Christie Agata - Niemy świadek.rtf

(569 KB) Pobierz
Niemy świadek

Agata Christie

 

 

 

Niemy świadek

 

Tłumaczyły Beata Hrycak Anna Rojkowska

Tytuł oryginału Dumb Witness


Rozdział pierwszy
Pani z Littlegreen House

 

Panna Arundell zmarła pierwszego maja. Chociaż chorowała krótko, jej śmierć nie wywarła większego wrażenia na małym miasteczku Market Basing, gdzie mieszkała od szesnastego roku życia. Emilia Arundell, ostatnia z pięciorga rodzeństwa, miała bowiem dobrze po siedemdziesiątce i już od wielu lat była znana ze słabego zdrowia, a jakieś półtora roku wcześniej o mały włos nie umarła na atak podobny do tego, który ostatecznie ją zabił.

I choć sama śmierć panny Arundell nie zaskoczyła nikogo, mieszkańców zdumiało co innego. Treść jej testamentu wzbudziła mieszane uczucia: zdziwienie, przyjemne podniecenie, głębokie potępienie, wściekłość, rozpacz, złość i powszechne plotki. Całymi tygodniami, a nawet miesiącami w Market Basing nie mówiło się o niczym innym! Każdy wtrącał swoje trzy grosze, począwszy od pana Jonesa ze sklepu spożywczego, który twierdził, że krew nie woda, a skończywszy na pani Lamphrey z poczty, która powtarzała do znudzenia: „Coś się za tym kryje, dam sobie głowę uciąć! Wspomnicie moje słowa”.

Spekulacjom dodawał pikanterii fakt, iż testament został sporządzony dopiero dwudziestego pierwszego kwietnia. Jeśli dorzucić do tego jeszcze jedną okoliczność, a mianowicie wizytę bliskich krewnych Emilii Arundell w jej domu w Poniedziałek Wielkanocny, tuż przed wspomnianą datą, łatwo zrozumieć, że mogły być wysuwane nawet najbardziej gorszące teorie, przyjemnie urozmaicające monotonię codziennego życia w Market Basing.

Sprytnie podejrzewano, iż pewna osoba wie więcej niż jest skłonna przyznać. Była to Wilhelmina Lawson, towarzyszka panny Arundell. Tymczasem panna Lawson utrzymywała, że wiadomo jej równie mało, co innym. Ponoć ona także oniemiała, gdy odczytano testament.

Oczywiście wiele osób nie dawało temu wiary. Czy panna Lawson rzeczywiście była tak nieświadoma, jak twierdziła, czy też rzecz przedstawiała się zgoła inaczej, prawdę znała tylko jedna osoba. Tą osobą był nikt inny jak sama zmarła. Zgodnie ze swym zwyczajem Emilia Arundell trzymała język za zębami. Nawet własnemu adwokatowi nie zdradziła motywów swojego posunięcia. Poprzestała na ujawnieniu swojej woli.

W owej powściągliwości można dopatrzyć się głównego rysu charakteru Emilii Arundell. Była ona pod każdym względem typową przedstawicielką swojej generacji. Dzieliła zarówno jej przymioty, jak i wady. Była autokratyczna i często wyniosła, a zarazem ogromnie życzliwa. Miała cięty język, za to jej uczynki były dyktowane dobrocią. Z pozoru sentymentalna, ale obdarzona przenikliwym umysłem. Miała wiele kobiet do towarzystwa, które bezlitośnie trzymała w ryzach, lecz traktowała z wielką szczodrobliwością. Cechowało ją głębokie poczucie rodzinnego obowiązku.

W Wielki Piątek Emilia Arundell przystanęła w holu Littlegreen House, wydając rozmaite polecenia pannie Lawson. Niegdyś Emilia była atrakcyjną dziewczyną, teraz zaś dobrze zakonserwowaną, przystojną .starszą damą o prostych plecach i energicznym sposobie bycia.

Ledwie widoczna żółtawość cery stanowiła ostrzeżenie, iż nie wolno jej bezkarnie jadać tłustych potraw.

Panna Arundell mówiła właśnie:

 Powiedz, Minnie, gdzie ich wszystkich ulokowałaś?

 Pomyślałam sobie… mam nadzieje, że postąpiłam słusznie… doktora i panią Tanios w pokoju dębowym, Teresę w pokoju niebieskim, pana Karola w dawnym pokoju dziecinnym…

 Teresę można umieścić w pokoju dziecinnym, a Karol dostanie pokój niebieski — przerwała panna Arundell.

 Tak jest, przepraszam… wydawało mi się, że pokój dziecinny nie jest tak wygodny…

 Dla Teresy będzie w sam raz.

W czasach panny Arundell kobiety zajmowały miejsce drugoplanowe. W społeczeństwie prym wiedli mężczyźni.

 Jaka szkoda, że nie przyjadą kochane dzieciaczki — zamruczała sentymentalnie panna Lawson.

Uwielbiała dzieci, ale też zupełnie nie potrafiła sobie z nimi radzić.

 Czwórka gości wystarczy aż nadto — oświadczyła panna Arundell. — Zresztą Bella obrzydliwie rozpieszcza swoje dzieci. Ani myślą robić, co im się każe.

 Pani Tanios jest bardzo oddaną matką — odezwała się półgłosem Minnie Lawson.

 Bella to dobra kobieta — przytaknęła poważnie panna Arundell.

Panna Lawson westchnęła i rzekła:

 Czasem musi jej być bardzo ciężko — mieszkać na takim końcu świata jak Smyrna.

 Jak sobie posłała, tak się wyśpi — odparła Emilia Arundell.

Wypowiedziawszy to ucinające dyskusję wiktoriańskie porzekadło, poinformowała:

 Wybieram się do miasta w sprawie zamówień na weekend.

 Ależ panno Arundell, ja to zrobię…

 Nonsens. Wołg pójść sama. Rogersowi należy się ostre słowo. Szkopuł w tym, Minnie, że nie jesteś dostatecznie stanowcza. Bob! Bob! Odzież się podział len pies?

Oslrowłosy terier /biegł po schodach jak strzała. Zaczął krążyć wokół swej pani, poszczekując radośnie. Wyszli razem na krótką ścieżkę wiodącą do furtki. Panna Lawson stała na progu domu z głupawą miną, posyłając za nimi uśmiech. Za jej plecami rozległ się opryskliwy głos:

 Te poszewki nie pasują na poduszki.

 Co takiego? Ale ze mnie gapa.

Minnie Lawson ponownie rzuciła się w wir domowych zajęć.

Emilia Arundell w towarzystwie Boba sunęła dystyngowanie główną ulicą Market Basing. Pochód był to iście królewski. Gdy tylko przekraczała próg jakiegoś sklepu, właściciel natychmiast spieszył ją obsłużyć. Przecież to panna Arundell z Litllegreen House. „Jedna z naszych najstarszych klientek”. Należała do „starej szkoły. W dzisiejszych czasach niewielu pozostało takich jak ona”.

 Dzień dobry pani. Czym mogę służyć?… Nie dość kruchy? Ogromnie mi przykro. Comber wyglądał ładnie… Ależ oczywiście, panno Arundell. Skoro pani tak mówi, musi tak być… Nie, doprawdy, nawet przez myśl mi nie przeszło, by przesyłać pani Canterbury’ego… Tak, dopilnuje tego osobiście.

Bob i Spot, pies rzeźnika, wolno okrążały się nawzajem z najeżonymi grzbietami, cicho powarkując. Spot był opasłym psem nieokreślonej rasy. Wiedział, że nie wolno atakować czworonogów klientów, ale pozwalał sobie informować je za pomocą subtelnych sygnałów, jaką zrobiłby z nich miazgę, gdyby tylko dano mu wolną rękę.

Bob, pies z temperamentem, odpłacił mu pięknym za nadobne.

 Bob! — krzyknęła ostro Emilia Arundell i udała się do kolejnego sklepu.

W warzywniaku doszło do spotkania „ciał niebieskich”. Pewna starsza dama o kulistych kształtach, odznaczająca się takim samym królewskim majestatem, jak panna Arundell, rzekła:

 Dzień dobry, Emilio.

 Dzień dobry. Karolino.

 Spodziewasz się wizyty kogoś ze swych młodych krewnych? — spytała Karolina Peabody.

 Tak, wszystkich. Teresy, Karola i Belli.

 Więc Bella przyjechała? Z mężem?

 Tak.

Za tą prostą monosylabą kryły się poglądy wspólne obu paniom.

Bella Biggs, siostrzenica Emilii Arundell, wyszła bowiem za Greka. A członkowie rodu Amndellów, którzy bez wyjątku służyli koronie, z. Grekami się po prostu nie wiązali.

Starając się dyskretnie pokrzepić pannę Arundell na duchu (bo przecież o takich sprawach nie można było mówić otwarcie), panna Peabody rzekła:

 Mąż Belli ma głowę na karku. I jest przemiły w obejściu.

 Maniery ma czarujące — przyznała panna Arundell. Znalazłszy się na ulicy, panna Peabody spytała:

 A cóż to słyszałam o zaręczynach Teresy z młodym Donaldsonem?

Panna Arundell wzruszyła ramionami.

 W dzisiejszych czasach młodzi są tacy lekkomyślni. Obawiam się, że będzie to dość długie narzeczeństwo — jeżeli w ogóle coś z tego wyjdzie. On jest bez grosza.

 Teresa ma własne pieniądze — zauważyła panna Peabody.

 To niedopuszczalne, aby mężczyzna był na utrzymaniu żony — odparta sztywno Emilia Arundell.

Panna Peabody wydała z siebie głęboki, gardłowy chichot.

 Zdaje się, że dzisiejsi mężczyźni nie maja. nic przeciwko temu. Ja i ty, Emilio, mamy staroświeckie poglądy. Nie mogę tylko zrozumieć, co ta dziewczyna w nim widzi. Żeby spośród tylu miłych młodzieńców wybrać właśnie jego!

 Jest podobno zdolnym lekarzem.

 To pince–nez i ten oschły sposób mówienia! Za mojej młodości nazywano by go okropnym drętwusem!

Nastąpiła pauza, podczas której panna Peabody sięgnęła pamięcią w odległą przeszłość, przywołując obraz dziarskich młodzianów z bokobrodami… Rzekła z westchnieniem:

 Przyślij do mnie tego młokosa Karola, jeśli się zjawi.

 Oczywiście. Przekażę mu. Pożegnały się i rozstały.

Znały się od pięćdziesięciu z górą lat. Pannie Peabody nieobce były pewne godne politowania potknięcia w życiu generała Arundella, ojca Emilii. Wiedziała dokładnie, jakim wstrząsem dla sióstr było małżeństwo Tomasza Arundella. Doskonale orientowała się w kłopotach, jakich przysparzało młodsze pokolenie.

Niemniej na żaden z tych lematów nigdy nie zamieniły ze sobą nawet słowa. Obie stały na straży godności rodziny, jej solidarności i wyznawały zasadę zachowywania całkowitej dyskrecji w kwestiach rodzinnych.

Panna Arundell skierowała kroki ku domowi. Bob spokojnie biegł przy nodze. Emilia Arundell przyznawała się przed sobą do czegoś, czego nigdy nie wyjawiłaby żadnemu innemu człowiekowi — do rozczarowania młodszymi potomkami własnej rodziny.

Na przykład Teresa. Od kiedy w wieku dwudziestu jeden lat weszła w posiadanie majątku, zupełnie wymknęła się spod kontroli. Od tamtej pory dziewczyna zyskała pewien rozgłos. Jej zdjęcie często pojawiało się w gazetach. Należała w Londynie do błyskotliwego i pozbawionego hamulców młodego towarzystwa, które uczestniczyło w zwariowanych przyjęciach i od czasu do czasu lądowało w komisariatach policji. Taki rodzaj rozgłosu nie był, zdaniem Emilii Arundell, odpowiedni dla kogoś noszącego to nazwisko. Prawdę mówiąc, bardzo nie pochwalała sposobu życia Teresy. W sprawie zaręczyn dziewczyny miała nieco mieszane uczucia. Z jednej strony nie uważała parweniusza, doktora Donaldsona, za dostatecznie dobrą partię dla rodu Arundellów. Z drugiej zaś miała niepokojącą świadomość, iż trudno o bardziej nieodpowiednią żonę dla spokojnego wiejskiego lekarza niż Teresa.

Z westchnieniem przeniosła myśli na Bellę. Nie miała jej nic do zarzucenia. Bella była dobrą kobietą, oddaną żoną i matką, którą można było stawiać innym za wzór — za to wyjątkowo przyziemną! Jednak nawet ona nie zasługiwała w pełni na aprobatę. Przecież Bella poślubiła obcokrajowca — nie dość tego — poślubiła Greka. W oczach nie wolnej od uprzedzeń panny Arundell małżeństwo z Grekiem było prawic tak samo niestosowne, jak z Argentyńczykiem albo Turkiem. Fakt, iż doktor Tanios miał ujmujący sposób bycia i uważano go za niezwykle utalentowanego w swej profesji, jeszcze bardziej podsycał uprzedzenia starszej damy. Podejrzliwie traktowała urok osobisty i tanie komplementy. Również i z tego powodu trudno jej było polubić dwójkę ich dzieci. Wygląd odziedziczyły po ojcu — nie miały w sobie ani krztyny angielskości.

No i ten Karol…

Tak, Karol…

Przymykanie oczu na fakty mijało się z celem. Karol, jakkolwiek czarujący, niewart był zaufania…

Emilia Arundell westchnęła. Nagle poczuła się zmęczona, stara, przygnębiona…

Odniosła wrażenie, iż jej dni są policzone…

Powróciła myślami do testamentu, jaki sporządziła kilka lat temu. Zapis na rzecz służby, na cele dobroczynne — i przeważająca część pokaźnego majątku do równego podziału między tę trójkę krewnych…

Nadal uważała, iż uczyniła rzecz słuszną i sprawiedliwą. Właśnie przeniknęło jej przez myśl, by sprawdzić, czy nie ma przypadkiem jakiegoś sposobu zabezpieczenia pieniędzy przypadających w udziale Belli, żeby nie mógł ich tknąć jej mąż… Będzie musiała spytać pana Purvisa.

Skręciła w furtkę Littlegreen House.

Karol i Teresa Arundell przyjechali samochodem, Taniosowie pociągiem.

Najpierw przybyło rodzeństwo. Karol, wysoki i przystojny, odezwał się lekko drwiącym tonem:

 Czołem, ciociu Emilio, jak się miewasz? Wyglądasz kwitnąco.

Następnie ją ucałował. Teresa przystawiła obojętnie młody policzek do przywiędłej twarzy ciotki.

 Jak się masz, ciociu?

Teresa, pomyślała ciotka, bynajmniej nie wyglądała dobrze. Twarz przykryta ciężkim makijażem była wymizerowana, wokół oczu rysowały się zmarszczki.

Herbatę wypito w salonie. Bella Tanios w modnym kapeluszu nasuniętym na niewłaściwą stronę, spod którego wysypywały się bezładnie kosmyki włosów, utkwiła wzrok w kuzynce Teresie, żałośnie usiłując przyswoić sobie jej styl i zapamiętać strój. Biedna Bella pasjami uwielbiała się stroić, lecz los poskąpił jej jakiegokolwiek zmysłu elegancji. Teresa nosiła ubrania drogie, nieco ekstrawaganckie, a przy tym miała znakomitą figurę.

Po przybyciu ze Smyrny do Anglii Bella próbowała gorliwie naśladować szyk Teresy za niższą cenę, zadowalając się pośledniejszym krojem.

Doktor Tanios, postawny, brodaty mężczyzna o wesołej powierzchowności, rozmawiał z panną Arundell. Miał pociągający głos — ciepły i głęboki — który oczarowywał słuchacza niemal wbrew jego woli. Urzekł i pannę Arundell, nieomal na przekór jej samej.

Panna Lawson uwijała się jak w ukropie. Krzątała się wokół stolika do herbaty, podając talerze. Karol, młodzieniec o nienagannych manierach, parę razy wstał, oferując jej pomoc, ale nie spotkał go żaden wyraz wdzięczności z jej strony.

Kiedy po herbacie całe towarzystwo wyszło na przechadzkę do ogrodu, Karol mruknął do siostry:

 Ta Lawson mnie nie lubi. Dziwne, prawda?

 Niesłychane. A więc istnieje chociaż jedna osoba, która potrafi oprzeć się twemu zniewalającemu urokowi? — dogryzła mu Teresa.

Karol wyszczerzył zęby w uśmiechu — ujmującym, od ucha do ucha — i rzekł:

 Na szczęście tylko ona…

Panna Lawson spacerowała po ogrodzie z panią Tanios i zasypywała ją pytaniami o dzieci. Bezbarwna dotąd twarz Belli Tanios ożywiła się. Bella zapomniała o obserwowaniu Teresy. Mówiła ochoczo, z zapałem. „Marysia powiedziała na statku coś absolutnie niezwykłego”…

Znalazła w Minnie Lawson wyjątkowo życzliwego słuchacza.

W tej chwili do ogrodu wprowadzono poważnego jasnowłosego młodzieńca z pince–nez. Wyglądał na dość zakłopotanego. Panna Arundell powitała go uprzejmie.

 Witaj, Rex! — wykrzyknęła Teresa.

Wsunęła mu rękę pod ramię i oboje się oddalili.

Karol zrobił skwaszoną minę. Wymknął się na słówko do ogrodnika, swego sprzymierzeńca z dawnych lat.

Kiedy panna Arundell ponownie weszła do domu, Karol bawił się z Bobem. Pies stał na szczycie schodów, trzymając w pysku piłkę i delikatnie merdając ogonem.

 Dalej, piesku — zachęcał Karol.

Bob przysiadł na tylnych łapach i powoli posuwał piłkę nosem ku krawędzi schodów. Gdy wreszcie popchnął ją, podskoczył w wielkim podnieceniu. Piłka zaczęła wolno staczać się na dół. Karol złapał ją i rzucił psu. Bob zgrabnie schwycił piłkę zębami. Zabawa się powtórzyła.

 To jego stała rozrywka — rzekł Karol. Emilia Arundell uśmiechnęła się.

 Potrafi tak godzinami — przyznała.

Udała się do salonu, a Karol poszedł w jej ślady. Bob zaszczekał rozczarowany.

 Spójrz na Teresę i jej adoratora. Osobliwa z nich para — odezwał się Karol, wyglądając przez okno.

 Sądzisz, że Teresa traktuje to poważnie?

 Szaleje za nim! — oświadczył z przekonaniem Karol. — Dziwaczny gust, ale cóż począć. Pewnie podoba się jej ten szczególny sposób, w jaki na nią patrzy, jakby była jakimś okazem naukowym, a nie żywą kobietą. Dla Teresy to raczej nowość. Szkoda, że młodzieniec jest tak ubogi. Teresa ma kosztowne upodobania.

Panna Arundell odparła sucho:

 Nie wątpię, że potrafi zmienić swój styl życia — jeśli tylko zechce! Zresztą ma własne dochody.

 Co? Ależ tak, oczywiście — Karol rzucił jej zmieszane spojrzenie.

Tego wieczoru, gdy rodzina zebrała się w salonie w oczekiwaniu na kolację, na schodach rozległ się rumor, a po chwili popłynął stek przekleństw. Wszedł Karol czerwony na twarzy.

 Przepraszam, ciociu Emilio, jestem pewnie spóźniony? Przez tego twojego psa o mały włos nic wykonałem straszliwego salta. Zostawił piłkę na schodach.

 Nieuważna psina — wykrzyknęła panna Lawson, pochylając się nad Bobem.

Bob spojrzał na nią z pogardą i odwrócił głowę.

 Stale to robi — odezwała się panna Arundell. — To bardzo niebezpieczne. Minnie, schowaj gdzieś tę piłkę.

Panna Lawson pospiesznie wyszła.

Przez większość czasu rozmowę przy stole monopolizował doktor Tanios. Opowiadał zabawne historyjki ze swego życia w Smyrnie.

Goście wcześnie udali się na spoczynek. Panna Lawson towarzyszyła swej chlebodawczyni w drodze do sypialni, niosąc za nią wełnę, okulary, duży welwetowy worek oraz książkę, trajkocząc przy tym z ożywieniem.

 Doprawdy, strasznie zabawny ten doktor Tanios. Dusza towarzystwa! Nie żebym sama marzyła o takim życiu… Pewnie trzeba przegotowywać wodę… I pić kozie mleko — ono ma taki przykry smak…

 Nie bądź głupia, Minnic — ucięła panna Arundell. — Kazałaś Ellen obudzić mnie o wpół do siódmej?

 O tak, panno Arundell. Powiedziałam, żeby nie przynosiła herbaty, ale nie uważa pani, że mądrzej byłoby… Wic pani, pastor z Southbridge — wyjątkowo sumienny człowiek — mówił wyraźnie, że nie ma obowiązku przychodzić na czczo…

Panna Arundell przerwała jej po raz kolejny.

 Do tej pory nie jadałam niczego przed porannym nabożeństwem i nie zamierzam tego zmieniać. Ty rób jak chcesz.

 Ależ nie… nie miałam na myśli… naprawdę… Panna Lawson była zmieszana i podenerwowana.

 Zdejmij Bobowi obrożę — poleciła panna Arundell.

Niewolnica pospieszyła wykonać rozkaz. Próbując się jeszcze przypodobać, rzekła:

 Jaki miły wieczór. Wszyscy są tacy zadowoleni z przyjazdu.

 Phi — odparła Emilia Arundell. — Każdy przyjechał coś wyżebrać.

 Ależ droga panno Arundell…

 Moja poczciwa Minnie, co jak co, ale oleju w głowie mi nie brakuje! Zastanawiam się tylko, kto pierwszy poruszy temat.

Nie musiała długo czekać na zaspokojenie swojej ciekawości. Z porannej mszy wróciła z panną Lawson tuż po dziewiątej. Państwo Taniosowie siedzieli w jadalni, natomiast po rodzeństwie Arundellów nie było ani śladu. Po śniadaniu panna Arundell zajęła się wpisywaniem do notesu wydatków.

Około dziesiątej do pokoju wszedł Karol.

 Przepraszam za spóźnienie, ciociu Emilio. Ale Teresa jest gorsza ode mnie. Nawet nie otworzyła jeszcze oka.

 O wpół do jedenastej śniadanie zostanie uprzątnięte — oznajmiła panna Arundell. — Wiem, że dziś nikt nie liczy się ze służbą, lecz w moim domu sprawy mają się inaczej.

 I dobrze. To rozumiem! Cóż za nieugiętość!

Karol nałożył sobie cynaderki i usiadł obok. Uśmiechał się jak zwykle rozbrajająco. Emilia Arundell wkrótce przyłapała się na tym, że pobłażliwie odwzajemnia uśmiech. Ośmielony tą oznaką przychylności Karol podjął ryzyko.

 Posłuchaj, ciociu Emilio, przepraszam, że zawracam ci głowę, ale wpadłem w piekielne tarapaty. Mogłabyś mnie poratować? Setka załatwiłaby problem.

Twarz ciotki nic wyrażała zachęty. Przybrała surowy wyraz.

Emilia Arundell nie bała się głośno mówić tego, co myśli. Uczyniła tak i tym razem.

Niewiele brakowało, by nadchodząca korytarzem panna Lawson zderzyła się z Karolem w chwili, gdy opuszczał pokój. Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Weszła do jadalni i zastała pannę Arundell siedzącą bardzo sztywno z wypiekami na twarzy.


Rozdział drugi
Krewni

 

Karol lekko wbiegł po schodach i zastukał do drzwi siostry. Natychmiast usłyszał w odpowiedzi „proszę” i wszedł do środka. Teresa siedziała na łóżku i ziewała. Karol przysiadł obok.

 Urodziwa z ciebie osóbka, Tereso — zauważył z uznaniem.

 Czego chcesz? — spytała ostro. Uśmiechnął się szeroko.

 W gorącej wodzie kąpana, co? No więc ubiegłem cię, moja droga. Postanowiłem uczynić krok, zanim ty przystąpisz do dzieła.

 No i?

Karol rozłożył ręce.

 Nic z tego. Ciotka Emilia zbeształa mnie niemiłosiernie. Oznajmiła, że nie ma żadnych złudzeń co do powodu, dla którego jej kochająca rodzinka zgromadziła się wokół jej osoby. Oświadczyła również, iż wyżej wspomniana kochająca rodzinka dozna zawodu, ponieważ w jej domu nie rozdaje się nic prócz uczucia — i to nie w nadmiarze.

 Mogłeś trochę poczekać — powiedziała oschle Teresa. Karol znowu uśmiechnął się promiennie.

 Bałem się, że ty albo Taniosowie mnie uprzedzicie. Mam poważne obawy, moja kochana Tereso, iż tym razem nic nie wskóramy. Staruszka Emilia nie jest ani trochę naiwna.

 Nigdy jej za taką nie uważałam.

 Próbowałem nawet napędzić jej stracha.

 Jak mam to rozumieć? — spytała ostrym tonem.

 Powiedziałem, że sama prosi się o to, żeby ktoś ją sprzątnął. Przecież nie może wszystkiego zabrać ze sobą do nieba. Dlaczego nie otworzy sakiewki?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin