Steel Danielle - Bezpieczna przystań.rtf

(608 KB) Pobierz
Danielle Steel

Danielle Steel

BEZPIECZNA PRZYSTAŃ

(Safe Harbour)

Przełożyła Alicja Skarbińska

 

 

 

 

Moim niezwykłym,

wspaniałym dzieciom:

Beatrix, Trevorowi, Toddowi,

Samowi, Victorii, Vanessie,

Maxxowi, Zarze i Nickowi,

którzy dają mi poczucie bezpieczeństwa,

szczęście i miłość

i których tak bardzo kocham.

Obyście zawsze byli dla siebie

bezpieczną przystanią.

I Aniołom

z „Yo! Angel!”:

Randy’emu Bobowi, Jill, Cody, Paulowi,

Tony’emu, Younes, Jane i Johnowi.

Z miłością

D.S.


Boża dłoń

Zawsze to uczucie

trwogi,

podniecenia,

i lęku.

Nadchodzą dni,

kiedy wychodzimy naprzeciw

zagubionym Bożym duszom,

zapomnianym, zziębniętym,

spłukanym i brudnym,

czasem tylko, bardzo rzadko,

czystym,

nowym na ulicy,

z jeszcze czystymi włosami

splecionymi w warkocz,

świeżo ogolonym,

podczas gdy za miesiąc

widzimy ruiny dni,

te same twarze już nie

takie same,

ubrania w strzępach,

dusze, które się rozpadają

jak ich koszule,

jak ich buty

i oczy...

Idę na mszę

i modlę się za nich,

nim wyruszymy

niczym matadorzy

wkraczający na arenę,

nigdy niewiedzący,

co przyniesie noc,

ciepło czy rozpacz,

niebezpieczeństwo czy śmierć,

dla nich bądź dla nas.

Moje modlitwy ciche

i serdeczne,

a potem w końcu

wracamy,

otoczeni śmiechem

jak biciem dzwonów,

kiedy wypatrujemy twarzy

i ciał,

oczu, co na nas patrzą,

znają nas teraz,

podbiegają,

a my skaczemy

raz po raz

i jeszcze raz,

ciągnąc ciężkie torby,

żeby im kupić

jeszcze jeden dzień

jeszcze jedną deszczową noc,

godzinę... zimną.

Modliłam się za was...

gdzieście byli?

Wiedziałam, że przyjdziecie!

Z koszulami przyklejonymi

do ciała.

W tym deszczu

ich ból i ich radość

mieszają się z naszymi.

Niesiemy nadzieję

na skalę,

której nie umiemy zmierzyć.

Dotykają naszych rąk,

patrzą nam głęboko

w oczy.

Niech was Bóg błogosławi,

śpiewają półgłosem,

odchodząc

noga, ręka,

oko,

raz,

jedno życie dzielą z nami

przez chwilę

na ulicach,

kiedy idziemy dalej,

a oni zostają

wyryci w naszej pamięci

na zawsze.

Ta dziewczyna

z twarzą całą w strupach,

ten chłopiec bez nogi

w ulewnym deszczu,

który swoim widokiem

zasmuciłby matkę,

mężczyzna, który

spuścił głowę i łka,

nie mogąc nawet wziąć od nas

przeznaczonej dla niego torby.

I wszyscy inni,

co budzą w nas łęk,

gdy tak krążą

i patrzą

niezdecydowani:

odrzucić czy wziąć udział,

niepewni:

zaatakować czy podziękować.

Spotykają nasz wzrok,

dotykają ręką,

ich żywoty

splatają się z naszymi,

jak te inne,

nieodwołalnie,

bezmiernie,

a w końcu, u kresu,

łączy nas już tylko ufność,

jedyna ich nadzieja,

nasza jedyna tarcza,

kiedy wciąż i wciąż

stajemy naprzeciw nich.

Noc się zużywa,

twarze bez końca,

cała ta beznadzieja

przerwana najkrótszą

chwilą, gdy rodzi się

nadzieja,

a torba z ciepłymi ubraniami

i jedzeniem,

latarką i śpiworem,

talią kart

i opatrunkami,

symbol przywróconej godności,

tego, że są ludźmi

tak samo jak my.

A potem wreszcie

twarz, w której oczy

tak porażające,

że aż staje serce,

a czas

rozpada się na drobinki,

i my się rozpadamy,

albo, przeciwnie, tworzymy całość,

nie ma między nami różnic,

jesteśmy jednym,

kiedy te oczy szukają moich.

Czy pozwoli mi uznać go

za jednego z nas,

czy też rzuci się naprzód,

żeby mnie zabić,

bo nadzieja odeszła od niego

zbyt daleko.

Czemu to dla nas robisz?

„ Bo was kocham”, chcę powiedzieć,

ale nie znajduję słów,

więc wręczam mu torbę,

a wraz z nią serce.

Moja nadzieja i wiara

rozlewają się na tak wielu,

a na koniec zawsze

najgorsza z wszystkich twarz,

po paru weselszych

i paru bliskich śmierci,

co już nawet mówić nie mogą,

ale ta ostatnia,

przypada zawsze mnie.

Biorę ją do domu

w swoim sercu,

na skroniach ma cierniową koronę,

twarz wyniszczona,

jest najbrudniejszy,

najstraszniejszy,

stoi i patrzy,

pewnie stoi,

zatopił we mnie wzrok,

czasem jakby nieobecny,

zarazem złowieszczy

i pełen rozpaczy.

Widzę, jak idzie,

wprost na mnie,

a kiedy chcę uciec,

nie mogę, nie chcę

i nie śmiem.

Czuję lęk,

spotykamy się

twarzą w twarz,

wzajemnie smakując

strach drugiego

jak łzy,

co się mieszają na twarzy,

i wtedy wiem

i pamiętam

gdyby to była

moja jedyna szansa,

by dotknąć Boga,

by sięgnąć i być

przez Niego

dotkniętą,

gdyby to była

jedyna szansa,

by udowodnić, ile jestem warta,

by dowieść mojej

dla Niego miłości,

czy bym uciekła?

Stoję pewnie,

pamiętam,

że On pod różną

przychodzi postacią,

wiele ma twarzy

i złe uśmiechy,

a może nawet

niedobre oczy.

Wyciągam torbę,

nagle tchórzliwa,

ledwie oddycham,

ale pamiętam,

dlaczego wyszłam

w tę ciemną noc,

i dla kogo...

Stoimy oboje, równie samotni,

a między nami

czai się śmierć,

kiedy on wreszcie

zabiera torbę, mówi „Bóg zapłać”

i odchodzi,

a kiedy w końcu

jedziemy do domu,

cisi i syci,

czuję, że jeszcze

raz dotknęła nas

ta Boża dłoń.


Schronienie

przerwana wznowiona o tobie myśl

miejsce, gdzie szukam schronienia,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin