Gemmell David - Troja 03 - Upadek królów.doc

(3470 KB) Pobierz

Serdeczne podziękowania należą się Jamesowi Barclayowi, Sally i Law-rence’owi Bermanom, Tony’emu Evansowi, Oswaldowi Hotz de Bar, Steve’owi Huttowi, Howardowi Morhaimowi i Selinie Walker.

„Strzeż się drewnianego konia, Agamemnonie, królu wojowników i zdobywco, gdyż wzięci on w niebiosa na skrzydłach piorunów, zwiastując śmierć narodów”.

„Zaraza na twoje zagadki, kapłanie!” - odpowiedział król. - „Mów mi o Troi i o zwycięstwie”.

„Ostatnim królem Złotego Miasta będzie Mykeńczyk. Bogowie przemówili”.

Przepowiednia Jaskini Skrzydeł

 

 

^

 

 

J

asny księżyc świecił nisko na niebie nad wyspą Imbros, kąpiąc w blasku skaliste wybrzeże i stacjonującą tam wojenną flotę mykeńska. W zatoce pełno było okrętów; na brzeg wciągnięto około pięćdziesięciu galer i ponad setkę barek, jedną obok drugiej, tak że odstępy pomiędzy nimi nie były większe od szerokości dłoni. Mykeńska armia zgromadziła się na plaży wokół dziesiątków ognisk. Zebrało się tu osiem tysięcy żołnierzy; niektórzy przygotowywali broń, ostrząc miecze i polerując tarcze, inni grali w kości lub drzemali w blasku płomieni. Plaża była tak zatłoczona, że wielu marynarzy wolało zostać na okrętach, zamiast walczyć z innymi o kawałek skalistej ziemi, na której można by rozłożyć koc.

Agamemnon, król Myken i dowódca zachodnich armii, stał przed swoim namiotem, okrywając szczupłą sylwetkę długą, czarną opończą i patrząc w kierunku morza, gdzie na wschodzie niebo zaciągnęło się czerwienią.

Twierdza Dardanos płonęła.

Przy odrobinie szczęścia i z błogosławieństwem Aresa misja powinna zakończyć się pełnym zwycięstwem. Żona Helikaona i jego syn zginą w trawionej ogniem fortecy, sam Helikaon zaś pozna piekło rozpaczy.

Nad plażą przeciągnął zimny powiew wiatru. Agamemnon szczelniej otulił płaszczem chude ramiona i zwrócił wzrok na ludzi, którzy nieopodal zaczęli budowę ołtarza. Przez większą część dnia zbierali duże kamienie. Kierował nimi przygarbiony kapłan Atheos o cienkim głosie zirytowanej mewy.

- Nie, nie, ten kamień jest za mały, żeby leżeć na zewnątrz. Połóżcie go bliżej środka!

Agamemnon przyglądał się kapłanowi. Człek ten nie miał talentu do wróżb, co nawet królowi odpowiadało. Pewne było, że powie wszystko, co Agamemnon mu rozkaże. Król odkrył, że problem większości wieszczów polegał na tym, iż ich proroctwa z reguły stawały się samospeł-niającymi przepowiedniami. Kiedy armia się dowie, że znaki są mroczne i niepomyślne, ludzie pójdą w bój, gotowi złamać szyki i uciec przy pierwszym niepowodzeniu, wystarczy zaś rzec, że zwycięstwo jest blisko i że sam Zeus ich pobłogosławił, a będą walczyć jak lwy.

Rzecz jasna, bywało niekiedy, że bitwę przegrywano. Coś takiego zawsze mogło się zdarzyć. W takim wypadku trzeba było tylko znaleźć kozła ofiarnego. Dlatego właśnie podobni Atheosowi głupcy byli tak przydatni. Ułomny i pozbawiony talentu, Atheos miał pewną tajemnicę. Przynajmniej tak mu się wydawało. Lubił torturować i zabijać dzieci. Jeżeli któraś z jego „przepowiedni” się nie spełni, Agamemnon wyda go wojsku i skaże na śmierć, tłumacząc, iż klęskę spowodowała klątwa bogów sprowadzona przez nieprawość kapłana.

Agamemnon zadrżał. Gdybyż tylko wszyscy wieszczowie byli tak podatni na wpływ jak Atheos... Nie należało zmuszać królów do polegania na kaprysach przepowiedni. Przeznaczenie władców powinno zależeć wyłącznie od ich umiejętności i woli. Jakaż jest chwała w zwycięstwie zaplanowanym przez kapryśnych bogów? Kiedy Agamemnon przypomniał sobie swoją ostatnią wizytę w Jaskini Skrzydeł, nastrój mu się pogorszył.

Oby zaraza spadła na kapłanów, ich środki odurzające i przeklęte zagadki! Pewnego dnia każe ich wszystkich zabić i zastąpić ludźmi, którym można zaufać. Głupcami, takimi jak Atheos. Ale jeszcze nie teraz. Mykeńscy patrycjusze i lud bardzo poważali kapłanów Jaskini. Głupotą byłoby wytępić ich w samym środku wojny. Poza tym musiał znosić utrapienia Czasu Przepowiedni tylko raz na cztery lata.

Ostatnio było to tuż przed wypłynięciem na Imbros. Agamemnon i jego wybrani przyboczni zebrali się w Jaskini Skrzydeł, położonej na wzgórzach poza granicami Lwiego Miasta. Potem, tak jak wymagała tego dwustuletnia tradycja, król wkroczył do oświetlonej pochodniami pieczary. Powietrze było gęste od dymu kadzideł i Agamemnon zaczął płycej oddychać, żeby uniknąć skutków ciężkich oparów.

Mimo to przed oczami zawirowały mu jasne plamki i królowi.zrobiło się niedobrze.

Umierający kapłan na przemian odzyskiwał i tracił przytomność, a kiedy przemówił, zdania były urywane i niezrozumiałe. Potem jego oczy się otworzyły, kościste palce zaś ujęły nadgarstek króla.

·                     Strzeż się drewnianego konia, Agamemnonie, królu wojowników i zdobywco, gdyż wzięci on w niebiosa na skrzydłach piorunów, zwiastując śmierć narodów.

·                     Zaraza na twoje zagadki, kapłanie! - odpowiedział król. - Mów mi o Troi i o zwycięstwie. ‘

·                     Ostatnim królem Złotego Miasta będzie Mykeńczyk. Bogowie przemówili.

Oto było spełnienie jego marzeń i obietnica przyszłości. Mimo iż kapłan jeszcze nie poddał się cykucie i próbował powiedzieć coś więcej, Agamemnon odsunął się od niego i wybiegł z jaskini. Usłyszał wszystko, co chciał wiedzieć.

Troja upadnie, a jemu dostaną się wszystkie bogactwa ze skarbca Priama! Król odczuł olbrzymią ulgę. Mimo iż niewielu zdawało sobie z tego sprawę, mykeńskie imperium wykrwawiało się w kolejnych wojnach, jego skarby zaś powoli rozpływały się na utrzymanie armii przeznaczonej do podbojów. Każda zwycięska inwazja tylko powiększała problem, gdyż im rozleglejszy był obszar do kontrolowania i utrzymania, tym więcej złota potrzebował król na wyszkolenie nowych wojowników. Mykeńskie kopalnie tego kruszcu, które przez tak długi czas były podstawą militarnej ekspansji, już się wyczerpywały. Agamemnonowi zostały tylko dwa rozwiązania - zredukować armię, co nieuchronnie doprowadziłoby do rebelii, buntowi wojny domowej, albo rozszerzyć wpływy Myken na bogate ziemie wschodu.

Aby taka kampania miała szanse powodzenia, trzeba było zdobyć i złupić Troję. Dzięki jej niewyczerpanemu skarbcowi mykeńska dominacja mogłaby przetrwać całe pokolenia.

Rzadko się zdarzało, aby Agamemnon bywał zadowolony, ale w tym momencie, pod jasnymi gwiazdami na Imbros, w pełni sycił się tym uczuciem. Złoto złupione Trakom opłaciło flotę inwazyjną, twierdza Dardanos została zdobyta, Troja zaś wkrótce miała podzielić jej los.

Nawet klęskę w Karpei można było obrócić na swoją korzyść. Hektor i jego jazda, Koń Trojański, zabili królewskiego sprzymierzeńca, te-

go durnia Peleusa. Tym sposobem królem Tesalii został młody Achilles. Niedoświadczony i podatny na sugestie, będzie łatwym obiektem manipulacji.

W rozmyślania Agamemnona wkradł się cień irytacji. Achilles przebywał z Odyseuszem gdzieś na południowym zachodzie. Czy dowiedział się już o śmierci ojca? Powinienem był zatrzymać go przy sobie, pomyślał. Pocieszył się, że to nie ma znaczenia. Kiedy wieści dotrą do młodzieńca, jego serce zapłonie chęcią zemsty i wtedy powróci.

Dostrzegłszy ruch po prawej stronie, Agamemnon obrócił się. Podeszli do niego trzej żołnierze w czarnych płaszczach i napierśnikach z wypolerowanych brązowych dysków. Jeden z nich ciągnął za sobą chudą, czarnowłosą, mniej więcej dziesięcioletnią dziewczynkę. Żołnierze zatrzymali się przed królem.

·                     Tak jak rozkazałeś, królu Agamemnonie - powiedział pierwszy, rzucając dziecko na kamienie.

·                     Tak jak rozkazałem? - zapytał Agamemnon niskim, lodowatym tonem.

·                     Powiedziałeś... powiedziałeś, żeby przyprowadzić dziewicę na ofiarę, panie.

·                     Mamy poświęcić dziewicę Posejdonowi, w intencji bezpiecznej podróży i naszego zwycięstwa - powiedział Agamemnon. - Mamy wysłać mu nieskalaną młodą kobietę w celu uprzyjemnienia mu nocy. Czy chciałbyś, żeby ta mizerna smarkula uprzyjemniała twoje noce?

Żołnierz, wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i gęstej czarnej brodzie, podrapał się w podbródek.

- Nie, panie, ale większość wieśniaków uciekła w góry. Pozostały
tylko stare kobiety i dzieci. Ta była najstarszą dziewczynką.

Agamemnon przywołał kapłana. Atheos podwinął długą, białą szatę i pośpieszył przez plażę. Zatrzymując się przed Agamemnonem, położył obydwie dłonie na sercu i ukłonił się.

- Czy to chude stworzenie wystarczy? - zapytał król. Zanim zadał
pytanie, wiedział, co usłyszy.

Kapłan próbował ukryć zachwyt, kiedy patrzył na przestraszone dziecko, ale Agamemnon dostrzegł żądzę odbijającą się w jego oczach.

·                     Wystarczy, panie. W istocie. - Atheos oblizał wąskie wargi.

·                     A więc weź ją i przygotuj.

Dziewczynka zaczęła płakać, ale Atheos uderzył ją mocno w twarz.

Daleka łuna na wschodzie zaczęła zanikać, zakryta przez mgłę, która pojawiła się wzdłuż brzegu. Księżyc skrył się za warstwą chmur. Naga dziewczynka została rozciągnięta na ołtarzu ofiarnym. Agamem-non zszedł na dół, aby przyjrzeć się ceremonii. Aby wszystko poszło dobrze, klatka piersiowa dziecka powinna zostać rozpłatana, a serce wyrwane, gdy mała będzie jeszcze żyła. Następnie kapłan poszuka w jej wnętrznościach znaków wieszczących zwycięstwo.

Żołnierze zaczęli się zbierać, w milczeniu czekając na strugę krwi. Podczas kiedy dwóch wojowników trzymało dziewczynkę, Atheos wyjął długi, zakrzywiony nóż i zaczął skandować imię Posejdona. Tysiące gardeł podjęło grzmiący jak burza okrzyk.

Atheos odwrócił się do dziewczynki ze wzniesionym nożem.

W tym momencie wydarzyło się coś tak nieprawdopodobnego, że wzbudziło salwy śmiechu wśród zebranego wojska. Nad tłumem przeleciał gliniany garnek i uderzył w głowę żołnierza, a następnie roztrzaskał się przed kapłanem, kąpiąc go w śmierdzącej mazi. Zaskoczony kapłan zamarł z wciąż uniesionym nożem. Następnie spojrzał na swoje ociekające czymś lepkim szaty.

Agamemnon wpadł w furię. Przyglądał się tłumowi, szukając winowajcy i planując obdarcie go żywcem ze skóry. I nagle kolejny garnek roztrzaskał się gdzieś w ciżbie. Jakiś ruch w powietrzu zwrócił uwagę króla; zobaczył kilka małych, ciemnych przedmiotów spadających z nieba. Ciskano je z mgły, spoza wciągniętych na plażę okrętów. Jeden z pocisków trafił w ognisko. Wspomnienie tego, co wydarzyło się potem, długo jeszcze budziło w królu dreszcz przerażenia.

Gliniana kula eksplodowała, bryzgając płomieniem w tłum, zapalając ubrania i skórę. Zebrani żołnierze wpadli w panikę i runęli w kierunku wzgórz. Jeden z nich, w płonącej tunice, zatoczył się i wpadł na kapłana Atheosa. Rozległ się głośny syk, po czym szaty kapłana stanęły w żółto-niebieskich płomieniach.

Atheos upuścił nóż i zaczął gasić je rękami, ale chwilę potem jego palce również zajęły się ogniem i kapłan z wrzaskiem rzucił się w kierunku brzegu, szukając ukojenia w zimnym morzu. Płomienie tańczyły po jego ciele, podpalając włosy.

Agamemnon zobaczył, że kapłan potknął się i upadł. Jego szaty spaliły się doszczętnie, a skóra zwęgliła. Płomienie jednak nie gasły, nadal trawiąc ciało.

W pobliżu eksplodowało kolejne ognisko. Agamemnon po ostrych skałach wspiął się na wzniesienie. Obrócił się i zerknął w dół. Dopiero teraz, kiedy wzmógł się wiatr, który rozproszył mgłę, dostrzegł na wodach zatoki olbrzymi statek. Okręt miał dwa rzędy wioseł i łopoczący biały żagiel ozdobiony stojącym dęba czarnym koniem. Królem Myken targnęły wściekłość i gniew. Choć nigdy nie widział tego okrętu, znał jego nazwę. Znali ją wszyscy, którzy pływali po Wielkiej Zieleni. Był to Ksantos, okręt flagowy Helikaona Podpalacza.

Na brzegu marynarze zeskakiwali z pokładów galer, próbując zepchnąć je na wodę. Jako że stały praktycznie jedna przy drugiej, nie było to łatwe. Jednej galerze prawie się udało. Ale kiedy załoga wspięła się na pokład, uderzyły w niego dwa pociski. Niebo rozjaśniły płonące strzały, wznoszące się z Ksantosa i spadające na pokłady śliskie od neftaru. Galera stanęła w ogniu. Członkowie załogi w płonących ubraniach skakali do morza.

Ogarnięty bezsilną wściekłością Agamemnon patrzył, jak na jego flotę spadają kolejne ogniste kule, a ogień zaczął szybko rozprzestrzeniać się z pokładów na ładownie. Wschodni wiatr podsycał płomienie, które przeskakiwały z okrętu na okręt. Przerażeni zbliżającą się do nich ścianą ognia, mykeńscy żeglarze rzucili się w stronę wzgórz.

Ksantos powoli płynął przez zatokę, trafiając kolejne okręty glinianymi kulami z neftarem. Zaraz za nimi powietrze przecinały płonące strzały. Pożar objął już kilka mykeńskich galer i około czterdziestu barek; płomienie biły wysoko w niebo.

Księżyc nad zatoką wychynął zza chmur, rzucając światło na Okręt Śmierci. Na jego dziób wspiął się wojownik w napierśniku z brązu i przystanął, przyglądając się poczynionym zniszczeniom. Potem uniósł rękę. Rzędy wioseł zanurzyły się w wodzie i Ksantos obrócił się w kierunku otwartego morza.

Obok Agamemnona przemknęła biała postać. Chuda dziewczynka zerwała się z ołtarza i pobiegła w kierunku wzgórz. Nikt nie próbował jej zatrzymać.

CZĘŚĆ PIERWSZA

MROK

li!

fStPOŻEGNANIE^Bl

\f|KRÓLOWEJJff

 

H

elikaon stał na rufie Ksantosa, spoglądając wstecz na płonącą flotę. Nie czuł satysfakcji, patrząc na ogień rozświetlający nocne niebo. Zdjął hełm z brązu, oparł się o reling i przeniósł wzrok na wschód. Ogień płonął też w dalekiej fortecy Dardanos i Ksantos powoli płynął w tamtym kierunku.

Twarz samotnie stojącego wojownika chłodziła bryza. Nikt się do niego nie zbliżał. Nawet żeglarz przy wielkim wiośle sterowym niewzruszenie patrzył na wschód. Osiemdziesiąt wioseł wielkiego okrętu zanurzało się w mrocznej wodzie w regularnym rytmie, jakby bijącego serca.

Halizja nie żyła. Królowa Dardanii nie żyła. Jego żona nie żyła.

A Helikaonowi pękało serce.

Wraz z Gershomem wspięli się na strome urwisko, gdzie leżało jej ciało. Do umierającej tulił się mały Deks, w pobliżu zaś czekał czarny ogier. Helikaon podbiegł do królowej, przyklęknął i wziął ją w ramiona. Krew ze śmiertelnej rany w jej boku zrosiła ziemię. Głowa kobiety odchyliła się do tylu, a złote włosy spływały kaskadą.

- Tato! - krzyknął Deks, on zaś przytulił go do siebie. - Musimy być
bardzo cicho - szepnął chłopczyk. - Słoneczna Kobieta śpi.

Gershom wziął od niego chłopca i objął go opiekuńczo.

- Przeskoczyliśmy nad nią - powiedział podekscytowany Deks,
wskazując na przepaść i spalony most. - Uciekliśmy przed złymi
ludźmi.

Helikaon przytulił Halizję. Otworzyła oczy, a na jej ustach pojawił-się uśmiech.

·                     Wiedziałam... wiedziałam, że przybędziesz - szepnęła.

·                     Jestem tutaj. Odpoczywaj. Zabierzemy cię do pałacu i opatrzymy ranę.

1

Jej twarz była blada.

- Jestem taka zmęczona - powiedziała.

Świat dookoła rozmył się, kiedy w oczach stanęły mu łzy.

·                     Kocham cię - wyszeptał. Wtedy westchnęła.

·                     Cóż za... słodkie kłamstwo.

Nie odezwała się więcej i były to jej ostatnie słowa. Helikaon klęczał z pochyloną głową, obejmując żonę.

Odgłosy bitwy zbliżały się do przepaści. Helikaon się nie poruszył. Hektor i Koń Trojański spychali Mykeńczyków wzdłuż wąwozu w kierunku rozpadliny zwanej Głupotą Parnia, nad którą niegdyś wznosił się most, gdzie wróg podjął ostateczną próbę obrony.

Helikaona nic to nie obchodziło. Przeczesywał dłonią złote włosy Halizji i spoglądał w jej martwe oczy. Na urwisko wspięli się kolejni ludzie. Otoczyli wodza i stanęli w milczeniu. W końcu dłonią zamknął królowej powieki.

Rozkazał zanieść ciało Halizji do fortecy, a następnie powoli wyszedł na spotkanie Hektorowi.

- Na północnym wschodzie ciągle trwają walki - powiedział Hek
tor. - Wódz nieprzyjaciół próbował przebić się w kierunku wybrzeża.
Nie wymknął się nam.

Helikaon skinął głową.

·                     Wzięliśmy kilku jeńców - kontynuował Hektor. - Jeden powiedział, że Agamemnon i flota wojenna znajdują się na Imbros. Nie sądzę, żebyśmy się tutaj utrzymali, jeżeli przybędą. Morska Brama jest zniszczona, a moi ludzie zmęczeni.

·                     Rozprawię się z nimi - powiedział chłodno Helikaon. - Ty dokończ sprawy tutaj.

Przywołał swoich ludzi, wrócił na Ksantosa i wypłynął w noc. Spodziewał się bitwy z galerami osłaniającymi trzon floty. Ale Mykeńczy-cy wyciągnęli na brzeg Imbros wszystkie okręty, z charakterystyczną dla najeźdźców arogancją nie spodziewając się żadnego ataku.

Popełnili błąd, który z pewnością zapadnie Agamemnonowi w pamięć.

Ksantos z gracją przecinał wodę, nad którą niczym daleki skrzek mew niosły się krzyki umierających. Niebo za statkiem rozświetlała łuna. Pierś samotnie stojącego Helikaona przygniatało poczucie wi-

ny. Przypomniał sobie ostatnią rozmowę z Halizją, kiedy poprzedniej wiosny udali się na spacer po plaży. Właśnie przygotowywał się do rajdu wzdłuż mykeńskiego wybrzeża.

·                     Bądź ostrożny i wróć do mnie - powiedziała, kiedy stali razem w cieniu Ksantosa.

·                     Tak zrobię.

- I wśród trudów podróży nie zapomnij, że cię kocham - rzekła.
Ponieważ nigdy wcześniej mu tego nie mówiła, jej słowa zaskoczyły

Helikaona. Stał w promieniach poranka niczym głupiec, nie wiedząc, jak się zachować. Jak to zazwyczaj bywa ze ślubami królewskimi, ich małżeństwo było podyktowane koniecznością. Halizja roześmiała się, widząc jego zmieszanie.

- Czyżby Złocisty zaniemówił? - zapytała.

- W istocie - przyznał. Następnie ujął dłoń królowej i pocałował. -
Być obdarzanym przez ciebie miłością to zaszczyt, Halizjo. Mówi ci
to moje serce.

Kiwnęła głową.

- Wiem, że nie wybieramy, kogo pokochamy - rzekła. - Wiem też,
zawsze wiedziałam, że tęsknisz za kimś innym. Nie mogę nic na to
poradzić i współczuję ci. Ale próbowałam i będę próbowała dać ci
szczęście. Jeżeli będzie to choć część szczęścia, które ty przyniosłeś
mnie, będziesz zadowolony. Wierzę w to.

- Już jestem zadowolony. Nikt nie mógłby życzyć sobie lepszej żony.
Pocałował ją, po czym wspiął się na pokład okrętu.

„Cóż za... słodkie kłamstwo”.

Te wspomnienia dręczyły go niczym ogniste pazury. Zobaczył, jak czarnobrody Gershom zszedł na główny pokład. Rosły Egipcjanin wspiął się po schodach na rufę.

- Była wspaniałą kobietą. Dobrą i dzielną. Skok przez tę przepaść
był nie lada wyczynem. Uratowała syna.

Dwaj mężczyźni stali w ciszy, każdy pogrążony we własnych myślach. Helikaon patrzył prosto na płomienie bijące w niebo powyżej fortecy. Podpalono składy, jak również wiele drewnianych konstrukcji poza terenem pałacu. Zabito kobiety i dzieci oraz wielu obrońców. Tejnocy i w późniejszych dniach miasto pogrążyło się w żałobie.

Kiedy Ksantos został ponownie wyciągnięty na piasek skalistego

brzegu bezpośrednio pod zniszczoną Morską Bramą, dochodziła północ. Helikaon i Gershom powoli wspięli się po stromej ścieżce. Przy bramie spotkali się z żołnierzami Konia Trojańskiego, którzy poinformowali ich, że Hektor schwytał przywódcę Mykeńczyków i kilku jego oficerów. Przetrzymywano ich poza granicami miasta.

- Ich krzyki powinny być głośne, a śmierć długa - rzekł Gershom.

Do niewoli wzięto mniej niż dwudziestu Mykeńczyków, ale znajdował się wśród nich admirał Menados. Przyprowadzono go przed oblicze Hektora na otwartą przestrzeń przed wielką Bramą Lądową. W pobliżu siedziało kilku innych jeńców ze związanymi rękoma.

Hektor zdjął hełm z brązu i przeczesał palcami zroszone potem złote włosy. Był zmęczony jak pies, w oczach miał piasek, a w gardle pustynię. Wojownik podał hełm swojemu nosicielowi tarczy, Mesta-resowi, a następnie odpiął napierśnik i rzucił go na trawę. Mykeński admirał wystąpił naprzód, dotykając pięścią własnego napierśnika w geście pozdrowienia.

·                     Ha! - rzucił Menados, uśmiechając się ponuro. - Książę Wojny we własnej osobie. - Wzruszył ramionami i podrapał czarną brodę przetykaną pasemkami siwizny. - No cóż, nie ma ujmy w przegranej z tobą, Hektorze. Czy możemy omówić wysokość mojego okupu?

·                     Nie jesteś moim więźniem, Menadosie - rzekł Hektor zmęczonym głosem. - Zaatakowałeś siedzibę Helikaona. Zabiłeś jego żonę. Kiedy powróci, to on zadecyduje o twoim losie. Nie sądzę, żeby myślał w tej chwili o okupie.

Menados zaklął pod nosem, a następnie rozłożył ręce. Wbijając oczy w Hektora, powiedział:

- Mówi się, że nie pochwalasz tortur. Czy to prawda?
-Tak.

·                     A więc lepiej by było, gdybyś stąd odszedł, Trojańczyku, bo kiedy Helikaon powróci, będzie chciał czegoś więcej niż naszej śmierci. Pewnie każe nas wszystkich spalić.

·                     Zasłużyliście na to - odpowiedział Hektor. Zbliżył się do admirała i kontynuował cichym głosem: - Słyszałem o tobie i wielu odważnych czynach, których dokonałeś. Powiedz mi, Menadosie, jakim cudem taki bohater jak ty podejmuje się misji, której celem jest zabicie kobiety i dziecka?

Menados zerknął zdziwiony na Hektora, po czym pokręcił głową.

·                     Ile martwych kobiet i dzieci widziałeś w swoim krótkim życiu, Hektorze? Tuziny? Setki? Cóż, ja widziałem tysiące. Pozwijane w skurczach śmierci, leżące na ulicach każdego zdobytego miasta czy wioski. I... tak, na początku skręca od tego flaki. Dawniej zastanawiałem się nad marnotrawstwem życia, myślałem o dzikości i okrucieństwie. - Wzruszył ramionami. - Po pe...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin