Autor: Mary Soon Lee Tytul: CISZA W MIASTACH (Silent in the Cities) Z "NF" 9/97 Kiedy odchodzi�am, miasto zawsze p�aka�o, i noc moich osiemnastych urodzin nie stanowi�a tutaj wyj�tku. Jednak tu� przed zapadni�ciem zmierzchu niebo by�o idealnie czyste. W�drowa�am wzd�u� Tamizy, w Londynie, gdzie ludzie nadal poruszali si� w metalowych pude�kach zwanych samochodami. - Jakie to nudne. - Bez entuzjazmu kopa�am po chodniku kamyk. - Czy gdziekolwiek istnieje co� innego? - Istniej� tysi�c osiemdziesi�t trzy odr�bne �rodowiska... - Nie, mam na my�li co� zupe�nie innego! - podnios�am kamyk i cisn�am go w kierunku niskiego murku oddzielaj�cego mnie od rzeki. - Mo�e mia�aby� ochot� wybra� si� do Kairu? - Nie! - Po raz pierwszy u�wiadomi�am sobie, co by�o nie tak. Spojrza�am ze z�o�ci� na niewielki pilot komputerowy unosz�cy si� tu� przede mn�. - Chcia�abym znale�� si� daleko od ciebie. Komputer, o dziwo, zawaha� si� intensywnie mrugaj�c ��tym okiem. - To niemo�liwe, Saro. Czuj�c, jak m�j gniew ust�puje miejsca og�lnemu przygn�bieniu, zapatrzy�am si� na metalicznie szare niebo. Ca�y ten dzie� by� jednym wielkim rozczarowaniem, pocz�wszy od wspaniale opakowanych prezent�w urodzinowych, sko�czywszy na okaza�ym czekoladowym torcie, pokrytym karmelem, wisienkami i zakrzep�� �mietan�. Nie chcia�am ani obrazu Picassa, ani jajka Faberga, ani �adnego z pozosta�ych prezent�w. W sumie nie przychodzi�o mi do g�owy nic, czego mog�abym sobie �yczy�. - Saro - niezmiennie cierpliwy, niezmiennie monotonny g�os wdar� si� w moje �ale nad sob�. - Marzniesz. Czy chcesz p�aszcz? - Nie. - Chocia� zadawanie dalszych pyta� by�o ca�kowicie daremne, uparcie brn�am dalej. - Dlaczego nie mog� uwolni� si� od ciebie? - Brak dost�pu do informacji. - ��te oko mrugn�o niemal�e filuternie. - Wobec tego pojad� do Wenecji, dzi� o dziesi�tej wieczorem. W jednej chwili niebo nade mn� pociemnia�o. Ogromne szare k��by zebra�y si� w g�rze. Nie patrzy�am. Rytua� znany mi by� a� za dobrze i chocia� kszta�ty te mia�y przypomina� chmury, w istocie wygl�da�y jak cienie rzucone na odwr�con� do g�ry dnem mis�. W gruncie rzeczy tym w�a�nie by�y, wyj�wszy fakt, �e owa misa liczy�a pi�� kilometr�w szeroko�ci i na dodatek pokrywa�a miasto. Przechodz�c na drug� stron� ulicy poczu�am na twarzy pierwsze krople deszczu. - Londyn. - Zwraca�am si� do komputera nazw� miasta, w kt�rym przebywa�am w danej chwili. Zacz�o si� od �artu, po czym przerodzi�o w nawyk. - Londyn, sprowad� z powrotem ludzi. Zd��y�am schroni� si� pod dachem stacji metra, kiedy pojawili si� ludzie. Biznesmen sun�� po pobliskim mo�cie z parasolem uniesionym jak bro�. Na stacj� wkroczy�o dw�ch tramp�w wlok�cych za sob� nogi. Ujrza�am brudny nalot pokrywaj�cy ich d�onie i poczu�am mdl�cy zaduch nie mytych od tygodni cia�. Z�udzenie ulecia�o, kiedy przenios�am wzrok na ich g�owy. T�uste, zmoczone deszczem w�osy zwisa�y po obu stronach tego, co powinno by� twarz�. Lecz zamiast oczu, nosa i ust widnia� tam jedynie bladoniebieski owal, g�adki niczym powierzchnia skorupki od jajka. Pozbawiony jakiegokolwiek przeb�ysku �wiadomo�ci b�d� widoku szyderczo wyd�tej wargi. Po prostu niczym nie wyr�niaj�ca si� przestrze� m�tnego b��kitu. - Masz jakie� drobne, skarbie? - g�os wydobywaj�cy si� ze stoj�cego bli�ej trampa nie zm�ci� bezruchu b��kitnego owalu. Pogrzeba�am w kieszeni i wrzuciwszy do jego kapelusza kilka jednofunt�wek, opu�ci�am stacj�. Nie znosi�am rozm�w z lud�mi pozbawionymi twarzy, ale gdy tylko sz�am dostatecznie szybko, zostawiali mnie w spokoju. W mie�cie pe�nym anonimowych nieznajomych jeden wi�cej nie robi� r�nicy. Na zewn�trz rozp�ta�a si� prawdziwa ulewa. W�sk� uliczk� pod��y�am w kierunku Strandu. Mijaj�c stary ko�ci� i jego wysokie, ja�niej�ce w mroku kolumny skierowa�am si� ku centrum Trafalgar Square. Jak zawsze plac by� pe�en go��bi. - Wszystkiego najlepszego, Saro - rozbrzmia�y unisono dwa g�osy. Chmara go��bi wzbi�a si� w powietrze w poszukiwaniu schronienia na nadci�gaj�c� noc. Ptaki rozdzieli�y si� formuj�c nienaturalny uk�ad. Spojrza�am na rozsiane litery: S A R A. - Dzi�kuj� - mrukn�am. Jeden z go��bi wykona� raptowny zwrot i spad� na ziemi� z ostrym mechanicznym kwileniem. Szaro�� zmierzchu przesz�a w czer� nocy. Siedzia�am zdana na pastw� ulewnego deszczu, z br�zow� pl�tanin� przemoczonych w�os�w. Miasto wygl�da�o przepi�knie: �wiat�a odbija�y si� w padaj�cych nieprzerwanie kroplach, pojazdy o nap�dzanych benzyn� silnikach przemyka�y ulicami b�yskaj�c czerwonymi iskierkami tylnych �wiate�. Jednak�e ja czu�am, jak obezw�adnia mnie nuda, beznadziejna nuda. O dziesi�tej piloty wyda�y przyt�umiony odg�os. Pod��y�am za nimi w stron� kolumny Nelsona. Kamienna powierzchnia rozst�pi�a si� bez szmeru ukazuj�c rz�si�cie o�wietlone wn�trze. Wesz�am do �rodka ocieraj�c z oczu krople deszczu. - Do poziomu dwadzie�cia osiem. Po chwili winda przystan�a, wysz�am wi�c i przesiad�am si� na kapsu�� do Wenecji. Podr� przebieg�a r�wnie monotonnie jak reszta dnia; pi�tna�cie minut uwi�zienia w kokonie bez okien w towarzystwie dw�ch przewra�liwionych pilot�w. Wreszcie dotarli�my na miejsce. Wind� dosta�am si� na powierzchni� i wkroczy�am prosto w ciep�e obj�cia w�oskiej nocy letniej. Zdesperowana, podj�wszy nag�� decyzj�, aby do cna wykorzysta� pozosta�� cz�� swoich urodzin, przebieg�am przez plac �wi�tego Marka. - St�j! - wykrzykn�y piloty. Zignorowa�am je, biegn�c co si� przez miniaturowy mostek. Gdyby nie trzeci pilot, przypuszczalnie umkn�aby mojej uwadze. Ale dostrzeg�am, jak urz�dzenie wypada z zau�ku wydaj�c z siebie alarmuj�ce odg�osy. Popatrzy�am w kierunku, z kt�rego pod��a�o i zobaczy�am dziecko. Mia�a nie wi�cej ni� dwa lata i twarzyczk� wykrzywion� z�o�ci�. - Nie p�jd�! - Tupn�a gniewnie nog� na stoj�c� obok niani�. Jej rysy. Sta�am urzeczona widokiem tej zalanej �zami, pe�nej twarzyczki. Spojrzenie jej rozszerzonych gniewem oczu prze�lizgn�o si� po mnie, kiedy niania chwyci�a j� na r�ce i odesz�a. - Zaczekaj! - Rzuci�am si� za nimi prawie nie dostrzegaj�c bladoniebieskiego owalu g�owy niani. Znikn�y w podniszczonym budynku o �cianach pokrytych �uszcz�c� si� pomara�czow� farb�. Dopad�am drzwi i nacisn�am klamk�, lecz nie ust�pi�y ani o milimetr. Napar�am na nie ramieniem. Pod wp�ywem uderzenia, kt�re pozbawi�o mnie tchu, drewno nadkruszy�o si�, ale drzwi pozosta�y zamkni�te. - Saro, czy nic ci nie jest? Trzy piloty ta�czy�y wok� mnie, podczas gdy ponownie napar�am na drzwi. Lewe rami� bole�nie odczu�o zetkni�cie z drewnem. Drzwi zaskrzypia�y i u�miechn�am si� zwyci�sko. Jednak�e dwa centymetry pod p�kni�t� drewnian� os�on� znajdowa�a si� twarda metalowa bariera. - Saro, nie dostaniesz si� do �rodka. Ten budynek zosta� pokryty warstw� stopu tytanowego. Z pulsuj�c� b�lem r�k� cofn�am si� na pr�g. - Kim ona jest? - Brak dost�pu do informacji. - Troje ��tych oczu zamruga�o jednocze�nie. Zamkn�am oczy i tam, w Wenecji, w noc swoich osiemnastych urodzin, rozp�aka�am si� jak ma�e dziecko. Gor�cy powiew igra� z cytrynowymi zas�onami. Przez otwarte okno nios�y si� przer�ne d�wi�ki: strz�py w�oskich rozm�w, paplanina grupki japo�skich turyst�w, ryk silnika przep�ywaj�cej w pobli�u motor�wki. Chyba obudzili mnie w�a�nie ci japo�scy tury�ci. S�ysz�c ich podekscytowane g�osy, chwilowo zdezorientowana usiad�am na ��ku w hotelu Vaccani. I w�wczas przypomnia�am sobie, co si� wydarzy�o. - Wenecja! - Komputer pos�usznie sp�yn�� ze swojego posterunku pod sufitem. - Opowiedz mi o tym dziecku. Po raz drugi w ci�gu wielu dni komputer zawaha� si�, bacznie lustruj�c okiem moj� twarz. - M�w. - Sniadanie - odpar� wreszcie po chwili - jest dost�pne... - Do diab�a ze �niadaniem! - Wyskoczy�am z ��ka, podbieg�am do okien i zatrzasn�am okiennice. - Saro, co ty wyprawiasz? Unosz�c misternie rze�bione krzes�o z mahoniu zamachn�am si� nim na pilota. - Usi�uj� si� czego� dowiedzie�. Urz�dzenie bez trudu zrobi�o unik. Zamachn�am si� jeszcze raz, ponownie chybiaj�c. Powodowana wi�ksz� energi� ni� przezorno�ci� �ciga�am go po ca�ym pokoju. Kolorowe, szklane ozdoby t�uk�y si� na drobny mak. Noga krzes�a z�ama�a si� od uderzenia w nowy wy�wietlacz o p�askim monitorze, przypuszczalnie �r�d�o dumy i rado�ci hotelu. Pilot nie dozna� najmniejszego uszczerbku. - Saro, je�li to dla ciebie takie wa�ne. - Wa�ne! Pilot zawis� w powietrzu. Pocz�tkowo zaskoczona, po chwili wahania rzuci�am w niego krzes�em. Zachwia�am si� od uderzenia, podczas gdy wci�� trwaj�cy w bezruchu pilot wyda� w zetkni�ciu z krzes�em przenikliwy odg�os. Chwil� potem opad� na pod�og� i potoczy� si� w kierunku wy�wietlacza. Ostro�nie przykucn�am, aby go obejrze�. Obudowa p�k�a, ods�aniaj�c skomplikowan� struktur� miniaturowych urz�dze� i jaskrawozielone p�ytki elektroniczne. U�miechn�am si� z tryumfem. Po raz pierwszy uda�o mi si� zniszczy� komputer. - Czy teraz ci lepiej? Ze zdumieniem ujrza�am, jak wy�wietlacz z b�y�ni�ciem powraca do �ycia. Na kremowym tle monitora pojawi�y si� niebieskie litery, powtarzaj�c tre�� postawionego przed chwil� pytania. - Czy teraz ci lepiej? - Nie. - Nast�pi� odp�yw adrenaliny, poniewczasie ust�puj�c miejsca zdrowemu rozs�dkowi. Zniszczenie jednego pilota nie mog�o przecie� unieszkodliwi� ca�ego systemu. - Prosz� - z jakim trudem to s�owo przechodzi�o mi przez gard�o. - Powiedz mi, kim ona jest. Pozw�l mi zn�w j� zobaczy�. - Dlaczego? - Mimo �e pytanie pad�o z g�o�nik�w, dodatkowo na monitorze pojawi�y si� ogromne niebieskie litery. Nie odpowiedzia�am. Na schodach zaskrzypia...
vonavi