Tom Clancy - Centrum 5 - Rownowaga (Mandragora76).doc

(1423 KB) Pobierz

Tom Clancy

Równowaga

Balance of power

TŁUMACZYŁ JERZY BARMAL

wydanie polskie: 1998

wydanie oryginalne: 1998

Podziękowania

Chcielibyśmy serdecznie podziękować Jeffowi Rovinowi za jego inspirujące pomysły

i znaczący wkład w powstanie rękopisu. Podziękowania za współpracę należą się

także

Martinowi H. Greenbergowi, Larryemu Segriffowi, panu Robertowi Yondelmanowi oraz

wspaniałemu zespołowi wydawnictwa Putnam Berkeley Group, w skład którego

wchodzili

Phyllis Grann, David Shanks i Elizabeth Beier. Jak zwykle dziękujemy naszemu

agentowi i

przyjacielowi, Robertowi Gottliebowi z agencji Williama Morrisa, bez którego ta

powieść

zapewne nigdy by nie powstała. Osądźcie, drodzy Czytelnicy, na ile ten nasz

wspólny wysiłek

zakończył się sukcesem.

Tom Clancy i Steve Pieczenik

1

Poniedziałek, 17.40 - Madryt

- Złamałaś wszystkie reguły - oznajmiła Martha Mackall. Nie ulegało wątpliwości, że jest wściekła na stojącą obok dziewczynę i potrzeba było chwili, żeby się uspokoiła.

Nachyliła się do ucha Aideen i szepnęła tak, żeby nie mogli usłyszeć inni pasażerowie: - Na dodatek zupełnie bezmyślnie. Wiesz, o jaką stawkę toczy się gra. Taki wybryk jest niewybaczalny.

Dumnie wyprostowana Martha i jej smukła asystentka Aideen Marley trzymały się

barierki w pobliżu wyjściowych drzwi autobusu. Zaokrąglone policzki Aideen barwą

przypominały teraz jej rude włosy; machinalnie darła mokrą chusteczkę

higieniczną, którą

trzymała w prawej dłoni.

- Nie zgadzasz się ze mną? - spytała Martha.

- Nie.

- Jak to?

- Powiedziałam nie - powtórzyła Aideen. - Nie nie zgadzam, czyli zgadzam.

Popełniłam błąd. Fatalny i głupi.

Rzeczywiście tak uważała. Zachowała się impulsywnie w sytuacji, którą powinna była zignorować, ale w równym stopniu przesadna była też nagana, która ją przed chwilą spotkała.

Nie minęły jeszcze dwa miesiące od czasu, gdy zatrudniono ją w sekcji

polityczno-

ekonomicznej Centrum, a już kilka razy trójka pozostałych kolegów ostrzegała ją,

żeby

czasem nie podpadła szefowej.

Teraz już wiedziała czemu.

- Nie interesuje mnie, co chciałaś w ten sposób udowodnić - ciągnęła Martha, nadal z ustami przy uchu Aideen, a w jej szepcie wyczuwało się niekłamaną złość. - To nie może się nigdy powtórzyć. W każdym razie wtedy, kiedy pracujemy razem. Zrozumiałaś?  - Tak - mruknęła potulnie Aideen, a w duchu dodała: - Dosyć, starczy już tego. W pamięci mignęło jej seminarium poświęcone praniu mózgu, które odbyło się w ambasadzie USA w Mexico City. Jeńców należy nękać w momencie depresji, a poczucie winy jest szczególnie skutecznym narzędziem. Ciekawe czy Martha musiała się uczyć tej techniki, czy też przychodziło to jej samo z siebie.

Ale już w następnej chwili Aideen zastanowiła się, czy na pewno jest sprawiedliwa wobec swej przełożonej. W końcu była to ich pierwsza wspólna misja w Centrum. A na dodatek bardzo ważna.

Martha Mackall oderwała wzrok od Aideen, ale tylko na krótką chwilę.  - Nie rozumiem, jak do tego mogło dojść - kontynuowała reprymendę, głosem tak ustawionym, aby nie zagłuszył go hałas silnika. - Powiedz coś, wytłumacz się. Nie przyszło ci do głowy, że mogła nas zatrzymać policja? I co byśmy wtedy powiedziały Wujowi Miguelowi?

Wuj Miguel był pseudonimem mężczyzny, z którym przyjechały się zobaczyć, posła Isidoro Serradora. Tak miały go określać do chwili spotkania w budynku Congreso de los Diputados, Kongresu Deputowanych.

- Za co mieliby nas zatrzymać? - spytała Aideen. - Mówiąc szczerze, nie, nie

przyszło

mi to do głowy. Przecież chodziło o samoobronę.

- Samoobronę? - powtórzyła ironicznie Martha.

Aideen spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Tak.

- A przed kim to?

- Jak to przed kim? Przecież tych trzech...

- Trzech hiszpańskich samców! - nie dała jej skończyć Martha, ciągle nad nią nachylona. - My przedstawiłyśmy swoją wersję, a oni swoją. Dwie Amerykanki skarżące się na napastowanie seksualne policjantom, którzy jako samcy na nic innego nie mieliby ochoty.

Tylko by nas wyśmiali.

- Nie - pokręciła głową Aideen. - Nie uwierzę, że mogłoby dojść do czegoś takiego.

- Rozumiem. Jesteś pewna, że tak by się nie stało. Możesz to nawet zagwarantować.

- Oczywiście, że nie - broniła się Aideen. - Ale nawet gdyby sprawy tak się ułożyły...

- To co? - znowu wpadła jej w słowa Martha. - Co byś zrobiła, gdyby nas aresztowali?

Aideen spoglądała przez okno na mijane sklepy i hotele w centrum Madrytu. Niedawno odbyła się w Centrum jedna z SGW - Symulacyjnych Gier Wojennych - w których obowiązkowo musiał uczestniczyć personel dyplomatyczny. Zobaczyli, co czekałoby ich kolegów, gdyby dyplomacja zawiodła. Ofiary daleko liczniejsze, niż można sobie było wyobrazić. Gra była jednak łatwiejsza od obecnego zadania.  - Gdyby nas aresztowali - mruknęła Aideen - musiałabym przeprosić. Co więcej mogłabym zrobić?

- Nic - odrzekła Martha - i o to właśnie mi chodzi, aczkolwiek do tego wniosku dochodzisz poniewczasie.

- Posłuchaj - nie wytrzymała Aideen. - Dobra, masz rację. Masz cholerną rację. - Patrzyła Marcie prosto w oczy. - Poniewczasie. Więc teraz chciałabym przeprosić i zapomnieć o całej sprawie.

- Jasne, że byś chciała, ale to nie w moim stylu. Kiedy coś mnie zirytuje, nie

tłamszę

tego w sobie.

I ciągnę bez końca, dodała w myśli Aideen.

- A jeśli będę bardzo zirytowana, to cię wywalę z pracy - zagroziła Martha. - Nie mogę sobie pozwolić na czułostkowość.

Aideen zdecydowanie nie podobała się taka polityka. Kiedy tworzy się zgraną drużynę, trzeba walczyć o to, żeby ją zachować; mądry i skuteczny szef rozumie, że personel trzeba wychowywać i kształtować, a nie miażdżyć. Cóż, do tego musiała po prostu przywyknąć. Kiedy generał Mike Rodgers, zastępca dyrektora Centrum, przyjmował ją do pracy, powiedział: Każdy zawód ma swoją specyfikę, a w polityce jest to jedynie bardziej wyraźne. Następnie dodał, że w każdej profesji ludzie układają plany; najczęściej dotyczą one dziesiątek, najwyżej setek ludzi. Natomiast w polityce skutki drobniutkiego nawet posunięcia są nieobliczalne. A zaradzić temu można było tylko w jeden sposób.  Aideen spytała w jaki.

Odpowiedź Rodgersa była bardzo prosta.

- Układając lepsze plany.

Aideen nie bardzo wiedziała, co Martha planuje w tej chwili, aczkolwiek jej osoba była jednym z tematów najczęściej podejmowanych w Centrum. Członkowie Centrum różnili się w opiniach, czy sekcja polityczno-ekonomiczna służy interesom narodu czy też Marthy Mackall.

Aideen rozejrzała się po autobusie. Zdawało jej się, że dostrzega sporo zainteresowanych twarzy, aczkolwiek przyczyną nie mogło być to, co rozgrywało się między nią a Marthą. Wóz zatłoczony był pasażerami, z których niejeden musiał widzieć, co dziewczyna zrobiła na przystanku, a informacja najwidoczniej rozniosła się lotem błyskawicy, albowiem osoby najbliżej stojące najwyraźniej odsuwały się od Aideen, a kilka par oczu z niedowierzaniem przyglądało się jej rękom.  Zapiszczały hamulce; autobus zatrzymał się na przystanku przy Calle Fernanflor i obie kobiety pośpiesznie wysiadły. Odziane jak turystki w dżinsy i kurtki, z torbami i aparatami fotograficznymi zarzuconymi na ramię, stanęły przy krawężniku ruchliwej ulicy. Autobus odjechał. W tylnej szybie widać było twarze ciekawie przyglądające się kobietom.  Martha zerknęła na swą asystentkę. Pomimo wysłuchanej przed chwilą reprymendy, w jej oczach nadal można było dostrzec zawziętość.

- Posłuchaj - powiedziała Mackall - jesteś nowa w branży. Zabrałam cię tu, bo świetnie znasz języki i jesteś niegłupia. Masz spore szanse w służbie zagranicznej.

- Nie jestem nowicjuszką - zauważyła urażona Aideen.  - Nie, ale po raz pierwszy działasz w Europie, a poza tym nie znasz jeszcze do końca moich reguł. Lubisz frontalny atak i pewnie dlatego generał Rodgers podebrał cię ambasadorowi Carnegie. Zastępca dyrektora istotnie lubi atakować mur z rozpędu. Ale ja ostrzegłam cię już na samym początku: musisz trochę przyhamować. Co dobre było w Meksyku, tutaj może być do niczego. Powiedziałam ci, że pracując ze mną, musisz stosować się do moich zasad. A ja nie lubię działać na środku areny, lecz na uboczu, bez rozgłosu.

Wolę przechytrzyć przeciwnika, niż zwalić go z nóg. Szczególnie wtedy, kiedy chodzi o tak wysoką stawkę.

- Rozumiem - powiedziała Aideen. - Wiem, że to dla mnie nowa sytuacja, ale nie jestem zupełną nowicjuszką. Kiedy poznam reguły, będę potrafiła je stosować.  Martha odrobinę się odprężyła.

- W porządku. - Spojrzała, jak Aideen rzuca do kosza poszarpaną chusteczkę. - Wszystko w porządku? Może chcesz skorzystać z jakiejś toalety?  - A czy potrzebuję?

Martha cicho westchnęła.

- Raczej nie. - A po chwili dodała: - Ciągle nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś.

- Wiem i naprawdę mi przykro. Co jeszcze mogę powiedzieć?  - Nic. Zupełnie nic. Widziałam już parę bójek ulicznych, ale coś takiego zobaczyłam po raz pierwszy.

Martha nadal jeszcze kręciła głową z niedowierzaniem, kiedy skręciły w kierunku imponującego Palacio de las Cortes, gdzie bardzo nieoficjalnie i nader sekretnie miały się spotkać z deputowanym Serradorem. Ów weteran polityki hiszpańskiej w poufnej rozmowie poinformował ambasadora Barrego Nevillea o nieustannie rosnących napięcia między ubogimi Andaluzyjczykami na południu oraz bogatymi i wpływowymi Kastylijczykami z Hiszpanii północnej i środkowej. Rząd na gwałt potrzebował informacji. Po pierwsze, o tym, co jest źródłem owej eskalacji konfliktów, po drugie - czy uczestniczą w tym też Katalończycy, Galicjanie, Baskowie i członkowie innych grup etnicznych. Serrador obawiał się, że skoordynowana wroga akcja jednego ugrupowania rozerwać może na strzępy delikatną tkaninę życia Hiszpanii. Przed sześćdziesięciu laty wojna domowa, w której arystokracja, wojsko i kościół katolicki starły się z komunistami i siłami anarchistycznymi, omal doszczętnie nie rozbiła kraju. Dzisiaj z pomocą ruszyliby etniczni sojusznicy z Francji, Maroka, Portugalii i innych sąsiadujących państw. Zamieszki osłabiłyby południową flankę NATO, co mogłoby się okazać katastrofalne, szczególnie w sytuacji, gdy organizacja zamierzała powiększyć się o kraje Europy Wschodniej.  Ambasador Neville przedstawił problem Departamentowi Stanu. Sekretarz Av Licoln ze sprawą zapoznał swego zastępcę, Carol Lanning, specjalistkę od spraw hiszpańskich.

Oboje zgodnie uznali, że departament nie może oficjalnie ingerować w sytuacji tak nieklarownej, dopiero się kształtującej, gdyby bowiem coś się nie powiodło i ujawniono ich uczestnictwo, Stany Zjednoczone w żaden sposób nie mogłyby już wpłynąć na przywrócenie pokoju. Dlatego Landing pierwszy kontakt kazała nawiązać Mackall, by sprawdzić, w jaki sposób USA mogłyby przyczynić się do zażegnania potencjalnego kryzysu. Powiał chłodny wiatr i Martha zapięła suwak kurtki.

- Nigdy nie będzie za dużo powtarzania, że Madryt to nie Mexico City. Zabrakło czasu, żeby ten temat rozwinąć na odprawach w Centrum. Ludzie w Hiszpanii są jak wszędzie na świecie, ale jedna rzecz jest ważna dla nich wszystkich: honor. Oczywiście, są także i tutaj osoby niehonorowe, podłe, podstępne, ale każde społeczeństwo ma swoich wyrzutków. Jest także prawdą, że ich normy nie zawsze tworzą spójny system i nie wszystkie są humanitarne. Z pewnością inaczej pojmują honor politycy, a inaczej mordercy, ale każdy trzyma się reguł swojego zawodu.

- Rozumiem - prychnęła Aideen. - Ci trzej faceci, którzy zaofiarowali się, że nas oprowadzą po mieście, a ledwie tylko wyszłyśmy z hotelu, jeden zaraz złapał mnie za pośladki i ani myślał puścić, po prostu działali zgodnie z kodeksem honorowym gwałcicieli, tak?

- Nie, działali zgodnie z kodeksem ulicznych naciągaczy.

Aideen zmrużyła oczy.

- Przepraszam?

- Nie zrobiliby nam żadnej krzywdy - wyjaśniła Martha - gdyż to oznaczałoby złamanie reguł. A zgodnie z nimi mają nachalnie narzucać się kobiecie i nie dawać jej spokoju, aż się wykupi. Właśnie miałam im zapłacić, kiedy ty wkroczyłaś do akcji.

- Zapłacić?

Martha pokiwała głową.

- Tak to się tutaj załatwia. Co się tyczy policjantów, o których wspomniałaś, to wielu otrzymuje łapówki od naciągaczy za to, żebym im nie przeszkadzali. Tak, kochanie, dyplomacja to między innymi trzymanie się reguł gry - nawet wtedy, kiedy wydają ci się obrzydliwe.

- A kiedy nie znasz tych zasad? Ja, na przykład, nie znałam. - Aideen ściszyła głos. - Bałam się, że okradną nas z torebek, i koniec z naszą legendą.  - Gdybyśmy wylądowały w areszcie, legenda jeszcze szybciej by się rozleciała - zapewniła Martha. Wzięła Aideen pod ramię i odciągnęła na bok chodnika. - Rzecz polega na tym, że w końcu ktoś by nam powiedział, jak się od nich uwolnić. Zawsze tak się dzieje. Na tym właśnie polega owa gra, a ja dawno już przekonałam się, jak ważna jest wiedza o tym, jakie reguły obowiązują w jakim kraju. Zaczęłam pracę w dyplomacji na początku lat siedemdziesiątych, a codzienna jazda na siódme piętro Departamentu Stanu wprawiała mnie w niebywałe podniecenie. Tak, to na siódmym piętrze odwalało się całą prawdziwą, ciężką pracę. Ale dopiero potem zrozumiałam, dlaczego tam się znalazłam. Wcale nie z racji moich talentów, jak naiwnie myślałam. Chodziło o to, żebym to ja prowadziła rozmowy z przywódcami Republiki Południowej Afryki, kiedy ciągle obowiązywał tam apartheid.

Poprzez moją osobę, Departament oznajmiał im: Jeśli chcecie prowadzić jakieś interesy ze Stanami Zjednoczonymi, musicie czarnych traktować na równi z białymi. - Martha prychnęła. - Wiesz, jak się czułam?

Aideen doszła do wniosku, że nie do końca potrafi to sobie wyobrazić.  - Powiem ci jedno - ciągnęła Mackall - poklepanie po pupie to w porównaniu z tamtym małe piwo. Tak czy siak, zrobiłam to, czego od mnie oczekiwano, a zrobiłam dlatego, że bardzo szybko nauczyłam się jednej rzeczy. Jeśli zaczynasz łamać reguły albo naginać je do swoich upodobań, nawet się nie zorientujesz, jak wejdzie ci to w nawyk. A wtedy robisz się leniwa, ustępliwa, a z takiego dyplomaty nie ma żadnego pożytku.  Aideen poczuła nagły wstyd. W wieku trzydziestu czterech lat musiała przyznać, że jeśli chodzi o znajomość dyplomacji nie mogła się równać ze swoją starszą o piętnaście lat zwierzchniczką. Pociechy szukać mogła jedynie w tym, że mało kto mógł się równać. Martha Mackall swobodnie poruszała się we wpływowych politycznych kręgach Europy i Azji, co w jakiejś części zawdzięczała licznym podróżom, które odbywała u boku ojca, popularnego w latach sześćdziesiątych piosenkarza soul, który z pasją też działał na rzecz praw człowieka.

Prócz tego z wyróżnieniem skończyła ekonomię ma MIT i pozostawała w bliskich

kontaktach

z największymi bankierami świata, utrzymując też bardzo dobre stosunki na

Wzgórzu

Kapitolińskim. Bano się jej, ale i szanowano. Aideen zaś musiała przyznać, że

także w tym

przypadku miała rację.

Martha spojrzała na zegarek.

- Chodźmy. Zostało już tylko pięć minut.

Aideen przytaknęła. Była zła na siebie i pełna pretensji, jak zawsze kiedy coś zawaliła.

Niewiele miała okazji do wpadki przez cztery lata spędzone w wywiadzie Departamentu Obrony w Fort Mead. Wykonywała pracę właściwie urzędniczą, przekazując pieniądze oraz tajne informacje agentom krajowym i zagranicznym. Pod koniec tego okresu zajęła się wywiadem elektronicznym, a wyniki przekazywała do Pentagonu, ponieważ jednak większość roboty wykonywały satelity i komputery, dla rozszerzenia wiedzy uczęszczała też na kursy długofalowej strategii wywiadowczej i specjalnych technik operacyjnych. Niewiele mogła też sknocić potem, kiedy przeniesiono ją do ambasady USA w Meksyku. Najczęściej zajmowała się elektronicznym śledzeniem szlaków, którymi narkotyki rozchodziły się po armii meksykańskiej, czasami jednak przydzielano jej zadania operacyjne. Jednym z najważniejszych efektów trzech lat spędzonych w Meksyku było nabycie umiejętności, które okazały się takie skuteczne tego popołudnia, a zarazem tak zdegustowały Marthę i pasażerów autobusu. Kiedy pewnej nocy paru bandziorów z kartelu narkotykowego napadło na nią i przyjaciółkę, Ane Rivera, pracowniczkę biura meksykańskiego prokuratora generalnego, Aideen odkryła, że najlepszym sposobem na napastników wcale nie jest gwizdek, nóż, czy próba kopnięcia w genitalia. Zawsze jednak należało mieć przy sobie wilgotne chusteczki. To ich użyła Ana, aby wytrzeć potem ręce, które posłużyły do ciśnięcia mierda de perro.

Ana schyliła się i zgarnęła z ziemi trochę psich odchodów, po czym cisnęła nimi w prześladowców, następnie rozmazała je na swych dłoniach, żeby być pewna, iż nikt nie będzie chciał narazić się na ich dotyk. Jak wyjaśniła, nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś miał jeszcze ochotę na atak. W każdym razie ta natychmiast odeszła madryckich ulicznych naciągaczy.

Martha i Aideen w milczeniu weszły pod białą kolumnadę Palacio de las Cortes. Wzniesiony w 1842 roku pałac był siedzibą Congreso de los Dipudados. Była to jedna z izb hiszpańskiego parlamentu, drugą stanowił Senado, Senat. Reflektory oświetlały dwa ogromne brązowe lwy. Każdy z nich opierał łapę na kuli armatniej. Posągi odlano z broni odebranej wrogom Hiszpanii. Po kamiennych schodach podeszły pod wielkie metalowe drzwi, używane tylko przy oficjalnych okazjach. Na lewo od głównego wejścia ciągnął się wysoki żelazny płot z ostrymi szpikulcami na szczycie, a za nim umieszczona była mała wartownia z kuloodpornymi szybami. To tędy posłowie dostawali się do gmachu parlamentu.  Nie odzywały się do siebie, a chociaż Aideen bardzo krótko pracowała w Centrum, potrafiła już odgadnąć, w jakim nastroju jest teraz jej przełożona: raz jeszcze przypominała sobie to wszystko, co miała powiedzieć Serradorowi. Aideen znalazła się w roli asystentki z uwagi na swe doświadczenia z meksykańskimi rebeliantami, a także z racji znajomości hiszpańskiego, co pozwalało uniknąć językowych nieporozumień.  Gdyby tylko miała więcej czasu na przygotowanie, myślała Aideen, podczas gdy powoli zbliżały się do wartowni, niczym turystki z zapałem robiąc zdjęcia. Centrum ledwie zdążyło odetchnąć po zawierusze związanej z odbijaniem zakładników w dolinie Bekaa, kiedy z ambasady w Madrycie nadeszło kolejne zadanie. Przekazane tak dyskretnie, że wiedzieli o nim jedynie senor Serrador, ambasador Neville, prezydent Michael Lawrence, jego najbliżsi współpracownicy oraz szefowie Centrum. A ci dochowają tajemnicy.

Jeśli

Serrador miał rację, chodziło o życie dziesiątków tysięcy ludzi.  Gdzieś z daleka nadpłynął dźwięk kościelnych dzwonów. Tutaj, w Hiszpanii, wydawał się on Aideen bardziej nabożny niż Waszyngtonie. Policzyła uderzenia. Szósta.

Znalazły się przy wartowni.

- Nostros aqui para un viaje todo comprendido - powiedziała Aideen do okienka w

szybie. Chciałybyśmy wszystko zwiedzić. I dodała, że znajomy załatwił im

pozwolenie na

wejście do budynku.

Młody wartownik spytał o nazwiska.

- Senorita Temblón y Senorita Serafico - odpowiedziała Aideen. Zanim opuściły Waszyngton, Aideen uzgodniła te nazwiska z biurem Serradora. Na nie miały wystawione bilety lotnicze i zrobione rezerwacje w hotelu.

Wartownik pochylił się nad listą na pulpicie. Za ogrodzeniem widać było dziedziniec, a dalej ciemniejące powoli niebo. W rogu dziedzińca stał mały murowany budynek, gdzie mieściły się siedziby służb rządowych. Za nim wznosiła się przeszklona budowla, siedziba biur poselskich. Ta imponująca całość kazała Aideen pomyśleć o tym, jak daleką drogę przebyła Hiszpania od 1975 roku, kiedy umarł El Caudillo, Francisco Franco. Teraz była to monarchia konstytucyjna, w której rządy sprawował premier, a monarsze przysługiwała rola właściwie tytularna. Sam budynek Palacio de las Cortes wiele mówił o burzliwej historii Hiszpanii. W suficie izby obrad wciąż widniały dziury od kul, naocznie przypominając o prawicowym zamachu stanu z 1981 roku. W pałacu rozegrało się znacznie więcej burzliwych wydarzeń, jak na przykład w 1874 roku, kiedy prezydent Emilio Catelar otrzymał wotum nieufności, a żołnierze zaczęli strzelać na korytarzach.  Przez większość XX wieku Hiszpania zmagała się głównie z własnymi problemami, a podczas II wojny światowej zachowała neutralność. Dlatego też i świat niewiele poświęcał jej uwagi. Kiedy jednak Aideen studiowała języki w koledżu, nauczyciel hiszpańskiego, senor Armesto, powiedział kiedyś, że Hiszpanie są o krok od katastrofy.  Gdzie trzech Hiszpanów, mówił, tam cztery opinie. A w im większym stopniu w światowych sprawach rolę odgrywa niecierpliwość i gniew, tym głośniej i zapalczywiej będą wygłaszane te opinie.

I miał rację. Ruchy narodowościowe stały się wielką siłą polityczną, poczynając

od

rozpadu ZSRR i Jugosławii, a na secesjonizmie Quebecu w Kanadzie i ruchach

etnocentrycznych w USA kończąc. Hiszpania nie pozostała w tym odosobniona. Jeśli

Serrador miał rację - a potwierdzały to analizy Departamentu Stanu - czekała ją

próba

najtrudniejsza w przeciągu ostatniego tysiąclecia. Szef wywiadu Centrum, Bob

Herbert,

skwitował to słowami: - Jeśli sprawdzi się pesymistyczny scenariusz, to wojna

domowa

będzie się wydawać bójką na rogu ulicy.

Wartownik wyprostował się.

- Un momento.

Sięgnął po czerwoną słuchawkę na tylnej ścianie. Wystukał numer i odkaszlnął.  Podczas kiedy rozmawiał, Aideen zerknęła za siebie. Szeroka ulica była zapełniona samochodami, była la hora de aplastir, godzina ścisku, jak to tutaj nazywano.

W

zapadającym zmierzchu lśniły światła wolno przemieszczających się wozów. Sylwetki przechodniów gasiły je i zapalały. Niekiedy pojawiał się błysk flesza uruchomionego przez któregoś z turystów.

Aideen mrużyła właśnie oczy po jednym z takich błysków, kiedy stojący na rogu młody człowiek wsunął aparat do kieszeni dżinsowej kurtki i ruszył w kierunku wartowni.

Nie widziała wyraźnie jego twarzy pod daszkiem czapki baseballowej, czuła jednak, że spogląda na nią.

Uliczny naciągacz udający turystę? - pomyślała z irytacją, patrząc, jak zbliża

się w ich

kierunku. Zaczęła się odwracać, aby załatwienie całej sprawy zostawić Marcie,

ale w tej

samej chwili dostrzegła, iż za plecami mężczyzny hamuje czarny samochód. Aideen

znieruchomiała, a za to cały świat jakby się zakręcił. Nieznajomy wydobył z

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin