wie
żą
ziele
ń
bli
ż
szego krajobrazu. Jest to bardzo stare miaste-
czko, zało
ż
one jeszcze przez kolonistów holenderskich w zaraniu dziejów prowincji, mniej
wi
ę
cej na pocz
ą
tku rz
ą
dów przezacnego Piotra Stuyvesanta * — (niech mu ziemia lekk
ą
b
ę
dzie!) i jeszcze przed paru laty stało tam kilka domów z drobnej
ż
ółtej cegły, przywiezionej
z Holandii, zbudowanych przez pierwszych osadników, a maj
ą
cych charakterystyczne okna o
małych szybkach i spiczaste frontony z kurkiem na szczycie.
W tym wła
ś
nie miasteczku i w jednym z owych domów (prawd
ę
mówi
ą
c, mocno ju
ż
zniszczonych i steranych niepogod
ą
) mieszkał przed laty, kiedy kraj ten był jeszcze prowincj
ą
Wielkiej Brytanii, skromny, dobroduszny człowiek imieniem Rip Van Winkle. Był on potom-
kiem Van Winkle'ów, którzy tak si
ę
odznaczyli waleczno
ś
ci
ą
za rycerskich czasów Piotra
Stuyvesanta i wraz z nim brali udział w obl
ęż
eniu Fortu Christina. Rip Van Winkle wszak
ż
e
niewiele odziedziczył z marsowych walorów swoich przodków. Zaznaczyłem ju
ż
,
ż
e był to
człowiek skromny i dobroduszny; był ponadto dobrym s
ą
siadem i posłusznym, cho
ć
srodze
gn
ę
bionym m
ęż
em. Tej to okoliczno
ś
ci zawdzi
ę
czał by
ć
mo
ż
e łagodno
ść
usposobienia, która
zyskała mu powszechn
ą
ż
yczliwo
ść
; najbardziej bowiem uczynni i zgodni w stosunkach z
bli
ź
nimi s
ą
ci m
ęż
czy
ź
ni, których w domu zaprawiaj
ą
do posłuchu sekutnice. Bez w
ą
tpienia
charaktery ich, przetapiane ustawicznie w roz
ż
arzonym tyglu niesnasek domowych, staj
ą
si
ę
gi
ę
tkie i mi
ę
kkie, a gdy chodzi o wpojenie cnót cierpliwo
ś
ci i pokory, najwspanialsze kazania
ś
wiata niczym s
ą
wobec nauk wygłaszanych wieczorem przed za
ś
ni
ę
ciem.
Ż
on
ę
-j
ę
dz
ę
mo
ż
na
przeto uwa
ż
a
ć
poniek
ą
d za błogosławie
ń
stwo, a je
ś
li tak, to Rip Van Winkle był błogosławio-
ny po trzykro
ć
.
Pewne jest w ka
ż
dym razie,
ż
e był ulubie
ń
cem wszystkich zacnych niewiast miaste-
czka, które jak to zwykle bywa z płci
ą
pi
ę
kn
ą
, stawały po jego stronie we wszelkich utarcz-
kach domowych, omawiaj
ą
c za
ś
te sprawy podczas ploteczek wieczornych, nieomieszkały
nigdy zło
ż
y
ć
całej winy na jejmo
ść
Van Winkle. Miasteczkowe dzieci równie
ż
witały go
okrzykami rado
ś
ci, gdy nadchodził. Brał udział w ich grach, robił im zabawki, uczył je pu-
szcza
ć
latawce, gra
ć
w kulki i opowiadał im długie historie o duchach, czarownicach i India-
nach. Gdy wymkn
ą
wszy si
ę
z domu, szedł przez miasteczko, dzieci otaczały go cał
ą
zgraj
ą
,
wieszały si
ę
na połach jego surduta, wdrapywały mu si
ę
na plecy, płatały mu bezkarnie tysi
ą
-
ce psikusów, a
ż
aden pies w okolicy nigdy na niego nie szczekał.
* Peter Stuyvesant — (1592—1672) — ostatni holenderski gubernator w Nowych Niderlandach.
Zasadniczym mankamentem charakteru Ripa była nieprzezwyci
ęż
ona odraza do jakiej-
kolwiek pracy przynosz
ą
cej korzy
ś
ci materialne. Nie mogło to wynika
ć
z braku pilno
ś
ci czy
wytrwało
ś
ci, gdy
ż
potrafił z w
ę
dk
ą
dług
ą
i ci
ęż
k
ą
jak lanca tatarska siedzie
ć
na mokrym ka-
mieniu i bez słowa skargi przez cały dzie
ń
łowi
ć
ryby, cho
ć
by nawet
ż
adna nie nagrodziła je-
go wysiłków przynajmniej jednym szarpni
ę
ciem za haczyk. W
ę
drował godzinami ze strzelb
ą
na ramieniu, przedzieraj
ą
c si
ę
przez zaro
ś
la i mokradła, wspinaj
ą
c si
ę
na wzgórza i schodz
ą
c
po stromych stokach, aby upolowa
ć
par
ę
wiewiórek lub dzikich goł
ę
bi. Nie odmawiał nigdy
pomocy s
ą
siadowi w najci
ęż
szej nawet pracy i pierwszy był we wszystkich zbiorowych
przedsi
ę
wzi
ę
ciach, jak łuskanie kukurydzy lub układanie kamiennych ogrodze
ń
; kobiety z
miasteczka równie
ż
korzystały stale z jego usług i zwracały si
ę
do niego zawsze, gdy chodziło
o ró
ż
ne drobne prace, których nie chcieli wykona
ć
ich mniej uprzejmi m
ęż
owie. Słowem, Rip
gotów był zaj
ąć
si
ę
ka
ż
d
ą
spraw
ą
, byle nie własn
ą
, natomiast co si
ę
tyczy utrzymania domu i
gospodarstwa w nale
ż
ytym porz
ą
dku, obowi
ą
zki te były dla niego ci
ęż
arem ponad siły.
Twierdził nawet,
ż
e nie warto pracowa
ć
na jego farmie, jest to bowiem najprzekorniej-
szy skrawek ziemi w całym kraju; nic si
ę
na nim nie udaje i nigdy nie uda po prostu jemu,
Ripowi, na zło
ść
. Parkany rozpadały mu si
ę
stale, krowy uciekały albo właziły w szkod
ę
,
chwasty rosły pr
ę
dzej na jego polach ni
ż
gdziekolwiek indziej; deszcz podst
ę
pnie zaczynał
pada
ć
akurat wtedy, kiedy Rip miał jak
ąś
robot
ę
na powietrzu; tote
ż
ojcowizna kurczyła si
ę
akr po akrze, a
ż
wreszcie został z niej mizerny spłachetek kukurydzy i ziemniaków, a prze-
cie
ż
mimo tak szczupłych rozmiarów była to najgorzej zagospodarowana farma w okolicy.
Dzieci jego były tak obdarte i dzikie, jak gdyby nie nale
ż
ały do nikogo. Syn, urwis Rip,
podobny był do niego jak dwie krople wody i wszystko wskazywało na to,
ż
e wraz ze starymi
ubraniami odziedziczy po ojcu charakter i zwyczaje. Jak
ź
rebak za klacz
ą
biegał zwykle krok
w krok za matk
ą
, ubrany w stare pludry ojca, które musiał przytrzymywa
ć
wci
ąż
r
ę
k
ą
, podo-
bnie jak wytworne damy przytrzymuj
ą
tren podczas słoty.
Rip Van Winkle nale
ż
ał wszak
ż
e do owych szcz
ęś
liwych
ś
miertelników o lekkomy-
ś
lnym, pogodnym usposobieniu, którzy bior
ą
ś
wiat lekko, jedz
ą
chleb biały lub czarny, jaki
si
ę
trafi, byle bez nakładu my
ś
li czy trudu, i wol
ą
głodowa
ć
za pensa ani
ż
eli pracowa
ć
za
funta. Gdyby go pozostawiono samemu sobie, przeszedłby pogwizduj
ą
c przez
ż
ycie w całko-
witym ukontentowaniu, lecz
ż
ona nie dawała mu spokoju, piłuj
ą
c go wci
ąż
wymówkami na
temat jego pró
ż
niactwa, niedbalstwa i ruiny, do której prowadzi rodzin
ę
. Od
ś
witu do nocy
j
ę
zyk jej trajkotał bez chwili przerwy i cokolwiek Rip powiedział czy zrobił, wszystko nie-
zmiennie otwierało upusty potokom
ż
oninej wymowy. Na wszystkie tedy morały Rip miał je-
dn
ą
tylko odpowied
ź
, której tak cz
ę
sto u
ż
ywał,
ż
e weszła mu w przyzwyczajenie. Mianowicie
wzruszał ramionami, potrz
ą
sał głow
ą
, wznosił oczy ku niebu, ale pary z g
ę
by nie puszczał.
Pobudzało to
ż
on
ę
do nowych salw słownych, biedak musiał wi
ę
c w ko
ń
cu wycofywa
ć
si
ę
z
domu, albowiem je
ś
li mamy by
ć
szczerzy, m
ąż
pod pantoflem mo
ż
e si
ę
poczu
ć
panem siebie
tylko poza domem.
Jedynym domowym sprzymierze
ń
cem Ripa był jego pies Wilk, równie zreszt
ą
dr
ę
czony
i prze
ś
ladowany jak jego pan, gdy
ż
jejmo
ść
Van Winkle uwa
ż
ała ich za towarzyszy w
pró
ż
niactwie, a nawet złym okiem spogl
ą
dała na Wilka jako na przyczyn
ę
cz
ę
stej nieobecno-
ś
ci m
ęż
a. Wilk miał wprawdzie wszystkie zalety wymagane od szlachetnego psa i w kniei był
zwierz
ę
ciem niezwykle wprost odwa
ż
nym — ale jaka
ż
odwaga nie ugnie si
ę
wobec gro
ź
nej
pot
ę
gi niewie
ś
ciego j
ę
zyka? Z chwil
ą
gdy Wilk wchodził do domu, kulił si
ę
od razu, opu-
szczał ogon do ziemi lub podwijał go pod siebie, przemykał si
ę
l
ę
kliwie, zerkaj
ą
c spod oka na
pani
ą
Van Winkle i na najl
ż
ejszy ruch szczotki lub wałka z przera
ź
liwym skowytem p
ę
dził ku
drzwiom.
W miar
ę
jak upływały lata po
ż
ycia mał
ż
e
ń
skiego, Ripowi Van Winkle działo si
ę
coraz
gorzej, bo przykre usposobienie nie łagodnieje z wiekiem, a ostry j
ę
zyk jest jedynym narz
ę
-
dziem, które od stałego u
ż
ywania staje si
ę
coraz ostrzejsze. Przez długi czas nieborak ucieka-
j
ą
c z domu, pocieszał si
ę
ucz
ę
szczaniem do swego rodzaju klubu m
ę
drców, filozofów i in-
nych niezbyt ci
ęż
ko pracuj
ą
cych obywateli miasteczka, którzy odbywali posiedzenia na ławce
przed mał
ą
ober
żą
; szyld jej zdobiła rumiana podobizna Jego Królewskiej Mo
ś
ci Jerzego
Trzeciego. Siadywali tu zazwyczaj w cieniu przez cały leniwy dzie
ń
letni, omawiaj
ą
c apaty-
cznie miejscowe plotki lub snuj
ą
c nie ko
ń
cz
ą
ce si
ę
, senne opowie
ś
ci o niczym. Ale niejeden
m
ąż
stanu bez w
ą
tpienia zapłaciłby grube pieni
ą
dze, aby móc posłucha
ć
gł
ę
bokich dyskusji,
które si
ę
tu czasem toczyły, gdy członkom klubu wpadła przypadkiem w r
ę
ce stara gazeta,
przywieziona przez jakiego
ś
przejezdnego podró
ż
nika. W jak uroczystym skupieniu słuchali
tre
ś
ci, odczytywanej z namaszczeniem przez Derricka Van Bummela, nauczyciela miejscowe-
go, któremu niestraszne było najdłu
ż
sze nawet słowo w dykcjonarzu, i z jak wnikliw
ą
m
ą
dro-
ś
ci
ą
rozprawiali o zdarzeniach publicznych w kilka miesi
ę
cy po tym, gdy miały one miejsce.
Na opini
ę
tego zgromadzenia miał przemo
ż
ny wpływ Mikołaj Vedder, patriarcha mia-
steczka i wła
ś
ciciel ober
ż
y, przy której drzwiach siadywał od rana do wieczora, przesuwaj
ą
c
si
ę
tylko tyle, aby unika
ć
sło
ń
ca i trzyma
ć
si
ę
w cieniu wielkiego drzewa. Czynił to z tak
ą
precyzj
ą
,
ż
e s
ą
siedzi z jego porusze
ń
mogli odczytywa
ć
godzin
ę
niby z zegara słonecznego.
Rzadko si
ę
wprawdzie odzywał, palił tylko ustawicznie fajk
ę
, lecz jego wyznawcy (ka
ż
dy
bowiem wielki człowiek ma swoich wyznawców) rozumieli go doskonale i wiedzieli, jak
pozna
ć
jego zdanie. Gdy co
ś
z tego, co czytano lub opowiadano, nie przypadło mu do gustu,
pykał fajk
ę
gwałtownie i wysyłał w powietrze krótkie, gniewne kł
ę
by dymu; gdy mu si
ę
podobało, wci
ą
gał dym wolno, spokojnie i wypuszczał go lekkimi, pi
ę
knymi obłoczkami;
czasami za
ś
, wyjmuj
ą
c fajk
ę
z ust i pozwalaj
ą
c, aby wonna mgiełka kł
ę
biła mu si
ę
wokół
nosa, z powag
ą
kiwał głow
ą
na znak całkowitej aprobaty.
Ale i z tej twierdzy wykurzyła w ko
ń
cu nieszcz
ę
snego Ripa gro
ź
na
ż
ona, miała bowiem
zwyczaj wpada
ć
tu nagle, zakłócaj
ą
c spokój zgromadzenia i wymy
ś
laj
ą
c jego członkom od
nicponi; nawet sam czcigodny Mikołaj Vedder nara
ż
ony był na blu
ź
niercze ataki nieposkro-
mionego j
ę
zyka straszliwej damy, która oskar
ż
ała go wr
ę
cz o zach
ę
canie jej m
ęż
a do pró
ż
nia-
ctwa.
Biedaczysko Rip bliski był ostatecznej rozpaczy; jako jedyna alternatywa wobec pracy
na farmie i jazgotu
ż
ony zostały mu w
ę
drówki ze strzelb
ą
po lesie. Siadał tu czasem pod drze-
wem i dzielił si
ę
zawarto
ś
ci
ą
swej torby z Wilkiem, któremu współczuł jako towarzyszowi
niedoli. „Biedny Wilk — mówił — psie nasze
ż
ycie przez twoj
ą
pani
ą
, ale nie martw si
ę
, mój
drogi, dopóki ja
ż
yj
ę
, nie zabraknie ci nigdy przyjaciela, który ci
ę
b
ę
dzie bronił!” Wilk mer-
dał ogonem, patrzał ze smutkiem w oczy swemu panu i — je
ś
li pies w ogóle mo
ż
e odczuwa
ć
lito
ść
— wierz
ę
niezłomnie,
ż
e odwzajemniał z całego serca uczucie Ripa.
Podczas jednej z takich długich w
ę
drówek pewnego pi
ę
knego dnia jesiennego Rip, sam
o tym nie wiedz
ą
c, wdrapał si
ę
na jedn
ą
z najwy
ż
szych gór ła
ń
cucha Kaatskill. Oddawał si
ę
swemu ulubionemu polowaniu na wiewiórki, tote
ż
ciche samotnie rozbrzmiewały wci
ąż
echem jego wystrzałów. Zdyszany i znu
ż
ony, rzucił si
ę
pó
ź
nym popołudniem na zielone zbo-
cze, pokryte ro
ś
linno
ś
ci
ą
górsk
ą
, a urywaj
ą
ce si
ę
nad brzegiem przepa
ś
ci. Przez otwór mi
ę
dzy
drzewami Rip widział ci
ą
gn
ą
ce si
ę
na wiele mil wokoło, g
ę
ste lasy. Daleko, daleko w dole
wspaniały Hudson w ciszy i majestacie toczył swe wody, odbijaj
ą
c w szklistej powierzchni tu
purpurowy obłok, ówdzie
ż
agiel powolnej barki i gin
ą
c wreszcie w
ś
ród niebieskich wzgórz.
Po drugiej stronie oko Ripa padło na gł
ę
boki w
ą
wóz, dziki, samotny, pustynny, o dnie
usłanym odłamkami nawisaj
ą
cych skał i słabo o
ś
wietlonym odbitymi promieniami zachodz
ą
-
cego sło
ń
ca. Rip le
ż
ał chwil
ę
, wpatruj
ą
c si
ę
w t
ę
sceneri
ę
; zmierzch zapadał powoli; góry
pocz
ę
ły rzuca
ć
swe długie, ciemne cienie na doliny; Rip zorientował si
ę
,
ż
e mrok ogarnia
ziemi
ę
na długo, zanim on zdoła dotrze
ć
do miasteczka, i westchn
ą
ł ci
ęż
ko na my
ś
l o czeka-
j
ą
cych go w domu katuszach.
Miał ju
ż
zacz
ąć
schodzi
ć
na dół, gdy usłyszał z daleka głos, wołaj
ą
cy:
— Rip Van Winkle! Rip Van Winkle! — Rozejrzał si
ę
, ale nie zobaczył nic prócz
Plik z chomika:
ZBIGNIEW-JULIUSZ
Inne pliki z tego folderu:
Seria z sercem 05 - Miłość w chmurach(1).pdf
(629 KB)
Hayden Torey L - Dziecko.pdf
(675 KB)
Adler Warren - Prywatne kłamstwa(1).pdf
(1130 KB)
A.D. Valentine - The Dance of Shadows.pdf
(853 KB)
Sydney Somers - Caged Desire - Całość.pdf
(364 KB)
Inne foldery tego chomika:
#Te polecam
★ Niespodziewane szczęście
✿Nowe ebooki1111
❤❤❤ Nie chowaj tej książki przed żoną i tak kupi sobie nową - cała seria❤❤❤
❤❤❤ ROMANS HISTORYCZNY - cała seria ❤❤❤ (marinella86)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin