Steelle Danielle - Chata.doc

(1449 KB) Pobierz

1

 

- Danielle Steel

- “Chata”

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

              Kiedy Abe Braunstein pokonywał ostatni zakręt podjazdu ciągnącego się z pozoru w nieskończoność, słońce roziskrzyło elegancki mansardowy dach Chaty, imponującej rezydencji w stylu francuskim, której widok nie zaparł Abe'owi tchu w piersiach tylko, dlatego, że podczas wielu poprzednich wizyt zdążył się do niego przyzwyczaić?

Chata, jeden z ostatnich legendarnych domów Hollywoodu, przypominała pałace z przełomu wieków, jakie w Newport na Rhode Island wznosili Vanderbiltowie i Astorowie.

Utrzymana w poetyce osiemnastowiecznego francuskiego chateau, łączyła przepych z wdziękiem i elegancją, a nawet najdrobniejszym szczegółom architektonicznym niczego nie można było zarzucić.

Wzniesiono ją w roku 1918 dla Very Harper, wielkiej gwiazdy filmu niemego, która jako jedna z nielicznych sław pionierskiego okresu kina nigdy nie popadła w ubóstwo, kilkakrotnie bogato wychodziła za mąż i dożyła w swej rezydencji sędziwego wieku.

Rok po jej śmierci w 1959 roku dom od spadkobierców nie mając dzieci ani krewnych Vera Harper wszystko, łącznie z Chatą, zapisała Kościołowi. Odkupił ją za niemałą nawet jak na tamte czasy kwotę Cooper Winslow.

Mógł sobie na to pozwolić, jego kariera była wówczas w rozkwicie, niemniej jednak fakt, iż zaledwie dwudziestoośmioletni młody człowiek funduje sobie tak okazałą siedzibę, wywołał falę plotek i domysłów, a niebawem istną burzę.

Sam Coop wprowadził się do Chaty bez najmniejszego zakłopotania: było mu w niej wygodnie, a poza tym uważał, że jest wręcz dla niego stworzona.

              Dom, położony w samym sercu Bel Air, otaczało czternaście akrów parku i nienagannie wypielęgnowanych ogrodów; nie brakło kortu do tenisa, olbrzymiego basenu wyłożonego niebieskimi i złotymi kafelkami, a wreszcie fontann, rozrzuconych to tu, to tam po całym terenie.

Projekt założenia był ponoć wzorowany na Wersalu.

We wnętrzach królowały łukowe sklepienia w tym kilka z freskami będącymi dziełem specjalnie sprowadzonych francuskich malarzy ściany jadalni i biblioteki pokrywały boazerie, które kiedyś, tak samo jak posadzka salonu, zdobiły najprawdziwszy zamek we Francji.

Tak, siedziba Very Harper, a po niej Coopera Winslowa była zaiste spektakularna: Abe Braunstein niejednokrotnie dziękował Opatrzności, że Coop nabył ją bez namysłu w roku 1960.

Chociaż dwukrotnie od tego czasu stanowiła zabezpieczenie kredytu, to przecież nie straciła przez to na wartości, wręcz przeciwnie stała się najcenniejszą zapewne nieruchomością w Bel Air, a może nawet w całych Stanach Zjednoczonych, o ile, bowiem podobne rezydencje istniały w Newport, o tyle z cenami obowiązującymi w Bel Air żadne inne nie mogły iść w zawody.

Chata była wprawdzie nieco zaniedbana, lecz i to nie miało szczególnego wpływu na jej trudną do oszacowania wartość.

              Wysiadając z auta Abe dostrzegł dwóch ogrodników wyrywających chwasty w pobliżu głównej fontanny i dwóch innych krzątających się przy nieodległym klombie, natychmiast, więc zakonotował sobie, żeby zredukować personel ogrodniczy o połowę: koszty utrzymania posiadłości, niebosiężne wedle wszelkich norm, były wręcz zatrważające z punktu widzenia Abe'a, który znał je, co do grosza i oczyma wyobraźni widział, jak z okien domu wyfruwają ciskane garściami dolary.

Prowadził księgowość niemal połowie największych hollywoodzkich gwiazdorów i już dawno nauczył się nie rozdziawiać ust, nie mdleć i nie zdradzać choćby gestem, co sądzi o kwotach wydawanych przez nich na domy i samochody czy też futra i brylantowe naszyjniki dla przyjaciółek.

Wszelkie ekstrawagancje bladły jednak w porównaniu z rozrzutnością Coopera Winslowa, który w przekonaniu Abe'a trwonił więcej gotówki niż król Faruk, czynił to z żelazną konsekwencją od niemal półwiecza, przy czym od przeszło dwudziestu lat nie miał żadnej większej roli, a przez dziesięć ostatnich najwyżej przemykał przez ekran w nic nie znaczących i słabo opłacanych epizodach, grając zresztą zawsze tę samą postać: oszałamiająco przystojnego uwodziciela, później zaś starzejącego się dandysa o nieodpartym wdzięku.

Nieodparty wdzięk wcale jednak nie przysparzał Cooperowi nowych ról; w istocie, uświadomił sobie Abe, wciskając guzik dzwonka, w ciągu dwóch z górą minionych lat Coop nie zagrał żadnej roli, chociaż utrzymywał, że niemal codziennie spotyka się z producentami i reżyserami.

Dziś Abe zamierzał porozmawiać z nim bez ogródek zarówno o tym, jak i o radykalnej redukcji wydatków w najbliższej przyszłości.

Przez pięć ostatnich lat Coop żył na kredyt, teraz musiał się wziąć do pracy, nawet gdyby miała polegać na kręceniu reklamówek pobliskiego sklepu mięsnego.

Zresztą musi dokonać wielu zmian:

              ograniczyć wydatki, i to drastycznie, zredukować personel, sprzedać część swoich samochodów, przestać kupować ciuchy i zerwać z zamiłowaniem do zatrzymywania się w najdroższych hotelach świata.

Jedyne wyjście stanowiła sprzedaż domu i było to rozwiązanie sercu Abe'a najbliższe.

              Ubrany w szary letni garnitur, białą koszulę i popielato-czarny krawat, z powagą odpowiedział lekkim skinieniem głowy na takiż ukłon lokaja nazwiskiem, Livermore, który otworzył mu drzwi i który doskonale wiedział, że każda wizyta księgowego wpędza jego pracodawcę w parszywy nastrój.

Czasem potrzeba było całej butelki szampana cristal niekiedy w towarzystwie puszki kawioru, aby wróciła mu zwykła pogoda ducha.

Uprzedzony przez Liz, sekretarkę Coopa, o południowej wizycie księgowego, Livermore przewidująco wstawił do lodu i szampana, i kawior.

              Liz, która czekała w wyłożonej boazerią bibliotece, na dźwięk dzwonka przyoblekła twarz w uśmiech i wyszła do holu.

Od dziesiątej przygotowywała dokumenty na spotkanie, ale już od wczoraj ściskało ją w dołku.

Usiłowała przestrzec Coopa, czego zapewne będzie dotyczyć narada, ten jednak był zbyt zajęty, żeby jej wysłuchać szedł na uroczyste przyjęcie, przedtem, więc musiał się ostrzyc, wziąć masaż i zażyć drzemki.

A dziś z rana był nieosiągalny, jeszcze, bowiem przed przybyciem Liz pojechał do Beverly Hills Hotel, gdzie się umówił z producentem, który ponoć miał dlań rolę w planowanym filmie.

W ogóle Coopa niełatwo było dopaść, zwłaszcza, gdy spodziewał się złych wieści albo jakichś nieprzyjemnych zdarzeń: miał szósty zmysł, szczególny radar psychiczny, który przestrzegał go przed podobnymi rzeczami i pozwalał ich unikać jak nadlatujących pocisków SCUD.

Tym jednak razem, zdawała sobie sprawę Liz, nie miał wyjścia.

Zapowiedział, że wróci o dwunastej, co oznaczało, iż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa będzie około drugiej.

              Witaj, Abe, miło cię widzieć powiedziała serdecznie.

Ani spodnie khaki, które nosiła, ani biały sweter, ani nawet sznur pereł nie przydawały wdzięku jej sylwetce, znacznie pogrubiałej w ciągu owych dwudziestu lat, jakie minęły, odkąd Liz zaczęła pracować u Coopa.

Miała jednak ładną twarz i naturalne blond włosy; w młodości była naprawdę piękna i z powodzeniem mogłaby reklamować jakiś cudowny szampon.

              Połączyła ją z Coopem może nie w dosłownym sensie, przynajmniej z punktu widzenia Winslowa miłość od pierwszego wejrzenia.

Czterdziestoośmioletni wówczas Coop szybko docenił nienaganną kompetencję Liz i macierzyńską troskę, z jaką się nim od razu zajęła.

Trzydziestoletnia wtedy Liz obdarzyła go wręcz uwielbieniem, niebawem również skrywaną miłością i z uporem godnym lepszej sprawy czternaście godzin dziennie, czasem siedem dni w tygodniu, wypruwała sobie żyły, aby sprawy Coopera Winslowa szły jak po maśle.

Nic dziwnego, że nie miała czasu pomyśleć o zamęściu ani o dzieciach; tę ofiarę zresztą złożyła Coopowi ochoczo uważała, iż jest jej wart.

              Niekiedy zaś, zwłaszcza w ostatnich latach, z niepokoju o niego odchodziła od zmysłów.

Bo dla Coopera Winslowa rzeczywistość nie miała żadnego znaczenia: była, co najwyżej drobną niedogodnością, czymś na kształt natrętnego komara, któremu pod żadnym pozorem nie należy pozwolić się ukąsić.

I ta sztuka prawie zawsze się Coopowi udawała.

Słyszał tylko to, co pragnął usłyszeć, a pragnął słyszeć wyłącznie dobre wieści.

Cała reszta osiadała na jego filtrach mentalnych i nie miała szans dotrzeć do mózgu.

Na razie uchodziło mu to wszystko bezkarnie.

Dziś, czy się Coopowi spodoba, czy nie, Abe miał zamiar zaserwować mu końską dawkę rzeczywistości.

              Witaj, Liz.

Jest w domu?

zapytał posępnie Abe.

Nie znosił rozmawiać z Coopem, różnili się diametralnie.

              Jeszcze nie odparła Liz z uśmiechem, prowadząc Abe'a do biblioteki.

Ale wróci lada chwila.

Ma spotkanie w sprawie głównej roli.

              W czym?

W kreskówce?

              Liz dyplomatycznie zmilczała.

Cierpiała, gdy mówiono o Coopie nieprzyjemne rzeczy, chociaż rozumiała powody irytacji księgowego.

Coop, bowiem nie przyjmował do wiadomości żadnych rad Abe'a, przez co jego już od dawna niewesoła sytuacja finansowa w ciągu ostatnich dwóch lat pogorszyła się katastrofalnie.

„To się musi skończyć”, oświadczył wczoraj Abe, odkładając słuchawkę po rozmowie telefonicznej z Liz.

Dziś, w niedzielny poranek, przyjechał, aby osobiście to przekazać Coopowi, i był rzecz jasna wściekły, że Coop jak zwykle się spóźnia.

Ale po pierwsze, Coop był tym, kim był, po drugie zaś umiał, kiedy mu na tym zależało zachowywać się tak zniewalająco, że ludzie cierpliwie na niego czekali.

Nawet ludzie pokroju Abe'a.

              Masz ochotę na drinka?

zapytała Liz, wchodząc teraz w rolę gospodyni.

              Livermore, czekając na ewentualne polecenie, stał z kamiennym wyrazem twarzy, jedynym zresztą i to wyjątkowo doń pasującym wyrazem twarzy, jaki demonstrował światu.

Chociaż krążyły pogłoski, że raz czy dwa razy, niemiłosiernie wykpiwany przez Coopa, naprawdę się uśmiechnął.

Tak przynajmniej utrzymywał, Coop:

              żadnych osób trzecich przy tym nie było.

              Dziękuję, nie odparł Abe.

Był z pozoru niemal tak samo opanowany jak lokaj, a jednak Liz zorientowała się, że jego irytacja narasta lawinowo.

              A może na mrożoną herbatę?

zaproponowała lekkim tonem, usiłując, choć trochę go rozluźnić.

              Chętnie.

Jak sądzisz, kiedy wróci?

              Było pięć po dwunastej; oboje zdawali sobie sprawę, że jedno - czy nawet dwugodzinne spóźnienie jest dla Coopa zgoła nieistotne.

Zjawiał się z jakąś sensowną wymówką i olśniewającym uśmiechem, który sprawiał, że kobietom miękły kolana.

Ale nie Abe'owi.

              Miejmy nadzieję, że niedługo.

To tylko wstępne spotkanie, mieli mu dać do przeczytania scenariusz.

                Po co?

              Ostatnie role Coopa były praktycznie statystowaniem.: prawie zawsze w wieczorowym stroju, zawsze obejmując piękną dziewczynę wkraczał na jakąś premierę albo z niej wychodził bądź też zjawiał się czy siedział w barze.

Ale że na ekranie roztaczał taki sam magiczny urok jak w życiu, jeszcze teraz potrafił zagwarantować sobie w kontrakcie, że po zdjęciach zachowa kostiumy szyte dlań na miarę przez jego ulubionych krawców z Paryża, Londynu czy Mediolanu.

To mu jednak ku rozpaczy Abe'a nie wystarczało: na każdym kroku kupował nowe, a oprócz tego antyki, kryształy, obrusy i przerażająco drogie obrazy.

Rachunki za te wszystkie drobiazgi piętrzyły się na biurku Abe'a, ostatnio doszedł do nich rachunek za najnowszego rollsa, a jakby i tego było jeszcze mało, Coop jeśli wierzyć pogłoskom miał teraz na oku produkowany w limitowanej serii kabriolet bentley azure za pół miliona dolarów.

Uznał zapewne, że ta kosztowna maszyna będzie stanowić efektowny dodatek do dwóch rollsów, kabrio i sedana, oraz wykonanej na zamówienie limuzyny bentley, które miał już w garażu.

Auta i stroje zaspokajały, zdaniem Coopa, nie wyższe, lecz podstawowe ludzkie potrzeby.

Wyższe potrzeby zaspokajało coś innego.

              Mrożoną herbatę przyniósł na srebrnej tacy młody pokojowiec; Livermore'a,

              kiedy wychodził z biblioteki, Abe, który spodziewał się ujrzeć popatrzył na Liz spode łba?

              Musi wylać personel oświadczył stanowczo.

I to jeszcze dzisiaj.

              Liz spostrzegła, że pokojowiec z obawą zerka przez ramię, uśmiechnęła się, więc do niego pokrzepiająco: jej zadanie polegało na tym, żeby wszyscy byli zadowoleni, a rachunki w miarę możności popłacone.

Pensje personelu zajmowały najwyższe miejsce na liście priorytetów Liz, ale i tu zdarzały się jedno - czy nawet dwumiesięczne poślizgi.

Pracownicy byli do tego przyzwyczajeni.

Sama Liz, co jej narzeczony przyjął do wiadomości nie bez oporów nie otrzymywała wynagrodzenia od pół roku.

Tak bywało już wcześniej i zawsze w końcu Liz odbierała jakoś swe zaległości, gdy Coop nakręcił reklamówkę albo zagrał epizod.

Poza tym mogła sobie pozwolić na cierpliwość, w przeciwieństwie, bowiem do Winslowa miała uciułany kapitalik: żyła oszczędnie od lat zresztą brakło jej czasu na trwonienie pieniędzy a Coop, ilekroć było go stać, hojnie ją wynagradzał.

              Może byśmy liczbę pracowników redukowali stopniowo, Abe

              uśmiechnęła się prosząco.

I tak doznają wstrząsu.

              Coop nie ma, z czego ich opłacać, Liz, sama o tym wiesz.

Zamierzam mu poradzić, żeby sprzedał samochody i dom.

Za auta nie dostanie wiele, jeśli jednak sprzeda dom, będzie mógł spłacić kredyt hipoteczny i wszelkie pozostałe długi, a za resztę godziwie żyć.

Kupiłby sobie mieszkanie w Beverly, Hills i znowu stanął na nogi.

              Ale dom, pojmowała Liz, stanowił ważną cząstkę Coopa.

Był jego sercem, od czterdziestu lat istotnym elementem wyrażającym jego osobowość.

Coop wolałby umrzeć, niż spieniężyć Chatę.

Nie rozstanie się również, uznała, z samochodami, bo Coopera Winslowa za kierownicą innego wozu niż rolls czy bentley trudno było sobie wyobrazić.

              Wizerunek Coopa był częścią prawdy o nim, a w rzeczy samej

              całą prawdą, niewielu, zatem zdawało sobie sprawę, w jak ciężkie popadł tarapaty finansowe: na ogół sądzono, że bywa po prostu nonszalancki, jeśli chodzi o płacenie rachunków.

Gdy kilka lat temu nastąpił poślizg w rozliczeniach z fiskusem, Liz dopilnowała, żeby cały dochód Coopa z pewnego filmu kręconego w Europie został przeznaczony na jak najszybsze uiszczenie zaległości podatkowych.

Taka sytuacja nie powtórzyła się już nigdy, ale teraz było naprawdę ciężko.

Coop powtarzał, że potrzebuje tylko roli w jednym przebojowym filmie, a Liz, broniąc go jak zawsze w ciągu minionych dwudziestu lat, powtarzała to Abe'owi.

Ostatnio zresztą coraz trudniej było jej znaleźć argumenty na obronę szefa, bo Coop wciąż zachowywał się nie odpowiedzialnie.

              Abe miał zdecydowanie dosyć jego zagrywek.

              Ma siedemdziesiąt lat oświadczył.

Od dwóch lat nie zagrał żadnej roli, a dużej od dwudziestu.

Udział w większej liczbie reklamówek na pewno by pomógł, chociaż niczego nie rozwiąże do końca.

Nie możemy tego ciągnąć, Liz.

Coop wyląduje w pudle, jeśli nie uporządkuje bałaganu, jakiego narobił.

              Abe wiedział, że od przeszło roku Liz spłaca kartami kredytowymi karty kredytowe i że mimo to pozostają niezapłacone rachunki, ale jego pomysł, iż Coop mógłby trafić do więzienia, wydał się sekretarce kompletnie absurdalny.

              O pierwszej Liz poprosiła Livermore'a o kanapkę dla pana Braunsteina, który wyglądał tak, jakby lada chwila miało mu się zacząć dymić z uszu: był wściekły i na miejscu zatrzymywała go tylko solidność zawodowa był zdecydowany doprowadzić do końca to, po co tu przyszedł.

Z pomocą Coopa lub bez niej.

Dziwił się, jakim cudem Liz znosiła tego faceta przez tyle lat.

Zawsze podejrzewał ich o romans i byłby zdumiony, gdyby się dowiedział, że nic podobnego nie miało miejsca.

I Liz, i Coop mieli po temu zbyt wiele zdrowego rozsądku.

Liz wprawdzie od lat uwielbiała, Coopa, ale ani razu nie poszła z nim do łóżka; on zresztą nawet tego nie sugerował pewien typ związków, jak ten pomiędzy nim a Liz, stanowił dlań świętość, której nie godzi się kalać.

Był koniec końców dżentelmenem w każdym calu i w każdej chwili.

              Kiedy o wpół do drugiej Abe skończył jeść kanapkę, Liz wciągnęła go w pogawędkę o bejsbolu, który jak wiedziała, uwielbiał, a w szczególności o, Dodgersach, którym zapamiętale kibicował?

Manewr okazał się skuteczny, bo Abe zapomniał o upływie czasu i pogrążony w rozmowie nie usłyszał nawet, że na podjeździe pod kołami samochodu zaskrzypiał żwir.

              Już jest powiedziała uśmiechnięta Liz takim tonem, jakby obwieszczała przybycie trzech królów.

              Jak zwykle miała rację: Coop przyjechał bentleyem azure, wypożyczonym na kilka tygodni przez dealera, fantastycznym wozem, który wydawał się dla Coopa stworzony?

Sam Coop, który prowadził zasłuchany w dźwięki Cyganerii odtwarzanej z CD, był uderzająco przystojnym mężczyzną miał rzeźbione rysy, dołek w brodzie, ciemnoniebieskie oczy i nienagannie ufryzowaną srebrną czuprynę, i to wciąż nienagannie ufryzowaną mimo szybkiej jazdy w kabriolecie.

Cooper Winslow stanowił wcieloną doskonałość: był męski, elegancki, zawsze naturalny i swobodny, rzadko tracił zimną krew i jeszcze rzadziej dawał to po sobie poznać.

Roztaczał lekką aurę arystokratycznej dystynkcji, co doprowadził do perfekcji i co przychodziło mu łatwo, wywodził się, bowiem ze starego nowojorskiego rodu, wielce nobliwego, lecz zubożałego.

Posługiwał się własnym nazwiskiem.

              W latach świetności był kimś, kogo można by określić mianem Gary'ego Coopera obsadzonego w rolach, Cary'ego Granta grywał playboyów, bogatych młodzieńców z wyższych sfer, rycerskich bohaterów.

Wyłącznie, bo ani razu nie odtwarzał postaci negatywnej czy choćby dwuznacznej.

Zresztą w nim samym nie było żadnej złości czy małostkowości.

              Kobiety uwielbiały jego dobre oczy, a te, z którymi się spotykał, uwielbiały go jeszcze długo po rozstaniu; rozstaniu notabene z ich inicjatywy, Coop, bowiem zawsze umiał doprowadzić do tego, by to one go porzucały, kiedy miał ich już dość.

Tak, jego podejście do kobiet nosiło znamiona geniuszu panie cudownie i wykwintnie bawiły się podczas trwania romansu, cóż, więc dziwnego, że miały, o Coopie do powiedzenia tylko dobre rzeczy, kiedy go wreszcie porzucały.

Był playboyem i kawalerem przez całe życie, w takim czy innym momencie widziano u jego boku każdą z wielkich hollywoodzkich gwiazd, dotrwał siedemdziesiątki, skutecznie unikając uwikłania się w „sieć”, jak to określał.

              W żadnym razie nie wyglądał na swoje lata: z troski o kondycję, zdrowie i wygląd uczynił formę sztuki, w najgorszym, więc wypadku sprawiał wrażenie mężczyzny pięćdziesięcioletniego.

Gdy wysiadał z auta ubrany w blezer, szare spodnie oraz nieskazitelnie czystą i nakrochmaloną błękitną koszulę szytą na miarę w Paryżu, na pierwszy rzut oka było widać, że ma szerokie bary, sprężystą sylwetkę i bardzo, bardzo długie nogi.

Mierzył sześć stóp i cztery cale, toteż w gronie gwiazdorów hollywoodzkich, gdzie dominują mężczyźni nikczemnej postury, należał do nielicznych wyjątków.

Uśmiech, jaki na powitanie posłał ogrodnikom, zdradził, że ma wspaniałe zęby, a gest pozdrowienia zapewne zwróciłyby na to uwagę zwłaszcza kobiety, że również bardzo piękne dłonie.

Istotnie, stanowił wcieloną doskonałość, jego magnetyzmowi, odczuwanemu zapewne w promieniu setki mil, potrafili się oprzeć tylko nieliczni, tacy jak Abe Braunstein.

Wszyscy inni wobec jego uroku byli bezbronni.

                Czujny Livermore otworzył przed nim drzwi.

              Doskonale dziś wyglądasz, Livermore powiedział Coop.

Ktoś może umarł?

              Wywołanie uśmiechu na twarzy posępnego zawsze lokaja Coop traktował jako nieustające wyzwanie i ponawiał próby przez wszystkie te cztery lata, które przepracował u niego Livermore.

Był zeń zresztą ogromnie zadowolony, dochodząc do wniosku, że jego dostojeństwo, sztywność, kompetencja i styl doskonale pasują do wizerunku Chaty, na jakim mu zależało.

Poza tym i była to z punktu widzenia, Coopa zaleta niebłaha Livermore perfekcyjnie zajmował się jego garderobą.

              Nie, sir.

Panna Sullivan i pan Braunstein oczekują pana w bibliotece.

Właśnie skończyli lunch.

              Uściślenie, że oczekują już od dwóch godzin, uznał za niepotrzebne, wiedział, bowiem, że dla jego chlebodawcy taka informacja nie ma znaczenia.

Coop wychodził z założenia, że Abe dla niego pracuje, a skoro tak powinien czekać cierpliwie i najwyżej dodać do rachunku kwotę, która opłaci jego stracony czas.

              Wkraczając do biblioteki posłał, Abe'owi zwycięski uśmiech i przybrał na twarz wyraz lekkiego rozbawienia, jak gdyby nawiązywał do jakiejś toczącej się pomiędzy nimi od dawna żartobliwej rozgrywki.

Abe nie wszedł w konwencję, ale też nie uczynił niczego innego, bo po prostu nie mógł nikt nie uzurpował sobie prerogatyw dyrygenta, gdy w pobliżu był Cooper Winslow.

              Mam nadzieję, że nakarmili cię przyzwoicie powiedział Coop takim tonem, jakby nie miał sobie nic do zarzucenia.

Był mistrzem w kunszcie rozbrajania ludzi i z reguły łatwo wybaczano mu spóźnienia czy inne drobne występki, Abe jednak nie dał się oszukać i przeszedł wprost do rzeczy.

              Spotykamy się, żeby porozmawiać o twoich finansach, Coop.

Musimy podjąć pewne decyzje.

              Bez dwóch zdań odparł ze śmiechem Winslow.

Usiadł na kanapie, założył nogę na nogę i z aprobatą przyjął kieliszek szampana, który nie czekając na polecenie podał mu Livermore.

Był to doskonale schłodzony cristal świetnego rocznika; Coop miał w piwnicach dziesiątki skrzynek tak ulubionego trunku, jak innych wyśmienitych francuskich win, a sława owych piwnic dorównywała koneserskiej sławie właściciela.

Dajmy Liz podwyżkę.

              Chociaż obdarzył ją promiennym uśmiechem, Liz krajało się serce, bo i ona miała dla niego złe wieści, z których przekazaniem zwlekała od tygodnia.

              Zwalniam dzisiaj cały twój personel domowy oznajmił bez ogródek, Abe.

              Coop parsknął śmiechem, a nieprzenikniony Livermore wyszedł z pokoju, jakby nic się nie stało.

Coop upił łyczek szampana i odstawił kieliszek na marmurowy stolik, który odkupił od znajomego, kiedy ten sprzedawał swój pałac w Wenecji.

              A to coś nowego.

Skąd ten pomysł?

Może powinniśmy ich raczej rozstrzelać albo ukrzyżować.

Bo zwykłe zwalnianie jest takie drobnomieszczańskie.

              Mówię serio.

Muszą odejść.

Wypłacimy im tylko zaległe pobory, nie dostawali ich od trzech miesięcy.

Ale nie stać nas na dłuższe utrzymywanie takiego obciążenia, Coop powiedział księgowy niespodziewanie dla samego siebie błagalnym tonem, jak gdyby przeczuwał, że Coop pozostanie głuchy nawet na najbardziej przekonujące argumenty.

Miał wrażenie, że podczas rozmów z Coopem ktoś go wycisza niczym natrętne radio.

Jeszcze dzisiaj dam im dwutygodniowe wypowiedzenie.

Zostawiam ci jedną służącą.

              Cudownie.

Czy umie prasować garnitury?

Na którą się zdecydowałeś?

zapytał, Coop.

Miał trzy służące, kucharkę, pokojowca, lokaja, ośmiu ogrodników i zatrudnionego na pół etatu szofera, który woził go na najbardziej prestiżowe imprezy.

Prowadzenie nawet tak ogromnego domu nie wymagało aż tylu osób, Coop jednak lubił, gdy się wokół niego krzątano, i niczego sobie nie skąpił.

              Na Palomę Yaldez.

Płacimy jej najmniej odparł rzeczowo Abe.

              Która to jest?

Coop, któremu kojarzyły się tylko dwie Francuzki, Jeanne i Louise, pytająco popatrzył na Liz?

              To ta miła Salwadorka.

Najęłam ją w zeszłym miesiącu.

Sądziłam, że ci się spodobała wyjaśniła Liz takim tonem jakby odpowiadała na pytanie dziecka.

              Coop zrobił stropioną minę.

              Myślałem, że ma na imię Maria, tak się przynajmniej do niej zwracałem.

Wcale mnie nie prostowała.

Ale myśl, że mogłaby poprowadzić cały dom, jest zwyczajnie absurdalna.

              Nie wydawał się poruszony ultimatum Abe'a.

              Nie masz wyboru powiedział ostro Abe.

Musisz zwolnić personel, sprzedać samochody i przez rok nie kupować niczego, ale to naprawdę niczego: żadnych aut, garniturów, obrazów...

nawet jednej pary skarpetek, nawet chusteczki do nosa.

Dopiero potem będziesz mógł zacząć wygrzebywać się z jamy, w którą wpadłeś.

Chciałbym, żebyś sprzedał dom, a przynajmniej wynajął stróżówkę i może jeszcze skrzydło gościnne, z którego, jak mi mówiła Liz, nigdy nie korzystasz.

I za jedno, i za drugie możemy wziąć niezłe pieniądze, byłaby, więc gotówka na bieżące wydatki....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin