Feehan Christine-Mroczna Magia 04-rozdział 6.doc

(101 KB) Pobierz

 

Rozdział szósty

 

Savannah nigdy nie widziała zewnętrznego terenu kryjówki. W jednym momencie szybowali po niebie, aby chwilę później opaść na ziemię. Zamknęła oczy a jej żołądek się ścisnął. Zanim była w stanie podnieść rzęsy, Gregori zdążył skierować się do kamiennego schronienia. Wewnętrzne ściany były grube, chłodne i gładkie w dotyku, jakby ktoś je polerował. Sufit był wysoki, wykonany z tego samego polerowanego kamienia co ściany i podłoga. Gregori wydrążył kryjówkę we wnętrzu góry. Konstrukcja była niewiarygodna. Z tego co widziała były tu trzy pokoje i Savannah była pewna, że pod ziemią znajdowała się ukryta komnata na  wypadek, gdyby znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. W chwili kiedy Gregori postawił ją na podłodze, odsunęła się w czystym, kobiecym odruchu ucieczki. Odmawiała spojrzenia w jego stronę , pochylając głowę, aby nie spotkać jego wzroku. Powoli spacerowała po nietypowej budowli. Meble wyglądały na wygodne, a nawet zapraszające.

- Więc to będzie moje więzienie? - spytała bez emocji.

Gregori nie odpowiedział. Jego twarz nic nie wyrażała, chociaż linie wokół oczu i ust zdawały się być głębsze niż zwykle. Jego srebrne oczy były blade, odbijały obrazy wokół niego, ale nie jego własne myśli. Położył rękę na karku i rozpoczął masaż bolących mięśni. Potem na palcach opuścił pokój dzienny. Płynnie. Jak pantera. Savannah mimowolnie obserwowała go po kryjomu zza rzęs, chociaż obiecała sobie że nie będzie tego robić. W sposobie w jaki się poruszał było coś hipnotyzującego. Napinające się, silne, zmysłowe mięśnie.  Nie mogła sprawić aby jej nieposłuszne oczy przestały go śledzić, albo by krnąbrne serce nie stawało, kiedy widziała jak masuje dłonią swoją szyję.

Gregori usiadł na brzegu łóżka pewien, że nie zwraca na niego uwagi. Chciała być od niego najdalej, jak to możliwe. Ale nawet z dużej odległości był niczym cień w jej umyśle. Mógł odczytać każdą myśl, którą mu poświęcała. Żadna z nich nie była pozytywna i nie mógł jej winić. Schował twarz w dłoniach. Był potworem, tak jak go nazwała. Bała się go. Zawsze będzie nienawidzić swojego przeznaczenia, żałować, że los nie był dla niej łaskawszy. I kto wie? Może byłby. W końcu manipulował jej przyszłością od momentu poczęcia. Była światłem rozjaśniającym jego mrok, współczuciem odpowiadającym na okrucieństwo. Nigdy nie mogłaby pokochać brutalnego potwora, którym był. Wziął to co nie należało do niego. Zmienił bieg natury i zatrzymał ją dla siebie.

Serce Savannah ścisnęło się kiedy zerknęła w jego stronę i zobaczyła jak siedzi na brzegu łóżka - obraz skrajnego przygnębienia. Gregori. Sam w sobie był pewnością. Absolutnym autorytetem. Robotem bez uczuć, którego nie obchodziło że na zawsze odebrał jej życie. Nie interesowało go, co myślała lub czuła. Nazwała go potworem bez serca. Brutalnym barbarzyńcą. Każde przezwisko tańczyło w jej głowie, a potem przelatywało przez powietrze i osiągało swój cel. Robiła to celowo żeby mógł przeczytać każdą myśl na swój temat. Żeby nie dowiedział się, że mimo pogardy łaknęła jego dotyku. Jednak raniło ją, kiedy siedział tak samotnie. Gregori, który zawsze był sam. Cofała się, aż poczuła na plecach chłód kamiennej ściany, a kiedy przyglądała mu się, jej niebieskie oczy nabierały wyrazu zamyślenia. Jeśli można tak to nazwać, ofiarował jej prywatność - nawet wycofał się z jej umysłu. Zagryzła dolną wargę a potem skrzywiła się z powodu lekkiego bólu i wspomnienia jaki przyniósł. Zrozumiała, że przyzwyczaiła się już do delikatnego dotyku w swoim umyśle. Z początku przychodził do niej jako wilk a później, gdy okropne chwile samotności były nie do zniesienia, to Gregori przynosił jej ulgę. Dziwne, ale nigdy dotąd tego nie rozważała. Nigdy nie zastanawiała się, dlaczego czuje się pocieszona.

Gregori zaoferował jej swobodne odkrywanie własnego umysłu. Wiedziała że mógł się ochronić, ukryć część emocji i wspomnień, tak że zobaczyłaby tylko te fragmenty jakimi chciał się z nią podzielić. Wątpiła, by wielu Karpatian mogło postąpić tak ze swoimi życiowymi partnerkami, lecz Gregori to potrafił. Mógł zrobić wszystko. Ale ona nazywała się Savannah Dubrinsky. Była córką Mikhaila i Raven. W jej żyłach płynęła ich krew, tak samo jak krew Gregoriego. Czyż nie miała własnych mocy?  Do tej pory była dzieckiem uciekającym przed samą sobą, przed życiem z człowiekiem o takiej sile. Ale jeśli jej losy były splecione z losami Gregoriego, lepiej żeby szybko dorosła i dowiedziała się, z czym przyjdzie się jej zmierzyć. Mikhail i Raven wpoili jej wiarę w siebie.

Wzięła głęboki oddech i pozwoliła by jej umysł w pełni połączył się z umysłem Gregoriego. Jej dotyk był lekki jak piórko, delikatny niczym blady cień w jego głowie. Mimo to wiedziała, że wyczułby jej obecność gdyby nie był tak zajęty własnymi myślami. Pozostała cicho i chłonęła wszystkie informacje jak gąbka.

Uważał się za demona. Wierzył, że jego dusza jest mroczna i nie zazna odkupienia. Był absolutnie przekonany że zyskał ją na skutek własnych manipulacji, a nie prawdziwej chemii. Był tak bliski przemiany w wampira, że zaryzykował własną duszę i zaczął igrać z tym, co nie powinno zależeć od niego. Dotknął dziecka w łonie Raven, dostarczał mu krwi a nawet z nim rozmawiał. Savannah pamiętała mgliście jak dosięgał ją swoim światłem kiedy cierpiała i chciała uciec z ciała matki wraz ze strumieniem krwi. Gregori temu zapobiegł.

Widziała wszystko wyraźnie. Całe jego życie. To, jak znalazł swoją matkę i ojca z kołkami wbitymi w serce i odciętymi głowami. Potworne lata morderstw popełnianych przez wampiry w Europie. Tyle kobiet i dzieci zabitych kołkami. Potem polowania. Wojny. Tylu przyjaciół przemienionych. Gregori polował na nich, aby zniszczyć piekielną moc którą dzierżyli nad ludźmi i Karpatianami. Wiek za wiekiem. Bez końca. Tyle krwi, tyle umierających na jego rękach. Każda śmierć wyrywała jakąś jego część, aż wreszcie nie mógł zwrócić się do innych Karpatian, nie odważył się z nimi zaprzyjaźnić. Był skazany na wieczne odosobnienie. Tak samotny. Zawsze sam. Posępny i pusty świat w którym żył niemal przytłoczył ją cierpieniem, wyciskając z oczy łzy. Któż mógłby żyć rok za rokiem w takiej pustce i przeżyć bez ran na duszy? To było niemożliwe.

Jego jedyną przyjaciółką była wiedza. Zawsze był buntownikiem. Nie liczył się z żadnym autorytetem, był lojalny jedynie wobec Mikhaila. Miał swój własny, sztywny kodeks honorowy który pozostał niezachwiany. Honor był jego życiem. Jednak czuł że zawiódł z powodu sposobu, w jaki zdobył Savannah. Kiedy Savannah odmówiła wkroczenia do jego umysłu aby mógł udowodnić że sprowadziła go z powrotem, że nie powinna się bać bo nie był w stanie jej skrzywdzić, odmówiła bo czuła do niego szacunek. Jednak on wierzył, że go odrzuciła. Był pewien, że nigdy nie wybaczyłaby mu postępków, do których zmusiło go życie. Sam nie mógł sobie wybaczyć.

Widziała wszystko. Każdy mroczny, niebezpieczny czym. Każde ciemne, potworne zabójstwo. Każde prawo, które złamał. Ale przede wszystkim widziała jego wielkość. Raz za razem poświęcał się by uzdrawiać innych, wyczerpywał zapasy sił, wciąż i wciąż narażał się na niebezpieczeństwo aby inni mogli żyć. Przez całe życie bezinteresownie służył ludziom którzy bali się siły, na której polegali. Żył w nieustannej gotowości, podczas gdy innych nie dotykały okropieństwa polowania i niebezpieczeństwo. Zaakceptował potrzebę samotnej egzystencji, surowej izolacji. Zaczął wierzyć, że Karpatianie słusznie się go bali. Savannah też widziała, że mieli rację. Jak na jednego człowieka miał zbyt wiele mocy, nosił zbyt wielki ciężar na szerokich ramionach. Przez wieki Gregoriego nic tak naprawdę nie kotwiczyło w świecie. Brakowało mu emocji, które powstrzymałyby go przed przemianą. Miał tylko siłę i determinację. Żelazną wolę. Surowy koreks honorowy. Lojalność wobec Mikhaila i wiarę, że ich ludziom należy się miejsce w świecie. Postanowienie, że zapobiegnie śmierci dzieci ich gatunku i że znajdzie sposób, by zapewnić mężczyznom prawdziwe partnerki życiowe i zapobiec ich przemianie w wampiry. Odnalezienie przez Miklaila Raven sprawiło mu pewną ulgę - przyniosło nadzieję. Mimo to w momencie kiedy Savannah została poczęta, jego świat zamienił się w wielkie, niekończące się piekło. Każda minuta zmieniała się w godzinę, a godzina w dzień, aż w końcu niemal oszalał w oczekiwaniu na nią.

Kiedy Savannah odmówiła zawarcia z nim związku, przysiągł sobie że podaruje jej pięć lat wolności. Czuł, że skoro będzie na zawsze związana z kimś kto będzie rozporządzał jej życiem, był winien jej chociaż ten krótki okres. Każda chwila była dla niego agonią, kiedy próbował powstrzymać narastającą w nim głęboko ciemność. Czekał do momentu, aż wiedział że ulegnie, że zabraknie mu mądrości lub pragnienia by wybrać świt - samozniszczenie, jedyną honorową opcję dla Karpatianina bliskiego przemianie. Wypełnił swoje przyrzeczenie, dał jej wolność i niemal zapłacił za to duszą. Po tych wszystkich wiekach powstrzymywania się, ryzykował potępienie dla jej pięciu lat wolności.

Savannah siedziała nieruchomo, absorbując jego wspomnienia. Jedynymi pięknymi chwilami w jego jałowym, samotnym życiu były lata gdy dorastała, kiedy mógł swobodnie dzielić z nią życie jako wilk. Nie bała się wilka, darowała mu całkowitą bezwarunkową miłość, pełne zaufanie i bezwzględną akceptację. Nigdy wcześniej tego nie otrzymał. Pragnął tego, potrzebował i wierzył, że nigdy nie da mu ich ponownie. Zaakceptował fakt, że nigdy go nie pokocha, że zawsze będzie spoglądać na niego ze strachem. Wyglądało to niemal jakby sądził, że nie zasłużył na miłość bo był pewien, że zdobył ją niesprawiedliwie. Nie był gotowy na spowodowany tym skręcający trzewia ból i gwałtowne emocje, które w nim budziła. Savannah siedziała bardzo, bardzo cicho, na granicy wielkiego odkrycia.

Nie pragnął jakiejkolwiek kobiety, jak dotąd wierzyła. I zdecydowanie nie chciał bezwolnej kukiełki, o co go oskarżała. Chciał Savannah, z jej poczuciem humoru, dumą i współczuciem a nawet paskudnym charakterem. Żadna inna kobieta go nie interesowała. Żadna inna nie byłaby dla niego odpowiednia. Czuł ból. Potworny ból. Odczuwał jej żal z powodu straty Petera. Strach, jaki przed nim żywiła. Ból własnej samotności i wiecznej izolacji. Promieniował z każdej cząstki jego duszy. Zaakceptował fakt, że będzie musiał znosić go przez wieczność. I że nigdy go jej nie pokaże. Savannah wycofała się z jego umysłu, dopóki pozostawała niewykryta. Był potwornie samotny, tak bardzo że chciała nad nim zapłakać. I nie miał bladego pojęcia jak kogoś kochać, śmiać się z kimś, dzielić z nim życie. Wiedział tylko, że za wszelką cenę musi zapewnić jej bezpieczeństwo. Nazwała go potworem i wierzył, że ma rację.

Spojrzała przez okno na las. Gregori był bardzo złożony. Bez cienia skruchy złamał niemal każde ich prawo. Zabijał niezliczone ilości razy. W jednym małym palcu miał więcej mocy niż większość z jej rasy razem wziętych. Ale nie był potworem. Nigdy nim nie był.

Wystukiwała stopą lekki rytm na kamiennej podłodze. Gałęzie drzew dołączyły się, kołysząc się lekko. Posiadała dużo większą moc, niż kiedykolwiek sądziła. Gregori jej pragnął. Co więcej, potrzebował jej. To odkrycie zmieniało wszystko. Przywracało jej kontrolę, oddawało życie. Wyprostowała ramiona. Nie była już dzieckiem uciekającym przed bezimiennym strachem. Była jego partnerką życiową, wybraną przez Boga by szła u boku mężczyzny honoru, mocy. Zmysłowego, silnego samca który potrzebował jej bardziej niż ktokolwiek na świecie.

Savannah wzięła głęboki oddech i powiedziała ostrożnie:

- Gregori?

Mówiła niskim i neutralnym głosem. Powoli podniósł głowę, ale poczuła jak muska umysłem jej myśli. Natarcie tym razem nie wywołało strachu. Zaakceptowała połączenie bez próby odsunięcia się.

- To bardzo piękne miejsce. Zadziwiające, że byłeś w stanie to zrobić - usłyszała za sobą ruch, ale nie odwróciła się - Jesteś prawdziwym artystą.

Mogła wyczuć jego leśny, pikantny zapach. Męski, ciepły, podniecający. Dotknęła kamiennej ściany i uśmiechnęła się do siebie, gdy pomyślała że dotyk ściany był całkiem podobny do dotyku twardego ciała Gregoriego pod jej palcami.

- Zajęło mi to kilka miesięcy, cherie. Spędziłem je tu sam, czekając aż pojawisz się ze swoim pokazem w San Francisco.

Miał taki piękny głos. Pozwoliła sobie, by go słuchać, poczuć jego czystość, wpuściła czarny aksamit do swego umysłu.

- Jest naprawdę piękny, Gregori. Możemy tu spędzać lato, kiedy będziemy w tym kraju.

Nie mógł się powstrzymać i dotknął jej włosów. Był zaskoczony gdy się nie uchyliła. Ucieszyło go gdy mówiła tak jakby zaakceptowała fakt, że w przyszłości będą razem. Mimo to nie odpowiedział ze strachu, że cokolwiek powie zniszczy ich kruche zawieszenie broni.

Sięgnęła za siebie, znalazła dłonią jego ramię i go dotknęła. Poczuła jak jego puls przyspiesza i powstrzymała uśmiech.

- Może wyjaśnisz mi jak wampir był w stanie użyć głosu mojej matki, żeby mnie namierzyć? Zakładam, że to wampir. I dlaczego czułam przymus odpowiedzi. Jestem Karpatianką. Komendy nie działają na mnie szybko ani łatwo.

Nadal spoglądała w okno.

Miejsce na ramieniu gdzie spoczywała jej ręka ogarnęły płomienie. Savannah doszła jakoś do wniosku, że uznał jej bezpieczeństwo za zagrożone.

- Wampir jest iluzjonistą, podobnie jak ty. Ćwiczył naśladowanie głosów przez wieki. Używa teraz tego talentu by przywoływać do siebie innych. Rozpoznałem w jego głosie cień rozkazu i oczywiście twoja matka użyłaby prywatnej drogi komunikacji, a nie standardowej - głos miał bez emocji, ani trochę nie potępiał jej gapiostwa.

Tak czy inaczej zaczerwieniła się. Dlaczego tego nie wychwyciła? Głupi, głupi błąd. Błąd który mógłby kosztować ją, być może ich dwoje, życie. Odwróciła do niego twarz. Zmysłowe rysy Gregoriego były ostrożne i niewzruszone. W srebrnych oczach odbijała się niewyraźnie jej twarz.

- Pewnie jestem ci winna przeprosiny za te wszystkie przezwiska. Zachowywałam się dziecinnie, przepraszam.

Zamrugał. Zaskoczyła go. Savannah poczuła w sercu ciepłą, zabawną, topniejącą emocję.

- Chcę żebyś coś dla mnie zrobił. Zdaję sobie sprawę, że nie mam doświadczenia z wampirami, ale zamiast bezwzględnie wymuszać moje posłuszeństwo, mógłbyś mi mówić co się dzieje. Zamierzam polegać na twoim osądzie, Gregori. Nie będę starać się walczyć. Mam po prostu problem, kiedy ktoś mówi mi co mam robić. Nawet jako dziecko było mi z tym ciężko. Pamiętasz? - Celowo odniosła się do dzieciństwa, jedynej szczęśliwej nici która ich łączyła.

Nie uśmiechnął się, ale w posępnych oczach pojawił się cień ciepła.

- Pamiętam. Starałaś się robić dokładnie na odwrót niż ci powiedziano.

Jej uśmiech był intrygujący. Gregori nie mógł przestać wpatrywać się w jej usta.

- Sądzisz, że już z tego wyrosłam, ale tak się nie stało. Staraj się ze mną współpracować.

Wielkie niebieskie oczy wpatrywały się w niego prosząco. Czuł, że tonie w ich głębinach.

- Proszę.

Nawinął na nadgarstek pukiel jej włosów.

- Spróbuję, bebe, ale najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. Zawsze

Roześmiała się miękko.

- Gregori, wiem że nie pozwolisz żeby cokolwiek mi się stało. Nie trzeba się o to martwić.

- Ta sprawa zajmuje najwięcej miejsca w moich myślach - zabrzmiało to surowo.

Pochyliła ku niemu brodę.

- Czy nie zauważyłeś, że przez ostatnie pięć lat byłam sama i nic złego mi się nie stało?

Gregori uśmiechnął się, zmysłowo wyginając usta.

- Nigdy nie byłaś naprawdę sama, cherie. Kiedy moja obecność była dla ciebie zbyt niebezpieczna, inni byli blisko.

Mimo wcześniejszych obietnic jej charakterek dał o sobie znać. Niebieskie oczy rzucały iskry.

- Czy ktoś mnie obserwował?

W sposobie w jaki się rumieniła, błysku w oczach, unoszeniu się jej piersi gdy była wściekła było coś takiego, że pragnął utrzymywać ją w takim stanie.

- Nie tylko ja się tym zajmowałam, ma petite. Twój ojciec nigdy nie pozwoliłby, żebyś pozostała bez ochrony. Powinnaś to wiedzieć.

- Mój własny ojciec? - jak mogła się nie domyślić. To podobne do Miklaila. I do Gregoriego. Sądziła że wywalczyła niezależność, że dała impuls innym karpatiańskim kobietom, a cały czas była obserwowana.

- Zatrudniłam ochroniarzy na czas mojego tournee - powiedziała, chcąc by uznać że nie zaniedbała swojego bezpieczeństwa.

- Ludzi - jego ton mówił wszystko - potrzebowałaś jednego z nas.

- Kogo? Komu wystarczająco ufałeś, Gregori? - zapytała z ciekawością. Zaufanie było obce jego naturze.

Jakiemu innemu samcowi mógł zawierzyć bezpieczeństwo swojej życiowej partnerki? To niezgodne z jego charakterem. Gregori przejechał ręką po zmierzwionej grzywie włosów, które opadały mu na szerokie ramiona. Bolał go kark. Z roztargnieniem znów podjął próbę masażu.

- Niektóre sytuacje wymagają specjalnych środków. Wybrałem najsilniejszego, najpotężniejszego mężczyznę którego znam - takiego który ma niezachwiany kodeks honorowy. Nazywa się Julian. Julian Savage.

- Brat Aidana Savage'a. Jest tutaj? W mieście? - nigdy nie spotkała Aidana Savage'a, ale słyszała od nim od ojca. Był łowcą wampirów. Mikhail bardzo go cenił, co samo w sobie dużo o nim mówiło. Ostatnio odnalazł swoją partnerkę życiową. Savannah miała nadzieję, że ich odwiedzi w trakcie pobytu w mieście. Byli pewnie tak samo jak ona spragnieni towarzystwa kogoś z ojczyzny.

- Czy Aidan wie, że jego brat mnie ochraniał?

- Jestem pewna, że Aidan wyczułby jego obecność na swoich terenie. Jakże by nie mógł? Są bliźniakami. Nie wiem czy Julian się z nim kontaktował. Walczy z ciemnością.

Savannah odwróciła się od jego ponurych, iskrzących się oczu. Tak zimny. Samotny. Zagubiony. Gregori. Mroczny. Jej Mroczny. Jej Gregori. Ledwo mogła znieść jego ból. Nie pokazywał go - nie na tej niewzruszonej twarzy, wykutej z czystego granitu, tak jak kamienna kryjówka. Nie widniał w jego jasnych oczach, tak arktycznie zimnych że kojarzyły jej się ze śmiercią. Nie występował w żadnej części umysłu, jaką z nią dzielił. Czuła go cały czas. Jego serce, jej serce. Jego dusza, jej dusza. Byli jednym i tym samym. Dwie połówki jednej całości. Jeszcze o tym nie wiedział, nie wierzył. W końcu sądził, że nie łączyła ich prawdziwa chemia, że zdołał wpłynąć na ich połączenie. Ona wiedziała lepiej.

Wiedziała to, kiedy dzieliła życie z wilkiem. Może nie w głowie, ale w sercu i duszy. Wiedziała, kiedy sięgnęła w mroczną próżnię, w ciemność i przyciągnęła go z powrotem do siebie. Kiedy dzieliła z nim ciało, mimo swojej niewinności i zahamowań. Bała się go, ale wiedziała, że był tym jedynym. Rozpoznały go jej serce i dusza.

- Nadchodzi świt, cherie - powiedział miękko - najlepiej, jeśli się trochę prześpimy.

Tak było najlepiej dla niej. Jego ciało szalało, pragnęło dotyku jej skóry. Chciał trzymać ją w ramionach i chronić w pobliżu swego serca. Przez króciutką chwilę mógłby udawać, że nie będzie na zawsze sam. Utrzymałaby jego mrok na uwięzi wystarczająco długo, by mógł przetrwać następny dzień.

Jej dłoń ześlizgnęła się wzdłuż jego ramienia. Obrysowała koniuszkami palców kontury jest mięśni. Było to zaledwie muśnięcie, ale jego ciało zacisnęło się w gorącym pragnieniu. Napierało, szalało. W jego żyłach popłynęła roztopiona lawa i napełniła jego ciało przeszywającym gorącem. W swojej niewinności nie widziała, co z nim robiła. Z zaufaniem splotła ich palce.

- A co z Peterem? Co  powinniśmy zrobić żeby zminimalizować ryzyko? Masz rację, prasa mi nie odpuści. Te małe, wściekłe brukowce będą mnie śledzić - jej ogromne oczy wpatrywały się wprost w jego srebrne.

Nie mógł odwrócić się ani puścić jej dłoni. Nie mógłby się ruszyć nawet, gdyby zależało od tego jego życie. Zagubił się w jej niebiesko-fioletowych w oczach, w ich tajemniczej, nie dającej spokoju, seksownej głębi. Co takiego postanowił? Oświadczył? Nie miał zamiaru pozwolić jej znaleźć się w pobliżu pogrzebu Petera. Dlaczego jego postanowienie rozwiało się w pył? Miał powody, dobre powody. Był tego pewien. Ale teraz, tonąc w jej wielkich oczach, myśląc o długości rzęs, wygięciu policzka, dotyku skóry, nie mógł się z nią spierać. Przecież nie próbowała z nim walczyć: nie wiedziała, że podjął decyzję aby trzymać ją z daleka od pochówku Petera. Włączała go w swoje plany, jakby byli zespołem, drużyną. Pytała go o radę. Czy tak źle byłoby jej ustąpić? To było dla niej istotne.

Zamrugał, żeby nie utonąć znów w jej spojrzeniu i zaczął podziwiać perfekcję jej ust. Sposób, w jaki wargi rozchylały się oczekująco. Sposób w jaki koniuszek języka wychylał się by zwilżyć pełną dolną wargę. Niemal jak pieszczota. Jęknął. Zaproszenie. Spiął się cały aby powstrzymać się od pochylenia się i podążenia tą samą ścieżką własnym językiem. Był torturowany. Dręczony.

Lekko skrzywiła wspaniałe usta. Chciał scałować z nich tą drobną zmarszczkę.

- O co chodzi, Gregori? - sięgnęła w górę żeby dotknąć końcem palca jego ust. Serce niemal wyskoczyło mu w piersi. Złapał jej nadgarstek i położył na swoim walącym sercu.

- Savannah - wyszepał. Ból. Ujawnił się tą drogą. Ból. Wiedział o tym. Ona o tym wiedziała. Boże, pragnął ją każdą komórką swojego ciała. Bez zahamowań. Dziko. Szalenie. Chciał wniknąć w nią głęboko, aby nigdy nie mogła się go pozbyć.

W odpowiedzi jej ręka zadrżała. Słaby ruch przypominał trzepot motylich skrzydeł. Odczuł go całym ciałem.

- Wszystko w porządku, mon, amour - odpowiedział miękko - O nic nie proszę.

- Wiem o tym. Niczego ci nie odmawiam. Wiem że potrzebujemy czasu by zostać przyjaciółmi, ale nie zaprzeczam temu co już czuję. Kiedy jesteś blisko, temperatura mojego ciała wzrasta do jakiegoś tysiąca stopni - jej niebieskie oczy były ciemne i nawołujące, utkwione w nim.

Delikatnie, niemal czule dotknął jej umysłu, prześlizgnął się przez jej bariery ochronne i zrozumiał, ile odwagi wymagała od niej ta deklaracja. Była zdenerwowana, nawet zlękniona, ale gotowa by spotkać się z nim w pół drogi. To odkrycie niemal rzuciło go na kolana. Mięśnie szczęki się zacisnęły, srebrne oczy stopniały do płynnej rtęci, ale twarz pozostała tak niewzruszona jak nigdy.

- Sądzę, że jesteś wiedźmą, Savannah. Rzuciłaś na mnie zaklęcie - sięgnął ręką jej twarzy, przesunął kciukiem po delikatnej kości policzkowej.

Przysunęła się bliżej i czuł jej potrzebę pociechy, otuchy. Otoczyła go w pasie ramionami. Głowę położyła na jego mostku. Gregori trzymał ją mocno - tylko trzymał w oczekiwaniu, aż jej drżenie zniknie. Aż ciepło jej ciała wsiąknie w nią. Podniósł dłoń aby pogładzić ją po całej długości jedwabistych hebanowych włosów i czerpał przyjemność z tej prostej czynności. Oboje poczuli się uspokojeni. Nigdy wcześniej nie wierzył, że tak nieznacząca czynność jak obejmowanie kobiety może tyle znaczyć dla mężczyzny. Jego serce szalało; przeszyły go nieznane emocje i wprowad...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin