Czerwone i czarne II.pdf

(1073 KB) Pobierz
225596545 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
225596545.001.png 225596545.002.png
STENDHAL
CZERWONE I CZARNE
TOM II
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
XXXI. PRZYJEMNOŚCI WIEJSKIE
O rus, quando ego te aspiciam!
H o r a c y
– Pan czeka zapewne na dyliżans do Paryża? – spytał właściciel gospody, gdzie Julian
zatrzymał się na śniadanie.
– Dzisiejszy, jutrzejszy, wszystko mi jedno – rzekł Julian.
W chwili gdy tak udawał obojętność, dyliżans przybył właśnie. Były dwa miejsca wol-
– Jak to, to ty, poczciwy Falcoz – rzekł podróżny przyby wający od strony Genewy do
kogoś, kto wsiadł równocześnie z Julianem.
– Myślałem, że sobie siedzisz gdzieś pod Lyonem – rzekł Falcoz – w rozkosznej dolinie
Rodanu!
– Ładnie siedzę! Uciekam.
– Co? ty uciekasz?! ty, Saint-Giraud? ty, z tą rozsądną miną, popełniłeś jakąś zbrodnię?
– rzekł Falcoz śmiejąc się.
– Na honor, na jedno by wyszło. Uciekam od straszliwego życia prowincji. Lubię chłód
lasów i spokój wiejski, wiesz o tym; nieraz obwiniałeś mnie o romantyzm. Nie chciałem
nigdy słyszeć o polityce i polityka mnie wypędza.
– Do jakiegoż ty stronnictwa należysz?
– Do żadnego, i to mnie gubi. Oto cale moje życie polityczne: lubię muzykę, malarstwo,
dobra książka jest dla mnie istnym świętem, przekroczyłem właśnie czterdziestkę! Cóż mi
zostaje? Piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści lat najwyżej. Więc cóż! Twierdzę, że za trzy-
dzieści lat ministrowie będą nieco sprytniejsi, ale tak samo uczciwi jak dziś. Historia Anglii
jest dla mnie zwierciadłem naszej przyszłości. Zawsze znajdzie się król, który zechce roz-
szerzyć swoje przywileje; zawsze ambicje poselskie, sława i dochody jakiegoś Mirabeau
będą mąciły sen zamożnych prowincjałów; nazywają to miłością wolności ludu. Zawsze
chętka zostania parem lub szambelanem skusi r e a k ó w. Każdy na okręcie państwa ze-
chce być sternikiem, bo to jest popłatne. Czyż nigdy nie znajdzie się skromne miejsce dla
biednego pasażera?
– Przejdźmy do faktów, które muszą być bardzo zabawne przy twojej spokojnej naturze.
Czy to ostatnie wybory wypędziły cię z prowincji?
– P r z e k l e ń s t w o d a w n i e j s i ę g a. Miałem przed czterema laty czterdzieści lat
i pięćset tysięcy franków; dziś mam o cztery lata więcej i prawdopodobnie o pięćdziesiąt
4
ne.
tysięcy franków mniej, stracę je bowiem na sprzedaży dworku w Montfleury, cudnie poło-
żonego w pobliżu Rodanu. W Paryżu znużyła mnie ustawna komedia, do której zniewala
wasza tak zwana cywilizacja XIX wieku. Byłem spragniony swobody i prostoty. Kupuję
tedy majątek w górach niedaleko Rodanu, nic piękniejszego pod słońcem. Wikary oraz
okoliczna szlachta nadskakują mi przez pół roku; karmię ich obiadami. – Opuściłem Paryż
– powiadam im – aby w życiu nie słyszeć ani nie mówić o polityce; jak panowie widzicie,
nie abonuję żadnego dziennika, im mniej listonosz doręcza mi listów, tym bardziej rad je-
stem.
To stanowisko niezupełnie odpowiadało intencjom księdza wikarego; niebawem stałem się
pastwą tysiąca natarczywych żądań, utrapień. Chciałem dać dwieście lub trzysta franków
rocznie na ubogich; żądają, abym dał coś na pobożne stowarzyszenia, a Świętego Józefa, a
Niepokalanej Dziewicy etc. Odmawiam – spada na mnie tysiąc szykan. Popełniam to głup-
stwo, że się irytuję. Nie mogę wyjść rano z domu ucieszyć się pięknością gór, aby mnie
jakaś przykrość nie wyrwała z marzeń, przypominając mi dotkliwie ludzi i ich niegodzi-
wość. Podczas procesji, w dni krzyżowe na przykład (lubię te śpiewy, to musi być prawdo-
podobnie melodia grecka), nie błogosławią moich pól, bo, powiada wikary, należą do bez-
bożnika. Krowa starej wieśniaczki, bigotki, umiera, oczywiście z powodu stawu należącego
do mnie, niedowiarka, paryskiego filozofa! W tydzień później patrzę, jak moje ryby wy-
pływają brzuchem do góry, otrute wapnem. Prześladują mnie na wszelki sposób. Sędzia
pokoju, zacny człowiek, ale drżący o swą posadę, zawsze rozstrzyga na moją niekorzyść.
Spokój wiejski stał się dla mnie piekłem. Z chwilą gdy ujrzano, że mnie opuścił wikary,
głowa wiejskiej kongregacji, nie popiera mnie zaś pensjonowany kapitan, wódz liberałów,
wszyscy wsiedli na mnie, nawet murarz, któregom żywił od roku, nawet stelmach, który
chciał mnie orżnąć przy naprawie pługów. Aby zyskać oparcie i wygrać bodaj raz jaki pro-
ces, robię się liberałem; ale jak powiadasz, nadchodzą te szelmowskie wybory, żądają mego
głosu...
– Za kimś, kogo nie znasz?
– Gdzież tam, za kimś, kogo znam dobrze. Odmawiam, straszna nieostrożność! Z tą
chwilą mam i liberałów na karku; położenie staje się nie do zniesienia. Sądzę, iż gdyby
wikaremu wpadło do głowy obwinić mnie o zamordowanie służącej, znalazłoby się w obu
stronnictwach dwudziestu świadków gotowych przysiąc, że widzieli, jak spełniam zbrod-
nię.
– Chcesz żyć na wsi nie podzielając namiętności sąsiadów, nie słuchając ich bajań. Sza-
leństwo!
– Dobrze więc, naprawiłem je. Montfleury jest na sprzedaż; stracę, jeśli trzeba, pięćdzie-
siąt tysięcy, ale rad jestem, żem się wyrwał z -tego piekła obłudy i szykan. Poszukam sa-
motności i sielskiego spokoju w jedynym miejscu, gdzie one istnieją we Francji, gdzieś na
czwartym pięterku wychodzącym na Pola Elizejskie w Paryżu. I jeszcze zastanawiam się,
czy nie rozpocznę kariery politycznej w mej dzielnicy, składając jaki grosik na rzecz para-
fii.
– Wszystko to nie byłoby możliwe za Bonapartego! – rzekł Falcoz z oczami błyszczą-
cymi od gniewu i żalu.
– Wybornie, ale czemuż nie umiał się utrzymać na stanowisku ten twój Bonaparte?
Wszystko, co ja dziś cierpię, to jego wina.
Julian podwoił baczność. Zrozumiał od pierwszego słowa, że bonapartysta Falcoz jest
przyjacielem z lat dziecinnych pana de Rênal, filozof zaś Saint-Giraud musiał być bratem
owego urzędnika w prefekturze X., który umiał tak tanio zdobyć na licytacji dzierżawę bu-
dynków gminnych.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin