Lech Piotr Witold - CWM.txt

(38 KB) Pobierz
Autor: PIOTR WITOLD LECH
Tytu�: CWM

Z "NF" 8


I  W oddali ukaza�a si� prze��czka.
- Najwy�szy pas - mrukn�� profesor Ebert i jego alfa romeo pos�usznie wskoczy� w purpurowy snop �wiat�a, aby w kilka chwil dotrze� do zielonej wst�gi lotostrady. St�d ju� ca�kiem wyra�nie wida� by�o Tatry. Spece od pogody nie k�amali, obiecuj�c na kilka kolejnych dni rozp�dzenie chmur i stworzenie warunk�w sprzyjaj�cych turystyce. Ciekawe, ile kosztowa�o to g�rali? Ale zaraz my�li Eberta powr�ci�y do CWM i ulotna rado�� pierzch�a.
Dlaczego ONZ tak szybko zwietrzy�a wyniki ich bada�? Ledwie przeprowadzono pierwsze pr�by na kilku ochotnikach z grona najbardziej zaufanych student�w. Kto� jednak by� wtyk�. Kt�ry� z ochotnik�w? Nie, ci dranie z ONZ zbyt du�o wiedzieli. Kurdupel Ruchter potrafi� opisa�  wszystkie nowinki, jakie opracowali przy konstrukcji akceleratora. A wi�c Wilczawski albo Derain.
- Uwa�aj, jak lecisz, barani �bie! - czerwona g�ba w okularach przeciws�onecznych pojawi�a si� na ekranie interkomu.
Rzeczywi�cie, stradolot Eberta niebezpiecznie wysun�� si� poza zielony pas. Skorygowa� kurs i obejrza� si�. Facet z transportowca, wygl�daj�cego przy ma�ym alfa romeo jak lataj�cy blok, popuka� si� w czo�o.
- Odpieprz si� - burkn�� Ebert.
Aby uwolni� si� od intruza, zacz�� wypatrywa� nast�pnej prze��czki. W dole, na trzech ni�szych pasach, przemyka�y r�nobarwne punkciki. Najspokojniej by�o bodaj na najni�szym pasie, ledwie widocznym z odleg�o�ci kilkuset metr�w.
Zamruga�y czerwone �wiat�a prze��czki.
- Najni�szy pas - rozkaza�, a komputer natychmiast rozpocz�� manewr. Przy pr�dko�ci dwustu kilometr�w na godzin� gwa�towny spad nie jest przyjemny, profesor poczu� md�o�ci. W��czy� stabilizator ci�nienia. Odetchn��.
- Po��cz mnie z Elizabeth.
Natychmiast uzyska� po��czenie. Elizabeth czeka�a przy wideofonie.
- Nareszcie - spojrza�a ch�odno. - Masz dwie minuty, �eby wyt�umaczy� si� z nietaktownego znikni�cia z bankietu. Rektor by� wzburzony twoim zachowaniem. Najad�am si� wstydu... - m�wi�a po angielsku, co wskazywa�o na du�e zdenerwowanie. Wtedy zapomina�a o obietnicy m�wienia przez rok tylko po polsku, aby wreszcie nauczy� si� trudnego j�zyka m�a.
Przygl�da� si� jej ciemnooliwkowej cerze i lekko sko�nym oczom. �a�owa�, �e przez wideofon nie mo�e zobaczy� ca�ej reszty: smuk�ych, d�ugich n�g, odziedziczonych po murzy�skich babkach, pe�nych piersi, ofiarowanych przez bia�e protoplastki rodu ojca i kociej gracji, kt�ra pozosta�a jej po jednej z ��tosk�rych �on dziadka. Kt�ry to ju� raz dochodzi� do wniosku, �e dopiero po��czenie wielu ras pozwala uzyska� idealne pi�kno. Po przodkach musia�a te� odziedziczy� naturalny talent do walk wschodu, kt�re uprawia�a od dziecka.
- Jeste� pi�kna.
Rozchmurzy�a si�.
- Co si� dzieje, Lestku - nigdy nie potrafi�a wym�wi� jego imienia. - Czy to ma co� wsp�lnego z tymi lud�mi z...
- Ciii - po�o�y� palec na ustach. - Eli, kochanie, nic nie mog� ci powiedzie�. Nawet tego, gdzie lec�. Ale uwierz, to cholernie wa�na sprawa.
Gniew ca�kowicie ust�pi� z jej twarzy. Zjawi�o si� zatroskanie.
- Wr�cisz szybko, prawda?
- Nie wiem, Eli...
- Och, nie m�w tak, prosz�! Czuj�, Lestku, �e co� ci grozi.
- Zn�w wr�y�a� z I'Cing?
- Mam przeczucie.
- Wiesz, co my�l� o przeczuciach.
- My�l sobie, co chcesz!
- Musz� ko�czy�, Eli. Nie chc�, �eby mnie namierzyli. Odezw� si�, obiecuj�.
- We� Baxtersona - przypomnia�a, nim wy��czy� wideofon. 
- Lusterko - rzuci� w stron� komputera.
Spod tapicerki wysun�o si� lusterko. Twarz mia� pooran� zmarszczkami, a w�osy przypr�szone siwizn�.
- Baxterson.
Ze schowka w drzwiach wysun�� si� blat z tabletk� i szklank� wody. Po�kn�� Baxtersona i po chwili zn�w spojrza� w lusterko. Zmarszczki znikn�y, ale na w�osach pozosta�o jeszcze sporo siwizny.
- Jeszcze raz.
Dopiero po drugiej tabletce w�osy nabra�y barwy z�otoblond, a cera zbr�zowia�a od opalenizny. Wynalazek starego szarlatana z Oslo nadal by� w porz�dku.
- A pocz�tkowo wszyscy panikowali - mrukn�� na g�os.
- Nie zrozumia�em komendy - powiedzia� komputer.
- Pa-ni-ko-wa-li - przesylabizowa� pochylaj�c si� nad pulpitem.
- Nie zrozumia�em komendy...
Powr�ci� do rozmy�la�. A wi�c kto?... Wilczawski, m�ody, ambitny, marz�cy o s�awie, czy Derain, r�wnie� m�oda i pi�kna, z�akniona sukcesu najbardziej ze wszystkich? Zreszt� - kto - nie mia�o ju� znaczenia. CWM nie powinno znale�� si� w r�kach Ruchtera, nim nie zostan� uko�czone wszystkie pr�by. Co te g��by z ONZ sobie my�l�?! �e odda im produkt, kt�rego zastosowanie mo�e zmieni� ca�y uk�ad stosunk�w mi�dzyludzkich na planecie, zburzy� wszelkie tabu, wywo�a� now� rewolucj� kulturow�? Ju� pierwsze eksperymenty ze studentami da�y sporo do my�lenia o problemie wp�ywu produktu na psychik�. Na dziesi�� os�b sze�� popad�o w depresj�. A przecie� chodzi�o o bzdury: ten mia� ochot� na t�, tamta na tego. Poza tym kilka wyuzdanych marze�, naturalnych u dwudziestoletnich ch�opc�w. Jedna z dziewcz�t okaza�a si� biseuksualistk�. Wychwycenie tych tajemnic przez CWM i wy�wietlenie przez akcelerator w formie graficznej na ekranie spowodowa�o u ch�opc�w i dziewcz�t l�ki, poczucie winy, wstyd. Ebert spodziewa� si� tego. Wiedzia�, �e nim wypu�ci si� CWM na rynek, nale�y ca�� psychiatri� dostosowa� do nowego wynalazku, przygotowa� specjalist�w, kt�rzy bezbole�nie poprowadz� spo�eczno�� Zjednoczonego �wiata do konfrontacji z rzeczywisto�ci�. Prawdziw� rzeczywisto�ci�, bez fa�szu, bez barykady pozerstw, bez k�amstwa - rzeczywisto�ci� CWM. Ale Wilczawski i Derain zamiast skoncentrowa� si� na dopracowywaniu szczeg��w chcieli i�� dalej. Korci�a ich perspektywa, jak� otwiera�o odkrycie aparatu odczytuj�cego my�li...
Ostro rozbrzmia� sygna� alarmowy.
- Niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo - powtarza� komputer.
Ebert zobaczy� �wiat�a prze��czki, zbli�aj�ce si� w szalonym tempie. Z drugiego poziomu pikowa� transportowiec.
- Hamowanie! - krzykn��, wiedz�c, �e jest za p�no. Zasycza�y dysze stradolotu, si�a od�rodkowa wcisn�a go w fotel.
- W d� - zdo�a� wychrypie�. Czy komputer zd��y poda� t� informacj� do uk�adu sterowniczego? Gdy ju� zdawa�o si�, �e roztrzaskaj� si� o blokowy korpus transportowca, alfa romeo gwa�townie wypad� z pasa i spikowa� wprost na star�, betonow� autostrad�. K�tem oka zdo�a� ujrze�, jak wskaz�wka altymetra zje�d�a do zera, po czym us�ysza� zgrzyt p�kaj�cego metalu. Poduszka powietrzna wysun�a si� w u�amku sekundy. 

II - Niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo...
Powoli podnosi� g�ow�.
- Niebezpiecze�stwo... - powtarza� zablokowa�y komputer.
Postara� si� si�gn�� do niego, ale poduszka wype�nia�a ca�� kabin�. Ton�� w niej jak w pierzynie. Si�gn�� do paska i wyci�gn�� r�cznego pilota. Namaca� odpowiedni przycisk. Poduszka opad�a na kolana.
- Otw�rz - powiedzia�. 
- Niebezpiecze�stwo... 
Si�gn�� do uchwytu blokuj�cego w�az. Na szcz�cie pu�ci� bez przeszk�d. �wie�e powietrze wtargn�o do kabiny. Ebert st�kn�� i wygramoli� si� na zewn�trz. Kilkana�cie metr�w wy�ej z szumem dysz przemyka�y r�nobarwne stradoloty. Transportowiec dawno znikn�� za  horyzontem.
- Sukinsyn - warkn�� i z niepokojem pomaca� kiesze� marynarki.
Dyskietka z programem CWM by�a na swoim miejscu. Odetchn��. Przez jednego nakr�conego piwem i dragami troglodyt� mog�a p�j�� na marne dziesi�cioletnia praca ca�ego zespo�u. Dr��cymi palcami wy�uska� z paczki camela.  Co robi�? Spojrza� na alfa romeo. Nie by�o na co patrze�.
Wyci�gn�� wideofon kom�rkowy. Wystuka� numer przedsi�biorstwa taks�wkowego i czekaj�c na stradolot zapali� kolejnego papierosa. Chcia� ukry� dyskietk� u Adasia G�sienicy-Janasa, starego przyjaciela z gimnazjum. O Adasiu nie wiedzia� nikt, nawet Elizabeth, nikt nie skojarzy ludowego artysty z uniwersyteckim profesorem elektromedycyny. Ebert zawsze czu�, �e ta znajomo�� si� przyda.
Ale czy teraz, gdy porzuci pojazd, rzeczywi�cie nie wpadn� na jego trop? A mo�e przecenia� Ruchtera? Mo�e  nikt go nie �ciga? Po co mieliby to robi�? Wiedzieli, �e nie mo�e ukrywa� si� w niesko�czono��. 
Z prze��czki sp�yn�a taks�wka.
- Pan zamawia� stradolot? - zapyta� przez g�o�nik kierowca.
Ebert kiwn�� potwierdzaj�co. Otworzy�y si� drzwi.
- To wsiadaj, ojczulku.
- Dok�d?
- Zakopane - odburkn�� Ebert. Gdy wznie�li si� na lotostrad�, spojrza� w zaciemnion� szyb�. Odbija�a si� w niej twarz sze��dziesi�cioletniego m�czyzny. Baxterson przesta� dzia�a�? Tak szybko?! Przypomnia� sobie, �e tabletki zosta�y w poje�dzie.
- Ma pan Baxtersona?
- Oczywi�cie - kierowca wcisn�� klawisz. - Zostanie to panu wliczone w us�ug�.
- Poprosz� o dwie.
Kierowca spojrza� w lusterko.
- Faktycznie, jedna nie wystarczy.
- Mo�e pan zasun�� szyb�? Rozumie pan, to kr�puj�ce...
- Ale� oczywi�cie, oczywi�cie... 
Z zamkni�tymi oczami czeka� na b�ogos�awione dzia�anie specyfiku. Wiedzia�, �e za chwil� poczuje ulg�; staro�� cia�a ust�pi m�odo�ci.
Odezwa� si� reumatyzm coraz dotkliwiej wwiercaj�cy si� w kr�gos�up. Oddech sta� si� kr�tszy, jakby kto� po�o�y� Ebertowi na piersi wielki kamie�. Bola�y p�uca.
Poderwa� si�, aby raz jeszcze spojrze� w zaciemnione szk�o. Jezu! Co to znaczy?! Uderzy� pi�ci� w odgradzaj�c� go od kierowcy szyb�.
- Prosz� pana... Prosz�... - za�wiszcza� s�abo.
�adnej odpowiedzi. Si�gn�� do prze��cznika dla pasa�er�w. Szyba bardzo wolno wsuwa�a si� z powrotem w siedzenie.
- Prosz�... - urwa�, gdy uzmys�owi� sobie, �e nie ma w stradolocie nikogo. Kierowca znikn��. Ebert nie zastanawia� si� ju� nad tym, instynkt samozachowawczy dyktowa� mu jedynie ratowanie w�asnej sk�ry. Wprawdzie nie mia� poj�cia, na kt�rym z czterech pas�w lotostrady znajduj� si� obecnie, ale z do�wiadczenia wiedzia�, �e w zupe�no�ci wystarczy najni�szy, aby...
Stradolotem szarpn�o. Zawy�o w dyszach. �o��dek podjecha� profesorowi do gard�a, gdy pojazd znienacka stan��. Ebert zamkn�� oczy i czeka� na szale�cze pikowanie w d�.
Nic si� nie wydarzy�o. By�o tak jakby sko�czy� si� kurs i taks�wka po prostu stan�a, aby wysadzi� klienta. Ledwie to pomy�la�, drzwi stradolotu...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin